Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Politycy oskarżają Narodową Służbę Meteorologiczną o nieadekwatne prognozy. Okazuje się, że w Służbie pracuje zbyt mało meteorologów, bo lokalne władze niechętnie wydają publiczne pieniądze
Przez Teksas przechodzi fala niszczycielskich i śmiercionośnych powodzi. Synoptycy przewidują, że to nie koniec ogromnych opadów, które mogą doprowadzić do kolejnych fal kataklizmu.
Wiemy na razie o 68 ofiarach śmiertelnych. Zdecydowana większość – 59 z nich — to hrabstwo Kerr na północny-zachód od San Antonio. Co najmniej 21 ofiar to dzieci. Od wczoraj trwa poszukiwanie 11 dziewczynek i jednej opiekunki z zalanego obozu dla młodzieży Camp Mystic.
„Właśnie podpisałem Deklarację o Poważnej Katastrofie dla hrabstwa Kerr w Teksasie, aby mieć pewność, że nasi odważni ratownicy natychmiast otrzymają potrzebne zasoby. Te rodziny przeżywają niewyobrażalną tragedię, z wieloma utraconymi życiami i wieloma zaginionymi osobami . Administracja Trumpa nadal blisko współpracuje z liderami stanowymi i lokalnymi” – napisał w mediach społecznościowych Donald Trump.
Lokalni politycy oskarżają lokalny oddział Narodowej Służby Meteorologicznej (National Weather Service, NWS) o nieadekwatne prognozy i słaby system ostrzegania. NWS odpiera jednak zarzuty podkreślając, że przy tak ogromnej skali ulew prognozy były tak dokładnie, jak to było możliwe. Dodatkowo poważnym problemem były braki kadrowe w Służbie. Już po katastrofie zwrócono uwagę, że w NWS istnieje sporo wakatów na istotnych stanowiskach.
Sędzia Rob Kelly z hrabstwa Kerr przekazał mediom, że hrabstwo nie ma systemu wczesnego ostrzegania, ponieważ takie systemy są kosztowne, a lokalni obywatele niechętnie przyjmują dodatkowe wydatki publiczne. Na przykład biuro NWS w San Angelo, w okolicy silnie dotkniętej przez powódź, nie ma dziś starszego hydrologa, dyżurnego prognostyka i głównego meteorologa.
Przeczytaj także:
W nadgranicznym Rosówku prezes PiS przekonywał, że Donald Tusk prowadzi politykę pełnej podległości wobec Niemiec
Prezes PiS Jarosław Kaczyński wystąpił dziś na konferencji prasowej w Rosówku w województwie zachodniopomorskim na granicy polsko-niemieckiej. Tematem był rzekomy kryzys migracyjny na granicy.
„Walczmy dalej, ten ruch społeczny, ruch obrony granic to jest naprawdę nowy fenomen w naszym życiu publicznym. Być może naprawdę bardzo, bardzo ważny” – mówił prezes PiS, nawiązując do prawicowych grup, które w ostatnich dniach dokonywały samowolnych kontroli na granicy polsko-niemieckiej.
Prezes PiS ostro krytykował premiera Donalda Tuska, który grupy te nazwał w tym tygodniu „bojówkami”.
„Polityka Tuska nie jest polityką państwa niepodległego, tylko podległego, które już nie jest nawet tym partnerem juniorem, jak to się często w publicystyce czy politologii mówi, jest po prostu podporządkowana. Nie reaguje na działania, które w normalnych warunkach powinny być natychmiast przerwane przez polskie władze i reakcja powinna być zdecydowana i jednoznaczna” – mówił Kaczyński.
Swoich zwolenników prezes PiS przekonywał, że politycznym credo premiera jest pełne podporządkowanie się Niemcom. Rząd oskarżał o „radykalnie” występowanie przeciwko społeczeństwu i narodowi polskiemu.
„Oni chcą tego bronić, oni mimo przegranych wyborów prezydenckich chcą w dalszym ciągu tą drogą iść. To smutne, bardzo smutne, ale będziemy tutaj bardzo aktywni. Nie ukrywam, że bardzo wierzę w prezydenta Nawrockiego, w jego energię, odwagę, jego siłę, nie tylko fizyczną, chociaż też jest silny, nawet bardzo silmy, ale w tę siłę psychiczną, którą ma mocną i będziemy razem szli tą drogą, która zmierza do zmiany sytuacji w naszym kraju” – przekonywał prezes PiS.
12 czerwca około 1 w nocy przebywający w Polsce legalnie od lutego 19-letni obywatel Wenezueli brutalnie zaatakował w toruńskim parku wracającą z pracy 24-letnią kobietę. Ofiara zmarła w toruńskim szpitalu po prawie dwutygodniowej walce o jej życie.
Ta tragedia stała się początkowo paliwem przede wszystkim dla będącego częścią Konfederacji Ruchu Narodowego. Do bulwersującej opinię publiczną zbrodni natychmiast dopisano kontekst imigrancki. Sprawa z Torunia nie ma żadnego związku z granicą zachodnią, jednak to ona podgrzała w drugiej połowie czerwca antyimigranckie nastroje prawicy i jej wyborców.
PiS postanowiło wykorzystać te emocje i przenieść centrum antyimigranckiej debaty na granicę polsko-niemiecką. Na zachodnią granicę ruszyły grupy „Ruchu Obrony Granic” zwołanego przez Roberta Bąkiewicza, działacza skrajnej prawicy kiedyś związanego z Ruchu Narodowego, obecnie z PiS. Bąkiewicz wzywał, by obywatele sprawdzali przejeżdżające przez granicę busy i informowali Straż Graniczną o pojawieniu się podejrzanych osób. Potem doszły do tego „obywatelskie zatrzymania” migrantów.
Pretekstem były doniesienia o poczynaniach niemieckiej policji, która odstawiała na polską granicę migrantów zatrzymanych na terenie własnego państwa. Dzieje się to na podstawie obowiązujących w Unii Europejskiej umów o readmisji – czyli przekazywania osób bez prawa do pobytu na terytorium danego kraju do państwa, w którym przekroczyły one po raz pierwszy granicę UE.
Tekst Pauliny Pacuły z 2 lipca pokazuje, że nie mamy do czynienia z wyjątkowym nasileniem tego zjawiska w ostatnich miesiącach. Pod naciskiem prawicy rząd zdecydował jednak, że od 7 lipca na granicy z Niemcami przywrócone zostaną jednak wyrywkowe kontrole.
Przeczytaj także:
Federalna Służba Statystyczna (Rosstat) usunęła dane demograficzne ze zbioru „Sytuacja społeczno-gospodarcza w Rosji” za okres styczeń–maj 2025 r., które zostały opublikowane 2 lipca – podaje niezależny rosyjski serwis Meduza
W maju Rosstat ukrył statystyki demograficzne według regionów. Od marca 2025 r. dane nie obejmują już miesięcznych statystyk według regionów: w szczególności urodzeń, zgonów, małżeństw i rozwodów. Jak zauważył demograf Aleksiej Raksza, Rosstat ukrył statystyki w chwili historycznego spadku urodzeń w Rosji: w marcu średnio dziennie rodziło się 3012 dzieci — jest to minimum w całym okresie regularnych rejestrów (czyli prawie od 200 lat).
Przed rokiem Rosstat częściowo zamknął statystyki dotyczące śmiertelności z przyczyn zewnętrznych. Niezależni dziennikarze wykorzystali te dane do obliczenia liczby Rosjan zabitych w wojnie. Rosja przestała też publikować prognozy demograficzne.
W miarę trwania wojny w Ukrainie Rosja utajnia statystyki gospodarcze i społeczne pokazujące, w jakim stanie jest państwo. W czerwcu np. Putin utajnił dane w jakikolwiek powiązane z mobilizacyjnym potencjałem Rosji.
Jednocześnie Rosja od początku pełnoekranowego najazdu nie podaje swoich strat. Ostatnia oficjalna dana pochodzi z jesieni 2022 r. i nie przekracza 5 tys. poległych. Tymczasem Ukraińcy szacują rosyjskie bezpowrotne straty na milion. Niezależni analitycy rosyjscy mówią o co najmniej 160 tys. zabitych, zachodni – o kilkuset tysiącach. W skali społecznej są to ogromne liczby – z ludźmi w ten czy inny sposób dotkniętymi przez wojnę ma do czynienia więcej Rosjan, niż było to w czasie ośmioletniej wolny w Afganistanie w latach 80. XX wieku.
Propaganda Kremla uwielbia szacować ukraińskie straty. Putin opowiada np., że w operacji kurskiej Ukraińcy mieli stracić 76 tys. żołnierzy. Ilu Rosja? To propaganda zawiera w słowach „Nieśmiertelność narodu rosyjskiego i Rosji wyraża się w jej zwycięstwach”. Podaje też straty wśród cywilów po rosyjskiej stronie strefy walk (ma ich być dokładnie 6800, w tym 223 dzieci).
Jednocześnie Putin nieustannie interesuje się demograficznym wzrostem (ujemnym) Rosji i bez końca promuje wielodzietne rodziny. To jest element jego fantazji o rosyjskim słowiańskim imperium. „Tradycyjna duża rodzina powinna stać się modnym trendem, potrzebne jest kreatywne podejście do tego tematu” – apelował np. Putin 3 lipca. Wprowadzone niedawno przepisy przewidują kary za „propagowanie bezdzietności”. Dzieci się jednak nie rodzą, bo tak jest w czasie wojny i kryzysu. A sytuacji demograficznej nie poprawi spowodowana czynnikami politycznymi kampania szczucia na migrantów z Azji Centralnej i Kaukazu.
Utajnienie kolejnej sekcji danych demograficznych pokazuje, jak bardzo Putin przebywa w świecie wymyślonym.
Przeczytaj także:
Na zdjęciu u góry – stały element propagandy pt „Pogrzeb bohatera”. Straty na froncie pokazywane są wyłącznie w kategoriach indywidualnych.
Hamas na propozycję ze strony USA i Kataru odpowiedział „w pozytywnym duchu”, ale domaga się zmian. Izrael się na nie nie zgadza. Na osiągnięcie porozumienia naciska Donald Trump
Delegacje dyplomatyczne Izraela i Hamasu spotkają się dziś w Katarze, by rozmawiać o najnowszej propozycji zawieszenia broni w Strefie Gazy. Wynik rozmów jest jednak niepewny.
Z jednej strony strona amerykańska będzie naciskała na Izrael, by propozycję przyjął. Dziś wieczorem swoją wizytę w USA rozpoczyna premier Izraela Benjamin Netanjahu (jej główna część odbędzie się jutro). Donald Trump z chęcią ogłosiłby wówczas sukces i osiągnięcie porozumienia, wspieranego przez Amerykanów.
Z drugiej, Izrael wysyła sygnały, że obecne rozwiązania są dla rządu Netanjahu nie do zaakceptowania.
Według Donalda Trumpa Izrael miał zaakceptować bazową propozycję katarską, wspieraną przez Amerykanów, która, zdaniem Trumpa, ma być „ostateczna”. 3 lipca „New York Times”opisywał jej najważniejsze punkty:
W piątek wieczorem na propozycję odpowiedział Hamas.
„Ruch przekazał swoją odpowiedź braterskim mediatorom, utrzymaną w pozytywnym duchu. Hamas jest w pełni przygotowany, z całą powagą, do natychmiastowego rozpoczęcia nowej rundy negocjacji w sprawie mechanizmu wdrożenia tego ramowego planu” – czytamy w oświadczeniu.
Izraelski rząd miał mieć jednak poważne zastrzeżenia do zmian, jakie proponuje Hamas, a dyskusje, czy w ogóle wysyłać delegację do Kataru, miały trwać wiele godzin. Nie znamy dokładnej listy zmian, jakie zaproponował Hamas. Wiemy natomiast, że grupa domaga się mocniejszej gwarancji, że obecne porozumienie doprowadzi do stałego końca walk.
Ostatnie porozumienie między Hamasem a Izraelem zostało osiągnięte w styczniu. Wówczas strony ustaliły ramy dla trzech faz porozumienia. Nigdy jednak nie doszło do przejścia do drugiej fazy. Rozmowy w sprawie jej szczegółów nie były przez Izrael prowadzone w dobrej wierze. W marcu Izrael wrócił do prowadzenia działań militarnych w Gazie, dzięki czemu do rządu wrócił Itamar Ben Gwir i jego skrajnie prawicowa, antyarabska partia Żydowska Siła, który opuścił koalicję po porozumieniu ze stycznia.
Ostatnie miesiące to najtrudniejsze momenty w Strefie Gazy od października 2023 roku. Od marca do końca maja trwała pełna blokada humanitarna. Izrael nie zezwalał na transporty z żywnością i innymi podstawowymi produktami do Strefy Gazy. Znaczną część dystrybucji pomocy od końca maja przejęła niedoświadczona, związana z Izraelem Gaza Humanitarian Foundation. Punktów dystrybucji pomocy jest zbyt mało, a w ich okolicy niemal codziennie dochodzi do masakr ludzi oczekujących na dostęp do żywności.
Izraelski dziennik „HaArec” opublikował tekst, w którym cytuje żołnierzy, którzy przyznają, że strzelają do ludzi, którzy nie stanowią żadnego zagrożenia. 30 czerwca izraelska armia zrzuciła ponad dwustukilową bombę na kawiarnię Al-Baka. Zginęło ponad 40 osób.
Przeczytaj także:
W jak dużym kryzysie jest rząd Tuska? Lider PSL przekonuje, że sytuacja jest stabilna, ale zaskoczeni nocnym spotkaniem Szymona Hołowni w mieszkaniu Adama Bielana z PiS są nawet działacze Polski 2050
„Uspokajam sytuację, że w ramach czterech formacji ta współpraca jest w porządku. Oczywiście są pewne różnice w podejściu do spotkań, ale myślę, że najważniejsza to jest stabilność czterech formacji tworzących dzisiaj koalicję” – tak wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz skomentował doniesienia medialne o nocnym spotkaniu marszałka Szymona Hołowni z przedstawicielami Prawa i Sprawiedliwości. „Polacy oczekują nie dyskusji wewnętrznych, oczekują skuteczności” – zastrzegł lider PSL.
W czwartek, 3 lipca, dzień przed negocjacjami rządzącej koalicji Szymon Hołownia pojechał do mieszkania Adama Bielana, polityka PiS. Do spotkania doszło tuż przed północą. Ok. godz. pierwszej w nocy do Bielana przyjechał Jarosław Kaczyński. W rozmowach uczestniczył też Michał Kamiński. Jak informuje „Gazeta Wyborcza” była to osobista inicjatywa Kamińskiego, ludowcy nie wiedzieli o spotkaniu.
Gdy sprawę nagłośniły Radio Zet, Newsweek i Fakt, do spotkania odniósł się Szymon Hołownia. Lider Polski 2050 we wpisach w mediach społecznościowych uspokajał, że ekscytacja spotkaniem „nie jest wskazana”. Twierdził, że jako jeden z niewielu polityków w Polsce, którzy regularnie kontaktują się ze stroną opozycyjną. Przekonywał, że robi to świadomie i nie zamierza zmieniać zdania, bo w polityce potrzebny jest dialog. „Inaczej pozabijamy się nawzajem” – napisał Hołownia. „W ostatnich miesiącach rozmawiałem i z Jarosławem Kaczyńskim, i z Mariuszem Błaszczakiem, i Markiem Suskim, i Adamem Bielanem, i Michałem Wójcikiem oraz wieloma innymi politykami PiS" – przyznał marszałek Sejmu.
Odnosząc się do niecodziennej pory spotkania, stwierdził, że tego dnia wylądował w Warszawie późno, o 21:30. „To był mój jedyny tego dnia »slot« na spotkanie i rozmowę" – stwierdził Hołownia.
Jak zauważa Newsweek: „W spotkaniach polityków nie ma nic zaskakującego, ale spotkania marszałka Sejmu służące wymianie poglądów zazwyczaj odbywają się w jego sejmowym gabinecie, a nie w prywatnych mieszkaniach europosłów”.
Spotkaniem Hołowni z PiS mieli być zdziwieni działacze Polski 2050. „Będziemy prosili marszałka o wyjaśnienia, nikt z nas nie miał pojęcia o jego relacjach z PiS„ – mówi jeden z nich nieoficjalnie w rozmowie z ”Gazetą Wyborczą„. ”Nie ma wytłumaczenia tego co się stało„ – komentował poseł Polski 2050 Tomasz Zimoch. „Nie każdy powinien dać się zaciągnąć na nocne spotkanie do pana B. To proste”.
Poruszenie jest też w szeregach Koalicji Obywatelskiej. „Od piątku naradzamy się praktycznie bez przerwy, w różnych konfiguracjach. Mogę powiedzieć, że premier był zszokowany, zresztą nie tylko on" – mówił Wyborczej ważny polityk PO.
Media spekulują czy ruch Szymona Hołowni miał być sposobem na wywarcie presji na koalicjantów w toczących się negocjacjach. Lider Polski 2050 chciałby zachować funkcję marszałka Sejmu, ale zgodnie z umową koalicyjną po 13 listopada 2025 stanowisko Hołowni ma objąć Włodzimierz Czarzasty z Lewicy. Kosiniak-Kamysz i Tusk mają naciskać na Hołownię, żeby wszedł do rządu jako wicepremier i wziął większą odpowiedzialność za bieżącą politykę. Rekonstrukcja rządu, która ma odchudzić ministrów o 20 proc., na pewno odbędzie się kosztem mniejszych partii. Szymon Hołownia może więc walczyć nie tylko o siebie, ale także o własną formację, której jedynym wyrazistym głosem jest dziś ministra Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz. Niewykluczone też, że to PiS próbuje wbić klin w koalicjantów. Rozbicie jedności – o którą i tak trudno na gruncie programowym – mogłoby oznaczać przedterminowe wybory. Już po wygranej Karola Nawrockiego, PiS zaczął wysyłać – oficjalnie i nieoficjalnie – sygnały, że jest zainteresowany współpracą z każdym, kto jest gotowy zbudować alternatywę dla rządu Tuska. Jarosław Kaczyński wrócił do starego spinu o „rządzie technicznym”, prawdopodobnie głównie po to, żeby zasiać ferment. Konkretnymi rozmowami, np. z Konfederacją, nie był zainteresowany.
Przeczytaj także: