W związku z afera Funduszu Sprawiedliwości policja ma doprowadzić byłego zastępcę Zbigniewa Ziobry Marcina Romanowskiego do aresztu tymczasowego – na razie jednak nie ustaliła jego pobytu. W sprawie tej samej afery Kaczyński zeznawał w prokuraturze
Karolina Północna jest czwartym z rzędu stanem, który Kamala Harris i Donald Trump odwiedzają na finiszu kampanii dokładnie tego samego dnia
Zaczął się ostatni weekend kampanii prezydenckiej w Stanach Zjednoczonych. W sobotę 2 listopada (późnym wieczorem i w nocy polskiego czasu) kandydatka Partii Demokratycznej Kamala Harris i popierany przez Republikanów Donald Trump będą walczyć o głosy wyborców z Karoliny Północnej. Kamala Harris wystąpi razem z gwiazdą rocka Jonem Bon Jovi w Charlotte, czyli drugim co do wielkości mieście tego stanu. Trump przez sobotę i niedzielę wystąpi na łącznie 4 wiecach w innych miastach stanu.
Sobota jest czwartym dniem z rzędu, w którym Harris i Trump odwiedzają dokładnie ten sam stan. Wszystkie stany odwiedzane przez nich na finiszu kampanii należą do tych, które mogą zadecydować o wyniku wyborów.
Sondaże i prognozy wyborcze renomowanych ośrodków badawczych nie dają jednoznacznej odpowiedzi na to, kto jest faworytem przypadających w najbliższy wtorek (5 listopada) wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych.
Karolina Północna jest jednym z 7 stanów „wahających się”, a więc takich, w których nie sposób przewidzieć wyniku głosowania właściwie do momentu zamknięcia urn. Na czym mniej więcej polega to „wahanie się”, dobrze tłumaczy sytuacja sprzed 4 lat. W 2020 roku w Karolinie Północnej w wyborach prezydenckich Donald Trump pokonał Joego Bidena. W wyborach gubernatora stanu odbywających się tego samego dnia, mieszkańcy Karoliny Północnej zagłosowali jednak inaczej – i wybrali kandydata Demokratów. Dobrze obrazuje to sytuację polityczną w tym stanie, a zarazem tłumaczy, dlaczego Harris i Trump zdecydowali się go odwiedzić w ostatni weekend kampanii wyborczej.
Po początkowych próbach bagatelizowania izraelskich ataków z 25 października, irański reżim zmienił ton. Teraz zapowiada „wybijanie zębów” wrogom – czyli Izraelowi i Stanom Zjednoczonym
Najwyższy przywódca Iranu, ajatollah Ali Chamenei spotkał się w sobotę w Teheranie ze studentami. Podczas tego spotkania sformułował najostrzejsze w ostatnich miesiącach groźby pod adresem Izraela i Iranu. „Wrogowie, zarówno USA, jak i reżim syjonistyczny (Izrael), powinni wiedzieć, że z pewnością spotka ich dotkliwa odpowiedź za to, co robią przeciwko Iranowi i frontowi oporu (czyli organizacjom takim jak Hezbollah)” – stwierdził Chamenei. Zaznaczył, że odpowiedź Iranu będzie „miażdżąca” i „wybije zęby” wrogom – czyli USA i Izraelowi.
Stosunki Izraela i USA z Iranem pozostają wrogie od dekad, jednak od ataku Hamasu na Izrael z 7 października ubiegłego roku i następującej po nim inwazji Izraela na Strefę Gazy można mówić o ich wejściu w fazę krytyczną. Z kolei atak Izraela na terytoria zajmowane w Libanie przez proirański Hezbollah można uznać za początek niewypowiedzianej, ale niemal otwartej wojny Izraela i Iranu.
Ostatnia wypowiedź Chameneiego została wygłoszona tydzień po ostatniej rundzie ataków Izraela na Iran, które były odpowiedzią na atak rakietowy Iranu na państwo żydowskie 1 października, co z kolei było reakcją na zabicie przez Izrael przywódców Hamasu i Hezbollahu. Izrael uderzył na Iran 25 października. Irańskie władze próbowały początkowo atak bagatelizować, sam Chamenei mówił bezpośrednio po ataku, że nie należy go „ani wyolbrzymiać, ani lekceważyć”. Sobotnia wypowiedź oznacza bardzo znaczącą zmianę tonu.
Spotkanie Chameniego ze słuchaczami wyższych uczelni, na którym padły najnowsze groźby, zapewne nieprzypadkowo zorganizowano tuż przed rocznicą zajęcia w 1979 roku ambasady USA w Teheranie przez uczestniczących w rewolucji islamskiej zradykalizowanych studentów. Pracownicy ambasady zostali wówczas uwięzieni jako zakładnicy. 52 z nich przetrzymywano przez łącznie 444 dni. Zajęcie ambasady stało się na dekady symbolem porewolucyjnego zerwania Iranu ze Stanami Zjednoczonymi.
Serbowie domagają się rozliczeń po tym, jak 14 osób zginęło w katastrofie budowlanej na dworcu oddanym 4 miesiące temu do użytku po generalnym remoncie prowadzonym przez chińskie firmy
W nocy z piątku na sobotę 2 listopada zakończono akcję ratunkową w ruinach dworca kolejowego w serbskim Nowym Sadzie. W piątek zawaliła się tam na podróżnych część dachu dworca. Minister spraw wewnętrznych Serbii Ivica Daczić poinformował, że ostateczny bilans tragedii to 14 zabitych i troje ciężko rannych, których ratownicy wydobyli spod gruzów budynku. Do akcji ratunkowej konieczne było zaangażowanie najcięższego sprzętu. W wyniku katastrofy kilkanaście osób odniosło także lżejsze obrażenia niewymagające dłuższej hospitalizacji.
Władze trzystutysięcznego położonego w północnej części Serbii Nowego Sadu jeszcze w piątek ogłosiły w związku z żałobą trzydniową żałobę. W pobliżu miejsca tragedii jeszcze w piątek zaczęli gromadzić się mieszkańcy miasta zapalający znicze i składający kwiaty dla upamiętnienia ofiar katastrofy. Ich nastroje – podobnie jak nastroje serbskiej opinii publicznej – nie mają jednak charakteru wyłącznie żałobnego. Serbowie są wściekli z powodu tragedii – i obwiniają za nią skorumpowaną klasę polityczną.
„To czarny piątek dla całej Serbii i Nowego Sadu” – mówił po tragedii premier Serii Milos Vucevic. Prezydent kraju Aleksandar Vuczić stwierdził, że „trudno powiedzieć cokolwiek sensownego” i zażądał, „aby wszyscy, którzy są za to odpowiedzialni, zostali ukarani.”
Dworzec w Nowym Sadzie zaledwie w lipcu tego roku został z wielką pompą oddany do użytku po długotrwałym i dwuetapowym remoncie generalnym połączonym z przebudową i modernizacją stacji. Władze serbskich kolei ogłosiły jednak jeszcze w piątek, że dach dworca, który runął... nie był objęty remontem.
Remont prowadziło chińskie konsorcjum – CRIC&CCCC (China Railway International Co.Ltd i China Communications Construction Company Ltd). Chińskie firmy są w nienależącej do Unii Europejskiej i izolowanej w polityce międzynarodowej Serbii bardzo mocno obecne – i odpowiadają w dużej mierze za realizację krajowego programu modernizacji linii kolejowych i wprowadzenia w Serbii (i szerzej na Bałkanach) kolei dużej prędkości. Remont dworca w Nowym Sadzie miał bezpośrednik związek z budową serbskiego odcinka międzynarodowej magistrali transportowej Budapeszt-Belgrad-Skopje-Ateny. Chiny są zainteresowane tworzeniem tego szlaku ze względu na możliwość uruchomienia kolejnego łańcucha dostaw towarów do Europy.
We wtorek podczas gwałtownych powodzi wywołanych ulewnymi deszczami we wschodniej Hiszpanii, woda w kilka minut zmiotła wszystko, co miała na swojej drodze. Wiele osób nie mogło wydostać się ze swoich samochodów, domów i miejsc pracy.
W tej chwili trwają prace porządkowe, Hiszpanie sprzątają ogromne warstwy mułu i błota, którym pokryte są budynki, ulice oraz autostrady. Wiele osób boryka się z przerwami w dostawie prądu i wody oraz niedoborami artykułów spożywczych. Wciąż wiele dróg i linii kolejowych pozostaje zamkniętych.
Wewnątrz niektórych pojazdów wciąż znajdują się ciała. Ratownicy wyposażeni w drony oraz psy poszukują dziesiątek osób, które wciąż pozostają zaginione.
Budynek sądu w Walencji został przekształcony w kostnicę, do której pracownicy służby zdrowia przynosili przykryte białymi prześcieradłami nosze.
Na terenach dotkniętych katastrofą zaangażowanych już jest 1,2 tys. mundurowych, ale rząd wysłał dodatkowe wsparcie o 500 nowych żołnierzy, którzy zajmą się pracami porządkowymi i poszukiwawczymi.
Służby ratunkowe podają, że w wyniku katastrofy zmarło 205 osób. Najbardziej dotkniętym powodziami regionem jest Walencja, znajdująca się we wschodniej części kraju, ale ucierpiały też Andaluzja i Kastylia La Mancha.
Rośnie także liczba przestępstw związanych z kradzieżami. Policja poinformowała, że zatrzymano 50 osób podejrzanych o kradzież samochodów oraz rabunek sklepu jubilerskiego.
Według hiszpańskiej służby meteorologicznej AEMET we wtorek w jednym z miast położonych na zachód od Walencji odnotowano 491 mm deszczu w ciągu zaledwie ośmiu godzin — czyli prawie tyle, co w ciągu całego roku.
Mieszkańcy wybrzeża Morza Śródziemnego są przyzwyczajeni do jesiennych burz, które mogą powodować powodzie, ale ta katastrofa była jedną z największych w niedawnej historii. Starsi mieszkańcy Hiszpanii pamiętają powódź z 1957 roku, w wyniku której zginęło 81 osób.
Burza, która doprowadziła do powodzi, uformowała się, gdy zimne powietrze przemieszczało się nad ciepłymi wodami Morza Śródziemnego. Naukowcy twierdzą, że jest typowa dla tej pory roku. Jednak tłumaczą, że zmiany klimatyczne spowodowane działalnością człowieka zwiększają gwałtowność, długość i częstotliwość takich ekstremalnych zjawisk pogodowych.
Prezydent Wołodymyr Zełenski 31 października opowiadał o negocjacjach między Polską a Ukrainą w sprawie polskich samolotów MiG-29, których Polska jeszcze stronie ukraińskiej nie przekazała.
Podczas spotkania z szefami wspólnot terytorialnych obwodu zakarpackiego Zełenski opowiadał o rozmowach ukraińskiego rządu z Polską na temat przekazania uzbrojenia, jak i działań Polski na terenie Ukrainy. Chodziło m.in. o sprawę ochrony powietrznej nad magazynami gazu w obwodzie lwowskim.
„Mamy dobre stosunki sąsiedzkie z Polską. Istnieją różne wyzwania, prosiliśmy o zestrzeliwanie rakiet zmierzających w kierunku Polski” – mówił podczas spotkania Zełeński. „W miejscowości Stryj [w obwodzie lwowskim, przyp. red], mamy magazyny gazu, od których zależy nasze życie” – powiedział i dodawał, że Ukraina zwróciła się z prośbą do Polski o ochronę tej miejscowości, ponieważ w kraju nie ma wystarczającej liczby systemów ochrony magazynów gazu.
„A co z Polakami? Zestrzeliwują? Nie. Polacy powiedzieli, że są gotowi zestrzelić, jeśli nie będą sami w tej decyzji, jeśli NATO ich wesprze” – powiedział Zełeński.
Dodał też, że z byłym sekretarzem generalnym NATO Jensem Stoltenbergiem uzgodnił, że Polska będzie pełniła swoją misję poprzez użycie samolotów należących do NATO. „Naprawdę chcieliśmy dostać MiG-i od Polski, ale nie mogli ich nam dać, ponieważ nie mieli wystarczającej liczby własnych. Dlatego uzgodniliśmy z NATO, że zapewnią nam misję policyjną, tak jak naszym bałtyckim przyjaciołom” – powiedział.
Później przekazał, że takiej misji nie ma.
Jednak słowa o tym, że Zełenski „skrytykował” Polskę nigdzie nie padły.
Do wypowiedzi ukraińskiego prezydenta odnieśli się szefowie MON i MSZ.
„Polska przekazała tyle sprzętu wojskowego Ukrainie, ile było możliwe – granicą są jednak zdolności obronne i bezpieczeństwo Polski. Decyzja o zestrzeliwaniu rakiet jest zawsze odpowiedzią całego NATO, nie jednego państwa. Dziś takiej decyzji Sojuszu nie ma” – napisał na portalu X Władysław Kosiniak-Kamysz.
W czwartek podczas konferencji w Olsztynie do sprawy odniósł się również minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Przypomniał władzom w Kijowie, że w proporcji do PKB „Polska zrobiła w kwestii pomocy Ukrainie więcej niż jakikolwiek inny kraj”.
„Z Ukrainą mamy intensywny dialog także w dziedzinie bezpieczeństwa. Ukraina ma prawie 300 naszych czołgów, mnóstwo ciężkiego sprzętu, także samoloty. Staramy się pomóc, ale także jesteśmy krajem frontowym. Nam też Rosja grozi i nie wszystko jest możliwe” – mówił podczas spotkania szef polskiej dyplomacji.
W lipcu Donald Tusk oraz Wołodymyr Zełeński podpisali w Warszawie dwustronną umowę o bezpieczeństwie. Dokument przewiduje m.in. „rozważenie” dostawy eskadry myśliwców MiG-29 „biorąc pod uwagę potrzeby w zakresie bezpieczeństwa Polski i zdolności operacyjnych Sił Powietrznych RP”.
Tusk podkreślał wtedy, że jeśli tylko sojusznicy w NATO pozwolą Polsce zastąpić MiG-i innymi samolotami, to będzie przekonywał dowódców, aby przekazać Ukrainie te myśliwce.
W sierpniu Władysław-Kosiniak Kamysz mówił, że Polska już i tak przekazała Ukrainie bardzo dużo. „Rząd polski, zarówno nasz rząd, jak i rząd poprzedników, przekazał wielomiliardowe donacje sprzętu na Ukrainę. (...) nasi partnerzy z Ukrainy muszą zrozumieć, że państwo polskie musi zachować swoje zdolności. I to jest dla mnie jako ministra obrony priorytet”.
„Dopiero po otrzymaniu nowych samolotów będzie można inaczej dysponować starymi samolotami, jak MiGi-29, które obecnie wciąż wykorzystywane są m.in. do misji chroniących polską przestrzeń powietrzną. Wtedy będziemy podejmować decyzje” – dodał..