Witaj w sekcji depeszowej OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Dwóch Ukraińców, działających na zlecenie kremlowskich służb w akcie dywersji na torach kolejowych usłyszy zarzuty, za które grozi nawet dożywocie.
- W poniedziałek wszczęliśmy śledztwo i otrzymaliśmy materiał dowodowy wskazujący na to, że sprawcami są dwaj obywatele Ukrainy: Ołeksandr K. i Jewhenij I, którzy aktualnie przebywają na terytorium Białorusi. Prokuratura postanowiła o przedstawieniu im zarzutu przeprowadzenia aktów dywersji o charakterze terrorystycznym na zlecenie Federacji Rosyjskiej — przekazał rzecznik Prokuratury Krajowej prok. Przemysław Nowak. Za przestępstwo dokonane na linii z Warszawy do Dęblina grozi nawet kara dożywocia.
Jak dodał Nowak, prokuratura pracuje nad sprawą wspólnie z CBŚ i ABW. Informacje na temat podejrzanych o akt dywersji przekazują również ukraińskie służby. Po wystawieniu przez sąd wniosku o tymczasowy areszt polska strona będzie mogła wystawić lisst gończy za dywersantami i wnioskować o przekazanie ich Polsce.
Śledczy potwierdzili, że w pobliżu miejsca przerwania torów w miejscowości Mika w mazowieckiem znaleziono kamerę oraz kolejny, niezdetonowany ładunek wybuchowy. W sprawie zatrzymano też inne osoby, które są przesłuchiwane, jednak nie postawiono im jeszcze zarzutów.
Przeczytaj także:
Obaj sprawcy mieli od dłuższego czasu współpracować ze służbami Kremla. Obydwaj przedostali się do Polski z Białorusi jesienią tego roku, tuż przed próbą zamachu. Jeden z nich jest prokuratorem z Donbasu. Drugi już w przeszłości był skazany za akty dywersji we Lwowie. Mężczyźni po podłożeniu ładunków wybuchowych wrócili na Białoruś przez przejście graniczne w Terespolu. W sobotnią noc 15 listopada policja otrzymała pierwszy sygnał o możliwym wybuchu w miejscowości Mika w województwie mazowieckim. Funkcjonariusze nie dostrzegli jednak, gdzie mogło dojść do eksplozji. Dzień później, po kilkukrotnym przejeździe pociągów przez uszkodzone tory, ubytek w torach wykryli kolejarze.
Lider Nowej Lewicy ogłasza pierwsze decyzje po objęciu urzędu marszałka Sejmu. Na pierwszy ogień poszła „prohibicja” w podległych mu budynkach.
- Jeżeli z jednej strony informujemy społeczeństwo, że zależy nam na tym, żeby było mniej przypadków na SORach po nocach, mniej przypadków bójek, kradzieży, wszystkich sytuacji związanych z piciem alkoholu, jeżeli mówimy o stacjach benzynowych, to uważam, że powinniśmy jako instytucja państwowa dać przykład. Dlatego to zarządzenie podpisałem – powiedział w Sejmie Włodzimierz Czarzasty. To jedna z pierwszych decyzji nowego marszałka Sejmu, który objął stanowisko od ustępującego Szymona Hołowni.
Zakaz spożywania alkoholu w budynkach sejmowych wejdzie w życie 24 listopada. Będzie obowiązywał również w restauracji i hotelu sejmowym. To tam w czasie obrad zamieszkuje spora część posłów i posłanek. Pytany o termin wejścia zarządzenia w życie, Czarzasty argumentował, że „trzeba zarządzić dotychczasowymi zasobami” – a więc zapewne pozbyć się alkoholu, który wciąż można kupić w restauracji sejmowej.
- Trudno jest informować społeczeństwo o konieczności zakazu sprzedaży na stacjach benzynowych i konieczności zakazu sprzedaży alkoholu w nocy, nie dając przykładu ze strony Sejmu, czyli osób, które takie prawo będą uchwalały — uzasadniał Czarzasty. „Nocna prohibicja” dotycząca sprzedaży w sklepach czy na stacjach paliw uchwalana jest przez coraz większą liczbę miast. Ostatnio testowe i ograniczone do dwóch dzielnic rozwiązania wprowadzono w Warszawie, na zakaz zdecydował się też Wrocław. Ministerstwo zdrowia pracuje też nad ustawą zabraniającą sprzedaży alkoholu na wszystkich stacjach benzynowych, bez względu na porę dnia.
Decyzja ma związek z sygnałami dotyczących zakłócania ciszy nocnej i wielogodzinnych imprez w sejmowym hotelu. W ostatnich miesiącach media donosiły o nich kilkukrotnie. Podczas jednej z nich prawicowi politycy mieli głośno intonować melodię przeboju zespołu Myslovitz „Peggy Braun”, zamieniając fragment tekstu refrenu na „O, Grzegorz Braun”. W innej sytuacji nad ranem na sejmowy dach wyszedł polityk PiS Dariusz Matecki, jak wyjaśniał potem, by zrobić sobie selfie. Ponadto posłowie koalicji i opozycji wielokrotnie zarzucali sobie nawzajem spożywanie dużych ilości alkoholu w sejmowej restauracji.
Atmosfera przypominająca życie w akademiku miała też skłonić ministra rolnictwa Stefana Krajewskiego do wyprowadzki z sejmowego hotelu.
„Sześć lat mieszkam w Sejmie, w hotelu i wiele rzeczy widziałem. Ale to, co się ostatnio działo, nie jest rzeczą normalną. Dojrzewałem do tej decyzji i muszę opuścić Dom Poselski” – mówił Onetowi.
Nowy marszałek niższej izby parlamentu zapowiedział też dyskusję na temat kilometrówek. Według obecnych zasad posłom i posłankom przysługuje do 3 tysięcy złotych rekompensaty za podróże samochodowe. Czarzasty zasugerował, że zasady dotyczące naliczania tych kwot mogą ulec zmianie.
Potwierdziły się też wcześniejsze doniesienia o powołaniu Marka Siwca na stanowisko szefa kancelarii Sejmu. To polityk obecny w życiu publicznym od wczesnych lat 90., poseł pierwszej i drugiej kadencji i jeden z lewicowych prominentów czasów rządów Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Od 1996 do 2004 był jednym z najważniejszych ludzi u boku prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, pełniąc funkcję prezydenckiego ministra i szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
Siwcowi zarzucano współpracę z PRL-owską Służbą Bezpieczeństwa. Instytut Pamięci Narodowej umorzył jednak śledztwo w tej sprawie. Współpracownik Kwaśniewskiego wyborcom mógł zapaść w pamięć najmocniej, gdy w 1997 po lądowaniu prezydenckiego samolotu wykonał gest znaku krzyża i ucałował ziemię, co nawiązywało do podobnego gestu papieża Jana Pawła II wykonanego w czasie pierwszej pielgrzymki do Polski. Został wtedy pozwany za obrazę uczuć religijnych, sprawę umorzono dopiero w 2014 roku.
„Uważam, że da tej instytucji sprawność i bezpieczeństwo. Opinie polityczne na temat pana Marka Siwca oraz innych osób powiem szczerze, mnie nie interesują. Interesuje mnie sprawczość, podejmowanie decyzji, konsekwencja” – stwierdził Czarzasty.
Szef polskiej dyplomacji zdecydował o wycofaniu zgodny na funkcjonowanie rosyjskiego konsulatu w Gdańsku. To ostatnia taka placówka w Polsce. Wcześniej resort spraw zagranicznych zdecydował o zamknięciu konsulatów w Krakowie i Poznaniu.
Radosław Sikorski stwierdził, że postanowienie jest reakcją na akty dywersji i wrogie działania Rosji. 15 października wynajęci przez służby Kremla dywersanci wysadzili fragment torów kolejowych na Mazowszu. Według Sikorskiego zamknięcie gdańskiego konsulatu jest jedynie częścią polskiej odpowiedzi na poczynania Moskwy.
Według Polskiej Agencji Prasowej Sikorski spotka się też w środę z sekretarzem generalnym NATO Markiem Rutte, by omówić możliwe kroki w odpowiedzi na rosyjskie działania. W czwartek weźmie udział w posiedzeniu szefów dyplomacji krajów Sojuszu Północnoatlantyckiego.
Sikorski zwrócił się też do prezydenta Karola Nawrockiego, zarzucając mu wzmacnianie antyukraińskich nastrojów.
- Pragnę, by pan prezydent zrozumiał, że wróg Polski jest na wschodzie, a nie a zachodzie – mówił Sikorski. – Jak już wspomniałem, atak na polską sieć kolejową zmusza nas do rozstrzygnięcia, kto jest naszym sojusznikiem, a kto wrogiem na tej wojnie, oby nie pełnoskalowej. Wymaga to wyobraźni i powagi. Czy wrogiem jest brukselski urzędnik rozpatrujący płatność dla Polski z funduszy odbudowy albo z funduszy na wzmocnienie obronności? A może niemiecki żołnierz obsługujący w Rzeszowie baterię Patriot na przedłużonej zmianie? Może ukraińska ekspedientka, która zapracowane pieniądze wysyła swojemu mężowi lub chłopakowi na froncie? Albo dzielnie walcząca Ukraina? Może wreszcie polski rząd, który reszta Europy uważa za ostoję oporu wobec Putina? Nie. Wrogiem są ci, którzy wysłali do nas dywersantów z zadaniem mordowania Polaków — mówił Sikorski z sejmowej mównicy.
- Nie planujemy zerwania stosunków dyplomatycznych [z Rosją], tak, jak nie robią tego inne kraje, na których terytorium miejsce miały akty terroru czy dywersji – zapowiedział jednocześnie.
Przeczytaj także:
Trwają zatrzymania w sprawie wysadzenia fragmentu torów na trasie Warszawa-Dęblin, do którego doszło w sobotnią noc. Już teraz zatrzymano „kilka osób” zamieszanych w akt dywersji – potwierdził rzecznik ministra-koordynatora służb specjalnych Jacek Dobrzyński.
- Te osoby są w tej chwili przesłuchiwane i jest ustalana rola poszczególnych osób w tym zamachu terrorystycznym. Te zatrzymania cały czas trwają. Nie wykluczamy kolejnych zatrzymań – stwierdził rzecznik.
Służby chcą dotrzeć do zleceniodawców bezpośrednich sprawców zdarzenia. Radosław Sikorski zapowiedział z kolei, że wystąpi do białoruskich służb o wydanie sprawców ataku i osądzenie ich przed polskim wymiarem sprawiedliwości. Obaj Ukraińcy – prokurator z Donbasu i mężczyzna skazany już za akty dywersji we Lwowie – przed przyjazdem do Polski przebywali właśnie na Białorusi.
ABW i policja biorą udział w akcji zatrzymania osób biorących udział w ataku na linię kolejową Warszawa-Dęblin.
Poinformował o tym rzecznik ministra-koordynatora służb specjalnych Jacek Dobrzyński.
- Potwierdzam, że dochodzi już teraz do pierwszych zatrzymań. Osoby biorące w tym udział są zatrzymywane przez ABW i przez policję i na tym etapie więcej szczegółów nie mogę przekazać – powiedział Dobrzyński. Jak ujawnił, w związku ze sprawą już teraz zatrzymanych zostało kilka osób, które przebywały na terenie Polski. – Te osoby są w tej chwili przesłuchiwane i jest ustalana rola poszczególnych osób w tym zamachu terrorystycznym. Te zatrzymania cały czas trwają. Nie wykluczamy kolejnych zatrzymań.
Jak podkreślił Dobrzyński, służby pracują nie tylko nad ujęciem bezpośrednich sprawców zdarzenia, ale i ich zleceniodawców. Funkcjonariusze mają wciąż docierać do nowych informacji na temat przypadku wysadzenia polskich torów. Rzecznik stwierdził, że ze względu na dobro śledztwa nie może ujawnić więcej informacji.
Przeczytaj także:
„To dwóch Ukraińców, zwerbowanych do współpracy przez wojska rosyjskie, uszkodziło tory w miejscowości Mika i Gołąb” — powiedział we wtorek w Sejmie premier Donald Tusk. „Mamy pewność, że próba wysadzenia torów i naruszenie infrastruktury kolejowej były intencjonalne; miały doprowadzić do katastrofy w ruchu kolejowym.”
Obaj sprawcy mieli od dłuższego czasu współpracować ze służbami Kremla. Obydwaj przedostali się do Polski z Białorusi jesienią tego roku, tuż przed próbą zamachu. Jeden z nich jest prokuratorem z Donbasu. Drugi już w przeszłości był skazany za akty dywersji we Lwowie. Mężczyźni po podłożeniu ładunków wybuchowych wrócili na Białoruś przez przejście graniczne w Terespolu. „Dysponujemy pełnymi informacjami na ich temat. Mamy ich dane, zdjęcia. Znamy ich tożsamość” — ogłosił premier Donald Tusk. Premier zapowiedział wniosek o wydanie sprawców Polsce, co umożliwi postawienie ich przed naszym wymiarem sprawiedliwości.
W sobotnią noc 15 listopada policja otrzymała pierwszy sygnał o możliwym wybuchu w miejscowości Mika w województwie mazowieckim. Funkcjonariusze nie dostrzegli jednak, gdzie mogło dojść do eksplozji. Dzień później, po kilkukrotnym przejeździe pociągów przez uszkodzone tory, ubytek w torach wykryli kolejarze.
Kościół wciąż umożliwia pracę z dziećmi księdzu oskarżonemu o pedofilię — wynika z ustaleń „Gazety Wyborczej”.
Chodzi o Jacka K., który usłyszał zarzuty „przestępstw seksualnych” ze szkodą dla małoletnich i posiadania dziecięcej pornografii. Dotyczą one okresu od 2008 do 2024 roku. Pierwsze skargi na księdza, który miał dopuszczać się molestowaniu uczniów, pojawiły się już 15 lat temu. „Wyborcza” wskazuje, że kościelne władze przez wiele lat ignorowały doniesienia o zachowaniach duchownego. W 2010 roku miał być „po cichu” przeniesiony z parafii św. Jana Chrzciciela w Bukownie pod Olkuszem, gdzie pełnił funkcję proboszcza i uczył w lokalnej szkole, na stanowisko szpitalnego kapelana.
W 2013 roku objął nieodległą parafię w Mostku i Ulinie Wielkiej. W 2024 roku, po tymczasowym aresztowaniu, sosnowiecka kuria zawiesiła go w obowiązkach, zakazuła kontaktu z dziećmi i sprawowania sakramentów.
Nad losem duchownego pochyliła się jednak kuria kielecka, lokując go w odległej od poprzednich miejsc jego pracy o kilka kilometrów Gołczy — znajdującej się zaraz za granicą diecezji sosnowieckiej, jednak w tej samej gminie.
„Ksiądz, wobec którego miały być podejrzenia niewłaściwych zachowań, zostaje rzucony na rubieże diecezji sosnowieckiej i uczy w szkole już na terenie diecezji kieleckiej. Takie przeniesienie do pracy musi odbyć się za zgodą biskupów obu diecezji. I rodzi pytanie o intencje takiego działania”- mówi „Wyborczej” anonimowy rozmówca z kręgów kościelnych.
Według polskiego prawa „szkoła zatrudnia nauczyciela religii wyłącznie na podstawie imiennego pisemnego skierowania do danego przedszkola lub szkoły, wydanego przez biskupa diecezjalnego”. A więc w praktyce kuratorium i dyrektor szkoły mają w takiej sytuacji związane ręce. Dyrektorka szkoły w Gołczy w odpowiedzi na pytania „Wyborczej” stwierdziła, że „sprawa jest zamknięta”.
Przeczytaj także:
W ostatnich badaniach opinii publicznej widać ekspresowo topniejące zaufanie Polek i Polaków do Kościoła Katolickiego.
Wskazują na to między innymi wyniki sondażu pracowni IBRiS. W 2016 roku Kościołowi „zdecydowanie” lub „raczej” ufało 58 proc. respondentów. W 2025 liczba ta wynosi zaledwie 35 proc. Instytucja budzi też coraz większą nieufność, którą wyraża ponad 47 proc. zapytanych – w tym 26 proc. deklaruje „zdecydowany” brak zaufania. To niemal dwukrotny wzrost w porównaniu z badaniami z 2016 roku. Jednocześnie zaufanie dla związku wyznaniowego spadło o 4,3 punkty procentowe w porównaniu z zeszłym rokiem.
Hierarchowie mają o co się martwić – zauważają przedstawiciele sondażowni analizując trendy, które pokazuje badanie.
„Prezentowane wyniki nie pozostawiają wątpliwości, mamy do czynienia z kryzysem zaufania o niespotykanej dotąd dynamice. Spadek o ponad cztery pkt proc. w ciągu zaledwie roku to sygnał, że dotychczasowe procesy erozji zaufania przyspieszyły. Instytucja Kościoła coraz bardziej traci swoją pozycję jako naturalnego autorytetu w społeczeństwie, co jest widoczne zwłaszcza w rosnącej grupie osób, które zdecydowanie mu nie ufają. Wyniki te wskazują na konieczność głębokiej refleksji i strategicznej zmiany w komunikacji, aby móc odzyskać, choć część utraconego kapitału społecznego” – stwierdził dyrektor do spraw komunikacji IBRiS Kamil Smogorzewski.