Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Nepalska policja zmasakrowała 7 września młodych demonstrantów protestujących przeciwko zakazowi korzystania z mediów społecznościowych. Protesty przerodziły się w ogólnospołeczny bunt przeciwko autorytarnej władzy. Nie pomogła nawet dymisja premiera
Szef nepalskiego rządu K.P. Sharma Oli 8 września zrezygnował z funkcji. To konsekwencja krwawych zamieszek, w których 7 września z rąk policji zginęło nie mniej niż 19 młodych ludzi protestujących przeciwko zakazowi korzystania z mediów społecznościowych. Nie uspokoiło to jednak nastrojów społecznych. We wtorek zapłonął gmach nepalskiego parlamentu, w środę demonstranci zaatakowali – i również podpalili – siedzibę Kongresu Nepalskiego, czyli partii współrządzącej krajem.
W stolicy Nepalu Katmandu od ostatniego weekendu trwają żywiołowe protesty wywołane wprowadzeniem od czwartku 2 września przez rząd zakazu korzystania z mediów społecznościowych (chodzi o łącznie 26 platform, w tym wszystkie największe). W zamieszkach biorą udział głównie przedstawiciele pokolenia Z. Choć już w poniedziałek 7 września rząd cofnął zakaz, protesty nadal trwają – bowiem przerodziły się w bunt przeciwko autorytarnej i skorumpowanej władzy koalicji Kongresu Nepalskiego i partii komunistycznej. Momentem przełomowym były poniedziałkowe starcia demonstrantów z policją, która użyła broni i ostrej amunicji. przeciwko młodym ludziom. Zginęło nie mniej niż 19 osób, są setki rannych.
Obecnie Katmandu przypomina pole bitwy. Obowiązuje godzina policyjna, policja i wojsko nadal posługują się przemocą – jednak jak dotąd pozostaje to przeciwskuteczne.
„Zakaz korzystania z mediów społecznościowych nie był jedynym celem ruchu pokolenia Z. Korupcja, która przesiąkła każdy szczebel w kraju, musi się skończyć. Ale zamiast powstrzymać tę korupcję, zamknęli przestrzeń obywatelską naszego pokolenia. Dlatego pokolenie Z zebrało się w jednym miejscu” – tak tłumaczyła w rozmowie z The Guardian intencje demonstrantów jedna z uczestniczek protestów.
73-letni Sharma Oli, który podał się we wtorek do dymisji, nie ukończył swojej czwartej kadencji w fotelu premiera. Nepalem od zniesienia w 2008 roku monarchii rządzi nieprzerwanie koalicja partii komunistycznych (są w Nepalu dwie – maoistowska i marksistowsko-leninowska) oraz Kongresu Nepalskiego. Młode pokolenie Nepalczyków nie akceptuje zarówno tego skostniałego układu politycznego, jak i sytuacji społeczno-ekonomicznej, w której znalazł się kraj. Jej dobitnym wyrazem jest fakt, że to właśnie Nepalczycy są jedną z najszerzej reprezentowanych nacji wśród werbowanych przez Rosję najemników walczących w Ukrainie. Według CNN już w lutym 2024 roku miało ich być aż 15 tysięcy. Młodzi obywatele Nepalu nie zaciągają się do armii Putina z przyczyn ideologicznych czy politycznych – lecz dla zarobku wielokrotnie przewyższającego te możliwe do osiągnięcia w ich kraju.
Nowymi wiceministrami zdrowia zostali Katarzyna Kęcka i Tomasz Maciejewski
Nowa ministra zdrowia Jolanta Sobierańska-Grenda wręczyła dziś nominacje dwóm nowym wiceministrom zdrowia — Katarzynie Kęckiej i Tomaszowi Maciejewskiemu. Jednocześnie wiceministrami przestali być Wojciech Konieczny, Marek Kos i Urszula Demkow.
Dr nauk o zdrowiu Katarzyna Kęcka jest specjalistką w zakresie pielęgniarstwa kardiologicznego, od 2019 roku kierowała szpitalem w Goleniowie.
Dr nauk medycznych Tomasz Maciejewsk jest ginekologiem, położnikiem i perinatologiem. Od 2012 roku kierował warszawskim Instytutem Matki i Dziecka.
Nominacje nowych wiceministrów są konsekwencją lipcowej rekonstrukcji rządu. Ministrą zdrowia w miejsce Izabeli Leszczyny z KO została wtedy Jolanta Sobierańska-Grenda, prawniczka i specjalistka od zarządzania szpitalami. Premier Donald Tusk zapowiedział jednocześnie odpolitycznienie tego resortu. Dlatego też funkcje wiceministrów stracili desygnowani przez partie koalicyjne Urszula Demkow, Wojciech Konieczny i Marek Kos.
21 ofiar śmiertelnych i kilkudziesięciu rannych. To wstępny bilans rosyjskiego ataku na wieś Jarowa w obwodzie donieckim w Ukrainie. Bomby spadły na cywili stojących w kolejce po wypłatę emerytur i rent
Rosyjskie bomby zabiły nie mniej niż 21 cywili w ukraińskiej wsi Jarowa w obwodzie donieckim, położonej ok 8 kilometrów od linii frontu w rejonie Łymania, będącego celem rosyjskich działań ofensywnych. Kilkadziesiąt osób zostało rannych w wyniku tego ataku. Bomby (lub pociski artylerii rakietowej) spadły w miejscu, w którym cywile ustawili się w kolejkę po wypłatę świadczeń emerytalnych.
„Brutalny rosyjski atak bombowy na wieś Jarowa w obwodzie donieckim. Zwykli cywile. W czasie, gdy wydawano emerytury. Według wstępnych informacji liczba ofiar śmiertelnych wyniosła ponad 20 osób. Nie ma słów” – napisał w mediach społecznościowych prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski.
Prezydent Ukrainy załączył do swojego wpisu drastyczne nagranie, na którym widać rozczłonkowane ciała cywilnych ofiar rosyjskiego ataku.
Dyrektor generalny Poczty Ukrainy Ihor Smilianski poinformował, że w Jarowej obowiązywała specjalna procedura wypłacania emerytur stosowana w strefach przyfrontowych. Emerytury wypłacano każdorazowo w innym miejscu wsi, a samochód, którym przywożone były pieniądze, był parkowany w miejscach zapewniających ukrycie przed obserwacją z powietrza. Tak było i tym razem. „jak widać na wideo – samochód stał pod drzewami, aby zminimalizować ryzyko bycia zauważonym. Ale najwyraźniej ktoś podał współrzędne” – mówił Smilianski.
Choć jeszcze w lipcu część prognoz wskazywała na możliwe zwycięstwo skrajnej prawicy, wybory parlamentarne w Norwegii bezapelacyjnie wygrała lewicowo-ludowa koalicja z Partią Pracy na czele
Co się wydarzyło?
We wtorek 9 września ogłoszone zostały ostateczne wyniki wyborów parlamentarnych w Norwegii. Wygrała je centrolewicowa Partia Pracy, która otrzymała 28 proc. głosów i 54 mandaty w Stortingu – czyli jednoizbowym norweskim parlamencie, w którym łącznie zasiada 169 deputowanych. Oznacza to, że u władzy utrzyma się rządząca dotąd Norwegią lewicowo-lewicowa koalicja pod przewodnictwem Partii Pracy, która zdobyła w wyborach łącznie 88 mandatów, co daje jej bezwzględną większość w parlamencie. Premier Norwegii Jonas Gahr Stoere najprawdopodobniej pozostanie na stanowisku.
Na drugim miejscu pod względem liczby głosów i mandatów znalazła się skrajnie prawicowa Partia Postępu, która dostała 24 proc. głosów i 48 mandatów. Sukces skrajnej prawicy oznaczał jednocześnie katastrofę dla dotychczas najsilniejszej na norweskiej prawicy Partii Konserwatywnej, która w wyborach otrzymała jedynie 14, proc głosów i o 6 punktów procentowych mniej niż w poprzednich wyborach, co oznacza stratę 12 mandatów.
Jaki jest kontekst?
Centrolewicowa Partia Pracy poprawiła swój wynik z poprzednich wyborów o 6 mandatów i wraz ze swoimi koalicjantami utrzyma władzę – co jest niekwestionowanym sukcesem norweskiej lewicy i centrum. Tym bardziej, że w trakcie kampanii wyborczej niemal nieprzerwanie rosła w siłę skrajnie prawicowa, antyimigrancka Partia Postępu, co sprawiło, że część wyborczych prognoz wskazywała na możliwość jej zwycięstwa w wyborach. Ostatecznie Partii Postępu udało się w wyborach z naddatkiem podwoić liczbę mandatów (z 21 do 47), co jednak odbylo się kosztem przede wszystkim mainstreamowej prawicy – czyli Partii Konserwatywnej. Sukces skrajnej prawicy nie skutkował więc możliwością przejęcia władzy przez koalicję Partii Postępu i Partii Konserwatywnej.
Gabinet centrysty Bayrou nie przetrwał głosowania nad wotum zaufania. Prezydent Emmanuel Macron zapowiada nowego premiera – trzeciego w ciągu roku –„na dniach"
Głosowanie nad wotum zaufania dla Bayrou miało miejsce w poniedziałek 8 września. Przeciwko rządowi głosowała nawet część koalicjantów – w 577-osobowej Izbie Deputowanych aż 364 z nich. Za rządem było zaledwie 194 parlamentarzystów.
Przemawiając przed Izbą, premier uderzał w dramatyczne tony: „Wszystkie wyzwania, przed którymi stajemy, można zredukować do zasadniczej, pilnej kwestii, od której zależy nasza przyszłość, nasze państwo, nasza niepodległość, nasze usługi publiczne i model socjalny – kwestii kontroli nad naszymi wydatkami i nad naszym nadmiernym długiem. Dominacja militarna czy dominacja naszych kredytodawców w rezultacie długu, który nas zatopi, doprowadzi do tego samego rezultatu – utraty naszej wolności". Nie przekonał jednak Izby Deputowanych.
Prezydent zapowiada, że w najbliższych dniach przedstawi kandydaturę nowego szefa rządu, który będzie miał trudne zadanie przygotowania budżetu na 2026 rok.
Bayrou wytrwał na stanowisku zaledwie dziewięć miesięcy. Jego poprzednik Michel Barnier – trzy miesiące.
Upadek Bayrou ma związek przede wszystkim z zaproponowanym przez niego budżetem, przewidującym cięcia, by ograniczyć sięgający 1145 PKB dług publiczny – m.in. poprzez ograniczenie wydatków socjalnych i likwidację dwóch świąt narodowych. Nowy premier będzie miał karkołomne zadanie, by zadowolić partie wchodzące w skład koalicji rządzącej, podzielone, jeśli chodzi o stosunek do długu, cięć wydatków, podwyższenia podatków. Wszystko zależy teraz od tego, jakiego kandydata na premiera wybierze Macron, ale czy będzie to przedstawiciel socjalistów, czy polityk (lub polityczka) bardziej na prawo, stanie przed tym samym problemem: po przyśpieszonych wyborach, które prezydent zarządził w czerwcu 2024 roku trudno jest we Francji wyłonić stabilną większościową koalicję.
Przeczytaj także: