Po kolejnych rewelacjach o kłopotach, których napytał sobie minister nauki, trwa dyskusja, czy nadaje się na to stanowisko
Pisowska służba znana z fałszowania dokumentów i nielegalnych podsłuchów do likwidacji. Zdaniem premiera ostatnie lata działania CBA to „drwina z misji organizacji”.
Centralne Biuro Antykorupcyjne zostanie zlikwidowane. Rządowy projekt ustawy w tej sprawie został przyjęty we wtorek 10 grudnia podczas posiedzenia Rady Ministrów na wniosek ministra spraw wewnętrznych Tomasza Siemoniaka.
Nie wygląda to na zaskoczenie. Likwidacja CBA to realizacja zapowiedzi wyborczych ekipy rządzącej — KO, Trzeciej Drogi i Lewicy, która została zapisana w umowie koalicyjnej. Ale jednak nie wszystko tu jest proste: latem przeciwko projektowi wystąpiły organizacje społeczne. Fundacja Batorego zauważyła, że sama likwidacja skompromitowanej służby nie ma sensu. Bo jeśli nie mamy strategii antykorupcyjnej, to nie wiemy, czy potrzebujemy centralnego, ale niezależnego organu zwalczającego korupcję.
Rada Ministrów przyjęła projekt ustawy o likwidacji Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Według projektu zadania do tej pory realizowane przez Centralne Biuro Antykorupcyjne zostaną rozdzielone między Policję, Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego (ABW) oraz Krajową Administrację Skarbową (KAS).
W strukturach Policji ma powstać nowa jednostka — Centralne Biuro Zwalczania Korupcji. To tu trafi większość funkcjonariuszy z likwidowanego CBA – 950 z ok. 13oo etatów w CBA. KAS ma uzyskać około 150 nowych etatów, a ABW — 200.
Rozdzielony zostanie także dotychczasowy budżet CBA. Najwięcej pieniędzy – 73 proc. – trafi do policji, 15,5 proc. do ABW, a 11,5 proc. do KAS.
Jak ustaliła „Gazeta Wyborcza”, która jako pierwsza dotarła do treści projektu, Centralne Biuro Zwalczania Korupcji ma przejąć kluczowe zadania po CBA, czyli rozpoznawanie, zwalczanie i zapobieganie przestępczości korupcyjnej. Będzie miało w policji podobny status jak Centralne Biuro Śledcze. Siedziba CBZK najprawdopodobniej zostanie w Alejach Ujazdowskich, przy Kancelarii Premiera, gdzie mieści się CBA — donosi Wyborcza.
Weryfikacją oświadczeń majątkowych i oświadczeń o prowadzeniu działalności gospodarczej oraz prowadzeniem w tym zakresie czynności kontrolnych zajmie się Krajowa Administracja Skarbowa (KAS).
Najpoważniejszymi sprawami, czyli rozpoznawaniem, zwalczaniem i zapobieganiem przestępczości godzącej w podstawy ekonomiczne państwa oraz korupcji osób pełniących funkcje publiczne ma się zajmować Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Jak czytamy w projekcie, efektem planowanej reformy ma być stworzenie „optymalnych warunków prowadzenia działań antykorupcyjnych w Polsce”. Jak twierdzi ustawodawca, dotychczasowa koncepcja zakładająca centralizację większości działań antykorupcyjnych w ramach jednej instytucji (CBA), przy pozostawieniu niektórych zakresów działań antykorupcyjnych w gestii innych służb państwowych „nie okazała się optymalna i wymaga zmiany”.
„Rozłożenie ciężaru walki z korupcją na kilka instytucji pozwoli w przypadku wykrycia tego rodzaju przestępstw na podejmowanie skutecznych, profesjonalnych i w pełni niezależnych działań ukierunkowanych na ściganie faktycznych sprawców przestępstw korupcyjnych, nie zaś realizowania czynności wpisujących się w walkę polityczną” – można przeczytać w uzasadnieniu.
Centralne Biuro Antykorupcyjne to służba stworzona w 2006 roku przez PiS. CBA zostało założone przez działaczy PiS Mariusza Kamińskiego, Ernesta Bejdę i Macieja Wąsika.
