Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Spór między MSZ i prezydentem trwa od ponad roku. W sierpniu Andrzej Duda kończy swoją drugą kadencję. Rząd liczy, że w drugiej połowie roku na stanowisku prezydenta zasiadał będzie Rafał Trzaskowski
„Jestem zniecierpliwiony tą sytuacją. Zawierałem trzy umowy z panem prezydentem. Ludzie prezydenta są ambasadorami w Nowym Jorku, Londynie, Kanadzie, Paryżu, Bukareszcie, Watykanie i Pekinie, a pan prezydent pierwotnie prosił o czterech” – mówił wczoraj wieczorem w TVN24 minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski o sporze z prezydentem o obsadę kluczowych stanowisk ambasadorów.
Szef MSZ potwierdził w rozmowie, że to prezydent Andrzej Duda zaproponował, by ambasadorem Polski przy NATO został Bogdan Klich, senator KO, a ambasadorem w USA został były współpracownik Dudy Krzysztof Szczerski. Tak się jednak nie stało.
Sikorski przekazał, że jest rozczarowany współpracą z prezydentem. Jego zdaniem Andrzej Duda nie dotrzymał ustaleń, jakie udało się wypracować między MSZ a Pałacem Prezydenckim.
„W najbliższych dniach będę prosił na piśmie, by prezydent już zechciał się wstrzymać od realizacji moich wniosków. Będę je wycofywał. Dla dobra służby zagranicznej, dla dobra skuteczności polskiej dyplomacji będzie to, aby ci ambasadorowie otrzymali nominacje od następcy pana prezydenta. (...) Nie może być tak, że prezydent przez ponad rok nie podpisuje nominacji ludziom, którym wcześniej podpisywał nominacje na inne stanowiska lub nie podpisuje nominacji na stanowiska, gdzie od wielu lat mamy wakaty, jak choćby w Izraelu”.
Spór o obsadę stanowisk ambasadorów między prezydentem Dudą a MSZ pod kierownictwem Radosława Sikorskiego trwa od ponad roku. W marcu 2024 roku Sikorski odwołał ponad 50 ambasadorów powołanych przez władzę PiS. Prezydent sprzeciwia się m.in. nominacji Bogdana Klicha na ambasadora w USA, a jednym z powodów jest jego wcześniejsza krytyka Donalda Trumpa.
Wówczas premier Tusk mówił: „Jeśli nie będzie innej możliwości, to oczywiście będziemy przywoływali ambasadorów do kraju i ambasadorami do czasu zmiany stanowiska prezydenta lub zmiany prezydenta będą dyplomaci w charakterze charge d'affaires".
W listopadzie 2024 roku Bogdan Klich objął placówkę w Waszyngtonie właśnie w takiej randze. Ruch Radosława Sikorskiego oznacza, że rząd zawiesza spór do wyborów prezydenckich. I liczy, że w sierpniu tego roku w Pałacu zasiadać będzie już Rafał Trzaskowski, który podpisze rządowe nominacje.
W nocy z soboty na niedzielę – jak co roku w ostatni weekend marca – przechodzimy z czasu zimowego na letni i przestawiamy zegary o godzinę do przodu.
Zmiana czasu następuje o godzinie trzeciej w nocy z soboty na niedzielę. Wiąże się z problemami między innymi dla kolei, która musi korygować w związku z nią rozkłady jazdy. W trasie w momencie zmiany czasu będzie 12 składów PKP Intercity, a w związku ze zmianą czasu zmienia się rozkład. „Składy które miały dotrzeć do stacji na ich trasie przed godziną 2.00 będą poruszać się zgodnie z zimowym rozkładem jazdy. Z kolei pociągi z przyjazdem zaplanowanym po godzinie 2.00 – z rozkładem letnim. Na przykład, IC Uznam jadący do Świnoujścia, odjedzie tej nocy ze stacji Swarzędz o godzinie 1.52, a po 11 minutach zatrzyma się na stacji Poznań Główny o godzinie 3.03.” – wyjaśnia Polska Agencja Prasowa.
W poniedziałek rezygnację ze zmiany czasu zapostulowało Polskie Stronnictwo Ludowe. „Zgłosimy ustawę w tej sprawie, żeby Polska dała jasny i wyraźny sygnał, że jest gotowa do zatrzymania czasu. Wierzę, że ta ustawa zostanie zaakceptowana. Oczywiście będzie tam wskazanie, że zmian musi się dokonać w łączności z innymi krajami” – mówił Władysław Kosiniak Kamysz, lider Ludowców i minister obrony. Zmiana czasu z letniego na zimowy obowiązuje w całej Unii Europejskiej.
Taki postulat zgadza się ze zdaniem większości Europejczyków, którzy wzięli udział w konsultacjach zorganizowanych przez Komisję Europejską, których wyniki poznaliśmy w 2018 roku. „Zebrano 4,6 mln głosów, z których przeważająca większość (aż 84 procent) była za zniesieniem zmian czasu. W marcu 2019 roku stanowisko to poparł Parlament Europejski i zdecydował, że unijna dyrektywa 2000/84/EC o zmianie czasu przestanie obowiązywać od 2021 roku. Odtąd decyzję miały podejmować kraje członkowskie. Decyzję Parlamentu Europejskiego powinna następnie zatwierdzić Rada Unii Europejskiej, ale nic z tego nie wyszło. Trzeba przyznać, Rada UE miała na głowie ważniejsze sprawy: najpierw brexit, potem pandemię koronawirusa, teraz wojnę w Ukrainie” – zauważał w zeszłym roku nasz autor Michał Rolecki.
Donald Tusk zaprasza na „wielki majowy marsz partiotów”. W planie jest przejście ulicami Warszawy na dzień przed podobnym wydarzeniem, które organizuje Prawo i Sprawiedliwość.
„Najlepszą odpowiedzią na kwietniowy marsz PiS będzie wielki majowy marsz patriotów. Bo ten maj zdecyduje o tym, czy Polska będzie silna i bezpieczna, czy osamotniona i słaba. Jesteśmy umówieni? Niedziela, 11 maja, Warszawa, w samo południe. Dajcie znać, czy będziecie!” – napisał Tusk za pośrednictwem platformy X (twitter).
„Ten marsz jest wyrazem chęci pokazania, że patriotów i ludzi dobrej woli, którzy życzą Polsce dobra, jest więcej” – powiedział podczas briefingu w Zabrzu minister spraw wewnętrznych Tomasz Siemoniak, nawiązują do słów Donalda Tuska. Minister zaapelował do wszystkich, zwłaszcza mieszkańców Śląska, o udział w marszu, podkreślając, że jest to okazja do wyrażenia poparcia dla Polski europejskiej, rozwijającej się i wierzącej w potencjał samorządów oraz ludzi.
„Trzeba pokazać, że jesteśmy za Polską, która chce się rozwijać, która wierzy w samorząd i potencjał ludzi. Jestem bardzo zadowolony z tego wyzwania i oczywiście do niego dołączę” – dodał Siemoniak.
Prezes PiS Jarosław Kaczyński kilka dni temu wzywał „wszystkich patriotów do udziału w marszu z okazji 1000-lecia Królestwa Polskiego i 500-lecia hołdu pruskiego, czyli symboli woli, suwerenności i siły polskiego ducha”. Marsz ma się odbyć 12 kwietnia o 12:00 w Warszawie.
Komisja Europejska dokładnie przyjrzy się zasadom współpracy pomiędzy USA a Ukrainą, które mogą stać w sprzeczności z regułami panującymi w UE.
UE weźmie pod lupę preferencyjne traktowanie amerykańskich przedsiębiorstw w Ukrainie, jeśli dojdzie do podpisania umowy surowcowej. Kijów negocjuje ją z Waszyngtonem od kilku tygodni. Ma ona dać wyłączny dostęp do złóż surowców krytycznych Stanom Zjednoczonym, co stoi w sprzeczności z zasadami jednolitego rynku Unii Europejskiej. Jej reguły zakładają, że kraje członkowskie mają równy dostęp do rynków innych członków Wspólnoty. Ukraina jest krajem stowarzyszonym z UE i złożyła wniosek o przyłączenie się do Unii, a umowa z USA może zaszkodzić procesowi akcesyjnemu.
„Przekazano, że taka umowa musiałaby zostać przeanalizowana z perspektywy stosunków między Ukrainą a UE, a zwłaszcza pod kątem negocjacji akcesyjnych” – mówiła w piątek na konferencji prasowej Paula Pinho, rzeczniczka Komisji Europejskiej.
To jednak wstępne ostrzeżenie, bo nadal nie wiemy, jaki będzie kształt dokumentu – zaznaczyła Pinho. „Nie możemy dokonać żadnej oceny, dopóki nie będzie konkretnej umowy z zapisami czarno na białym” – powiedziała Pinho.
Przecieki prasowe sugerują, że Amerykanie są bliscy wywalczenia wyłącznego dostępu do ukraińskich złóż litu czy kobaltu na wyjątkowo korzystnych zasadach. Umowa ma zakładać utworzenie funduszu inwestycyjnego z pięcioosobowym zarządem, w którym trzyosobową większość mieliby Amerykanie. Umowa ma obejmować nie tylko surowce krytyczne, ale i kontrolę nad kluczowymi portami, infrastrukturą drogową i kolejową, jak i wydobycie ropy i gazu. Inwestycje w te sektory nie musiałyby być realizowane przez fundusz, który jednak miałby pierwszeństwo wobec innych partnerów, z którymi chciałaby rozmawiać Ukraina. Wszystkie zyski z funduszu według nowego projektu umowy miałyby trafiać do USA.
Sceptycznie wobec nowego kształtu umowy wypowiedział się prezydent Wołodymyr Zełenski. Podkreślił, że rozmowy na jej temat cały czas trwają, a punkty porozumienia nie są jeszcze ustalone. Stwierdził, że Waszyngton nie może liczyć na „zwrot długu”, który Ukraina miałaby zaciągać w postaci pomocy humanitarnej i wojskowej.
„Jesteśmy wdzięczni za wsparcie, ale to nie jest kredyt i nie pozwolimy, by był tak traktowany” – mówił prezydent. – „Mamy konstytucję Ukrainy, która jasno określa, kto jest właścicielem złóż. Co więcej, konstytucja jasno określa, że naszym dążeniem jest członkostwo w Unii Europejska. Nic, co może zagrozić przystąpieniu Ukrainy do UE, nie może zostać zaakceptowane” – wyjaśniał Zełenski.
Umowa surowcowa była jedną z przyczyn awantury, do której doszło w Waszyngtonie podczas wizyty prezydenta Zełenskiego w Białym Domu. Wiceprezydent JD Vance zarzucił ukraińskiemu liderowi, że nie jest „wystarczająco wdzięczny”, co doprowadziło do ostrej wymiany zdań pomiędzy nim, prezydentem Donaldem Trumpem oraz Zełenskim. W efekcie prezydent Ukrainy opuścił Biały Dom nie podpisując umowy surowcowej.
Niż Genueński, który odpowiadał za katastrofalne powodzie w Polsce, znów będzie obecny w naszym kraju. Tym razem ma przynieść jednak znacznie niższe opady.
Najbliższe dni przyniosą chłód i mocne opady szczególnie na północy kraju. Odpowiada za nie nadciągający nad nasz kraj Niż Genueński, który wywoływał katastrofalne opady w 1997 i 2024 roku, przyczyniając się do wystąpienia powodzi. Fronty atmosferyczne tego typu zawsze wiążą się ze zwiększonymi opadami, przynosząc fale wilgoci trasą z zatoki genueńskiej, przez Morze Śródziemne do Europy Środkowo-Wschodniej. Często przynosi opady na pograniczu polsko-czesko-niemieckim, między innymi w rejonach Karkonoszy i Sudetów.
We wrześniu zeszłego roku pozostawał nad Polską przez kilka dni, na ziemię w niektórych miejscach spadło nawet 200 mm wody na metr kwadratowy. Pod koniec marca i na początku kwietnia ma przynieść intensywne opady i chłód — ostrzegają specjaliści Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej.
„Wysokie sumy opadów są prognozowane w woj. dolnośląskim, opolskim, a także warmińsko-mazurskim i częściowo podlaskim. Tam w ciągu 24 godzin może spaść od 30 do 40 mm deszczu” – informuje IMGW. W pasie opadów najwięcej wody ma spaść na województwa dolnośląskie i opolskie. Będzie też chłodno, lokalnie maksymalna temperatura nie przekroczy 6-8 stopni. IMGW wydał ostrzeżenia pierwszego stopnia dla województw dolnośląskiego, opolskiego, częściowo podlaskiego i warmińsko-mazurskiego.
Deszcz przyda się wysuszonej ziemi i rzekom, na których w większości utrzymują się niskie stany przepływów po bezśnieżnej zimie. W całym kraju panuje susza hydrologiczna. "Mamy do czynienia z sytuacją, w której wchodzimy w sezon wegetacyjny ze znacznie niższymi zasobami wodnymi niż w ostatnich dwóch latach. Jeszcze nie jest bardzo sucho, ale w zagłębieniach terenu czy rowach nie widać wody. Innymi słowy, w wielu miejscach, w których w ciągu ostatnich dwóch wiosen zalegała woda, obecnie jest już sucho – mówił portalowi SmogLab prof. Bogdan Chojnicki z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu.