Poza Benjaminem Netanjahu MTK chce aresztować byłego ministra obrony Izraela Jo'awa Galanta oraz lidera Hamasu Mohammeda Deifa. Chodzi o zbrodnie wojenne podczas wojny w Strefie Gazy
Podczas szczytu państw G7 we Włoszech Ukraina podpisała umowę o gwarancjach bezpieczeństwa z USA oraz Japonią. Państwa G7 zgodziły się też na przeznaczenie zysków z zamrożonych rosyjskich aktywów na pomoc Ukrainie. W polskim Sejmie debata nad liberalizacją handlu w niedzielę. Żeby projekt Ryszarda Petru przeszedł, potrzebne będą głosy Konfederacji
Ukraina podpisała umowę o gwarancjach bezpieczeństwa z USA oraz Japonią podczas trwającego od dziś dwudniowego szczytu grupy G7 we Włoszech, którego gospodynią jest premierka Włoch Giorgia Meloni (na zdjęciu powyżej razem z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim).
Zarówno umowa z USA, jak i ta z Japonią, mówi o współpracy militarnej i gospodarczej, której celem jest wsparcie Ukrainy zmagającej się z rosyjską inwazją.
„Nie odpuszczamy. Stoimy razem, ramię w ramię, wbrew tej nielegalnej agresji” – mówił na wspólnej konferencji prasowej prezydent USA Joe Biden.
USA zobowiązują się do zaopatrywania Ukrainy w broń i amunicję, rozszerzenia mechanizmów dzielenia się informacją wywiadowczą, kontynuowania szkoleń dla ukraińskich żołnierzy w USA i w Europie, podejmowania działań na rzecz zwiększania interoperacyjności pomiędzy armią Ukrainy a armiami państw NATO zgodnie ze standardami sojuszu, a także inwestycji w przemysł obronny Ukrainy, tak by ta, z czasem, była w stanie produkować swoją własną broń i amunicję.
Umowa z Japonią mówi o wspieraniu Ukrainy w obliczu rosyjskiej agresji zarówno w zakresie bezpieczeństwa i obrony, jak i pomocy humanitarnej, współpracy technicznej i finansowej, a także do podejmowania wspólnych wysiłków na rzecz pokoju. Japonia zobowiązuje się też do nałożenia sankcji na agresora. Jeszcze w tym roku Tokio przekaże Ukrainie pomoc o wartości 4,5 miliarda dolarów.
Ponadto liderzy państw G7 dogadali się w sprawie finansowania kolejnego pakietu pomocy dla Kijowa o wartości 50 miliardów dolarów. Środki mają pochodzić z zysków z rosyjskich aktywów zamrożonych w zachodnich instytucjach finansowych.
Od północy w czwartek 13 czerwca na ponad 60-kilometrowym odcinku granicy Polski z Białorusią w województwie podlaskim obowiązuje zakaz wstępu i przemieszczania się. Zakaz został wprowadzony rozporządzeniem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji na okres 90 dni pomimo protestów aktywistów i lokalnych przedsiębiorców.
Strefa buforowa obejmuje pas przygraniczny o długości 60,67 km, położony w zasięgu terytorialnym placówek Straży Granicznej w Narewce, Białowieży, Dubiczach Cerkiewnych oraz Czeremsze. Na odcinku około 44 km obszar objęty zakazem to 200 m od linii granicy państwowej. Natomiast na odcinku około 16 km, położonym w rejonie rezerwatów przyrody, strefa jest szersza – ma około 2 km.
Obszar strefy objętej zakazem nie obejmuje terenu miejscowości i szlaków turystycznych. Gminy objęte zakazem można odwiedzać.
W czwartek 13 czerwca w Sejmie posłowie i posłanki debatowali nad przywróceniem handlu w niedzielę. „To debata o tym, jakim krajem ma być Polska” – mówił Ryszard Petru, poseł Polski 2050, który odpowiada za projekt.
Projekt Polski 2050 zakłada zwiększenie liczby niedziel handlowych do dwóch w miesiącu. Działalność sklepów miałaby być dopuszczalna w pierwszą i trzecią niedzielę każdego miesiąca.
Projektodawcy proponują też, by pracownikowi przysługiwał za ten czas 200 proc. wynagrodzenia oraz inny dzień wolny od pracy w okresie 6 dni kalendarzowych poprzedzających lub następujących po takiej niedzieli. Każdy pracownik miałby też mieć prawo do co najmniej dwóch niedziel w miesiącu wolnych od pracy.
Przeciwko projektowi opowiada się Lewica. To sprawia, że aby projekt miał szansę przejść w piątkowym głosowaniu, Petru musiałby przekonać do niego część posłów Konfederacji.
Nie ustaje powyborcza zawierucha we Francji. Lider centroprawicowej partii Republikanie miał potajemnie dogadywać koalicję ze Zjednoczeniem Narodowym, łamiąc zasadę kordonu sanitarnego. Ciotta miał rozmawiać z Jordanem Bardellą i Marine Le Pen o wspólnym starcie obu partii w przedterminowych wyborach parlamentarnych, które po porażce w wyborach europejskich jego partii w niedzielę 9 czerwca ogłosił prezydent Francji Emmanuel Macron.
Według sondaży partia prezydenta Macrona przegra wybory parlamentarne z kretesem
Jak wynika z badania pracowni ELABE dla z dnia 12 czerwca dla telewizji BFM TV oraz dziennika La Tribune, w przedterminowych wyborach parlamentarnych Zjednoczenie Narodowe może zdobyć 31 proc. głosów. Sojusz partii lewicowych może liczyć na 28 proc., a koalicja Odrodzenia dopiero na trzecią lokatę i 18 proc. głosów.
Donald Trump ma dwa punkty procentowe przewagi nad urzędującym prezydentem Joe Bidenem w najnowszym sondażu przedwyborczym pracowni Ipsos przeprowadzonym na zlecenie agencji Reuters.
Gdyby wybory odbyły się w najbliższy weekend, na kandydata Republikanów głos gotowych byłoby oddać 41 proc. wyborców, a na urzędującego prezydenta Joe Bidena 39 proc.
Aż 20 procent respondentów badania Ipsos deklaruje, że zagłosowałoby na innego kandydata albo w ogóle nie weźmie udziału w wyborach.
Przewaga Trumpa nie przekracza granicy błędu statystycznego, który w tym badaniu wynosi 3 proc. W badaniu z 31 maja taką przewagę nad kandydatem Republikanów miał prezydent Joe Biden. Kandydaci idą więc łeb w łeb.
Nie ustaje powyborcza zawierucha we Francji. Lider centroprawicowej partii Republikanie miał potajemnie dogadywać koalicję ze Zjednoczeniem Narodowym, łamiąc zasadę kordonu sanitarnego. Według sondaży partia prezydenta Macrona przegra wybory parlamentarne z kretesem
Bez wiedzy szefostwa partii, lider francuskiego ugrupowania Republikanie Eric Ciotti już dzień po europejskich wyborach miał się potajemnie spotkać z szefem Zjednoczenia Narodowego Jordanem Bardellą oraz byłą szefową partii Marine Le Pen – donosi francuski dziennik Le Monde.
Lider konserwatystów miał rozmawiać z Bardellą i Le Pen o wspólnym starcie obu partii w przedterminowych wyborach parlamentarnych, które po porażce w wyborach europejskich jego partii w niedzielę 9 czerwca ogłosił prezydent Francji Emmanuel Macron.
Jeszcze tego samego dnia Ciotti miał się też spotkać ze swoim znajomym miliarderem z branży medialnej Vincentem Bolloré, właścicielem kanału CNews, radia Europe1 oraz tygodnika Paris Match. Ciotti miał omawiać z Bolloré strategię medialną dotyczącą ogłoszenia koalicji.
Sprawa wyszła na jaw w środę 12 czerwca. Kierownictwo partii natychmiast ogłosiło wyrzucenie Ciottiego z partii, ale ten uznał ich decyzję za niezgodną z prawem i zamknął się w biurze partii. Dopiero dzień później został z niego usunięty przez ochronę.
„Prowadząc tajne negocjacje, bez konsultacji z naszą rodziną polityczną i jej stronnikami, Eric Ciotti całkowicie sprzeniewierzył się statutowi i linii naszej partii. Zostaje wykluczony z grona Republikanów” – ogłosiła Annie Genevard, członkini Zgromadzenia Narodowego z partii Republikanie na platformie X.
„Zamiast zachowywać się honorowo, zachował się jak zdrajca. Brak mu odwagi. Ale idźmy dalej, musimy prowadzić kampanię, żeby wybrać jak najwięcej republikańskich członków do parlamentu” – mówił Xavier Bertrand, prezydent regionu Hauts-de-France z partii Republikanie.
Sam Ciotti w rozmowie z dziennikarzami tłumaczył, że „wróg jest na lewicy lub jest liberałem, a nie na prawicy”. Stwierdził, że wolałby głosować na skrajnie prawicowego kandydata Érica Zemmoura niż na Emmanuela Macrona w wyborach prezydenckich w 2026 r., gdyby doszło do starcia między nimi. Jego zdaniem Francja jest w niebezpieczeństwie z powodu „niezwykle niebezpiecznego” lewicowego ruchu La France Insoumise.
O sojuszu z prawicą mówił tak: „Mówimy to samo, więc przestańmy tworzyć wymyśloną opozycję” – wyjaśnił na antenie telewizji TF1 we wtorek.
Przedterminowe wybory we Francji odbędą się 30 czerwca i 7 lipca.
Podczas konferencji prasowej w środę 12 czerwca Prezydent Macron (na zdjęciu powyżej) wezwał siły centrowe do zjednoczenia się.
„Jestem pewien, że możliwe jest zbudowanie nowego projektu, federacji projektów, by rządzić i działać na rzecz Francuzów oraz Republiki” – powiedział Macron. Zapowiedział też, że jeśli jego ugrupowanie przegra przyspieszone wybory, on nie odejdzie z urzędu.
Przedterminowe wybory to najprawdopodobniej prezydencki strzał w stopę. Sondaże są dla parlamentarnej koalicji Macrona bezlitosne.
Jak wynika z badania pracowni ELABE dla z dnia 12 czerwca dla telewizji BFM TV oraz dziennika La Tribune, w przedterminowych wyborach parlamentarnych Zjednoczenie Narodowe może zdobyć 31 proc. głosów. Sojusz partii lewicowych może liczyć na 28 proc., a koalicja Odrodzenia dopiero na trzecią lokatę i 18 proc. głosów.
Tym samym partia Bardellego i Le Pen mogłaby zdobyć między 220 a 270 mandatów, sojusz lewicowy mógłby mieć od 150 do 190 mandatów, a Odrodzenie od 90 do 130 mandatów.
Niewykluczone więc, że Marine Le Pen będzie dane wcielić w życie plan, o którym mówiła w niedzielę 9 czerwca po zwycięskich wyborach europejskich.
„Jesteśmy gotowi odbudować kraj, gotowi bronić interesów Francuzów, gotowi położyć kres masowej imigracji, gotowi uczynić priorytetem siłę nabywczą Francuzów, gotowi rozpocząć reindustrializację kraju. Ogólnie rzecz biorąc, jesteśmy gotowi odbudować i ożywić Francję" – mówiła Le Pen.
Polska 2050 przygotowała projekt nowelizacji ustawy o ograniczeniu handlu w niedziele i święta. Ale projekt nie ma poparcia części koalicjantów.
W czwartek 13 czerwca w Sejmie posłowie i posłanki debatowali nad przywróceniem handlu w niedzielę.
Projekt Polski 2050 zakłada zwiększenie liczby niedziel handlowych do dwóch w miesiącu. Działalność sklepów miałaby być dopuszczalna w pierwszą i trzecią niedzielę każdego miesiąca.
Projektodawcy proponują też, by pracownikowi przysługiwał za ten czas 200 proc. wynagrodzenia oraz inny dzień wolny od pracy w okresie 6 dni kalendarzowych poprzedzających lub następujących po takiej niedzieli. Każdy pracownik miałby też mieć prawo do co najmniej dwóch niedziel w miesiącu wolnych od pracy.
„To debata o tym, jakim krajem ma być Polska” – mówił Ryszard Petru, poseł Polski 2050, który odpowiada za projekt.
„Dzisiejsza debata o uwolnieniu handlu w niedziele jest czymś więcej niż tylko dyskusją o zakupach w niedziele. To debata o tym, jakim krajem ma być Polska. Czy krajem wolności, świeckiego państwa, państwem zaufania, wzrostu gospodarczego i dobrobytu, czy krajem nakazów, kar, krajem promującym kombinowanie, w którym w imię ideologii ogranicza się możliwości zarobkowe i wolność Polaków. To debata o tym, jak głęboko państwo powinno regulować nasze życie, mówić nam, jak mamy żyć, pracować, spędzać czas. To debata o wolności, wolności jednostki, która w ostatnich 8 latach została zastąpiona omnipotencją państwa” – stwierdził Ryszard Petru w Sejmie.
Petru podkreślił też, że wprowadzony w 2018 roku zakaz nie spełnił założeń: nie wzmocnił małych sklepów wobec wielkich sieci handlowych.
„Zakaz handlu w niedziele doprowadził do upadku 30 tysięcy sklepów, polskich sklepów i przyczynił się do dominacji dwóch sieci dyskontowych i Żabki. W samym 2023 roku zamknięto 3 tysiące małych sklepów” – powiedział Petru. Dodał, że jest za szukaniem „sensownego kompromisu”.
„Jestem otwarty na to, aby w Polsce szukać sensownego kompromisu, sensownego rozwiązania. Takich możliwości jak otwarcie sklepów na przykład w obszarach turystycznych czy godziny otwarcia w niedziele. To, co byłoby najlepszym rozwiązaniem, to przeniesienie w niedziele kompetencji w tym zakresie na poziom samorządu” – stwierdził poseł.
Przeciwko uwolnieniu handlu są organizacje związkowe zrzeszające pracowników handlu, a nawet organizacje pracodawców, w tym zrzeszająca około 30 tysięcy handlowców Polska Izba Handlu. PIH alarmuje, że wejście w życie proponowanych przepisów pozbawi drobnych handlowców szans na konkurowanie z dużymi dyskontami.
Z rozwiązaniem zaproponowanym przez Polskę 2050 nie zgadza się także Lewica. Jak mówiła w Sejmie ministra rodziny, pracy i polityki społecznej Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, jedyną grupą, która chce zniesienia ograniczenia handlu w niedzielę, są galerie handlowe.
„Zwiększenia liczby pracujących niedziel, handlowych niedziel i zniesienia ograniczenia handlu w niedziele nie chcą po pierwsze pracownicy, a przede wszystkim pracownice handlu, bo to głównie kobiety pracują w tej branży (…). Nie chcą tego także przedsiębiorcy. I to zarówno mali, średni, jak i ci więksi (…). Co ciekawe, wcale nie chcą tych zmian duże sieci handlowe, bo one z kolei informują, że już teraz brakuje im rąk do pracy (…). Trzeba zatem zapytać: kto jest za? Oraz uczciwie odpowiedzieć, że tym kimś są galerie handlowe. Nie małe sklepy, nie duże sklepy, nie pracownicy i nie Polacy. Galerie” – mówiła Dziemianowicz-Bąk. Retorycznie zapytała też, czy potrzeba galerii handlowych jest tak istotną społecznie, żeby stawiać ją nad potrzebami innych grup.
„Myślę, że na to pytanie możecie sobie państwo odpowiedzieć sami” – podsumowała.
Projekt Trzeciej Drogi ma zostać poddany pod głosowanie w piątek 14 czerwca. Przy tym, że klub Lewicy jest przeciwko, podobnie jak PiS, Ryszard Petru będzie musiał przekonać do swojego projektu część posłów Konfederacji. Tylko wówczas projekt ma szansę zostać przyjęty.
Najnowszy sondaż pracowni Ipsos pokazuje niedużą różnicę w poparciu dla obu kandydatów. Aż 20 proc. respondentów najchętniej zagłosowałaby na kogoś innego, albo w ogóle nie weźmie udziału w wyborach – donosi Reuters.
Donald Trump ma dwa punkty procentowe przewagi nad urzędującym prezydentem Joe Bidenem w najnowszym sondażu przedwyborczym pracowni Ipsos przeprowadzonym na zlecenie agencji Reuters.
Gdyby wybory odbyły się w najbliższy weekend, na kandydata Republikanów głos gotowych byłoby oddać 41 proc. wyborców, a na urzędującego prezydenta Joe Bidena 39 proc.
Aż 20 procent respondentów badania Ipsos deklaruje, że zagłosowałoby na innego kandydata albo w ogóle nie weźmie udziału w wyborach.
Przewaga Trumpa nie przekracza granicy błędu statystycznego, który w tym badaniu wynosi 3 proc. W badaniu z 31 maja taką przewagę nad kandydatem Republikanów miał prezydent Joe Biden. Kandydaci idą więc łeb w łeb.
Wynik listopadowych wyborów jest więc bardzo niepewny.
Obaj kandydaci mają też na koncie coś, co w oczach wyborców poważnie ich obciąża.
Na niekorzyść Bidena przemawia jego wiek – ma 81 lat. Ostatnio spadła też na niego duża krytyka za bezkrytyczne popieranie Izraela w wojnie z Hamasem, pomimo zbrodni, których armia Izraela dopuszcza się w Gazie.
Trump jest pierwszym byłym prezydentem USA skazanym w procesie karnym. Ostateczny wyrok w jego pierwszej sprawie ma zapaść w lipcu – może zostać skazany na karę grzywny lub karę pozbawienia wolności. Jednocześnie toczą się wobec niego jeszcze trzy postępowania prokuratorskie.
Sondaż Ipsos na zlecenie Reutersa został przeprowadzony jako ankieta online na 930 wyborców.
Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej pracuje nad ustawą, która ma wdrażać postanowienia europejskiej dyrektywy o adekwatnych minimalnych wynagrodzeniach. Ale MRPiPS ma też swoje propozycje
Już w listopadzie 2024 roku powinna wejść w życie ustawa wprowadzająca do polskiego porządku prawnego postanowienia europejskiej dyrektywy o adekwatnych minimalnych wynagrodzeniach. Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej pracuje nad projektem w tej sprawie.
Zgodnie z dyrektywą państwa członkowskie powinny zagwarantować, że będą stopniowo dążyć do oparcia płacy minimalnej na referencyjnej wysokości 60 proc. przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce – poinformowała na konferencji prasowej ministra rodziny, pracy i polityki społecznej Agnieszka Dziemianowicz-Bąk.
„Za godną pracę należy się godna płaca" – powiedziała Dziemianowicz-Bąk.
"Płace to nie jest już coś, czym polska gospodarka powinna negatywnie konkurować. Skończył się na szczęście ten czas, kiedy polska gospodarka miała na celu konkurowanie niskimi kosztami zatrudnienia, tanią siłą roboczą i zderegulowanymi warunkami. Dziś polski rynek pracy konkuruje o pracownika z rynkami zachodnimi. Musimy konkurować także godnymi płacami” – dodała ministra.
Dziemianowicz-Bąk podkreśliła jednak, że to oparcie wynagrodzenia minimalnego o referencyjną wartość 60 proc. przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce nie jest celem, który natychmiast stanie się wymogiem obowiązującym wszystkich pracodawców w Polsce. Jego obowiązywanie będzie wprowadzane stopniowo.
„Zgodnie z dyrektywą europejską to jest cel, do którego należy dążyć, a nie cel, który ma być zrealizowany od razu" – tłumaczyła Dziemianowicz-Bąk.
Podkreśliła jednak, że to cel ważny, do którego trzeba dążyć „z korzyścią dla polskiej gospodarki i polskiego pracownika”.
Ustawa wdrażająca postanowienia europejskiej dyrektywy o adekwatnych minimalnych wynagrodzeniach w Unii Europejskiej powinna wejść w życie w listopadzie tego roku. Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej proponuje w niej także dodatkowy zapis.
„Płaca minimalna, jak sama nazwa wskazuje, to pewne minimum. Dlatego płaca zasadnicza czy podstawowa nie powinna być niższa niż to minimalne wynagrodzenie. Dlatego proponujemy we wspomnianej ustawie wprowadzenie takiego mechanizmu, gdzie płaca zasadnicza nie może być niższa niż płaca minimalna, a wszystkie premie, wszystkie dodatki mogą być naddatkami do tego zasadniczego wynagrodzeni. To jest propozycja Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej" – podkreśliła Dziemianowicz-Bąk.
„Liczymy na merytoryczną i konstruktywną debatę na temat tej propozycji” – dodała.
W czwartek 13 czerwca rząd ogłosił też propozycję wysokości minimalnego wynagrodzenia za pracę na pierwsze półrocze 2025 roku. Od stycznia 2025 roku miałoby wynieść 4626 zł brutto, czyli 30,20 zł za godzinę – wynika z propozycji Rady Ministrów.
To oznacza wzrost o ponad 300 złotych wobec poziomu, który będzie obowiązywał od lipca.
Ostateczna wysokość płacy minimalnej na pierwsze półrocze 2025 roku będzie teraz negocjowana w Radzie Dialogu Społecznego. Po tych negocjacjach rząd musi ogłosić wysokość wynagrodzenia minimalnego do 15 września.
Cykliczne podwyżki płacy minimalnej to spełnienie zapisu ustawy o płacy minimalnej, która gwarantuje coroczny wzrost wysokości minimalnego wynagrodzenia w stopniu nie niższym niż prognozowany na dany rok wzrost cen towarów i usług konsumpcyjnych ogółem.
Od stycznia 2024 minimalne wynagrodzenie za pracę wynosi 4242 zł brutto (27,70 zł za godzinę). W lipcu wzrośnie po raz kolejny, tym razem do poziomu 4300 zł, co daje 28,10 zł za godzinę.
Rząd szacuje, że w 2025 r. w Polsce płacę minimalną będzie otrzymywać ponad 3,1 mln pracownic i pracowników.
Jak informuje MRPiPS, według danych GUS, przeciętne wynagrodzenie w I kw. 2024 roku wyniosło 8147 zł i było wyższe o 14,4 proc. w stosunku do I kw. 2023 roku. Jednocześnie inflacja ukształtowała się w tym czasie na poziomie 2,8 proc., co wskazuje na szybki realny wzrost wynagrodzeń. To oznacza, że obecnie minimalne wynagrodzenie stanowi około 52 proc. przeciętnego wynagrodzenia.