Witaj w sekcji depeszowej OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Już czwarty raz Sejm przedłużył obowiązywanie rozporządzenia zawieszającego prawo do składania wniosków o ochronę międzynarodową na granicy z Białorusią
Pierwszy raz rząd zawiesiła prawo do azylu 27 marca 2025 r. Pierwsze rozporządzenie nie wymagało głosowania w Sejmie, zostało wprowadzone przez rząd tuż pod podpisaniu przez prezydenta ustawy, która na to zezwalała.
Przeczytaj także:
Przedłużenie jego obowiązywania (po 60 dniach) wymagało już zatwierdzenia przez Sejm, który zrobił to już cztery razy: w maju, lipcu, we wrześniu i dzisiaj. Za było 416 posłów, przeciw – 16. Wśród przeciwników było czworo posłów KO (Sterczewski, Tracz, Mieszkowski, Jachira), posłowie i posłanki Razem, pięcioro posłów Lewicy (Gosek-Popiołek, Olko, Nowicka, Wicha, Ueberhan), Bożenna Hołownia z Polski 2050 i niezrzeszony Marcin Józefaciuk.
Ustawę umożliwiającą zawieszenie prawa do ochrony międzynarodowej Sejm przegłosował w lutym 2025 r.
Ustawę skrytykowały organizacje społeczne i humanitarne, Rzecznik Praw Obywatelskich, Rzecznik Praw Dziecka, UNHCR. Biuro Legislacyjne Senatu stwierdziło: "Konkludując, w naszym przekonaniu koncepcja normatywna, która stoi u podstaw rozwiązania przyjętego w tej ustawie, nie może być naprawiona w drodze poprawy, a ustawa nie powinna stanowić części systemu prawnego”.
Zdaniem wymienionych instytucji i organizacji ustawa jest niezgodna z Konstytucją, Konwencją Genewską, Konwencją o Prawach Człowieka, Kartą Praw Podstawowych, rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady UE. Mimo to za ustawą zagłosowali niemal wszyscy parlamentarzyści KO (przeciw było siedmioro posłów i posłanek) i Trzeciej Drogi (przeciw było dwóch senatorów z Polski 2050). Przeciw głosowała jedynie Lewica (i w Sejmie, i w Senacie) i koło Razem.
Teksty OKO.press na temat zawieszenia prawa do azylu:
Przeczytaj także:
Ograniczenia obejmą 40 lotnisk w kraju. W ciągu tygodnia ilość połączeń zostanie zredukowana o 10 proc. Powód? Rekordowo długi paraliż rządu
Piątek 7 listopada to pierwszy dzień cięć w rozkładzie lotów w USA. Ograniczenia dotyczą 700 lotów czterech największych przewoźników: American Airlines, Delta Air Lines, Southwest Airlines i United Airlines. Decyzję podjęła Amerykańska Agencja Lotów.
Restrykcje są związanie z shutdownem, czyli paraliżem rządu. To procedura, która zostaje uruchomiona w momencie nieprzyjęcia budżetu przez Kongres. W związku z zamrożeniem finansowania część agencji całkowicie zaprzestaje działania i wysyła swoich pracowników na przymusowe urlopy, reszta jest zmuszona do pracy bez pieniędzy. Tak jest w przypadku kontrolerów lotów, niezbędnych dla funkcjonowania państwa, którzy w oczekiwaniu na polityczny przełom, sami zaczęli zwalniać się z pracy.
Nick Daniels, prezes amerykańskiego Stowarzyszenia Kontrolerów Ruchu Powietrznego ocenił na antenie CNN, że obecnie brakuje ok. 400 kontrolerów.
Do wtorku ograniczeniom podlegać będzie 4 proc. lotów, ale to nie koniec. We wtorek (11.11) restrykcje obejmą już 6 proc. połączeń, a od piątku 14 listopada – 10 proc. Prezes American Airlines Robert Isom w rozmowie w rozmowie z CNBC stwierdził, że dopiero za tydzień poziom odwoływanych połączeń może stać się „problematyczny”.
W Stanach Zjednoczonych z lotów pasażerskich korzysta codziennie 2,3 mln osób.
To najdłuższy paraliż rządu w historii USA. Polityczny impas trwa od 1 października 2025. We wtorek 4 listopada Senat po raz 14. odrzucił prowizoryczny budżet proponowany przez Donalda Trumpa. Republikanie nie są w stanie przejść progu 60 głosów, wymaganego do przyjęcia większości ustaw w Senacie. Dlaczego? Demokraci nie zgadzają się na cięcia w państwowych ubezpieczeniach zdrowotnych, które uderzają w najuboższych. Swoim sprzeciwem chcą wymusić przywrócenie dopłat w ramach Medicaid.
Coraz bardziej rozdrażniony Donald Trump domaga się od swojej partii użycia opcji atomowej, czyli zniesienia progu 60 głosów potrzebnych do przegłosowania budżetu. Według prezydenta USA „niemożliwe będzie uchwalanie zdroworozsądkowej polityki z tymi oszalałymi demokratycznymi szaleńcami, mogącymi wszystko blokować”. Do tej pory Republikanie odmawiali Trumpowi, wskazując, że jego żądania to miecz obosieczny — po ewentualnej zmianie władzy, to konserwatyści nie będą w stanie powstrzymać projektów Demokratów.
Na paraliżu tracą nie tylko podróżni. W związku z zamrożeniem finansowania rządu federalnego Departament Rolnictwa (USDA) ogłosił wstrzymanie wypłat z programu pomocy żywnościowej Supplemental Nutrtion Assistance Program (SNAP). Z jego pomocy korzysta łącznie 42 mln Amerykanów.
Przeczytaj także:
„Żeby być prezydentem, nie wystarczy wygrać wyborów” – ocenił premier Donald Tusk. Tomasz Siemoniak stwierdził, że odmówienie podpisu awansów to cios w system bezpieczeństwa państwa. Jest odpowiedź prezydenta
O sprawie poinformował na portalu X premier Donald Tusk. „Dzisiaj o tej porze miałem być gdzie indziej, w miejscu, gdzie promocję na pierwszy stopień oficerski miało otrzymać 136 dzielnych Polek i Polaków, przyszłych wywiadowców z kontrwywiadu wojskowego, z Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego” – mówi w materiale wideo szef rządu.
Do uroczystego wręczenia nominacji miało dojść 11 listopada, podczas Święta Niepodległości. „Wszyscy czekali. Oni, przyszli bohaterowie, ich rodziny. Ci młodzi ludzie idą tam nie dla kariery, to są patrioci, którzy chcą służyć Polsce. Jednak promocji nie dostaną. Nie wiem, dlaczego tym razem pan prezydent uznał, że nie podpisze promocji” – mówił premier.
Donald Tusk ocenił, że brak podpisu pod awansami, to dalsza część wojny prezydenta Karola Nawrockiego z rządem. „Żeby być prezydentem, nie wystarczy wygrać wyborów” – mówił szef rządu.
Sprawę skomentował też koordynator służb specjalnych Tomasz Siemoniak. Ruch prezydenta nazwał „bezprecedensowym”. "Cios w system bezpieczeństwa państwa i uderzenie w ludzi chcących służyć Polsce” – ocenił Siemoniak.
Aktualizacja: w piątek 7 listopada po godzinie 17:00 do sprawy odniósł się sam Karol Nawrocki. Prezydent wyjaśnił, iż zdecydował o niepodpisaniu nominacji, ponieważ wcześniej szef rządu „podjął decyzję, że szefowie służb specjalnych mają zakaz spotykania się z prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej”.
„W ten sposób po raz kolejny premier wykorzystał służby specjalne w walce politycznej” – napisał prezydent Nawrocki na portalu X. I dalej: „Pan premier Donald Tusk musi zrozumieć, że nie jest królem, ale szefem rządu. A to oznacza obowiązek współpracy z prezydentem wybranym przez Polaków, zwłaszcza w kwestiach bezpieczeństwa państwa. (...) Żołnierze i funkcjonariusze nie mogą być zakładnikami cynicznych rozgrywek premiera. Bezpieczeństwo Polaków nie ma barw partyjnych, premierze rządu bezprawia”.
Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby jakikolwiek prezydent odmówił podpisu decyzji o nadaniu pierwszego stopnia oficerskiego. Podobnie dokumenty trafiają na biurko każdego prezydenta kilka razy w roku i dotyczą setek osób, które ukończyły studia lub kursy oficerskie i oczekują na nadanie stopnia podporucznika.
Wiadomo, że brak awansów dezorganizuje pracę służb, o czym media pisały już we wrześniu 2025, gdy okazało się, że Pałac Prezydencki wstrzymał podpisanie podobnych dokumentów pracownikom Służb Kontrwywiadu Wojskowego. Jak ujawniła „Gazeta Wyborcza” za opóźnienia odpowiedzialne miało być skonfliktowane z SKW Biuro Bezpieczeństwa Narodowego, którym zarządza Sławomir Cenckiewicz. Przypomnijmy, że SKW cofnęło Cenckiewiczowi certyfikat dostępu do informacji niejawnych. Od tego czasu szef BBN oskarża SKW o działanie na rzecz Rosji.
Po upublicznieniu sprawy, prezydent awanse oficerskie do SKW podpisał.
Jak podaje „Gazeta Wyborcza” tym razem również chodziło o Sławomira Cenckiewicza. Kancelaria Prezydenta miała przekazać rządowi dwa warunki podpisania awansów:
Przeczytaj także:
„Udało się ustalić, że wiceminister rolnictwa w czasach rządów PiS przekroczył uprawnienia i nie dopełnił obowiązków. Kontrola ustaliła, że ingerował on w działania urzędników i departamentów merytorycznych” – przekazał minister Stefan Krajewski
Są pierwsze wnioski z audytu prowadzonego w Krajowym Ośrodku Wsparcia Rolnictwa (KOWR). Kontrola została zlecona po wybuchu afery związanej ze sprzedażą działki kluczowej dla budowy kolei do Centralnego Portu Komunikacyjnego.
7 listopada podczas konferencji prasowej minister rolnictwa Stefan Krajewski przekazał, że złożył w tej sprawie dwa zawiadomienia do prokuratury.
Pierwsze dotyczy przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków przez wiceministra rolnictwa w rządzie PiS Rafała Romanowskiego. „Kontrola ustaliła, że ingerował on w działania urzędników i departamentów merytorycznych” – mówił Krajewski.
Drugie zawiadomienie – jak mówił minister rolnictwa – dotyczy „świadomego i konsekwentnego działania ówczesnych władz Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa, mające na celu zablokowanie przekazania działek dla Centralnego Portu Komunikacyjnego”.
Audyt potrwa do 13 listopada. Wtedy poznamy pełne ustalenia dotyczące sprzedaży nieruchomości.
Sprawę ujawnił dziennikarz Wirtualnej Polski Szymon Jadczak. Chodzi o teren w miejscowości Zabłotnia, przez który przebiega projektowana linia Kolei Dużych Prędkości (KDP) prowadząca z Warszawy do Łodzi przez Centralny Port Komunikacyjny. Działka miała być przekazana przez KOWR spółce CPK, powołanej w celu budowy nowego lotniska w Baranowie i prowadzących do niej linii kolejowych.
Jednak po wyborach parlamentarnych 2023, jeszcze przed przejęciem władzy przez rząd Donalda Tuska, podległy PiS-owi Ośrodek zdecydował o sprzedaży terenu dotychczasowemu dzierżawcy za 22,8 mln złotych, ale 160-hektarowa działka zdążyła wielokrotnie zdrożeć – według informacji WP.pl warta jest około 400 mln. Nowym właścicielem stał się Piotr Wielgomas biznesmen, wiceprezes firmy Dawtona.
Po upublicznieniu afery KOWR miotał się w sprawie odzyskania działki. Najpierw twierdził, że nie ma do niej praw, potem, że ma prawo zażądać zwrotu po pierwotnej cenie, jeśli nowy właściciel zmieniłby cel przeznaczenia lub cała działka zostałaby przekazana na cel publiczny. Problem w tym, że żadna z tych przesłanek nie zaistniała, a gdyby państwo starało się o częściowe wywłaszczenie, zapłaciłoby nawet kilkanaście milionów złotych.
Ostatecznie KOWR i nowy właściciel doszli do porozumienia, a działka wróciła do Skarbu Państwa.
Wyjaśnienia wymaga jednak, kto umożliwił sprzedaż działki i dlaczego KOWR kwestionował przekazanie gruntów pod inwestycje CPK.
Przeczytaj także:
Prezydencki projekt „Prąd minus 33 proc.” zakłada obniżkę podatku VAT na prąd z 23 do 5 proc., likwidację dodatkowych opłat i ograniczenie nadmiernych zysków operatorów. W ten sposób gospodarstwa domowe mają zaoszczędzić średnio 800 zł rocznie
W piątek 7 listopada prezydent Karol Nawrocki złożył w Sejmie projekt ustawy obniżającej ceny prądu. To realizacja obietnicy z kampanii wyborczej. Nawrocki zadeklarował wówczas, że podczas pierwszych 100 dni urzędowania obniży ceny energii o 33 proc., tak żeby rachunki przypominały te sprzed pandemii.
„Zbyt wiele za energię elektryczną płaca polscy przedsiębiorcy. A te ceny uruchamiają cały krwiobieg gospodarczy państwa polskiego” – mówił dziś Karol Nawrocki podczas spotkania z ekspertami w sprawie cen energii. „Zobowiązany swoim słowem wobec wyborców, odpowiedzialny za los polskich przedsiębiorców, proponuję nie tylko tarczę, ale i miecz, by wyciąć obciążenia, których Polacy nie powinni ponosić” – dodał prezydent RP.
Projekt „Prąd minus 33 proc.” zakłada:
Z wyliczeń Kancelarii Prezydenta wynika, że w ten sposób gospodarstwa domowe zaoszczędzą średnio 800 zł rocznie. Za to koszt dla podatników to nawet 14 mld zł. Prezydent Nawrocki przekonywał, że budżet państwa na tym nie straci, a środki zostaną przekierowane z systemu ETS (Unijny System Handlu Emisjami).
Jak podaje Gazeta Prawna, Kancelaria Prezydenta liczy, że Sejm nie wyrzuci prezydenckiego projektu do kosza. „Klub Prawa i Sprawiedliwości zagłosuje za nim w 100 proc. Konfederacja też może poprzeć projekt, bo nie będzie generował podnoszenia podatków. A przecież przedsiębiorcy, którzy są bardzo istotni dla Konfederacji, ponoszą duże koszty w związku z wysokimi cenami prądu” – mówił w rozmowie z dziennikiem jeden z prezydenckich ministrów.
Sam Karol Nawrocki przekonywał, że jego propozycje są zgodne z ustaleniami unijnymi i deklaracjami obecnego rządu. Apelował o poparcie ponad podziałami partyjnymi.
Bardziej prawdopodobne, że to jednak rozgrywka stricte polityczna i próba rozbudzenia zainteresowania wokół głowy państwa. Przypomnijmy, że Karol Nawrocki, wetując ustawę wiatrakową, nie tylko wskrzesił opowieść o „polskim złocie”, czyli węglu, ale przekonywał, że są inne sposoby na uzyskanie do niższych cen energii, a ta droga nie wiedzie przez inwestycje w OZE.
„Aby obniżyć cenę energii elektrycznej, musimy zrezygnować z tego, co wpływa najbardziej na cenę energii elektrycznej, a więc na ETS, musimy odchodzić od Zielonego Ładu. Próba konstrukcji medialnej, konstrukcji publicznej, że za sprawą wiatraków i w ogóle całego komponentu odnawialnych źródeł energii uda się obniżyć cenę energii elektrycznej, jest złym założeniem” – mówił wówczas Nawrocki.
Bez inicjatywy Nawrockiego rząd mógłby spokojnie snuć opowieść o tym, że prezydent, który nie zgodził się na liberalizację zasad stawiania farm wiatrowych, jest odpowiedzialny za wysokie ceny energii. Teraz to Pałac Prezydencki będzie starał się pokazać, że Karol Nawrocki wyszedł z dobrą propozycją dla Polek i Polaków, a rządząca koalicja ją odrzuciła (zakładając, że projekt przepadnie w Sejmie). „To są znakomite rozwiązania, jeśli większościowa koalicja będzie chciała obniżyć Polakom rachunki o 33 proc. to to zrobi” – mówił w rozmowie z Wirtualną Polską szef Kancelarii Prezydenta Zbigniew Bogucki.
Przeczytaj także: