Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Wszystko wskazuje na to, że to marszałek województwa lubuskiego spowodował kolizję na trasie S3, a potem nie chciał przyjąć mandatu.
W pierwotnej wersji wpisu omyłkowo opublikowaliśmy zdjęcie wojewody Marka Cebuli, przepraszamy za pomyłkę.
Tak wynika z nagrań z rejestratora drugiego auta uszkodzonego w kolizji i informacji TVN24. Marcin Jabłonowski, członek Koalicji Obywatelskiej poruszał się po lewym pasie ekspresowej trasy w kierunku Zielonej Góry. Przejeżdżając przez odcinek pod Sulewchowem miał najpierw podjechać blisko swoją skodą do znajdującego się przed nim bmw, próbując wymusić na jego kierowcy zjazd na prawy pas. Na nagraniu z kamery w bmw widać, jak następnie próbuje wyprzedzić je prawym pasem, a przy próbie powrotu zahacza o drugi samochód. Oba pojazdy uderzyły w bariery energochłonne.
Z ustaleń TVN24 wynika, że marszałek nie przyjął mandatu i wykłócał się z funkcjonariuszkami, twierdząc, że przeprowadzają interwencję w niewłaściwy sposób. W rozmowie z Polską Agencją Prasową zdementowała to rzeczniczka lubelskiej policji. Potwierdziła jednak, że policjantki odstąpiły od nałożenia mandatu i skierowały wniosek o ukaranie marszałka do sądu.
Marszałek województwa nie posiada immunitetu podobnego do parlamentarzystów, dlatego powinien był przyjąć karę. W przeszłości Jabłoński był już karany za użycie przemocy i wyzwisk wobec starosty słubickiego. Sąd zarządził w tej sprawie grzywnę i orzekł, że Jabłonowski musi przeprosić poszkodowanego. Chodziło o sytuację z 2016 roku, gdy obecny marszałek był radnym powiatu słubickiego i rywalizował o stanowisko starosty z Piotrem Łuczyńskim. Po niekorzystnym rezultacie głosowania poturbował i wyprowadził siłą Łuczyńskiego z budynku starostwa. Poszkodowana została również towarzysząca Łuczyńskiemu radna.
Przeczytaj także:
Sąd Najwyższy rozpatrzył dziś trzy protesty wyborcze i przyjrzał się zarzutom o fałszerstwach.
Wnioskująca w sprawie nieprawidłowości w 8 Obwodowej Komisji Wyborczej Joanna Maj była przekonana, że doszło w niej do fałszerstwa w drugiej turze wyborów. Kobieta jako społeczna obserwatorka wyborów miała wątpliwości co do błędnego rozłożenia stosów kart wyborczych, i zgłosiła to członkom komisji. Zarzuciła członkom komisji „celowe fałszowanie wyników głosowania”, w związku z czym domagała się unieważnienia wyniku wyborów. Okazało się, że zarzuty te są mocno przesadzone, a nieprawidłowo – na Nawrockiego, zamiast na Trzaskowskiego – został zaliczony zaledwie jeden głos.
„Zarzut jest zasadny z uwagi na przypisanie Karolowi Nawrockiemu jednego ważnego głosu, oddanego na Rafała Trzaskowskiego. Lecz to naruszenie nie miało wpływu na wynik wyborów” – stwierdził sędzia Janusz Redzik.
„Dokonano czynności oględzin i na blisko półtora tysiąca kart do głosowania się okazało, że jedna karta została błędnie przypisana drugiemu kandydatowi. No, siłą rzeczy taka liczba wskazuje, że każdy głos jest ważny. I tu podkreślam: wyborcy mogą być pewni, że każdy głos będzie policzony. Natomiast biorąc pod uwagę, że mamy blisko 30 milionów wyborców, w wyborach uczestniczyło blisko 21 milionów, to ten jeden głos nie wpłynął na rozstrzygnięcie, albowiem różnica między kandydatami zgodnie z obwieszczeniem Państwowej Komisji Wyborczej z dnia 2 czerwca, to sięgała liczby 370 tysięcy” – mówił podczas posiedzenia przewodniczący PKW Sylwester Marciniak.
Przedstawicielka okręgowej komisji w Katowicach, nadzorującej pracę komisji w Zabrzu stwierdziła z kolei, że wnioskująca wywierała presję na komisję i dotykała kart do głosowania.
Wcześniej SN odpowiedział prokuraturze w sprawie wniosku o wyłączenie Izby Spraw Publicznych i Kontroli Nadzwyczajnej z orzekania w sprawie wyborów. Śledczym chodzi o tak zwanych neosędziów, których obecność w Izbie ma przesądzać, że nie jest ona sądem. Tak orzekł Trybunał Sprawiedliwości UE. Prokuratura chciała, by protesty wyborcze rozpatrzyła Izba Pracy. Wniosek ten jednak odrzucono.
„Sąd dostrzega wątpliwości pojawiające się w debacie publicznej, ale z nimi muszą sobie poradzić przedstawiciele władzy ustawodawczej” – stwierdził sędzia Redzik.
Sędziowie rozpatrywali również protesty w sprawie niewydania kart wyborczych osobom posługującym się zaświadczeniem o prawie do głosowania poza miejscem zamieszkania. Były one zasadne, ale również nie wpłynęły na wynik – orzekł Sąd Najwyższy.
Z analizy naszego autora Piotra Pacewicza wynika, że wyborcze fałszerstwo na wielką skalę nie jest możliwe. Wskazał on słabości w obliczeniach statystyka Krzysztofa Kontka, którego protest wyborczy dotyczący ponad 1,4 tys. komisji czeka jeszcze na rozpatrzenie.
„Jest 10 głośnych przypadków zamiany liczby głosów, które skrzywdziły Trzaskowskiego, ale jest też 5-6 odwrotnych zamian, na których tracił Nawrocki. Kariera analizy Krzysztofa Kontka jest o tyle dziwna, że całkowicie pomija on lokalne anomalie korzystne dla Trzaskowskiego” – zauważał Pacewicz.
Przeczytaj także:
Sędziowie Sądu Najwyższego uznała część protestów wyborczych za zasadne, jednak bez wpływu na wynik wyborów. Odniósł się do tego premier Donald Tusk.
Premier Donald Tusk wypowiedział się na temat ustaleń Sądu Najwyższego przy okazji podsumowania polskiej prezydencji w UE. Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych podczas piątkowego posiedzenia uznała część z protestów za zasadne, jednak pozostające bez wpływu na wynik drugiej tury wyborów prezydenckich. Chodziło o niewłaściwe przeliczenie głosów w pojedynczych komisjach.
„Każdy chciałby mieć pewność, że każdy głos został dobrze policzony. Przed chwilą usłyszeliśmy ocenę izby Sądu Najwyższego. Potwierdzono nieprawidłowości w tych komisjach, które zostały zbadane i jednocześnie uznano, że nie miało to generalnie wpływu na wynik wyborów. Nie mam powodów tej oceny kwestionować. Bardzo chciałbym, aby każdą godzinę, każdy dzień do czasu ostatecznych decyzji wykorzystano do sprawdzenia każdej wątpliwej sytuacji. Nie po to, żeby podważać wynik wyborów, tylko żeby wszystkie Polki i wszyscy Polacy, i mają do tego prawo, mieli pewność, że wybrany prezydent został wybrany w sposób właściwy. I nie zlekceważono żadnego głosu” – stwierdził Donald Tusk.
Tusk nie podjął narracji m.in. Romana Giertycha o sfałszowanych wyborach:
„Jeśli chodzi o moją ocenę, nie decyzję, bo to nie rząd podejmuje decyzje, mało prawdopodobne jest, by skala nieprawidłowości wypaczyła w sposób zasadniczy wynik wyborów”.
Premier starał się raczej tonować nastroje: „Nie chciałbym, aby nawet najbardziej uzasadnione emocje tej czy innej strony doprowadziły do zakłócania funkcjonowania państwa z najbliższych tygodniach, miesiącach. Mamy wystarczająco dużo problemów w kraju i za granicą, takich obiektywnych, żeby jeszcze tego dokładać nadmierne emocje czy konflikty wewnątrz kraju. Także, nie wszystkim się to będzie podobało, ale biorę na siebie odpowiedzialność za to, żeby państwo polskie dalej funkcjonowało w tych warunkach na tyle, na ile to jest możliwe”.
Jednocześnie premier przypomniał, że wokół działalności Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych narosły kontrowersje.
