Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Sąd uznał za winne pięć osób z inicjatywy Ostatnie Pokolenie, które blokowały trasę przejazdu Taylor Swift na Stadion Narodowy w Warszawie.
„Zgadzam się z państwem, że państwa motywacje troski i planetę i kryzys klimatyczny są szczere i ważne. Niemniej nie wpływa to na znoszenie kary czy działania bezprawne” – uzasadniał sąd, który orzekł winę działaczy Ostatniego Pokolenia i zarządał zapłacenia grzywny. Członkowie i członkinie Ostatniego Pokolenia mają w planie odwołanie się od kary.
Aktywiści w geście protestu zablokowali jezdnię w okolicach Stadionu Narodowego w Warszawie 2 sierpnia 2024. Zatrzymali w ten sposób czarną furgonetkę, którą podróżować miała Taylor Swift. „Cieszymy się, że sąd rozumie nasze motywacje. Jednak co nam po tym, jeśli wciąż chroni miliarderów wyjętych spod prawa? Skazuje ludzi za obywatelskie nieposłuszeństwo przeciwko superbogaczom takim jak Taylor Swift, których rozpustne życie ma katastrofalne skutki dla reszty społeczeństwa” – mówił Radomir Majewski, jeden ze skazanych aktywistów.
Taylor Swift w ostatnich latach stała się symbolem klimatycznych przewin bogaczy przez bardzo częste korzystanie z prywatnego samolotu. Przedstawiciele piosenkarki argumentują, że piosenkarka co prawda podróżuje własnym odrzutowcem, jednak oddaje swój „klimatyczny dług” opłatami offsetowymi, przekazywanymi na organizacje ekologiczne i wsparcie proklimatycznych inicjatyw.
„Prywatny odrzutowiec emituje w ciągu kilku godzin tyle CO2, ile przeciętny Polak w ciągu całego roku. Taylor Swift lata prywatnym odrzutowcem nawet setki razy w ciągu roku. W tym samym czasie, to najbiedniejszym w Polsce rosną ceny energii tak, że nie stać ich na porządne ogrzanie domów. To pokazuje skalę nierówności w kontekście kryzysu klimatycznego. Nasza akcja była sprzeciwem wobec systemowego przyzwolenia na nadmierne emisje najbogatszych” – piszą w swoim oświadczeniu aktywiści Ostatniego Pokolenia.
To nie pierwszy raz, gdy aktywistom organizacji Ostatnie Pokolenie zarzuca się złamanie prawa. W styczniu sąd prokuratura postawiła dwóm aktywistkom zarzuty w związku ze sprawą z marca zeszłego roku. Wtedy aktywistki farbą pomnik warszawskiej Syrenki stojący na Bulwarze Pattona. Miał to być gest niezgody wobec bezczynności polityków w obliczu kryzysu klimatycznego. Prokuratura stwierdziła, że działaczki powinny odsiedzieć karę od pół roku do ośmiu lat pozbawienia wolności i zapłacić ponad 360 tys. złotych za wyrządzone szkody.
Ukraińcy i Ukrainki w Polsce pracują i nie można ich karać za utratę pracy – stwierdziła członkini rządu z Lewicy.
Agnieszka Dziemianowicz-Bąk w radiowej Trójce uderzyła w propozycję przedstawioną przez kandydata Koalicji Obywatelskiej na prezydenta Rafała Trzaskowskiego. Ten stwierdził, że należy rozważyć propozycję ograniczenia wsparcia 800+ dla Ukraińców. Prawo do świadczenia mieliby jedynie pracujący obywatele naszego wschodniego sąsiada. Ministra pracy, rodziny i polityki społecznej stwierdziła, że problem Ukraińców, którzy przebywają w Polsce jedynie, by pobierać świadczenia, „nie istnieje”.
„Ukraińcy w Polsce pracują. Blisko 80 procent Ukraińców w Polsce pracuje. To jest odsetek bliski aktywności zawodowej Polek i Polaków. Program 800+ to jest program który ma służyć dzieciom, to nie jest program aktywizacji zawodowej. Od tego jest program Aktywny Rodzic. Czy naprawdę chcemy karać dziecko za to, że jego mama straciła zatrudnienie?” – pytała
„Czy Rafał Trzaskowski wymyślił ten problem, żeby wskoczyć na antyukraińską falę?” – zapytała prowadząca rozmowę Renata Kim.
„Nie wiem czy wymyślił, czy jakie miał intencje, ale ten problem nie istnieje” – stwierdziła Agnieszka Dziemianowicz-Bąk.
W Programie Trzecim Polskiego Radia wspomniała również o propozycjach, które rząd chce wprowadzić zamiast pełnego oskładkowania umów cywilno-prawnych, które rząd Prawa i Sprawiedliwości ujął w kamieniach milowych Krajowego Planu Odbudowy. Chodzi między innymi o wzmocnienie kompetencji i finansowania Państwowej Inspekcji Pracy. „Nowy kamień milowy zyskał poparcie w rządzie. Ministra funduszy i polityki regionalnej otrzymała mandat do dalszych rozmów z Komisją Europejską. Jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli, to wzmocnienie Państwowej Inspekcji Pracy i wliczanie czasu przepracowanego na umowach cywilnoprawnych do stażu pracy będzie nowym kamieniem” – mówiła Dziemianowicz-Bąk.
„Nie każda umowa cywilnoprawna jest zła. Chodzi o to, że umową śmieciową nazywamy umowę cywilnoprawną, która udaje umowę o pracę. Wprowadzana jest, choć spełnione są wszystkie okoliczności, które wynikają z Kodeksu pracy. W takiej sytuacji powinna wkroczyć PIP i móc dokonać zmiany umowy o dzieło lub zlecenia na faktyczną umowę o pracę. Oczywiście z możliwością odwołania się do sądu przez przedsiębiorcę” – stwierdziła polityczka Lewicy.
W ataku ucierpiały dzielnice Hołosijiwska, Obołoń, Podolska i Swiatoszynska. Najnowsze informacje o liczbie ofiar mówią o czwórce zabitych osób. W mieście wybuchło wiele pożarów.
To efekt wystrzelenia rakiet balistycznych na Kijów i obwód kijowski. „Rosja przeprowadziła atak rakietowy na Kijów i obwód kijowski, a systemy obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej zadziałały na rakiety balistyczne. W ten sposób Władimir Putin chce zakończyć wojnę” – skomentował szef kancelarii prezydenta Zełenskiego Andrij Jermak. Zwrócił uwagę na to, że rosyjskie ataki są bezpośrednim komentarzem Putina na toczącą się na Zachodzie dyskusję o możliwym rozejmie.
„Pożary w dzielnicach: Hołosijiwska, Podolska i Swiatoszynska. Na Obołoniu ogień na terenie strefy przemysłowej. Wstępne wiadomości o uszkodzeniach pobliskich budynków. Wszystkie służby są w drodze na miejsce wybuchów” – informował mer stolicy Witalij Kliczko.
W miejscach dotkniętych atakami jeszcze przed południem pracowali ratownicy. „Dziś rano rosyjskie wojska po raz kolejny przeprowadziły atak rakietowy na Kijów. Zespół reagowania kryzysowego Narodowego Komitetu Ukraińskiego Czerwonego Krzyża natychmiast zareagował na atak. Dwie załogi wolontariuszy przybyły do dwóch lokalizacji, aby zapewnić niezbędną pomoc” – informował Czerwony Krzyż.
Karol Nawrocki kierując Muzeum II Wojny światowej wybierał się w dalekie podróże, które kosztowały podatników 800 tys. złotych. To ustalenia „Gazety Wyborczej”.
Jak donosi dziennik, na mapie miejsc odwiedzonych przez Nawrockiego były między innymi Zimbabwe, Uzbekistan, Meksyk czy Republika Południowej Afryki. Popierany przez PiS szef Instytutu Pamięci Narodowej podczas pracy w Muzeum II Wojny Światowej był też wielokrotnie w Stanach Zjednoczonych. Był między innymi na Hawajach. Jak pisze w „GW” Dominika Wielowieyska, Nawrocki odbył „31 podróży po świecie jako wiceprezes i prezes IPN oraz 22 jak dyrektor MIIWŚ, ale te drugie były kosztowniejsze”.
W stolicy Zimbabwe Nawrocki mial badać „możliwości współpracy w zakresie wymiany archiwalnej„, w niektórych przypadkach chodziło o zwiedzenie podobnych gdańskiej placówce muzeó,w w innych miejscach, w tym między innymi w Meksyku, pojawił się „Szlaki Nadziei. Odyseja Wolności”. Jak czytamy na stronie IPN, był to „projekt edukacyjno-memoratywny” pokazujący dokonania Polskich Sił Zbrojnych podczas II Wojny Światowej.
„Projekt planowany jest na lata 2022–2025, obejmie swym zasięgiem ponad 50 państw na całym świecie i jest przykładem polityki historycznej skierowanej do trudnego, wymagającego odbiorcy. Odbiorcy, który nie wie nic, albo niewiele o historii Polski. Często też posiada jej bardzo przekłamany, zdeformowany przez różne środki przekazu, obraz” – opisuje IPN.
Kierowanie instytucją państwową naturalnie wiąże się z podróżami, jednak zapytani przez „Wyborczą” historycy mają wątpliwości co do ich sensowności. „Aby rzeczywiście poznać sens tych delegacji, kontrolerzy musieliby wejść do IPN i dokładnie przejrzeć dokumenty. Nie wiem np., czy rzeczywiście warto było ponosić aż tak duży koszt tych podróży do Meksyku, by zorganizować te wystawy, Zresztą nie wszystkie wyjazdy do Meksyku miały związek z projektem »Szlaki nadziei. Odyseja Wolności«” – mówi anonimowo jeden z rozmówców „GW”.
Karol Nawrocki jako szef Muzeum II Wojny Światowej i Instytutu Pamięci Narodowej pchnął te instytucje w stronę narracji bliskich prawicy. Już w czasie kampanii wyborczej media opisywały nieprawidłowości, do których dochodziło za jego kadencji w tych instytucjach. Wirtualna Polska zarzuciła mu dopuszczenie się mobbingu. Nawrocki korzystał też z gdańskiego apartamentu Muzeum II Wojny Światowej, równocześnie na co dzień mieszkając w tym samym mieście.
Ukraina gotowa jest zaproponować Rosji wymianę terytoriów i zwrócić jej część obwodu kurskiego, zajętą i utrzymywaną od pół roku.
Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski oświadczył w wywiadzie dla brytyjskiego „Guardiana”, że w ewentualnych rozmowach pokojowych gotów jest zaproponować Rosji wymianę terytoriów i zwrócić jej część obwodu kurskiego, którą kontroluje ukraińska armia.
„Wymienimy jedno terytorium na drugie” – powiedział, dodając, że jeszcze nie wie, o którą część okupowanych przez Rosję ukraińskich ziem poprosić w zamian.
Prezydent tłumaczy też, że sama Europa nie jest w stanie zagwarantować Ukrainie bezpieczeństwa. Do tego potrzebna jest Ameryka, a aby zapewnić przychylność prezydenta Trumpa, władze Ukrainy gotowe są zaoferować amerykańskim firmom lukratywne kontrakty na odbudowę.
„Ukraina ma największe rezerwy uranu i tytanu w Europie, powiedział Zełenski, i nie leży w interesie Stanów Zjednoczonych, aby te rezerwy znalazły się w rękach Rosji i potencjalnie były dzielone z Koreą Północną, Chinami lub Iranem” – mówi Zełenski „Guardianowi”. Wywiad zawiera zachętę finansową: „Mówimy nie tylko o bezpieczeństwie, ale także o pieniądzach… Cennych zasobach naturalnych, gdzie możemy zaoferować naszym partnerom możliwości, których wcześniej nie było, aby w nie inwestować… Dla nas to stworzy miejsca pracy, dla amerykańskich firm – stworzy zyski”.
Pod koniec tygodnia Zełenski będzie uczestniczył w Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa, gdzie może się spotkać z wiceprezydentem USA, JD Vance'em, jednym z najbardziej wrogo nastawionych do Ukrainy w kręgu Trumpa.
Rosja od trzech lat prowadzi planowaną początkowo na kilka dni „operację specjalną”, której celem jest podbój i podporządkowanie Ukrainy oraz podzielenie między putinowskich oligarchów ukraińskich zasobów i bogactw. Mimo ogromnych strat i gigantycznych kosztów gospodarczych Putin swoich planów nie zrealizował.
Tymczasem armia ukraińska wdarła się w sierpniu 2024 r. do rosyjskiego obwodu kurskiego i armii rosyjskiej nie udaje się Ukraińców stamtąd wyprzeć. Teraz zaś Ukraińcy skutecznie tam kontratakują.
Od wielu miesięcy propaganda Kremla powtarza, że Putin zdobyłby Ukrainę, gdyby Zachód jej nie wsparł. Moskwa liczyła na to, że nowy amerykański prezydent to wsparcie zablokuje. Zadeklarowała gotowość do rozmów z Trumpem od razu, jak tylko obejmie on urząd. Jednocześnie cały czas naciska, by rozmowy te były tylko dwustronne. Ukraina jednak bardzo stanowczo nie pozwala się z tych rozmów wypchnąć, a ma tu wsparcie krajów Europy.
Jesienią, jeszcze przed amerykańskimi wyborami, Wołodymyr Zełenski zaproponował sojusznikom „plan dla Ukrainy”. Zakłada w nim, m.in. że w zamian za gwarancje bezpieczeństwa i członkostwo w zachodnich strukturach politycznych i militarnych Ukraina może udostępnić swoje złoża zachodnim inwestorom.
Część z tego planu najwyraźniej bardzo spodobała się ekipie Trumpa: w ciągu trzech tygodni od inauguracji Trump kilka razy już o tym publicznie mówił. 10 lutego zapowiedział, że jego specjalny wysłannik Keith Kellogg zamierza wkrótce odwiedzić Ukrainę. Poza tym Trump zamierza też wysłać do Kijowa swojego sekretarza skarbu Scotta Bessenta. Ogłosił też, że „musi zagwarantować bezpieczeństwo amerykańskich funduszy zainwestowanych w nią, ponieważ kraj ten pewnego dnia może stać się Rosją”.
Jednocześnie bardzo niewiele wiadomo o kontaktach administracji Trumpa z Kremlem. „W ostatnim tygodniu poczyniliśmy znaczne postępy. Współpracujemy z Rosjanami, współpracujemy z Ukraińcami. Miejmy nadzieję, że coś się uda” – powiedział Trump w wywiadzie dla Fox News. Kreml zaś powtarza, że o żadnych kontaktach z Waszyngtonem nic powiedzieć nie może.
Jednak dziś, 11 lutego, rzecznik Putina, odpytywany przez dziennikarzy, czy rzeczywiście „Ukraina może stać się częścią Rosji”, odpowiedział, że szansa na to jest „50 na 50”. Oraz że „znaczna część Ukrainy chce stać się Rosją i jest to fakt, który historia już potwierdziła” [chodziło mu od cztery regiony Ukrainy, które Moskwa częściowo podbiła, równając te tereny z ziemią, a w całości — anektowała sobie].
Może to świadczyć, że rzeczywiście Moskwa przygotowuje poddanych Putina na to, że rozmowy w sprawie Ukrainy nie będą dotyczyły oddania jej w strefę wpływów Rosji, ale raczej — najwyżej tego, co z rosyjskich podbojów zostanie uznane, a co nie.
Propaganda Kremla tłumaczy, że choć Trump chciał się początkowo wycofać z pomocy Ukrainie, zmienił plany pod wpływem postawy Europejczyków („Amerykanie (opracowując plan pokojowy) nie spodziewali się, że Ukraina zachowa się w sposób buntowniczy... A jej pozycja wynika z faktu, że Europa jest gotowa przyjąć rolę, jaką Stany Zjednoczone odegrały wcześniej w tym konflikcie”).