Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Na liście wedle informacji „Newsweeka” znaleźli się m.in. Przemysław Czarnek i Tobiasz Bocheński. Ale w wyścigu po partyjną nominację są też politycy z drugiego szeregu
Wśród potencjalnych kandydatów znaleźli się: Tobiasz Bocheński (europoseł PiS i były kandydat tej partii na prezydenta Warszawy), Karol Nawrocki (prezes IPN), Zbigniew Bogucki (poseł PiS i były wojewoda), Waldemar Buda (europoseł PiS, były minister rozwoju).
Nowogrodzka bada w pracowniach opinii publicznej również szanse: Mateusza Morawieckiego (były premier, wiceprezes partii), Mariusza Błaszczaka (były szef MON i wiceprezes partii), Patryka Jakiego (europoseł Suwerennej Polski, były wiceminister sprawiedliwości) i Przemysława Czarnka (były minister edukacji i nauki).
Rozważano również kandydaturę Kacpra Płażyńskiego (poseł PiS z Gdańska), ale ostatecznie uznano, że jest „postrzegany jako nadmierny indywidualista".
Na liście kandydatów PiS nie ma również Dominika Tarczyńskiego (europoseł PiS). „Nie był poważnie traktowany„ – zaznaczył jeden z rozmówców „Newsweeka”.
Mamy tu samych mężczyzn, bo wedle badań PiS i „intuicji Jarosława Kaczyńskiego, w czasach zagrożenia wojną kobieta w wyborach prezydenckich nie ma szans".
Jak pisze „Newsweek”, na Nowogrodzkiej panuje przekonanie, że „nie ma się co martwić pierwszą turą wyborów prezydenckich w połowie 2025 roku”. Politycy myślą o drugiej turze, ponieważ wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego i do samorządów udowodniły, że poparcie dla PiS jest stabilne. Wedle kalkulacji polityków tej partii, kandydat PiS „nie zejdzie poniżej 26-27 proc. poparcia w pierwszej turze, a to gwarantuje wejście do drugiej”.
W wyborach do PE PiS zdobyło ponad 36 proc. i było drugie w stawce. W wyborach samorządowych poparło je nieco ponad 34 proc. wyborców.
Źródło: „Newsweek”
Ministerstwo Spraw Zagranicznych odwołało ambasadora RP na Litwie Konstantego Radziwiłła. Były minister zdrowia rządu PiS będzie pełnił swoją funkcję do końca lipca — podaje Interia.
Informację o odwołaniu Radziwiłła podała w czwartek litewska stacja publiczna LRT. Ambasador zakończy pracę 31 lipca.
"Mam nadzieję, że w dużym stopniu przyczyniłem się do wzmocnienia i tak już bardzo dobrych stosunków między Polską a Litwą” – przekazał w nadesłanym liście do LRT Konstanty Radziwiłł.
Radziwiłł do 2010 roku pełnił funkcję prezesa Naczelnej Izby Lekarskiej, a od 2015 roku w rządach Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego był ministrem zdrowia. Urząd w Wilnie objął w kwietniu ubiegłego roku.
W marcu Onet opublikował listę ambasadorów, których chce odwołać rząd Tuska. Znalazł się na niej m.in. Marek Magierowski ambasador w USA oraz właśnie Konstanty Radziwiłł. Pierwotnie lista liczyła ponad 60 nazwisk, ale w ostatniej chwili niektórzy ambasadorowie zostali z niej usunięci.
Na liście są ambasadorowie, którym upłynął zwyczajowy czas przebywania w placówce. Znaleźli się tam także dyplomaci z „nikłymi kompetencjami” według obecnego kierownictwa MSZ, brakiem wyników w pracy oraz tacy, których odwołanie jest związane z ich politycznymi afiliacjami z poprzednim rządem.
W sprawie odwołania ambasadorów z kilku kluczowych placówek, m.in. USA – i powołania nowych, co jest kompetencją prezydenta – powstał spór pomiędzy MSZ a prezydentem Andrzejem Dudą, który nie zgadza się na zmiany. Duda zapowiedział m.in., że nie podpisze nominacji dla Ryszarda Schnepfa do Lizbony ani Bogdana Klicha do Waszyngtonu.