CBA kojarzy się przede wszystkim z działaniami na polityczne zlecenie PiS oraz często nieudanymi operacjami specjalnymi. To CBA było autorem nieudanej i zakwestionowanej przez sąd prowokacji w sprawie tzw. afery gruntowej. Chodzi o prowokację CBA z 2007 roku, w ramach której służba chciała udowodnić, że za łapówkę dla ówczesnego ministra rolnictwa Andrzeja Leppera można odrolnić w Polsce ziemię. Szefem CBA był wówczas Mariusz Kamiński, Maciej Wąsik był jego zastępcą. Celem przeprowadzenia operacji specjalnej prowadzono nielegalne podsłuchy i fałszowano dokumenty.
W 2015 roku Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia uznał akcję za nielegalną i skazał Wąsika i Kamińskiego na 3 lata więzienia, a dwóch kolejnych agentów CBA na 2,5 roku więzienia.
To także dla CBA rząd Zjednoczonej Prawicy kupił szpiegowskie oprogramowanie Pegasus, którego wykorzystanie – m.in. wobec Krzysztofa Brejzy (KO) w kampanii wyborczej 2019 r. – jest dzisiaj przedmiotem badań sejmowej komisji śledczej.
Na zlecenie rządu Zjednoczonej Prawicy CBA zajmowało się też poszukiwaniem haków na niepokornych sędziów. Szeroko zakrojone działania CBA były elementem represji wobec sędziów.
„Bez analizy zjawisk korupcyjnych i stworzenia polityki antykorupcyjnej nie sposób ocenić, czy faktycznie CBA należy zlikwidować — zauważyli w czasie konsultacji projektu latem tego roku eksperci Fundacji Batorego. ”Z doświadczeń innych państw wynika, że
„Sama likwidacja CBA będzie operacją fasadową. Rząd powinien potraktować plany likwidacji CBA jako okazję do przeglądu przepisów dotyczących przeciwdziałania korupcji i walki z nią”.
Premier Izraela Benjamin Netanjahu stanął przed sądem w Tel Awiwie. Jest oskarżony o korupcję, oszustwa oraz nadużycie władzy w sumie w trzech różnych sprawach – donosi dziennik Haaretz. Postępowanie przygotowawcze trwało osiem lat.
„To proces polityczny, a nie w sprawie korupcji” – stwierdził Amit Hadad, obrońca Benjamina Netanjahu podczas mowy otwierającej przed sądem w Tel Awiwie, donosi dziennik Haaretz.
Obrona premiera Izraela utrzymuje, że materiał zebrany w postępowaniu przygotowawczym przez prokuraturę jest niespójny i pełen braków. „Izraelska policja nie prowadziła śledztwa w sprawie przestępstwa, lecz przeciwko konkretnemu człowiekowi” – cytuje wypowiedź Hadada dziennik Haaretz.
Obrona odpiera wszystkie zarzuty i uważa, że Netanjahu jest sądzony za „wymyślone przestępstwo”.
Premier Izraela Benjamin Netanjahu we wtorek 10 grudnia stanął przed sądem w Tel Awiwie. Jest oskarżony o korupcję, oszustwa i nadużycia władzy w trzech sprawach o charakterze korupcyjnym.
W sprawie nr 4000 prokuratura zarzuca Netanjahu, że jako minister komunikacji podejmował decyzje korzystne dla potentata medialnego Shaula Elovitcha – głównego udziałowca Bezeq, największej izraelskiej firmy telekomunikacyjnej.
Netanjahu miał brać udział w podejmowaniu decyzji regulacyjnych wobec spółki, które, zdaniem prokuratury, przyniosły jej korzyści o wartości 500 mln dolarów. W zamian Benjamin Netanjahu miał być bohaterem pozytywnych relacji medialnych w mediach należących do Elovitcha.
W sprawie nr 2000 Benjamin Netanjahu jest oskarżony o przyjmowanie łapówek od Arnona Mozesa, wydawcy jednego z wiodących izraelskich dzienników Yedioth Ahronoth.
Mozes i Netanjahu mieli nawiązać nieformalną współpracę, w ramach której Netanjahu miał podjąć działania mające na celu ograniczenie nakładu konkurencyjnej wobec Yedioth Ahronoth gazety Israel Hayom. W zamian za te działania Mozes miał zapewnić Netanjahu przychylne relacje na łamach Yedioth Ahronoth. Elementem umowy miała być też łapówka przekazana przez Mozesa Netanjahu. Do jej przekazania ostatecznie nie doszło.
Sprawa nr 1000 dotyczy nadużycia władzy i zaufania. Netanjahu jest oskarżony o przyjmowanie na przestrzeni lat drogich prezentów od miliardera Jamesa Packera oraz biznesmena z Hollywood Arnona Milchana. Zdaniem prokuratora generalnego Avichaia Mendelblita, utrzymując tą relację, Netanjahu wszedł w konflikt interesów oraz nadużył swojej wysokiej pozycji do otrzymywania prezentów.
Obrona odrzuca wszystkie zarzuty i argumentuje, że prokuratura nie zdołała w wystarczający sposób udowodnić, że w sprawach 2000 i 4000 doszło do zmowy poprzedzającej pojawienie się pozytywnych relacji dotyczących Netanjahu we wskazanych mediach.
Poza tym obrona podnosi, że coś takiego jak „pozytywne relacje medialne” jest niemierzalne i niepoliczalne, a całe oskarżenie to „wymyślone przestępstwa”.
Broni się także sam premier Netanjahu, który został wezwany do złożenia zeznań. Odpowiadając na pytania obrony Netanjahu zaprzeczył, by przyjmował drogie prezenty. Stwierdził, że cygara pali rzadko — jest na co dzień tak zapracowany, że nawet nie dopala ich do końca, a szampana nie pije, bo nie lubi.
Netanjahu zaprzecza też wszelkim oskarżeniom o wpływanie na media. Twierdzi, że zupełnie nie interesuje go to, jak przedstawiają go media, bo to, co go interesuje to jedynie „sprawy Izraela”. Nie zaprzecza jednak spotkaniom z wydawcami, redaktorami naczelnymi i dziennikarzami organizowanymi w jego rezydencji w Jerozolimie.
Poza tym, jak wynika z relacji Haaretz, odpowiadając na pytania obrony, Netanjahu kreuje się na niezwykle zaangażowanego w sprawy kraju męża stanu, który poza pracą nie ma czasu na nic, nawet dla rodziny. Podkreśla, że oskarżenia wobec niego jedynie odciągają uwagę opinii publicznej i urzędników od tego, co najważniejsze: wojny w Gazie i przewrotu w Syrii.
„Oskarżenia wobec mnie są zupełnie nieistotne, to kropla w morzu” – cytuje Netanjahu dziennik Haaretz. „Zarządzam krajem, zawiaduję armią Izraela na siedmiu frontach. Ale jednocześnie mogę składać zeznania (...) Osiem lat czekałem na powiedzenie prawdy” – mówił premier.
Proces premiera Izraela rozpoczyna się po ośmiu latach postępowania przygotowawczego, które było bardzo wydłużane. Benjamin Netanjahu będzie musiał wziąć udział co najmniej w kilku rozprawach sądowych.
Jak przypomina Reuters, sprawy korupcyjne Netanjahu ciągną się od 2016 roku. Kontrowersje wokół premiera sprawiły, że w ostatnich latach Izraelczycy pięć razy głosowali w wyborach parlamentarnych. Opozycja oskarża Netanjahu, że cały proces demontażu niezależności wymiaru sprawiedliwości, który rozpoczął rząd Likudu, miał jeden cel: powstrzymać postępowanie w jego sprawach.
Proces w sprawie korupcji to niejedyny problem z prawem premiera Izraela. Na Netanjahu ciąży międzynarodowy nakaz aresztowania wystawiony przez Międzynarodowy Trybunał Karny. Netanjahu, były minister obrony Izraela Jo'aw Galant oraz lider Hamasu są oskarżeni o zbrodnie wojenne w Strefie Gazy.
Bejamin Netanjahu jest pierwszym premierem Izraela, który stanął przed sądem jako oskarżony. Jest oskarżony w trzech sprawach.
Sąd w Liechtensteinie wprowadził kuratora do dwóch kluczowych fundacji zarejestrowanych w księstwie, za pośrednictwem których Zygmunt Solorz kontroluje swój majątek w Polsce – donosi Onet.
To porażka Zygmunta Solorza i jego żony Justyny Kulki w walce o kontrolę nad biznesowym imperium zbudowanym wokół Polsatu.
Jak ustalił Onet, sąd w Liechtensteinie podjął decyzję o wprowadzeniu kuratora do fundacji kontrolujących rodzinny majątek Zygmunta Solorza. To uniemożliwi miliarderowi oraz jego żonie samodzielne podejmowanie kluczowych decyzji w Grupie Polsat. Chodzi o dwie fundacje: Tivi i Solkomtel, zarejestrowane w Liechtensteinie. Dlatego to tam właśnie rozgrywa się kluczowa bitwa o kontrolę nad imperium — informuje portal.
Dzieci miliardera z poprzednich małżeństw, które jeszcze do niedawna były zaangażowane w zarządzanie rodzinnym biznesem, podejrzewają, że nowa żona miliardera, Justyna Kulka, z którą Zygmunt Solorz wziął potajemnie ślub w marcu, wykorzystuje chorobę Solorza, by przejąć jego majątek.
Teraz sąd w Liechtensteinie zawiesił prawo Solorza do powoływania członków organów zarządzających tymi fundacjami, zabronił wydawania im poleceń oraz zatwierdzania uchwał pod rygorem nieważności. „To sukces dzieci, które chcą uniemożliwić wyprowadzenie majątku z fundacji. Ale jednocześnie nie jest to koniec wojny o majątek” – informuje Onet.
To kolejna odsłona sporu w rodzinie Solorzów, porównywanego do serialowej „Sukcesji”. Bitwa o rodzinny majątek trwa już od pięciu miesięcy.
Jeszcze 2 sierpnia Zygmunt Solorz podpisał ze swoimi dziećmi porozumienie o przekazaniu w ich ręce fundacji, do których należy cały majątek miliardera. Tyle że zaledwie dzień po podpisaniu dokumentów, 3 sierpnia, Solorz oznajmił, że chce się wycofać z tej decyzji.
Oskarżył dzieci o podstęp i stwierdził, że złożył oświadczenie woli pod wpływem błędu. Jednocześnie podjął próbę wymiany władz fundacji w Liechtensteinie — co doprowadziło do potyczki sądowej i wprowadzenia do fundacji kuratora.
Dzieci miliardera, Tobias, Aleksandra i Piotr podejrzewają, że za tą nagłą zmianą woli Zygmunta Solorza stoi Justyna Kulka.
Już na początku października dzieci Solorza zostały odwołane ze stanowisk w jego polskich spółkach, m.in. w Elektrowni Pątnów-Adamów-Konin SA oraz Cyfrowym Polsacie.
Twórca Polsatu ma dziś 68 lat i jest poważnie chory, a zatem wszystko wskazywało na to, że rozpocznie procedurę przekazywania kontroli nad imperium trójce swych dzieci — pisze Onet. Ten proces został jednak zastopowany.
Tobias Solorz to najstarszy syn, z małżeństwa z Iloną Solorz. Dwoje młodszych dzieci — Aleksandra Żak i Piotr Żak — to z kolei dzieci z małżeństwa z drugą żoną, Małgorzatą Żak.
Jak informują WirtualneMedia.pl, Tobias Solorz i Piotr Żak zasiadali w radach nadzorczych wielu spółek z holdingu Zygmunta Solorza, m.in. w Cyfrowym Polsacie oraz Interii (branża medialna), Netii i Polkomtelu (branża telekomunikacyjna), Porcie Praskim (branża deweloperska) oraz w spółce PAK – Polska Czysta Energia i Zespole Elektrowni Pątnów-Adamów-Konin (branża energetyczna).
Ponadto Piotr Żak na początku 2024 r., został oddelegowany z rady nadzorczej Telewizji Polsat na stanowisko jej prezesa, w czerwcu 2024 r. obejmując tę funkcję na stałe.
Według portalu WirtualneMedia.pl córka Solorza, Aleksandra Żak nie pełniła żadnych funkcji w jego biznesowym imperium. Mieszka w USA, gdzie prowadzi fundację pomagającą zwierzętom.
Specjalistyczne jednostki zakończyły poszukiwanie tajnych wejść do podziemi w osławionym więzieniu pod Damaszkiem. To koniec nadziei dla setek tysięcy Syryjczyków poszukujących swoich bliskich aresztowanych przez syryjskie władze
Białe Hełmy, oddziały syryjskiej obywatelskiej obrony cywilnej, ogłosiły w nocy z poniedziałku na wtorek 10 grudnia, że zakończyły poszukiwania podziemnych cel w wojskowym więzieniu w Sajdnaji – największej placówce tego typu w Syrii Asada i okrytej najgorszą sławą.
„Nie odkryto żadnych nieotwartych ani ukrytych pomieszczeń w obrębie budynku" – piszą Białe Hełmy, które do poszukiwań wysłały pięć specjalistycznych zespołów, w tym z psami wyspecjalizowanymi w wykrywaniu ludzi pozostających np. pod gruzami. Jak piszą, pomagali im ludzie, którzy znali rozkład więzienia.
„Podzielamy głębokie rozczarowanie rodzin tysięcy osób, które zaginęły i których los pozostaje nieznany. Solidaryzujemy się z rodzinami ofiar, w pełni rozumiejąc ich cierpienie i pragnienie odpowiedzi na pytanie, co stało się z ich bliskimi" – czytamy w oświadczeniu.
Obrona cywilna zaapelowała również do poszukujących wieści o bliskich na własną rękę, by starali się nie niszczyć dowodów i dokumentów, które jeszcze pozostały w opuszczonym więzieniu.
Wieczorem we wtorek 9 grudnia pojawiła się również niepotwierdzona informacja o odnalezieniu – wśród innych ciał osób zmarłych lub zamordowanych w Sajdnaji – zwłok Mazena al-Hamady, syryjskiego aktywisty i ofiary tortur, który powrócił do Syrii z uchodźstwa w 2021 roku i słuch po nim zaginął.
Plotki o tym, że w podziemnych kondygnacjach Sajdnaji – miało ich być aż cztery – znajdują się aresztowani przeciwnicy polityczni reżimu – były ostatnią nadzieją krewnych i bliskich 113 285 zaginionych bez wieści więźniów politycznych. Taką liczbę podaje zbierająca informacje o zbrodniach reżimu Syryjska Sieć na Rzecz Praw Człowieka.
Od czasu wybuchu wojny domowej w 2011 roku represje w Syrii się wzmogły i tysiące ludzi znikało w kazamatach reżimu, a rodziny nie otrzymywały żadnej informacji o ich losie. Obrońcy praw człowieka zidentyfikowali w całej Syrii 27 więzień, gdzie przetrzymywano przeciwników politycznych.
W 2014 roku został opublikowany tzw. Raport Cezara – nazwa pochodzi od imienia głównego źródła, fotografa pracującego dla syryjskiego wojska. Jego zadaniem było m.in. fotografowanie zwłok ofiar egzekucji i zabójstw dokonywanych przez siły reżimu w wojskowych więzieniach, takich jak Sajdnaja. Od 2011 roku przez dwa lata robił kopie tych zdjęć i szmuglował je do rebeliantów, w 2013 roku, bojąc się o swoje bezpieczeństwo, uciekł z Syrii.
Fotografie „Cezara" udokumentowały śmierć około 11 tys. przeciwników reżimu. Organizacja Human Rights Watch, która na bazie pierwotnego raportu, opublikowanego przez władze Kataru, stworzyła własny, uznała zdjęcia zwłok za prawdziwe.
Zabici byli wywożeni z więzień i chowani w masowych grobach na terenach wiejskich.
Podczas i po tryumfalnym trzydniowym marszu rebeliantów przez Syrię, który zakończył się 7 grudnia ucieczką Baszszara al-Asada do Moskwy, jedną z pierwszych rzeczy, którą zrobili wyzwoliciele, było otwarcie bram więzień. Uwolniono tysiące osób, także z tego największego i okrytego najgorszą sławą – Sajndaji. Dwa dni później, 9 grudnia, było już wiadomo, że pod ziemią nie ma tam nic i nikogo.
Choć nie ma wciąż oficjalnego potwierdzenia znalezienia zwłok Mazena al-Hamady, ale szanse na znalezienie go żywego są nikłe, a jego historia tak poruszająca, że trudno o niej nie wspomnieć.
Hamada, który w 2011 roku miał 33 lata, szybko uległ euforii powstania przeciw Asadowi – zaangażował się w protesty, występował w mediach jako głos zbuntowanych. W 2012 roku został aresztowany i poddany okrutnym torturom. Po uwolnieniu w 2014 roku wystąpił o ochronę międzynarodową w Holandii i ją dostał. Wykorzystał uchodźstwo do nagłaśniania zbrodni reżimu.
„Opisywał, jak jego nadgarstki wyżłobiły łańcuchy używane do podwieszania go pod sufitem, jak żebra połamali mu strażnicy, którzy po nim skakali, jak skórę przypalano mu papierosami, a ciało rażono prądem. Kiedy dochodził do momentu, w którym jego genitalia zostały umieszczone w zacisku i jednocześnie został zgwałcony metalowym kijem, niezmiennie się załamywał, poruszając publiczność do łez" – realacjonował jego publiczne wystąpienia The Washington Post.
Z relacji osób, które były z nim w kontakcie wynika, że Hamada cierpiał na ciężką postać stresu pourazowego, która nie pozwalała mu rozpocząć nowego życia w Europie – trudno było mu podjąć jakąkolwiek pracę, a gdy władze odebrały mu zasiłek z powodów biurokratycznych i stracił mieszkanie, załamany, zdecydował się wrócić do Syrii. Twierdził, że syryjska ambasada w Hadze dała mu gwarancje bezpieczeństwa.
Natychmiast po wylądowaniu w Damaszku zniknął bez wieści.
Amerykańska policja zatrzymała podejrzanego w sprawie zabójstwa Briana Thompsona, CEO korporacji ubezpieczeniowej UnitedHealthcare. To Luigi Mangione, 26-latek z Maryland.
Luigi Mangione został zatrzymany w poniedziałek wieczorem w restauracji McDonald's w Altoonie, niedużym mieście w stanie Pensylwania, około 450 km od Nowego Jorku, gdzie doszło do zabójstwa — donosi Reuters.
Na etapie zatrzymania tożsamość podejrzanego nie była znana policji. Luigi Mangione został rozpoznany przez jednego z klientów restauracji, który widział go na zdjęciach z monitoringu, udostępnionych przez policję w mediach. Mangione został natychmiast aresztowany.
Policja znalazła przy nim broń i amunicję odpowiadającą tej użytej na miejscu zbrodni oraz odręcznie napisany list, w którym Mangione opisuje motyw zbrodni. Podejrzany miał ze sobą także plecak z dużą ilością gotówki oraz fałszywe prawo jazdy ze stanu New Jersey, którym posłużył się w momencie aresztowania.
Już kilka godzin później usłyszał zarzuty zabójstwa, nielegalnego posiadania broni oraz posługiwania się fałszywym dokumentem. Sąd odmówił wypuszczenia go za kaucją.
Luigi Mangione jest podejrzany o zabójstwo Briana Thompsona, prezesa amerykańskiej korporacji ubezpieczeniowej UnitedHealthcare. Thomspon został zamordowany w środę 4 grudnia o poranku pod hotelem Hilton w Nowym Jorku. Sprawca strzelił do niego z dość bliskiej odległości, a następnie uciekł na rowerze w kierunku Central Parku.
Jak poinformowała nowojorska policja, na odnalezionych na miejscu zbrodni łuskach amunicji wygrawerowane były trzy słowa: „deley”, „deny” i „defend” (z ang. przedłużaj, odmów i broń). Policja zidentyfikowała to jako odniesienie do tzw. taktyki 3D, za pomocą której firmy ubezpieczeniowe odmawiają wypłaty odszkodowań.
Na czym polega taktyka 3D? Firmy ubezpieczeniowe najpierw przedłużają rozpatrzenie wniosku o wypłatę odszkodowania, następnie odmawiają wypłaty, a jeśli trzeba bronią swojego stanowiska w sądzie. Wielu klientów już na pierwszym etapie rezygnuje z dochodzenia roszczeń.
Na razie policja nie ujawnia, co znajduje się w liście, który Mangione miał przy sobie na etapie aresztowania. Władze Pensylwanii zajmują się teraz procesem ekstradycji podejrzanego do Nowego Jorku.