Poza Benjaminem Netanjahu MTK chce aresztować byłego ministra obrony Izraela Jo'awa Galanta oraz lidera Hamasu Mohammeda Deifa. Chodzi o zbrodnie wojenne podczas wojny w Strefie Gazy
Rosjanie twierdzą, że Ukraina wraz z USA są odpowiedzialni za atak na Sewastopol, w którym miało zginąć pięć osób. Rosjanie kontynuują intenstwnt ostrzał Ukrainy
Rosjanie podali, że Ukraina zaatakowała Sewastopol z powietrza, a w wyniku ataku zginęło pięć osób a ponad 120 zostało rannych. Sewastopol znajduje się na nielegalnie okupowanym przez Rosję od 2014 roku Krymie.
Według rosyjskiego Ministerstwa Obrony Ukraińcy do ataku na Sewastopol użyli pięciu rakiet amerykańskich ATACMS. Cztery z nich miały zostać przechwycone przez obronę powietrzną. Rosjanie twierdzą, że to amerykańscy specjaliści wprowadzają dane lotów pocisków ATACMS na podstawie własnych danych wywiadowczych u dlatego odpowiedzialność za atak na Sewastopol ponoszą również Amerykanie.
Ukraińcy dotychczas nie odnieśli się do doniesień o ataku. W ostatnich tygodniach Ukraina przeprowadziła kilka udanych uderzeń na systemy ochrony przeciwlotniczej na Krymie. W Sewastopolu znajduje się główna baza wojskowa rosyjskiej Floty Czarnomorskiej.
Ostatnie dni to intensywne rosyjskie bombardowania Kijowa i Charkowa. W ataku na Charków 22 czerwca zginęły 3 osoby a 56 zostało rannych. Bilans całego weekendu to 4 ofiary śmiertelne i 70 rannych. W telewizyjnym przemówieniu z 22 czerwca prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski powiedział, że w bieżącym miesiącu Rosja zrzuciła na Ukrainę 2400 bomb, w tym aż 700 na Charków.
Rosyjskie ataki powietrzne na Ukrainę nie ustają. Dziś rano w mediach pojawiają się doniesienia o potężnej eksplozji w Odessie.
Nie znamy jeszcze tożsamości i motywów napastników, ale wszystko wskazuje na terroryzm islamski. Kaukaski region Rosji miał już w przeszłości problem z islamistami
Napastnicy przeprowadzili wczoraj wieczorem ataki w dwóch miastach kaukaskiego Dagestanu jednocześnie: Darbencie i Machaczkale. Zaatakowano synagogi, cerkwie i posterunek policji. Według oficjalnych informacji zabito przynajmniej kilkanaście osób. Ofiarą został między innymi 66-letni pop z Derbentu Nikołaj Kotelnikow. Napastnicy poderżnęli mu gardło.
Podpalone zostały synagogi w obu miastach. Rabin Machaczkały Rami Dawidow powiedział, że w atakach na żydowskie świątynie szczęśliwie nie było ofiar śmiertelnych. W październiku zeszłego roku. Machaczkała również była miejscem antysemickiej przemocy. Tłum wykrzykujący antyżydowskie slogany przedarł się przez ochronę na tamtejszym lotnisku na wieść o przylocie samolotu z Izraela.
Dagestan to najbardziej na południe wysunięty region Rosji. Graniczy z Azerbejdżanem i Gruzją, leży na zachodnim brzegu Morza Kaspijskiego. Większość mieszkańców Dagestanu to wyznawcy islamu.
Wymiana ognia między terrorystami i lokalnymi służbami bezpieczeństwa trwała cały wieczór. O godzinie 2:30 w nocy szef regionu Siergiej Mielikow w nagraniu wideo opublikowanym na swoim kanale Telegram oznajmił: „Na tę godzinę zakończyła się aktywna faza operacyjnych działań bojowych w miastach Machaczkała i Derbent, wyeliminowano sześciu bandytów”.
Mielikow ogłosił najbliższe trzy dni czasem oficjalnej żałoby w Dagestanie.
Na początku obecnego wieku i w latach 90. XX wieku rosyjskie służby toczyły w regionie wojnę z terroryzmem islamistów. W 2017 roku Federalna Służba Bezpieczeństwa ogłosiła zwycięstwo nad terrorystami, a ataki w ostatnich latach były rzadkością. Obecnie jednak cała Rosja obserwuje wzrost działalności terrorystycznej islamistów. W marcu bojownicy Państwa Islamskiego zabili w Moskwie 145 osób. Zwiększenie aktywności terrorystycznej wewnątrz Rosji może wynikać z dużego zaangażowania rosyjskich służb specjalnych w wojnę w Ukrainie. Zarówno w Dagestanie jak i w marcu w Moskwie napastników miało być zaledwie kilku.
Dotychczas żadna grupa terrorystyczna nie przyznała się do przeprowadzenia ataku. Amerykański Instytut Badań nad Wojną uważa jednak, że za atak odpowiedzialna jest kaukaska odnoga Państwa Islamskiego.
Prezydent Andrzej Duda zachwyca się tym, jak „pozytywne” są relacje Polski z Chinami i ma nadzieję, że „takie pozostaną”. Pytanie, czy podczas czterodniowej wizyty w Chinach, poruszy kwestie chińskiego wsparcia dla Rosji w prowadzeniu wojny w Ukrainie.
Prezydent Andrzej Duda (na zdjęciu powyżej) przebywa z czterodniową wizytą w Chinach. Duda przyleciał do Pekinu w sobotę 22 czerwca, powrót jest zaplanowany na środę 26 czerwca. Towarzyszy mu żona, Agata Kornhauser-Duda.
Najważniejsze spotkania zaplanowane są na poniedziałek 24 czerwca. Dopiero po 16 czasu polskiego Duda z żoną zostaną oficjalnie przywitani przez przewodniczącego Chińskiej Partii Ludowej Xi Jinpinga.
W niedzielę Duda z żoną uczestniczyli w wydarzeniu zorganizowanym przez polską ambasadę w Pekinie. Duda wręczył odznaczenia działaczom Polonii w Chinach.
To właśnie podczas tego spotkania prezydent zachwycał się tym, jak dobre są relacje polsko-chińskie.
Duda wspominał, że Chiny były jednym z pierwszych kierunków jego podróży zagranicznych jako prezydenta w 2015 roku („Nigdy nie zapomnę tego, że wtedy właśnie podpisaliśmy porozumienie o przystąpieniu Polski do koncepcji Pasa i Szlaku, a ja nawiązałem – śmiało mogę powiedzieć – przyjazne relacje z przewodniczącym, z panem prezydentem Xi Jinpingiem” – mówił prezydent).
Dodał, że to spotkanie zaowocowało rok później wizytą Xi Jinpinga w Polsce („Nikomu nie trzeba tłumaczyć, co oznacza wizyta prezydenta Chin, jednego z wielkich przywódców świata, w kraju” – zachwycał się Duda).
Duda stwierdził też, że „stosunki pomiędzy Polską a Chinami są i były zawsze pozytywne” niezależnie od „wszystkich trudności” i od „wichrów, które wieją w przestrzeni politycznej, światowej”.
„One wiały zawsze, a stosunki pomiędzy Polską a Chinami są i były zawsze pozytywne. I to jest dla mnie wielka radość. Chciałbym, żeby te relacje trwały” – podkreślił Duda.
To bardzo ciepłe słowa o reżimie, który wspiera Rosję w prowadzeniu wojny w Ukrainie oraz dopuszcza się brutalnego łamania praw człowieka na swoim terytorium i nie tylko.
Wystarczy wspomnieć o brutalnych prześladowaniach Ujgurów w regionie Sinciang na zachodzie ChRL lub Tybetańczyków w Tybecie.
O tym, że stosunki rosyjsko-chińskie są „niepokojące”, mówił pięć dni temu w wywiadzie dla BBC News Jens Stoltenberg, sekretarz generalny NATO. Stoltenberg wprost stwierdził, że „Chiny powinny ponieść konsekwencje za wspieranie wojny Rosji na Ukrainie, jeśli nie zmienią swojego postępowania”.
Stoltenberg podkreślił, że Pekin „gra na dwa fronty”, z jednej strony wspierając wysiłki wojenne Rosji, a z drugiej starając się utrzymać relacje z europejskimi sojusznikami. „To nie może działać na dłuższą metę” — powiedział Stoltenberg w wywiadzie.
Stoltenberg zdradził, że sojusznicy rozmawiają na temat wprowadzenia sankcji na Chiny za wspieranie Rosji. Chiny wspierają Rosję w prowadzeniu wojny poprzez sprzedaż Rosji wysokiej technologii kluczowej do budowy pocisków rakietowych i broni.
Pekin jest już objęty pewnymi sankcjami za wspieranie Rosji — donosi BBC News. W zeszłym miesiącu Stany Zjednoczone ogłosiły restrykcje, które obejmą około 20 firm z siedzibą w Chinach i Hongkongu.
Republikański kandydat na prezydenta Donald Trump powtarza rosyjską propagandą na temat wojny w Ukrainie. W najnowszym wywiadzie stwierdził, że Rosja zaatakowała, bo Ukraina zignorowała ostrzeżenia dotyczące dążenia do NATO.
Perspektywa wejścia Ukrainy do NATO to zdaniem Donalda Trumpa „szaleństwo” i miała „sprowokować Rosję do wojny”. Takie słowa padły z ust ubiegającego się o reelekcję byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa w podkaście „All in” 20 czerwca. Prowadzącym podkast jest David Sacks, inwestor w firmach Elona Muska.
„Przez 20 lat słyszałem, że NATO jest prawdziwym problemem dla Rosji (…). Myślę, że to jest powód, dla którego rozpoczęła się ta wojna” – stwierdził Trump.
Taka retoryka to usprawiedliwianie niezgodnej z prawem międzynarodowym agresji Rosji na Ukrainę. W świetle prawa międzynarodowego każdy kraj ma prawo samodzielnie wybierać uczestnictwo w sojuszach i organizacjach międzynarodowych, a żadne państwo, któremu się to nie podoba, bo uznaje to za sprzeczne ze swoim interesem narodowym, nie ma prawa do sięgania po przemoc, by takiemu przyłączeniu zapobiec.
To, że nie rozumie tego kandydat na prezydenta największego mocarstwa na świecie, jest niezwykle niepokojące.
Argument o prowokacji Rosji ze strony NATO można podważyć także od strony historycznej. Dominacja Ukrainy była jednym z istotnych celów rosyjskiej polityki już w XVII, XVIII i XIX wieku, kiedy NATO jeszcze nie istniało. Wielokrotnie mówił o tym sam prezydent Rosji Władimir Putin, gdy w różnych przemówieniach tłumaczył rzekomą przynależność Ukrainy do tzw. ruskiego miru, czyli rosyjskiego świata.
W podkaście „All In” zarówno Donald Trump, jak i znany z prorosyjskich poglądów David Sacks, oskarżali też obecnego prezydenta USA o doprowadzenie do eskalacji napięcia między Rosją a Ukrainą w miesiącach poprzedzających wybuch wojny.
„Jeśli spojrzeć na retorykę Bidena, to wielokrotnie powiedział on rzeczy, których moim zdaniem nie powinien był mówić (…) Powiedział i nadal mówi rzeczy, które są szalone” – stwierdził Trump.
Prowadzący zasugerował, że do rozpoczęcia inwazji na Ukrainę Rosję mogły pchnąć słowa amerykańskiego sekretarza stanu USA Anthony'ego Blinkena, który miał rzekomo powiedzieć swojemu rosyjskiemu odpowiednikowi Siergiejowi Ławrowowi, że "Ukraina ma zielone światło na przystąpienie do Sojuszu, a USA planują rozmieszczenie broni nuklearnej na jej terytorium”. Sacks nie przytoczył żadnego źródła tej informacji.
Nic nie wiadomo o tym, by takie słowa między Anthonym Blinkenem a Siergiejem Ławrowem kiedykolwiek padły. Wiadomo natomiast, że twierdzenie o tym, że USA planowały rozmieszczenie na Ukrainie broni nuklearnej, to jeden z głównych przekazów rosyjskich na temat wojny.
USA w żaden sposób nie dążyły do rewizji międzynarodowych traktatów o nuklearnym rozbrojeniu, m.in. memorandum budapesztańskiego podpisanego w 1994 roku, na podstawie którego doszło do nuklearnego rozbrojenia Ukrainy. W latach 90., w spadku po ZSRR Ukraina dysponowała trzecim największym arsenałem nuklearnym na świecie. To Rosja złamała postanowienia tej umowy, atakując Ukrainę w 2014 roku.
W rozmowie z Sacksem Trump powiedział też, że „gwarantuje”, że żaden amerykański żołnierz nigdy nie zostanie wysłany do Ukrainy. Dodał też, że „jedna z rzeczy, która jest szczególnie niesprawiedliwa to to, że USA dają znacznie więcej pieniędzy na pomoc Ukrainie niż Europa”, a gospodarki USA i UE są podobnego rozmiaru.
Dodał, że do rosyjskiej inwazji na Ukrainę „nigdy by nie doszło”, gdyby to on był prezydentem.
Z jednej strony zapewnia, że „Francuzi obcego pochodzenia” nie mają się czego obawiać ze strony potencjalnych rządów Zjednoczenia Narodowego, a z drugiej proponuje referendum w sprawie zapisania w konstytucji, że osoby o podwójnym obywatelstwie nie mogą pełnić niektórych urzędów publicznych.
Jak donosi francuski dziennik Le Monde, prowadząc intensywną kampanię przed zbliżającymi się przyspieszonymi wyborami parlamentarnymi we Francji, skrajnie prawicowe Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen i Jordana Bardelli wkłada dużo wysiłku w zapewnianie, że nikt we Francji nie musi obawiać dyskryminacji, jeśli do władzy dojdzie skrajna prawica.
„Francuzi obcego pochodzenia lub narodowości nie muszą się obawiać regulacji, które chcemy wdrażać” – mówił 14 czerwca na antenie telewizji BMF szef partii Jordan Bardella. Podkreślił, że chodzi o tych, którzy „pracują, płacą podatki i kochają nasz kraj”.
Tylko że, jak zwraca uwagę Le Monde, już samo publiczne różnicowanie ludzi na „Francuzów obcego pochodzenia lub narodowości” i „Francuzów z urodzenia” budzi niepokój. Francuskie prawo pozwala na uzyskanie obywatelstwa bez konieczności zrzekania się dotychczasowego. Obywatele z podwójnym obywatelstwem w żaden sposób nie są więc „mniej francuscy” od osób posiadających tylko jedno obywatelstwo.
Tymczasem, jak zwraca uwagę Le Monde, to rozróżnienie jest bardzo mocno obecne w narracji Zjednoczenia Narodowego i ma wpływ na proponowane przez tą partię regulacje.
Np. w przedstawionym w styczniu 2024 roku projekcie ustawy o migracji, którą partia chce poddać pod głosowanie w ogólnokrajowym referendum, znajduje się m.in. propozycja wpisania do francuskiej konstytucji „preferencji narodowej” w dostępie do zatrudnienia, mieszkalnictwa komunalnego oraz pomocy społecznej.
Ustawa proponuje także wpisanie do konstytucji, aby dostęp do niektórych posad rządowych czy urzędów publicznych był ograniczony dla osób posiadających obywatelstwo obcego państwa. Takie rozróżnienie to dyskryminacja i segregacja.
„Taki przepis, sprzeczny z republikańskim charakterem rządu i wszystkimi naszymi zobowiązaniami międzynarodowymi, zmieniłby samą naturę naszej konstytucji", ostrzegł Serge Slama, profesor prawa publicznego na Uniwersytecie Grenoble-Alpes, cytowany w omawianym artykule Le Monde. Podkreślił, że tego typu środki obowiązywały w kolaboracyjnym reżimie Vichy w czasie II wojny światowej, kiedy służba cywilna była zarezerwowana dla osób pochodzenia francuskiego, których ojcowie byli Francuzami.
Le Monde przytacza wiele wypowiedzi czołowych polityków Zjednoczenia Narodowego z przeszłości (gdy partia nosiła jeszcze nazwę Frontu Narodowego), w których pojawiały się takie propozycje jak zakazanie podwójnego obywatelstwa lub „obywatelstwo za punkty”, zgodnie z którym osoba o podwójnym obywatelstwie mogłaby zostać go pozbawiona w wyniku popełnienia poważnych wykroczeń lub przestępstw.
Dziennik przytacza też liczne kontrowersyjne wypowiedzi polityków ZN, w których mowa o „Francuzach na papierze” albo o „Francuzach obcego pochodzenia, którzy zachowują się jak obywatele obcego państwa”. Dziennik tym samym przestrzega przed powrotem do ostrej, ksenofobicznej retoryki, do której może dojść, jeśli Zjednoczenie Narodowe wygra przyspieszone wybory.
Francuzi pójdą do urn wyborczych 30 czerwca i 7 lipca. Obecnie w sondażach prowadzi skrajna prawica. Koalicja prezydenta Emmanuela Macrona plasuje się dopiero na trzecim miejscu, za skrajną lewicą.
Kandydatem na premiera z ramienia Zjednoczenia Narodowego jest 28-letni Jordan Bardella. Marine Le Pen szykuje się do walki o prezydenturę w 2027 roku.