W okolicach Modliszowa w województwie dolnośląskim rolnik opryskał rzepak niedozwolonym pestycydem. „Gdy pszczoły opuściły pasieki, zamiast zapylić kwiaty, otruły się chemikaliami. Zmarło ich ok. 7,5 miliona” – donosi Gazeta.pl
„To była wielka tragedia dla pszczelarzy i rolników, o której wszyscy tutaj pamiętają, nie znam tego człowieka, bo on u nas nie mieszka, tylko gospodarzy, przyjeżdża z innej wsi...” – wspomina lokalnemu portalowi Barbara Kruczek, sołtyska Modliszowa.
Andrzej L. dzierżawił we wsi pod Świdnicą spore pole rzepaku. Nad ranem z 19 na 20 maja 2020 roku zrobił oprysk silnym środkiem insektobójczym zawierającym dimetoat.
„Wziął środek insektobójczy, którego nie wolno używać na rzepaku, a już w ogóle w okresie kwitnienia, a to był maj. Kiedy pola były żółte. Na preparacie, którego użył był nawet obrazek z pszczołą i ostrzeżeniem, że dimetoat je zabija. To doświadczony rolnik, który dobrze wiedział, co robi” – powiedział Marek Rusin, Prokurator Rejonowy w Świdnicy.
„Śledczych zaalarmowali pszczelarze, którzy nie rozumieli, co się dzieje z ich pszczołami. Widok był przerażający” – czytamy. Portal pisze, że przed ulami można było zauważyć „osyp pszczół” (takiego określenia używa się w branży), a mówiąc wprost — tysiące martwych owadów. Te, które jeszcze żyły, walczyły, by dostać się do uli.
Pszczoły, które znajdowały się w ulach, wyczuły niebezpieczeństwo. Zauważyły, że te, które wracały, „są agresywne, rozdrażnione, zachowują się dziwnie, a inne padły”. Broniły dostępu do ula. To była prawdziwa walka, zakończona śmiercią otrutych pszczół.
Śledczy zabezpieczyli teren. Biegły stwierdził, że otruto 245 rodzin pszczelich, a każda z nich liczyła ponad 30 tys. pszczół. W sumie 7,5 mln owadów. Marek Rusin stwierdził, że rolnik zniszczył cały lokalny ekosystem.
Do oprysku doszło dokładnie w momencie, kiedy pszczoły z okolicznych pasiek jak co dzień rano wyleciały z uli w poszukiwaniu kwiatów. Gdyby rolnik ruszył w pole kilka godzin wcześniej i zakończył oprysk w nocy, część pszczół, by przeżyło.
Portal dodaje, że Sąd Rejonowy w Świdnicy podzielił zdanie prokuratury, ale wziął pod uwagę to, że mężczyzna nie był wcześniej karany i „skazując go na rok pozbawienia wolności, zawiesił wykonanie kary na dwa lata”. Kazał też rolnikowi zapłacić po 5 tys. zł nawiązki każdemu z poszkodowanych sześciu pszczelarzy oraz 10 tys. zł na rzecz Funduszu Ochrony Środowiska. Rolnicy mogą dochodzić utraconych korzyści z niewyprodukowanego i niesprzedanego miodu w procesach cywilnych. Prokuratura domagała się bezwzględnego więzienia bez zawieszania wykonania kary. Biegły wyliczył straty na 570 tys. zł.
Wyrok jest nieprawomocny, a strony mają teraz czas na apelację od wyroku.
“W krajach UE są setki tysięcy potencjalnych rekrutów, zobowiązanych do obrony swojej ojczyzny. Polska jest w awangardzie pomagania Ukrainie, żeby tych ludzi przygotować do służby wojskowej” – powiedział na antenie RMF FM minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski.
“W krajach UE są setki tysięcy potencjalnych rekrutów, zobowiązanych do obrony swojej ojczyzny. Polska jest w awangardzie pomagania Ukrainie, żeby tych ludzi przygotować do służby wojskowej” – powiedział na antenie RMF FM minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski.
Prowadzący rozmowę Tomasz Terlikowski, zapytał ministra Sikorskiego o problemy Ukrainy z mobilizacją swoich rekrutów.
“Po uchwaleniu ustawy mobilizacyjnej, która moim zdaniem została uchwalona co najmniej o rok za późno, ponoć miesięczne plany zdobywania rekrutów zostały ostatnio wykonane. Ale my jako kraje europejskie też musimy pomóc. Są setki tysięcy potencjalnych rekrutów, zobowiązanych do obrony swojej ojczyzny w krajach UE i Polska jest tu w awangardzie pomagania Ukrainie, żeby tych ludzi przygotować do służby wojskowej” – powiedział Sikorski.
“Czy będziemy wydawać tych ludzi, którzy powinni służyć w ukraińskiej armii, a nie służą, bo są w dużej liczbie w Polsce?” – dopytywał Terlikowski.
“To jest dyskusja, którą prowadzimy w Unii Europejskiej. Bo gdybyśmy wprowadzili rozwiązania narodowe to ci ludzie zaczęliby jeździć po krajach, gdzie mogą unikać służby wojskowej. Jest możliwe narzucenie takich warunków przebywania Ukraińców w Unii, które jednak zachęcą ich do wypełnienia swojego obowiązku obrony swojej ojczyzny” – odparł Sikorski.
Dziś rano największe lotnisko w Niemczech wstrzymało pracę na 3 godziny. Powodem protest aktywistów klimatycznych. Demonstrujący wtargnęli na pas startowy i przykleili się do asfaltu.
Jak poinformowała stojąca za protestem organizacja Letze Generation, sześcioro aktywistów przecięło ogrodzenie i przedostało się na teren lotniska. Działacze usiedli na pasie startowym i przykleili się do asfaltu.
Ruch na lotnisku został wstrzymany o 5:00 rano. Przez kolejne 3 godziny odwołano ok. 140 samolotów, które miały wystartować lub wylądować na lotnisku we Frankfurcie. O godz. 8:00 policja usunęła protestujących i przywróciła ruch na lotnisku.
Protest aktywistów na lotnisku miał zwrócić uwagę niemieckiego rządu na zagrożenia płynące ze strony eksploatacji paliw kopalnych.
“Ciągłe wydobycie i spalanie ropy, gazu i węgla stanowi zagrożenie dla naszego istnienia. Pozbądźmy się paliw kopalnych do 2030 roku!” – napisali na platformie X.
“Niektórzy z Was znają mnie jako „Podróżnika z Bali”. Dwa lata temu, podobnie jak tysiące ludzi tutaj dzisiaj, zdecydowałem się wsiąść do samolotu do Azji Południowo-Wschodniej. Ale nie tu leży problem” – opowiadał 25-letni Yannick, siedząc na pasie startowym frankfurckiego lotniska.
“Rząd co roku wspiera branżę lotniczą miliardami euro w formie darowizn podatkowych. I to nie tylko branży lotniczej, ale także innych branż związanych z klimatem. Nasz [niemiecki – przyp. red.] rząd musi w końcu uczciwie zakomunikować, że tak nie może być dalej i że branża lotnicza również musi zostać zamknięta w sposób sprawiedliwy społecznie” – dodał Yannick.
“Boję się o dzieci, które chciałem wydać na ten świat, że zabraknie im podstawowych warunków do życia. Serce mi pęka, bo wiem, że może nam już nie wystarczyć jedzenia, picia i bezpiecznego domu. Dlatego dzisiaj zawieszamy ruch lotniczy we Frankfurcie” – tłumaczył protestujący scenarzysta Raul Semler.
Nie tylko Frankfurt nad Menem był celem protestów aktywistów klimatycznych. W środę 24 lipca działacze z Letze Generation przeprowadzili podobną akcję na lotnisku w Kolonii. I zapowiadają kolejne demonstracje.
“To dopiero początek. W najbliższych tygodniach powtórzymy to w Niemczech, Europie i na całym świecie” powiedział jeden z członków grupy, cytowany przez agencję Reuters.