Administracja prezydenta Joe Bidena pozwoliła Ukrainie na użycie dostarczonej przez USA broni do uderzenia głęboko na terytorium Rosji
Prezydent Andrzej Duda podczas obchodów Święta Niepodległości podkreślił znaczenie NATO i sojuszu z USA dla polskiej obronności.
Prezydent Andrzej Duda w czasie swojego przemówienia na placu Piłsudskiego mówił zarówno o historii, jak i przyszłości polskiej obronności. Jak stwierdził, Europa musi podtrzymywać sojusz ze Stanami Zjednoczonymi, który zapewnia jej bezpieczeństwo przed ewentualnym rosyjskim zagrożeniem.
„Dziś my jesteśmy częścią wolnego świata, nie tylko w znaczeniu kulturowym, jak było przez wieki, ale także i w znaczeniu politycznym. Dziś jesteśmy tutaj nad Wisłą. Niepodległa, suwerenna Polska, my, naród polski, częścią wielkich wspólnot międzynarodowych. Unii Europejskiej, ale przede wszystkim wielkiej wspólnoty bezpieczeństwa, sojuszu północnoatlantyckiego, na czele którego stoją Stany Zjednoczone” – mówił Duda.
"Dziś nie mam żadnych wątpliwości, że potrzebujemy, tak jak już wcześniej wspomniałem, dobrej i owocnej współpracy euroatlantyckiej. Mrzonką jest, jak wydaje się niektórym, że dzisiaj Europa jest w stanie zapewnić sobie sama bezpieczeństwo. Otóż przykłady z historii, i to wcale niedalekiej, pokazują, że w obecnym stanie, wobec odradzającego się rosyjskiego imperializmu raczej nie będzie w stanie zapewnić sobie sama bezpieczeństwa bez Stanów Zjednoczonych.
Zwłaszcza przy obecnym, cały czas jeszcze niskim poziomie wydatków na obronność w stosunku do przywróconej na tory wojenne rosyjskiej gospodarki. Niech nikt nie myśli, że jeżeli państwa NATO Europy będą wydawały poniżej 2 proc. a nawet 3 proc. na obronność, to będą w stanie zapewnić sobie i nam wszystkim bezpieczeństwo. Nie będą w stanie" – przekonywał prezydent w czasie swojego przemówienia z okazji Święta Niepodległości.
Jednocześnie Duda przekonywał, że dla bezpieczeństwa Polski kluczowa jest też niepodległość Ukrainy. Jak stwierdził, granice naszego wschodniego sąsiada powinny wrócić do stanu sprzed 2014 roku.
Prezydent-elekt Stanów Zjednoczonych Donald Trump w czasie swojej poprzedniej kadencji, jak i zakończonej kampanii wyborczej odnosił się do wydatków państw NATO na obronność. W 2018 roku postulował zwiększenie ich udziały w budżetach do 4 proc. PKB. W lutym Trump zapowiadał, że nie będzie bronił państw, które nie wypełniają NATO-wskiego wymagania 2-procentowych wydatków na ten cel.
„Nie broniłbym was. Faktycznie zachęcałbym Rosjan, by robili z wami, cokolwiek u diabła zechcą” – mówił Trump podczas wiecu w Karolinie Północnej.
W reakcji na zwycięstwo Donalda Trumpa premier Donald Tusk stwierdził, że Europa powinna dążyć do obronnej samowystarczalności, i zrezygnować w tym przypadku z „geopolitycznego outsorcingu”.
Prezydent Andrzej Duda oficjalnie otworzy bazę NATO-wskiej tarczy antyrakietowej 13 listopada. W obiekcie stacjonują już amerykańscy żołnierze, którzy będą zarządzać systemami wczesnego ostrzegania i pociskami obronnymi.
„Wydaje się, że Święto Niepodległości to dobry moment by o tym powiedzieć. Dziś prezydent prosto z obchodów państwowych udaje się do Azerbejdżanu, ale wracając, ląduje w Gdańsku, skąd uda się bezpośrednio na uroczystości oficjalnego otwarcia bazy antyrakietowej Aegis w Redzikowie. To będzie środa w tym tygodniu” – potwierdził szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Jacek Siewiera.
Baza w Redzikowie ma być zarzadzana przez marynarkę wojenną Stanów Zjednoczonych, jednak podporządkowana będzie pod dowództwo NATO – podkreślił Siewiera. „Jako baza amerykańska realizuje zadania obrony transatlantyckiej do strącania środków napadu powietrznego, balistycznych tego najwyższego piętra, manewrujących z obszarów poza euroatlantyckiego bardzo szeroko rozumianego” – wyjaśnił szef BBN.
Baza będzie częścią tarczy antyrakietowej NATO. Już w lipcu sekretarz generalny Sojuszu Jens Stoltenberg potwierdził, że obiekt jest gotowy do działania. Podobnie twierdził pod koniec zeszłego roku ówczesny premier Mateusz Morawiecki. Baza wyposażona jest w system rozpoznania, radary i arsenał pocisków, który jednak nie będzie mógł być wykorzystywany w sposób ofensywny, a jedynie do obrony przed ewentualnymi atakami.
Baza jest częścią systemu, który w zamierzeniu miał chronić Stany Zjednoczone i jej sojuszników przed atakiem dalekosiężnymi pociskami. Chodziło między innymi o Iran. W „Rzeczpospolitej” generał Waldemar Skrzypczak stwierdził jednak, że baza może strącać również pociski kierowane w stronę państw NATO przez Rosję. Chodzić może zarówno o rakiety międzykontynentalne. Skrzypczak ocenił, że system nie nadaje się do reakcji na wystrzelenie rakiet średniego zasięgu, na przykład Iskanderów, które mogłyby zostać wystrzelone z terytorium Obwodu Kaliningradzkiego.
„Polska lokalizacja jest ograniczona do obrony przed rakietami balistycznymi, zgodnie z wymogami i uzgodnieniami z Polską, Stanami Zjednoczonymi i NATO. Nie ma zainstalowanego oprogramowania systemu obrony przeciwrakietowej Aegis do obrony przed pociskami manewrującymi i zagrożeniami z powietrza ani nie planuje się umieszczenia pocisków manewrujących i przechwytujących” – mówił dziennikowi ekspert systemów obronnych i założyciel amerykańskiego Missile Defense Advocacy Alliance (MDAA), Riki Ellison.
Stany Zjednoczone pierwotnie planowały otwarcie polskiej bazy w 2018 roku. Bliźniaczy obiekt należący do NATO-wskiej tarczy antyrakietowej w 2015 roku ruszył w rumuńskim Deveselu.
Prezydent-elekt USA miał rozmawiać z Władimirem Putinem. Zarówno otoczenie Trumpa, jak i kremlowski reżim nabierają wody w usta.
Prezydent-elekt Stanów Zjednoczonych Donald Trump porozmawiał z rosyjskim przywódcą Władimirem Putinem – podaje Reuters powołując się na swoje źródła. Według agencji zwycięzca wyborów prezydenckich w USA wezwał Putina do zaprzestania eskalacji w Ukrainie. Zaskoczeniem zareagowało Ministerstwo Spraw Zagranicznych Ukrainy. Resort poinformował Reutera, że nie był poinformowany przez otoczenie Trumpa o takim planie.
„Nie komentujemy prywatnych rozmów między prezydentem Trumpem a innymi światowymi przywódcami” – skomentował Steven Cheung, dyrektor ds. komunikacji Trumpa.
Wcześniej Trump rozmawiał z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim. Obiecał mu udział USA w szybkim zakończeniu wojny, nie zdradzając jednak, w jaki sposób chciałby do tego doprowadzić. Jednocześnie skrytykował skalę amerykańskiego wsparcia dla Ukrainy.
Władza w Moskwie zaprzeczają, by rozmowa pomiędzy Putinem a Trumpem rzeczywiście się odbyła. „To kompletna nieprawda, całkowita fikcja, fałszywa informacja” – przekazywał „Washington Post” Dimitri Pieskow, rzecznik Kremla.
Urzędująca administracja prezydenta Joe Bidena zapowiada, że postara się wpłynąć na Donalda Trumpa i skłonić go do zmiany zdania. W telewizji CBS mówił o tym Jake Sullivan, prezydencki doradca ds. bezpieczeństwa.
„Prezydent Biden będzie miał okazję w ciągu najbliższych 70 dni przedstawić Kongresowi i nowej administracji argumenty przemawiające za tym, że Stany Zjednoczone nie powinny wycofywać się z Ukrainy, że wycofanie się z Ukrainy oznacza większą niestabilność w Europie” – mówił Sullivan. Nie potwierdził jednak, czy Biden postara się zagwarantować dalszą pomoc dla Ukrainy aktami prawnymi, które mogłyby zostać przegłosowane przez sprzyjający mu Kongres przed przejęciem kontroli nad nim przez Republikanów.
Donald Trump wielokrotnie dawał do zrozumienia, że nie będzie chciał utrzymywać wsparcia dla Ukrainy na obecnym poziomie. W kampanii wyborczej podkreślał, że jego celem będzie szybkie rozpoczęcie negocjacji pokojowych i zakończenie konfliktu. Dawał też do zrozumienia, że Ukraina powinna postawić na doprowadzenie do pokoju niezależnie od ewentualnych strat terytorialnych.
Rosyjskie władze przekazały z kolei, że są otwarte na rozmowy pokojowe we współpracy z Białym Domem po zmianach w Gabinecie Owalnym. Moskiewski minister spraw zagranicznych Sjergiej Rybakow stwierdził, że jest otwarty na dyskusję o porozumieniu terytorialnym, jeśli USA nie będzie zrezygnuje z „pompowania każdego rodzaju pomocy w kierunku kijowskiego reżimu”.
„Jeśli prezydent Zełenski siądzie do stołu i powie, że może zgodzić się na pokój, ale musi zatrzymać Krym, to pokaże nam, że nie jest poważnym człowiekiem” – komentował z kolei współpracujący przy kampanii Trumpa Bryan Lanza.
Na zdjęciu: Donald Trump rozmawia z Władimirem Putinem podczas szczytu G20 w 2019 roku
W wyniku ataków doszło do pożarów, ciężko ranna jest jedna osoba.
Rosyjski Ministerstwo Obrony poinformowało w niedzielę 10 listopada, że rosyjska obrona powietrzna zestrzeliła 70 ukraińskich dronów, w tym 34 w obwodzie moskiewskim. Miał to być największy atak dronów na stolicę Rosji w wykonaniu Ukrainy.
Drony wleciały w rosyjską przestrzeń powietrzną między 7.00 a 10.00 czasu moskiewskiego. Jak podaje CNN, odłamki spadających dronów spowodowały pożar dwóch domów w moskiewskim obwodzie Ramienskoje. 52-letnia kobieta została ranna odłamkami i zabrana do szpitala z oparzeniami twarzy, szyi i rąk. Z powodu niedzielnego ataku tymczasowo ograniczono loty na obsługujących moskiewski region lotniskach Domodiedowo i Żukowski.
Minionej nocy również Rosja zaatakowała Ukrainę przy pomocy dronów. Nalot przeprowadzono przy pomocy rekordowej do tej pory liczby 145 maszyn. Ukraińska armia przekazała opinii publicznej, że do rana 62 drony zostały zestrzelone, 67 dronów „zostało utraconych pod względem lokalizacji w różnych regionach Ukrainy”, a kolejne 10 opuściło ukraińską przestrzeń powietrzną w kierunku Mołdawii, Białorusi i Rosji.
W trwającej od lutego 2022 roku pełnoskalowej inwazji Rosja bardzo często korzysta z dronów oraz rakiet. Wołodymyr Zełenski w opublikowanym niedawno stanowisku przekazał, że tylko w ostatnim tygodniu armia rosyjska użyła ponad 800 kierowanych bomb lotniczych, około 600 dronów uderzeniowych i niemal 20 pocisków rakietowych różnych typów.
Ukraina w odpowiedzi na inwazję atakuje rosyjskie regiony przygraniczne, ale ataki na stolicę są rzadkie. Ostatnim razem Moskwa była celem we wrześniu, kiedy rosyjskie Ministerstwo Obrony poinformowało o zestrzeleniu 20 dronów w regionie. W wyniku tamtych ataków zginęła jedna osoba. Była to pierwsza ofiara śmiertelna ukraińskiego ataku w pobliżu Moskwy od początku wojny.
Zarówno Nikki Haley, jak i Mike Pompeo pełnili wysokie funkcje za czasów pierwszej administracji Donalda Trumpa.
„Nie zaproszę byłej ambasador Nikki Haley ani byłego sekretarza stanu Mike'a Pompeo do dołączenia do administracji Trumpa, która jest obecnie w trakcie formowania. Bardzo podobała mi się i doceniam wcześniejszą współpracę z nimi i chciałbym im podziękować za służbę dla naszego kraju” – napisał w sobotę Donald Trump na platformie TruthSocial.
Nikki Haley to była gubernator Karoliny Południowej, która za pierwszej kadencji Donalda Trumpa pełniła funkcję ambasadora USA przy ONZ.
„Byłam dumna, że mogłam współpracować z prezydentem Trumpem, broniąc Ameryki w ONZ” — napisała polityczka w mediach społecznościowych. „Życzę mu i wszystkim, którzy służą, wielkiego sukcesu w dążeniu do silniejszej, bezpieczniejszej Ameryki w ciągu najbliższych czterech lat”.
Haley walczyła także z Trumpem o nominację do roli kandydatki Republikanów na prezydentkę USA. Zrezygnowała z wyścigu po tym, jak wyraźnie przegrała prawybory w marcu 2024 roku. W trakcie kampanii bardzo ostro krytykowała byłego prezydenta USA – przedstawiając go jako polityka samolubnego, chaotycznego i mówiąc wprost, że jego powrót byłby zagrożeniem dla kraju.
Mike Pompeo w czasie kadencji Trumpa pełnił rolę dyrektora Centralnej Agencji Wywiadowczej, a następnie Sekretarza Stanu. W ostatnich latach zdarzało mu się krytykować byłego prezydenta, między innymi po tym, jak ujawniono, że przetrzymuje na swojej posiadłości dokumenty z tajnymi informacjami.
Zarówno Mike Pompeo, jak i Nikki Haley popierali publicznie wsparcie militarne i finansowe USA dla Ukrainy w wojnie z Rosją.
6 listopada 2024 r. poznaliśmy wynik wyborów prezydenckich w USA – Donald Trump, kandydat republikański, pokonał demokratkę Kamalę Harris. Uzyskał 312 głosów elektorskich, w tym wszystkie głosy w tak zwanych stanach wahających się, oraz zwyciężył w głosowaniu powszechnym. Zagłosowało na niego ponad 73 mln osób.
Kadencja Donalda Trumpa jako 47 prezydenta Stanów Zjednoczonych rozpocznie się 20 stycznia 2025. Trump jednak jest już w trakcie zaawansowanych prac nad sformowaniem swojej administracji. Poinformował już, że jego bliska współpracowniczka Susie Wiles ma objąć stanowisko szefowej personelu Białego Domu. Do tej pory była jednym z menedżerów jego kampanii wyborczej.
Jak podaje Reuters w tej chwili wiodącymi kandydatami do objęcia stanowiska Sekretarza Skarbu USA są dwaj miliarderzy oraz inwestorzy Scott Bessent i John Paulson. Obaj byli donatorami kampanii Trumpa. Trwają także spekulacje na temat potencjalnego stanowiska dla Elona Muska, miliardera i przedsiębiorcy, który aktywnie wspierał Trumpa w wyścigu o Biały Dom.