„Mamy problem, że instytucje, które wydają formalną ocenę o ważności wyborów, nie są uznawane za legalne przez demokratyczną stronę, ale także przez np. europejskie trybunały” – stwierdził premier. W Izbie zasiadają tak zwani neosędziowie, powołani przez upolitycznioną przez PiS Krajową Radę Sądownictwa.
„Co do nieprawidłowości w sporządzeniu protokołu głosowania w obwodzie w wyborach prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, przeprowadzonego w dniu 1 czerwca 2025 roku. Przez obwodowe Komisje Wyborcze nr 4 w Brześciu Kujawskim, nr 17 w Gdańsku, nr 25 w Grudziądzu, nr 95 w Krakowie, nr 13 w Mińsku Mazowieckim, nr 9 w Strzelcach Opolskich, nr 35 w Tychach, nr 3 w Oleśnie z powodu nieprawidłowości w przenoszeniu prawidłowo policzonych głosów do protokołu poprzez przypisanie głosów jednego kandydata drugiemu kandydatowi, są zasadne. Stwierdzone naruszenie nie miało wpływu na wynik wyborów” – stwierdził sędzia Adam Redzik. Za zasadne, ale pozostające bez wpływu, uznane zostały też protesty w sprawie głosowania w Bielsku-Białej, Kamiennej Górze i Katowicach. To jednak nie zamyka sprawy, w dalszej części dnia sędziowie będą rozpatrywali kolejne protesty.
Niektórzy z autorów protestów wnioskowały o ponowne przeliczenie części lub wszystkich głosów. Wśród protestów były dwa, które sugerują możliwość poważnych nieprawidłowości, mogących wpłynąć na wynik głosowania. Były to protesty dr Krzysztofa Kontka, eksperta od analiz statystycznych, oraz Joanny Staniszkis, radnej Warszawy z Platformy Obywatelskiej. Z powodu tych wątpliwości minister sprawiedliwości zwrócił się do Sądu Najwyższego o ponowne przeliczenie głosów z 1472 Obwodowych Komisji Wyborczych.
Przeczytaj także:
Sąd Najwyższy przypatruje się protestom wyborczym po drugiej turze wyborów prezydenckich. W pierwszej części posiedzenia Izba Kontroli Nadzwyczajnych i Spraw Publicznych uznała część protestów za zasadne, jednocześnie wskazując, że nie miały wpływu na wynik wyborów.
„Co do nieprawidłowości w sporządzeniu protokołu głosowania w obwodzie w wyborach prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, przeprowadzonego w dniu 1 czerwca 2025 roku. Przez obwodowe Komisje Wyborcze nr 4 w Brześciu Kujawskim, nr 17 w Gdańsku, nr 25 w Grudziądzu, nr 95 w Krakowie, nr 13 w Mińsku Mazowieckim, nr 9 w Strzelcach Opolskich, nr 35 w Tychach, nr 3 w Oleśnie z powodu nieprawidłowości w przenoszeniu prawidłowo policzonych głosów do protokołu poprzez przypisanie głosów jednego kandydata drugiemu kandydatowi, są zasadne. Stwierdzone naruszenie nie miało wpływu na wynik wyborów” – stwierdził sędzia Adam Redzik. Za zasadne, ale pozostające bez wpływu, uznane zostały też protesty w sprawie głosowania w Bielsku-Białej, Kamiennej Górze i Katowicach. To jednak nie zamyka sprawy, w dalszej części dnia sędziowie będą rozpatrywali kolejne protesty.
Część wnioskujących domagała się ponownego przeliczenia części lub całości głosów. Wśród protestów znalazły się dwa, które wskazują na możliwość nieprawidłowości na dużą skalę, które mogłyby zmienić rezultat głosowania. To protesty dr Krzysztofa Kontka, specjalisty ds. analiz statystycznych, i Joanny Staniszkis, radnej Warszawy z PO. W związku z tymi wątpliwościami minister sprawiedliwości zawnioskował do Sądu Najwyższego o ponowne przeliczenie głosów 1472 Obwodowych Komisji Wyborczych.
Posiedzenie odbywa się w napiętej atmosferze, a przed gmachem SN zebrali się zwolennicy Rafała Trzaskowskiego i Karola Nawrockiego – między innymi członkowie Komitetu Obrony Demokracji oraz politycy PiS i działacze Klubów Gazety Polskiej.
Według części polityków koalicji rządzącej – w tym m.in. premiera Donalda Tuska – w trakcie wyborów mogło dojść do nieprawidłowości wpływających na korzystny Skutkuje to stawianiem przez polityków koalicji rządzącej postulatu ponownego przeliczenia wszystkich głosów. Poseł KO Roman Giertych domaga się nawet, by marszałek Sejmu Szymon Hołownia nie zwoływał Zgromadzenia Narodowego i sam objął tymczasowo stanowisko głowy państwa, dopóki nie nastąpi ponowne przeliczenie głosów.
„Czy były to omyłki, Czy to było celowe działanie? To już jest kwestia postępowania niezwiązanego z samym postępowaniem wyborczym, które realizuje Sąd Najwyższy, Ale postępowanie, które prowadzi prokuratura” – wskazywał sędzia Redzik.
„ Potwierdzono nieprawidłowości. Nie chodzi o podważanie wyników wyborów, tylko o pewność, że prezydent został wybrany w sposób właściwy. Uznano, że nie miało to generalnie wpływu na wynik wyborów. Nie mam powodów tej oceny kwestionować” – stwierdził premier Donald Tusk.
W sprawie protestów wypowiada się kontrowersyjna Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, powołana za czasów rządów Prawa i Sprawiedliwości. Do Izby powołano tak zwanych neosędziów, wskazanych przez upolitycznioną przez PiS Krajową Radę Sądownictwa. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej uznał, że Izba nie jest sądem. 28 legalnie wybranych sędziów SN zaprotestowało wczoraj przeciwko przekazaniu Izbie sprawy protestów wyborczych.
Przeczytaj także:
Premier Węgier ogłosił wyniki referendum. Władze pytali, czy obywatelski i obywatele popierają wstąpienie Ukrainy do Unii Europejskiej
W czwartek 26 czerwca premier Węgier ogłosił wyniki referendum. Viktor Orbán napisał w mediach społecznościowych:
„Naród węgierski przemówił: 95 proc. powiedziało NIE wciąganiu Ukrainy do UE! [Naród] powiedział NIE wojnie, NIE gospodarczemu upadkowi i NIE brukselskim iluzjom. Ponad 2 miliony oddanych głosów – z tym mandatem pokoju i zdrowego rozsądku jedziemy do Brukseli”.
Węgierski rząd informuje, że w referendum Voks 2025 udział wzięło 2 284 732 osób, z czego 2 168 431 osób nie poparło przystąpienia Ukrainy do UE.
Głosowanie było korespondencyjne. Od połowy kwietnia do końca maja wszyscy dorośli Węgrzy mieli dostać karty do głosowania oraz kopertę zwrotną. Na karcie było jedno pytanie: „Czy popierasz członkostwo Ukrainy w Unii Europejskiej?”. Odpowiedzi należało odesłać najpóźniej do 20 czerwca.
Referendum uzupełniała antyukraińska i antyunijna akcja propagandowa. W kraju rozwieszono billboardy, rozdawano też ulotki z wizerunkami prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego, przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen oraz niemieckiego konserwatywnego polityka Manfreda Webera. Towarzyszyło hasło: „Nie pozwól, by decydowano ponad naszymi głowami!”
Budapeszt wiele miesięcy temu objął kurs antyukraiński. Od początku 2025 Węgry blokują rozpoczęcie negocjacji akcesyjnych. Nie zgadzają się na otwarcie kolejnych tzw. klastrów negocjacyjnych. Strona węgierska uzasadnia swój sprzeciw sytuacją około 100-tysięcznej mniejszości węgierskiej na ukraińskim Zakarpaciu.
Orbán popierał wstąpienie Ukrainy do UE jeszcze tuż po pełnoskalowej inwazji Rosji. Teraz jednak twierdzi, że akcesja Ukrainy do Unii przyniosłaby Węgrom wzrost przestępczości, taniej siły roboczej i niskiej jakości produktów rolnych. A to wszystko zagroziłoby suwerenności narodowej i stabilności gospodarczej. Orbán powtarza, że Węgry nie chcą być we wspólnocie z państwem, które prowadzi wojnę.
Wyników referendum Orbán zamierzał użyć podczas trwającego szczytu UE. Szef węgierskiego rządu stwierdził, że jego głos będzie mocniejszy i bardziej donośny, będzie mówił w Brukseli „głosem ponad dwóch milionów Węgrów, że Węgry nie popierają członkostwa Ukrainy w Unii Europejskiej”.
Przeczytaj także: