W związku z afera Funduszu Sprawiedliwości policja ma doprowadzić byłego zastępcę Zbigniewa Ziobry Marcina Romanowskiego do aresztu tymczasowego – na razie jednak nie ustaliła jego pobytu. W sprawie tej samej afery Kaczyński zeznawał w prokuraturze
„Nie na to się umawialiśmy” – stwierdził Szymon Hołownia. Według niego za „fake newsy” dotyczące jego związków z Collegium Humanum mogą odpowiadać koalicjanci.
„Nie jestem absolwentem tej uczelni” – zaznaczył mocno Szymon Hołownia po doniesieniach o jego związkach z Collegium Humanum. „Newsweek” donosił wczoraj, że marszałek Sejmu uczęszczał na uczelnię, która przekazywała dyplomy studiów MBA w zamian za łapówki.
„Szymon Hołownia nie studiuje i nigdy nie studiował na Collegium Humanum. Nigdy też nie spotykał się z jej władzami w oficjalny czy nieoficjalny sposób. Każdy, kto twierdzi inaczej – kłamie” – przekazywała wczoraj Polska 2050. – „Jedyne, co łączy go z tą uczelnią, to podanie, które wysłał kilka lat temu, kiedy to rozważał studia z psychologii. Nie podjął ich jednak z uwagi na pozyskane w międzyczasie informacje o podejrzanej reputacji uczelni, oraz zmianę planów życiowych. Oszczerczych ataków na niezależną kandydaturę Szymona Hołowni można się było spodziewać. Marszałek jest na nie przygotowany i jedynie wzmacniają one jego zdecydowanie, by właśnie taką brudną, opartą na fake newsach politykę zmieniać”- czytamy w oświadczeniu partii na platformie X.
„Bardzo jasno, stanowczo i po raz kolejny chcę poinformować, że nie studiowałem w uczelni Collegium Humanum, nie jestem absolwentem uczelni Collegium Humanum, nie posiadam jej dyplomu, nie podjąłem studiów na tej uczelni, nigdy nie dokonałem żadnej wpłaty na konto tej uczelni związanej z opłatą za studia, nie uczestniczyłem w żadnych zajęciach prowadzonych przez tę uczelnię, nie uczestniczyłem w żadnych uroczystościach, ja nawet nie wiem, gdzie się ta uczelnia znajduje” – wyjaśniał z kolei Hołownia. Jak stwierdził, jeśli dziennikarze oparli się w swoich doniesieniach na danych z akt śledztwa, które toczy się w prokuraturze, to stanowi to przestępstwo.
Marszałek Sejmu dał też do zrozumienia, że oskarżenia mogą być częścią brudnej kampanii, która rusza po ogłoszeniu jego startu w wyborach prezydenckich. Podejrzenia skierował na koalicjantów.
„To oznacza, że sprawa jest bardzo poważna i to oznacza, że dojdzie do bardzo poważnego kryzysu zaufania w naszej koalicji. Bo jeżeli służby za tym stoją, albo służby lub prokuratura miała w tym jakikolwiek udział, bo skądś te informacje musiały wyciec, to będzie znaczyło, że nie jest to, to, na co się umawialiśmy” – mówił Hołownia.
Ujawniona przez „Newsweek” afera dotycząca Collegium Humanum polegała na tym, że uczelnia wystawiała dyplomy za pieniądze, umożliwiając absolutnie błyskawiczne „kończenie studiów”, które de facto żadnymi studiami nie były. Na łatwe zdobycie dyplomów MBA skusiły się setki osób, ponieważ dyplomy te dają między innymi możliwość ubiegania się o stanowiska w radach nadzorczych spółek, także spółek Skarbu Państwa. Dyplomy Collegium Humanum dostało, a w zasadzie kupiło, wielu polityków (najczęściej z PiS), ale również dowódców Wojska Polskiego, samorządowców i innych osób publicznych.
Ostatnio na jaw wyszło, że na uczelni „studiował” między innymi Jacek Sutryk. Według ustaleń dziennikarzy był częścią nieformalnego układu samorządowców dzielących się posadami między innymi w radach nadzorczych spółek komunalnych. Prezydent Wrocławia przyjął posady w Regionalym Centrum Gospodarki Wodno-Ściekowej w Tychach oraz Śląskim Centrum Logistyki w Gliwicach. W ten sposób mógł dorobić do prezydenckiej pensji około 130 tys. złotych.
Na kandydata Lewicy poczekamy jeszcze ponad dwa tygodnie, a sprawa nie jest jeszcze przesądzona – mówiła posłanka formacji, Anna Maria Żukowska.
Anna Maria Żukowska mówiła w radiu RMF FM mówiła o szansach Lewicy w wyborach prezydenckich. Przyznała przy tym, że politycy formacji nie spodziewają się zwycięstwa lewicowego kandydata lub kandydatki, choć nie jest ono wykluczone.
„Trzeba walczyć i my chcemy walczyć. Ja nie będę niczego przesądzała, dlatego że różne niespodzianki wyborcze są możliwe, co pokazują ostatnio wybory w innych krajach. Też bym nie przesądzała tego, kto wejdzie do drugiej tury. My walczymy o wejście do drugiej tury” – mówiła Żukowska.
O tym, kto będzie kandydował, Nowa Lewica zadecyduje 15 grudnia na zgromadzeniu Rady Krajowej. Tego dnia też planowane jest ogłoszenie tego nazwiska. Żukowska zapewniła, że mimo wcześniejszych przecieków, skupiających się przede wszystkim na nazwisku ministry pracy i polityki społecznej Agnieszki Dziemianowicz-Bąk, decyzja nie została jeszcze podjęta. „Robiliśmy badania, mieliśmy wczoraj analizę tych badań i są ciekawe wnioski” – przyznała posłanka, która nie chciała wskazać, czy większe szansę na lewicową nominację ma polityk, czy polityczka Lewicy. Jak dodała, nie obawia się konkurencji ze strony ewentualnego kandydata Razem – partii, która opuściła klub Lewicy i grono partii popierających rząd, choć sama nie miała własnych jego członków.
Do tej pory w kontekście lewicowej kandydatury najczęściej pojawiało się nazwisko Agnieszki Dziemianowicz-Bąk. Już w sierpniu politycy Lewicy przyznawali, że to ona jest jedną z najpoważniejszych kandydatek z grona posłów i posłanek ugrupowania. „To najpopularniejsza ministra Lewicy, dotychczas zrealizowała najwięcej projektów. Pokazuje tym swoją sprawczość i sprawność polityczną” – mówiła wtedy Żukowska Polskiej Agencji Prasowej. Ostatnio Dziemianowicz-Bąk firmowała projekt wolnej wigilii. Nazwisko członkini rządu było też brane pod uwagę przez sondażownie, które wskazywały na jej poparcie w wyścigu prezydenckim na poziomie sześciu-siedmiu procent.
Pod koniec listopada politycy przyznają jednak, że sprawa nie jest do końca przesądzona. Wirtualna Polska donosi, że Dziemianowicz-Bąk nie chciałaby opuszczać swojego resortu na czas urlopu, a w wewnętrznych badaniach miało pojawić się nowe nazwisko. Chodzi o prezydenta Włocławka, Krzysztofa Kukuckiego.
„Jest słabo rozpoznawalny, ale to on wprowadza hasła Lewicy w życie: budował mieszkania, wprowadził 7-godzinny dzień pracy w urzędzie, jest spoza wielkiego miasta i myślę, że byłby zadowolony z propozycji startu” – cytuje portal jednego z polityków formacji. Inny miał powiedzieć dziennikarzom WP, że Kukucki zostanie wystawiony w razie braku zgody którejś z polityczek Lewicy.
Nad ranem 28 listopada armia rosyjska zaatakowała terytorium Ukrainy 91 rakietami oraz 97 dronami. W kraju są awaryjne przerwy w dostawie prądu.
Rosyjskie wojsko przeprowadziło zmasowany atak po terytorium Ukrainy. Według Sił obrony powietrznej Ukrainy kraj atakowało 188 typów broni. Udało się zestrzelić 79 rakiet różnych typów oraz 35 dronów Shahid.
Herman Hałuszczenko, minister energetyki Ukrainy poinformował, że Rosjanie atakują m.in. obiekty energetyczne w całym kraju. W związku z tym operator systemu przesyłowego Ukrenergo w trybie pilnym wprowadził awaryjne wyłączenia zasilania.
Serhii Kovalenko, szef YASNO, dostawcy energii elektrycznej, gazu i rozwiązań w zakresie efektywności energetycznej mówi, że wskutek ataku sytuacja w systemie energetycznym jest trudna. Jak podaje, według prognozy Ukrenergo, przerwa w dostawie prądu potrwa do wieczora.
Wybuchy było słychać w obwodach kijowskim, charkowskim, łuckim, mikołajowskim, chmielnickim, iwanofrankowskim, kropiewnickim, rówieńskim, odeskim, sumskim, lwowskim i wołyńskim.
Ołeksandr Kowal, szef rówieńskiej administracji wojskowej informuje, że ponad 280 tys. abonentów w regionie nie ma prądu, w niektórych miejscach występują przerwy w dostawie wody. W związku z tym szkoły przechodzą na zdalny typ nauki. Są przerwy w dostawach prądu również w Łucku oraz części obwodu wołyńskiego. Tam prądu nie mają 215 tys. odbiorców.
Rosjanie przeprowadzili trzy ataki na Charków. Według wstępnych informacji wszystkie ataki zostały przeprowadzone na terenie przedsiębiorstwa cywilnego. W Sumach zostały uszkodzone szkoły, szpital, bloki mieszkaniowe, infrastruktura krytyczna.
W Kijowie również były wybuchy. Według mera miasta Witalija Kłyczki to były działania obrony przeciwlotniczej.
„Fragmenty rakiety spadły na teren prywatnego przedsiębiorstwa w obwodzie darnyckim” – podaje Kłyczko. „Uszkodzone zostały okna i drzwi lokalu, ciężarówka i brama wjazdowa na teren”. Alarm w Kijowie brzmiał w ciągu dziewięciu godzin.
W Mikołajowie ze względu na wprowadzenie awaryjnych przerw w dostawie prądu, trolejbusy i tramwaje nie będą kursować.
Ołeh Kiper, szef odeskiej administracji wojskowej podaje, że w mieście uszkodzonych zostało sześć prywatnych budynków mieszkalnych. Jedna osoba została ranna.
Spadające odłamki jednego z pocisków spowodowały również pożar w okolicy. Paliła się sucha trawa.
Winnicka administracja wojskowa poinformowała, że uszkodzone zostały budynki mieszkalne i gospodarcze oraz zapalił się prywatny samochód. Ranna została kobieta.
W obwodzie lwowskim wskutek ataku ponad 500 tys. mieszkańców nie ma prądu.
Prezydent Zełenski, odwołując się do ostatniego ataku, mówi, że w kilku regionach odnotowano ataki z użyciem amunicji kasetowej.
„Ta amunicja kasetowa znacznie utrudnia naszym ratownikom i energetykom usunięcie skutków uderzenia i jest to bardzo nikczemna eskalacja rosyjskiej taktyki terrorystycznej” – napisała głowa ukraińskiego państwa. Zełenski podkreślił, że Ukraina potrzebuje więcej systemów obrony przeciwlotniczej. „Jest to szczególnie ważne zimą, kiedy musimy chronić naszą infrastrukturę przed ukierunkowanymi rosyjskimi atakami”.
Od ponad tysiąc dni trwa pełnoskalowa inwazja Rosji na Ukrainę. Federacja Rosyjska niemal codziennie atakuje terytorium Ukrainy, terroryzując ludzi. Do tego wykorzystuje broń różnych typów. Oficjalnie Rosja zaprzecza atakom na obiekty cywilne obiekty. Od października 2022 roku Rosja próbuje zniszczyć system energetyczny Ukrainy. To miałoby spowodować szybsze zmęczenie społeczeństwa ukraińskiego, które – według planów Kremla – wywierałoby presję na władzy, żeby zakończyć wojnę. Przed Ukraińcami kolejna trudna zima.
27 listopada Sejm przegłosował projekt o ustanowieniu Wigilii dniem wolnym od pracy. 24 grudnia do pracy nie pójdziemy od 2025 r.
Sejm postanowił, że od 2025 r. Wigilia Bożego Narodzenia, czyli 24 grudnia, będzie dniem wolnym od pracy. Za było 403 posłów, przeciw – 10. 12 osób wstrzymało się od głosu. Za była większość posłów PiS (ale aż 20 nie głosowało, 5 wstrzymało się od głosu, dwóch było przeciw). Z KO przeciw była jedynie Klaudia Jachira, a siedmioro posłów nie głosowało.
Za była cała Polska 2050 (także Ryszard Petru). Z PSL od głosu wstrzymał się jeden poseł. Konfederacja podzieliła się pół na pół – siedmiu posłów było za i siedmiu przeciw.
Teraz ustawa trafi do Senatu. Razem z dniem wolnym od pracy przez Sejm przeszła poprawka KO, która do dwóch niedziel handlowych w grudniu dodaje trzecią.
Projekt wolnej Wigilii zgłosiła, niespodziewanie, Lewica w październiku 2024 r. Od początku został dobrze odebrany przez obywateli, ale gorzej przez pracodawców, sieci handlowe, czy polityków. Najgłośniej przeciwko projektowi argumentował poseł Polski 2050 Ryszard Petru. Ale ostatecznie zagłosował za. Lewica chciała, by wolna Wigilia obowiązywała już od tego roku. We wtorek nad projektem debatowały komisje sejmowe i tam wprowadzono poprawki do projektu. To przede wszystkim:
O szczegółach negocjacji w koalicji oraz szczegółach samego projektu pisaliśmy w kilku tekstach:
Do Sejmu wciąż nie trafił rządowy projekt ustawy o asystencji osobistej, z którym duże nadzieje wiążą osoby z niepełnosprawnościami. – Apeluję po raz ostatni do rządu, żeby ten projekt trafił do Sejmu. Ludzie na to po prostu czekają, nie możemy już dużej czekać — mówił w środę marszałek Sejmu Szymon Hołownia
Podczas konferencji prasowej marszałek Sejmu Szymon Hołownia zaapelował do rządu o przesłanie ustawy o asystencji. Zagroził, że jeśli rząd nadal będzie zwlekał, parlament zajmie się alternatywnymi projektami poselskimi i prezydenckim.
Chodzi o projekty wprowadzające asystencję osobistą, czyli usługę społeczną pozwalająca osobie z niepełnosprawnością niezależnie funkcjonować, a nawet pracować. Asystent to po prostu osoba, która pomaga w życiu, kierując się dobrem tego, kogo wspiera. Dziś taką funkcję pełnią przede wszystkim członkowie rodzin. Często z tego powodu muszą rezygnować z pracy i wszelkiej innej aktywności. W wielu miejscowościach samorządy finansują taką usługę, ale w okrojonym zakresie.
Oświadczenie Hołowni łatwo można połączyć z kampanią wyborczą przed wyborami prezydenckimi. Ale nie tylko z tym.
Wprowadzenie asystencji osobistej jest jednym z zobowiązań obecnej koalicji. Do tego wynika z ratyfikowanej przez Polskę, ale ciągle niewdrożonej w pełni Konwencji o prawach osób z niepełnosprawnościami. Mówi ona, że zasiłki i pomoc finansowa dla osób z niepełnosprawnościami to za mało. Chodzi o to, by osoby z niepełnosprawnościami, tak jak wszyscy inni, mogli decydować o swoim życiu. A to jest możliwe tylko wtedy, kiedy rodziny zostaną odciążone, dodatkowe wydatki wywoływane przez niepełnosprawność — zrekompensowane, a praca asystentów, skrojona na miarę, wedle potrzeb danej osoby, będzie finansowana ze środków publicznych.
Jest to jednak usługa niezwykle kosztowna, liczona w miliardach złotych (prezydencki, bardzo okrojony i powszechnie krytykowany projekt zakłada wydatki rzędu 6 mld zł). Dlatego rządowy projekt nie pojawia się w Sejmie. Pieniędzy na to nie ma, a rząd najprawdopodobniej liczy, że opinia publiczna nie rozumie problemu i nie uważa go za ważny. Zatem pominięcie akurat tego zobowiązania nie będzie dla rządzących politycznie kosztowne.
Sytuacja się jednak zmieniła w ostatnich dniach. Hitem sezonu stał się polski serial „Matki Pingwinów” w przejmujący, ale nie żałościwy sposób pokazujący zmagania rodzin z dziećmi z niepełnosprawnościami. Jest teraz najczęściej oglądanym serialem na Netfliksie. Media są pełne entuzjastycznych tekstów o nim. Pod wpisem samego Hołowni na Facebooku o tym, jak go serial wciągnął, pojawiło się od razu kilkaset równie przejętych wpisów.
Serial nie mówi wprost o asystencji, ale pokazuje, jak wygląda życie nawet zamożnych osób, jeśli wspierają dziecko z niepełnosprawnością, a rodzina zdana jest tylko na siebie.
O tym, jak państwo polskie zaniedbuje prawa osób z niepełnosprawnościami, pisaliśmy w OKO.press wielokrotnie. Podkreślaliśmy, że w ten sposób wszyscy — obywatele i władze — łamiemy Konstytucję, która nie w rozdziale o prawach i wolnościach obywatelskich mówi nie tylko o prawie do sądu, wolności zgromadzeń i wolności słowa. Gwarantuje też ona (w art. 69) poszanowanie praw osób z niepełnosprawnościami. Co jest kosztowne, ale konstytucyjne.
Na zdjęciu u góry — niedawny protest pod Sejmem w sprawie ustawy asystencji: naklejony na chodniku wielki plakat przedstawiający matkę i syna z niepełnosprawnością. Przechodnie musieli go podeptać, wchodząc do Sejmu — bo tak są w Polsce deptane prawa osób z niepełnosprawnościami.