Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Sébastien Lecornu ponownie stanął na czele rządu mniejszościowego. Próbuje zapewnić sobie warunkowe poparcie lewicy, by uniknąć głębszego kryzysu politycznego
„Jesienią zaproponuję parlamentowi zawieszenie reformy emerytalnej z 2023 roku do czasu wyborów prezydenckich. Do stycznia 2028 roku nie będzie podwyżki wieku emerytalnego” – powiedział dziś we francuskim parlamencie premier Sébastien Lecornu.
Propozycja ma na celu pomóc rządowi Lecornu przetrwać i zapewnić sobie poparcie posłów lewicy. W wystąpieniu Lecornu ocenił koszt zawieszenia tej reformy na 400 milionów euro w 2026 roku oraz 1,8 mld euro w 2027 roku. W ten sposób polityk z obozu prezydenta Macrona chce zapewnić sobie polityczne przetrwanie. Podczas przemówienia w parlamencie powiedział, że jego zdaniem nie ma już żadnego pretekstu do głosowania nad wotum nieufności.
Lecornu stoi obecnie na czele rządu mniejszościowego. To jego drugia misja na czele francuckiego rządu. W zeszłym tygodniu zrezygnował ze stanowiska niecały miesiąc po powołaniu na stanowisko przez prezydenta Emmanuela Macrona dzień po przedstawieniu składu swojego rządu. Macron powołał go jednak ponownie, a po zmianach w rządzie ten zdecydował się pozostać na stanowisku.
Reforma emerytalna została uchwalona we Francji w 2023 roku i przewiduje stopniowe podnoszenie wieku emerytalnego do 64 lat w 2030 roku. Lewica ostro sprzeciwia się tym zmianom. We francuskim Zgromadzeniu Narodowym (odpowiedniku naszego Sejmu) liczne partie tworzą dziś trzy główne siły, a żadna z nich nie posiada samodzielnej większości. Rządzący blok prezydencki ma dziś 213 głosów z 577 miejsc w Zgromadzeniu.
Przeczytaj także:
Izrael twierdzi, że Hamas celowo nie oddaje większej liczby ciał zakładników. Do nacisku wykorzystuje pomoc humanitarną
Hamas przekazał, że przekaże dziś o 22 czasu lokalnego kolejne cztery ciała izraelskich zakładników. Wczoraj przekazano pierwsze dwa ciała, które dzisiaj zostały zidentyfikowane. To oznacza, że w Gazie pozostają jeszcze ciała 22 zakładników.
Izrael przekazał, że w związku ze złamaniem ustaleń — według umowy narzuconej przez Donalda Trumpa ciała miały wrócić do Izraela w ciągu 72 godzin po przyjęciu porozumienia – ogranicza on wjazd pomocy humanitarnej przez przejście graniczne w Rafah na południu Strefy. Izraelska armia twierdzi, że Hamas nie dołożył wszelkich starań, by zlokalizować ciała izraelskich zakładników. Izraelczycy, powołując się na dane wywiadowcze, twierdzą, że Hamas zna lokalizację większej liczby ciał, niż dotychczasowa szóstka.
Z komunikatu tego można jednak wyczytać, że Izrael również zdaje sobie sprawę, że nie wszystkie ciała mogą być zlokalizowane. Potwierdza to Międzynarodowy Czerwony Krzyż. „To bardzo duże wyzwanie, większe niż uwolnienie żyjących ludzi. To ogromne wyzwanie” – powiedział dziś na temat zwracania ciał zmarłych zakładników Christian Cardon, rzecznik organizacji. Dodał, że operacja może potrwać dni lub nawet tygodnie, a istnieje ryzyko, że części ciał nie uda się odnaleźć.
Izrael kolejny raz wykorzystuje pomoc humanitarną jako środek, by naciskać na Hamas. Cierpi na tym ludność Strefy Gazy. Izrael poinformował już ONZ, że od środy będzie wpuszczał do Strefy Gazy 300 ciężarówek z pomocą. To połowa ustalonej wcześniej liczby.
Zawieszenie broni jest w mocy od 10 października. Jego szczegóły zostały wynegocjowane na podstawie umowy ogłoszonej przez Donalda Trumpa 29 września. Styczniowe zawieszenie broni miało być pierwszą fazą stałego porozumienia. Do drugiej fazy jednak nie doszło. Izrael wznowił walki, a w marcu narzucił też pełną blokadę humanitarną, do Strefy Gazy nie wpływała nowa żywność przez ponad dwa miesiące.
W ciągu dnia w kilku incydentach izraelska armia zabiła jednak przynajmniej dziewiątkę Palestyńczyków.
Sytuacja jest więc bardzo napięta. Sytuacja międzynarodowa jest jednak inna niż w marcu. Wczoraj Donald Trump ogłosił koniec wojny w Gazie i trudno sobie wyobrazić, by pozwolił do rychłego powrotu walk i izraelskiej inwazji.
Przeczytaj także:
Mimo zapowiedzi ministry polityki społecznej projekt ustawy o asystencji osobistej nie znalazł się w porządku prac rządu 14.10. Kolejny raz. Tymczasem w Sejmie ruszają – bo muszą – prace nad projektem przygotowanym jeszcze przez prezydenta Andrzeja Dudę. I bardzo krytykowanego, jako nierozwiązującego problemu wsparcia dla osób z niepełnosprawnościami
Projekt ustawy o asystencji osobistej ponownie nie znalazł się w porządku obrad rządu. Przed tygodniem ministra polityki społecznej Agnieszka Dziemianowicz-Bąk zapewniała publicznie, że dołoży wszelkich starań, by rząd zajął się projektem 14 października. Dalsze przeciąganie prac w rządzie grozi tym, że ustawa nie zdąży wejść w życie w zakładanym terminie, w 2027 r.
Tymczasem jutro (15 października) w Sejmie podkomisja stała ds. osób z niepełnosprawnościami zacznie prawdopodobnie prace nad prezydenckim projektem ustawy o asystencji osobistej. Przygotował go jeszcze Andrzej Duda. Projekt uchodzi za zły, bo nie rozwiązuje mnóstwa problemów, które uwzględnił projekt rządowy.
Prace nad tym projektem zwiększają polityczną presję na rząd. Mogą do tego projektu zostać np. zgłoszone poprawki rodem z projektu rządowego. Albo posłowie Lewicy i Polski 2050 – tak jak to zapowiadali latem – złożą projekt rządowy (nie uwzględniający zastrzeżeń resortu finansów) jako poselski. Po to, by Sejm zajął się oboma.
W takiej sytuacji ostateczne rozwiązanie byłoby wypadkową różnych głosowań. Jak by wyglądała i ile kosztowała budżet taka ustawa, nie sposób przewidzieć. Tylko projekt rządowy może liczyć na to, że poprze go cała koalicja i nie będzie w nim niekontrolowanych zmian.
Projekt ustawy o asystencji osobistej to duża i rewolucyjna reforma. Koalicja obywatelska miała ją w 100 konkretach, a koalicja rządowa – w umowie koalicyjnej. Ustawa miałaby wprowadzić powszechną usługę wsparcia osób z niepełnosprawnościami w czynnościach życia codziennego (dziś najczęściej usługę taką świadczą członkowie rodziny, którzy muszą przez to rezygnować z własnych planów życiowych i zawodowych).
Rewolucyjne jest tu zwłaszcza to, że wsparcie asystenta ma być przyznawane na podstawie indywidualnej oceny potrzeb danej osoby, a nie poprzez zakwalifikowanie jej do jakiejś generalnej kategorii osób z niepełnosprawnościami.
Asystencja ma uzupełnić reformę już wdrażaną (od 2024 r.) – świadczenie wspierające, czyli pieniądze przyznawane samej osobie z niepełnosprawnością. To też dzieje się na podstawie indywidualnej oceny tego, co jest jej potrzebne do niezależnego życia (a nie tego, na co dana osoba choruje i do czego „jest niezdolna”).
Projekt ustawy a asystencji osobistej po konsultacjach i uzgodnieniach międzyresortowych trafił do Stałego Komitetu Rady Ministrów w maju 2025 r. Dopiero tam okazało się, że Ministerstwo Finansów ma do niego fundamentalne zastrzeżenia (w obecnej wersji projekt kosztowałby 65 mld zł, ale w ciągu 10 lat). Latem premier Tusk ogłosił, że na asystencję nie ma pieniędzy, ze względu na konieczność zbrojeń. Potem zmienił zdanie – asystencja będzie, ale od 2027 r. W międzyczasie część zastrzeżeń resortu finansów udało się ministerstwu polityki społecznej uwzględnić. Jednak Stały Komitet przekazał trzy tygodnie temu rządowi projekt z fundamentalną rozbieżnością:
Przeczytaj także:
Na zdjęciu u góry – protest przed KPRM 13 maja 2025. Wtedy projekt trafił do Komitetu Stałego. Trwała właśnie prezydencka kampania wyborcza, w której pojawił się temat wsparcia dla osób z niepełnosprawnościami (przy sprawie mieszkania pana Jerzego, które miał on przepisać na Karola Nawrockiego w zamian za opiekę, gdyż innej formy pomocy nie było). Politycy obozu rządowego tematu asystencji jednak wtedy nie podjęli, a projekt nadal nie trafił pod obrady rządu
Rodziny zakładników uważają, że brak powrotu ciał zmarłych zakładników to pretekst do zerwania porozumienia
Do Izraela wróciły na razie jedynie dwa ciała zmarłych zakładników ze Strefy Gazy. W porozumieniu zaproponowanym przez Trumpa, a następnie przyjętym przez Izrael i później Hamas, czytamy: „W ciągu 72 godzin od publicznego przyjęcia tego porozumienia przez Izrael wszyscy zakładnicy, żywi i zmarli, zostaną zwróceni”. Tak się jednak nie stało. Izrael i Forum Rodzin Zakładników uważają to za naruszenie zawieszenia broni. Organizacja reprezentująca rodziny izraelskich zakładników zamierza odbyć dziś w tej sprawie pilne zebranie. W organizacji pojawiają się głosy, że Izrael w odpowiedzi również powinien przestać przestrzegać porozumienia.
„To bardzo duże wyzwanie, większe niż uwolnienie żyjących ludzi. To ogromne wyzwanie” – powiedział na temat zwracania ciał zmarłych zakładników Christian Cardon, rzecznik Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Dodał, że operacja może potrwać dni lub nawet tygodnie, a istnieje ryzyko, że części ciał nie uda się odnaleźć.
Według Hamasu izraelska armia faktycznie poważnie naruszyła dziś rozejm. Izraelczycy zabili dziś pięć osób. Armia twierdzi, że próbowała ostrzec te osoby, by nie zbliżały się do żołnierzy stacjonujących na ustalonej w umowie linii. Zdaniem Izraela osoby te zignorowały ostrzeżenia i dlatego armia miała otworzyć ogień. Brakuje jednak niezależnych relacji ze zdarzenia i nie wiemy dokładnie, co się stało.
Zawieszenie broni jest w mocy od 10 października. Jego szczegóły zostały wynegocjowane na podstawie umowy ogłoszonej przez Donalda Trumpa 29 września. Styczniowe zawieszenie broni miało być pierwszą fazą stałego porozumienia. Do drugiej fazy jednak nie doszło. Izrael wznowił walki, a w marcu narzucił też pełną blokadę humanitarną, do Strefy Gazy nie wpływała nowa żywność przez ponad dwa miesiące.
Incydenty, o których mowa powyżej, z pewnością mogłyby być pretekstem do kolejnego zerwania rozejmu i wznowienia działań militarnych w całej Strefie Gazy. Dziś jednak jesteśmy w zupełnie innej sytuacji politycznej. Hamas i Izrael z pewnością będą przeciągać linę i sprawdzać drugą stronę. Ale jednocześnie wczoraj w Izraelu prezydent USA Donald Trump ogłosił, że wojna się skończyła. Gdy w czerwcu ogłosił koniec walk między Iranem i Izraelem, potrafił zdyscyplinować Izraelczyków, by do wojny nie wracali.
Dlatego choć sytuacja jest napięta, faktyczne zerwanie rozejmu i powrót do izraelskiej inwazji na miasto Gaza wciąż jest wątpliwy. Jeśli wojna wróciłaby natychmiast, Trump nie mógłby chwalić się swoim sukcesem. Dlatego aby wróciła sytuacja sprzed 29 września, musiałoby zdarzyć się coś, co wyraźnie zrzuciłoby winę za sytuację na Hamas. Na razie do tego nie doszło. A w sytuacji, gdy duża część Strefy to pustynia gruzów, znalezienie takiego pretekstu będzie trudne, bo duża część światowej opinii publicznej jest dziś przeciwko Izraelowi.
Przeczytaj także:
Policjanci wręczyli posłowi mandat, ale ten odmówił, powołując się na poselski immunitet. Szef MSW zapowiada dalsze kroki
Jak podało RMF FM, poseł PiS Łukasz Mejza został zatrzymany przez policję po tym, jak na drodze ekspresowej S3 pędził swoim samochodem z prędkością 200 km/h. Do zatrzymania doszło koło Polkowic na Dolnym Śląsku. Policjanci poinformowali posła, że za takie przekroczenie prędkości (na drogach ekspresowych prędkość jest ograniczona do 120 km/h) należy mu się mandat w wysokości 2,5 tys. zł. Poseł odmówił jednak przyjęcia mandatu i zasłonił się immunitetem poselskim.
Jeśli poseł ma zostać ukarany, konieczna będzie procedura uchylenia mu sejmowego immunitetu.
Minister Spraw Wewnętrznych i Administracji Marcin Kierwiński napisał w mediach społecznościowych:
„Nie odpuścimy. Policja zrobiła swoje. Mejza odpowie za ten barbarzyński rajd”.
Mejza jest posłem drugą kadencję z rzędu. W 2019 roku startował z list PSL, do Sejmu wszedł po śmierci Joanny Fedak, która zdobyła więcej głosów od niego. W 2023 roku dostał się do Sejmu z list PiS. Prowadził też kontrowerwyjną działalność biznesową.
W listopadzie 2021 roku Wirtualna Polska ujawniła, że jego Vinci NeoClinic oferowała terapie za pomocą „pluripotencjalnych komórek macierzystych”. Miały być ratunkiem dla chorych na nowotwory, stwardnienie rozsiane, chorobę Parkinsona, dzieci z porażeniem mózgowym czy osób w spektrum autyzmu. To jednak metoda wciąż badana, wokół której jest wiele znaków zapytania. Lekarze stanowczo jej odradzają. „Żaden odpowiedzialny naukowiec czy lekarz nie zaproponuje przeszczepu pluripotencjalnych komórek macierzystych” – mówiła w OKO.press dr Karolina Archacka, biolog w Zakładzie Cytologii Wydziału Biologii UW. Firma Mejzy oferowała zdesperowanym chorym fałszywą nadzieję, za krórą płacili tysiące złotych.
Przeczytaj także: