Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Trump znalazł dla polskiego prezydenta pół godziny przed ważnym wystąpieniem na konserwatywnej konferencji. Spotkanie mieli załatwić bracia Rachoń
Aktualizacja z godziny 20.30. Z powodu spóźnienia prezydenta Trumpa jego spotkanie z Andrzejem Dudą trwało ok. 10 minut.
Prezydent Andrzej Duda udał się do USA na spotkanie z amerykańskim prezydentem Donaldem Trumpem. Według informacji PAP spotkanie ma się odbyć o godzinie 13:30 czasu lokalnego (19:30 w Polsce). PAP pisała wczoraj, że spotkanie może odbyć się w Białym Domu, albo podczas trwającej od czwartku konferencji Conservative Political Action Conference (CPAC), gdzie występował już m.in. Elon Musk i prezydent Argentyny Javier Millei. Dziś przemawiać ma na niej Donald Trump.
Dziś „Gazeta Wyborcza” przekazuje, że obaj prezydenci spotkają się na terenie centrum kongresowego Gaylord National Resort and Convention Center w Oxon Hill w stanie Maryland, czyli w miejscu, gdzie odbywa się CPAC. Rozmowa ma potrwać maksymalnie pół godziny.
Według nieoficjalnych informacji do Waszyngtonu z prezydentem udali się szef jego kancelarii Marcin Mastalerek, szef prezydenckiego Biura Polityki Międzynarodowej Wojciech Kolarski i zastępca Kolarskiego Nikodem Rachoń. Ostatni z nich jest bratem gwiazdy wspierającej PiS Telewizji Republika, Michała Rachonia.
Wizyta nie była pierwotnie planowana – prezydent miał odwiedzić Waszyngton po raz ostatni w marcu. Andrzej Duda chce się jednak spotkać z Trumpem już teraz, w obliczu zbliżających się rozmów w sprawie zakończenia wojny w Ukrainie. Według informacji „Wyborczej” spotkania nie udało się załatwić Mastalerkowi, a prezydent wobec jego porażki zwrócił się o pomoc do braci Rachoniów. To oni mieli załatwić spotkanie przez kontakt z małżeństwem Matta i Mercedes Schlappów, organizatorów CPAC.
Spotkanie z Trumpem będzie miało miejsce dzień po rozmowie Dudy z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim. Polski prezydent mówił po niej:
„Zasugerowałem prezydentowi Zełenskiemu, aby pozostał oddany kursowi spokojnej i konstruktywnej współpracy z prezydentem USA Donaldem Trumpem. Ufam, że dobra wola i uczciwość stanowią fundament amerykańskiej strategii negocjacyjnej. Nie mam wątpliwości, że prezydent Trump kieruje się głębokim poczuciem odpowiedzialności za globalną stabilność i pokój”.
Donald Trump od kilku dni publicznie wyraża irytację podejściem Wołodymyra Zełenskiego do ewentualnych rozmów pokojowych z Rosją. Trumpowi nie podoba się też, że Ukraina odrzuciła podsuniętą przez Amerykanów umowę o eksploatacji ukraińskich złóż rzadkich metali. W tym tygodniu amerykański prezydent bez związku z prawdą stwierdził, że Zełenski jest dyktatorem, ma tylko 4 proc. poparcia i to on jest odpowiedzialny za rozpoczęcie wojny z Rosją.
Szóstka żywych zakładników wróciła dziś do Izraela. Do Palestyny wraca ponad 600 osób przetrzymywanych w izraelskich więzieniach. Nikt nie wie, czy zawieszenie broni uda się utrzymać
Hamas uwolnił dziś szóstkę zakładników. Czwórka z nich: Tal Szoham, Elija Kohen, Omer Szem Tow i Omer Wenkert byli przetrzymywani w Strefie Gazy od 7 października 2023 roku. Szoham w momencie porwania odwiedzał jego rodzinę w kibucu Be'eri. Kohen, Szem Tow i Wenkert zostali porwani podczas festiwalu Nowa przy granicy ze Strefą Gazy.
Pozostała zwolniona dwójka to Abera Megistu i Hiszam al-Sajed. Pierwszy trafił do Strefy Gazy we wrześniu 2014 roku, drugi w kwietniu 2015 roku. Obaj zmagali się z problemami ze zdrowiem psychicznym, obaj samodzielnie wkroczyli do Gazy i zostali tam zatrzymani przez Hamas.
To ostatni żywi zakładnicy, którzy wrócili do Izraela w ramach uzgodnionego 15 stycznia i wprowadzonego w życie 19 stycznia porozumienia o zawieszeniu broni.
W ramach każdej wymiany Izrael uwalniał około 30-50 osób przetrzymywanych w izraelskich więzieniach. W ramach ostatniej wymiany, po przekazaniu sześciu zakładników przez Hamas, Izrael ma wypuścić 620 osób — najwięcej z dotychczasowych wymian. To bardzo zróżnicowana grupa. Jest wśród nich ponad setka osób poniżej 19 roku życia. 491 osób ma zostać przetransportowanych przez Czerwony Krzyż do Gazy. 97 osób ma zostać wypuszczonych poza granice Izraela i Palestyny, najpewniej wbrew ich woli. Wśród nich jest np. skazany za przeprowadzenie ataku terrorystycznego w Jerozolimie w 2015 roku Bilal Ranem.
Izraelska Służba Więzienna jest zarządzana przez zwolenników rasistowskiego i antyarabskiego byłego ministra spraw wewnętrznych Itamara Ben Gwira. Jej władze zarządziły, że zwolnieni dziś z więzień Palestyńczycy wyjdą z nich w koszulkach z napisem „ścigam mych wrogów i dopadam, a nie wracam, póki nie zginą” w języku arabskim. To cytat z biblijnego psalmu, wers ten jest nawiązaniem do wojen prowadzonych przez króla Dawida.
Duża część z przetrzymywanych przez Izrael osób, które zostały w ostatnich tygodniach zwolnione, mają status podobny do zakładników — były przetrzymywane tygodniami bez postawienia zarzutów. Część z nich, jak Bilal Ranem, odsiadywała wieloletnie wyroki za dokonanie aktów przemocy.
Dwa dni wcześniej Hamas zwrócił do Izraela ciała czterech osób. Miały wśród nich być ciała 83-letniego Odeda Lifszica, 33-letniej Sziri Bibas i jej dzieci – Ariela i Kfira. Po otrzymaniu ciał i ich przebadaniu izraelska armia ogłosiła jednak, że wśród przekazanych ciał zamiast Sziri Bibas są szczątki innej osoby. Wzbudziło to ogromne oburzenie w Izraelu i zagroziło dalszej implementacji porozumienia.
Hamas przekazał, że jest zaskoczony izraelskim odkryciem. W piątek wieczorem Palestyńczycy przekazali ciało, które tym razem okazało się być szczątkami Sziri Bibas. Jej mąż i ojciec jej dzieci, Jarden, został porwany osobno i wrócił do Izraela w jednej z wymian w ramach porozumienia.
Rzecznik izraelskiej armii Daniel Hagari przekazał, że Sziri Bibas i jej dzieci zostały brutalnie zamordowane oraz powiedział, że Jarden Bibas „spojrzał mu w oczy” i poprosił, by cały świat dowiedział się, jak zabite zostały jego dzieci. Nieco później jednak rodzina Bibas wydała oświadczenie, w którym pisze, że chce, by świat wiedział, że było to morderstwo. Ale jednocześnie prosi, by nie podawać żadnych dodatkowych szczegółów na temat morderstw. Czytamy w nim też, że rodzina nie otrzymała takich szczegółów z żadnych oficjalnych źródeł.
Powrót właściwego ciała Sziri Bibas umożliwił przeprowadzenie ostatniej wymiany w ramach pierwszej fazy porozumienia.
Zawieszenie broni trwa do końca przyszłego tygodnia. Negocjacje na temat szczegółów drugiej fazy miały się rozpocząć dwa tygodnie po wejściu porozumienia w życie. Nic takiego się jednak nie stało, a Izrael przeciągał rozpoczęcie negocjacji. Nie wiemy, co wydarzy się w marcu, bo czasu na wynegocjowanie szczegółów pozostało niewiele. Hamas potwierdził w tym tygodniu, że jeśli uda się uzgodnić szczegóły drugiej fazy, zamierza wypuścić wszystkich pozostałych zakładników. W Strefie Gazy pozostało ich jeszcze około 60, ale Izrael jest przekonany, że ponad połowa z nich nie żyje.
Napięcie w Izraelu i Palestynie pozostaje na bardzo wysokim poziomie. Mało kto wierzy, że w Gazie uda się przeprowadzić plan Donalda Trumpa, by wysiedlić z niej Palestyńczyków i zbudować międzynarodowy nadmorski kurort. Innego spójnego planu na odbudowę Strefy Gazy nie zaprezentował nikt.
Od zawieszenia broni w Gazie izraelska kampania przeniosła wojnę na Zachodni Brzeg. 20 lutego w Bat Jam na południe od Tel Awiwu eksplodowały trzy puste autobusy. Nikt nie doznał obrażeń. Izrael oskarżył o atak Hamas, a o wsparcie w jego przeprowadzeniu Iran. W odpowiedzi na eksplozje premier Netanjahu rozkazał zintensyfikowanie działań na Zachodnim Brzegu.
10 lutego źródła ONZ mówiły o przymusowym przesiedleniu 40 tys. osób z powodu izraelskiej kampanii na Zachodnim Brzegu. Izraelski dziennik HaArec pisze, że izraelskie Dowództwo Centralne zdecydowało, by stosowane w Gazie metody operacyjne kopiować podczas kampanii na Zachodnim Brzegu. W wyniku tego podejścia izraelska armia zamordowała między innymi 23-letnią Sundus Szalabi w ósmym miesiącu ciąży. Według wewnętrznego dochodzenia miała ona „w podejrzany sposób patrzeć na ziemię”. W piątek żołnierze zabili dwunastoletniego Ajmana al-Hemuniego i trzynastoletnią Rimas Ammuri.
Amerykanie wyłamują się w ONZ ze wspólnego frontu z Europą w sprawie Ukrainy. Projekt rezolucji nie nazywa agresora w konflikcie, nie wspomina o integralności terytorialnej Ukrainy
USA zaproponowała pierwszą za kadencji Donalda Trumpa rezolucję ONZ, w której nawołuje do zakończenia wojny w Ukrainie.
"Prezydent Trump zobowiązał się, by zakończyć wojnę rosyjsko-ukraińską i by znaleźć rozwiązanie, które doprowadzi do trwałego pokoju, a nie tylko chwilowej przerwy [w walkach]. W poniedziałek miną trzy lata od początku wojny. Trwa ona zdecydowanie zbyt długo, zbyt dużym kosztem dla Ukrainy i Rosji.
Stany zjednoczone zaproponowały krótką i historyczną rezolucję na forum ONZ i wzywamy wszystkie kraje do jej poparcia, by wyznaczyć drogę do pokoju" – pisze amerykański sekretarz stanu Marco Rubio w wydanym w piątek 21 lutego późnym wieczorem czasu waszyngtońskiego oświadczeniu prasowym.
Rubio podkreśla w nim, że ONZ powinien wrócić do swojego pierwotnego zadania, którym jest poszukiwanie pokoju. I podkreśla, że konflikt ten jest „okropny”. Nie ma jednak słowa o tym, że wojna ta zaczęła się de facto już w 2014 roku, ani o tym, kto jest w niej agresorem.
Agencja prasowa AFP widziała tekst rezolucji. Tekst rezolucji zawiera 65 słów, nawołuje do szybkiego zakończenia wojny, nie ma w nim mowy o integralności terytorialnej Ukrainy, ani o tym, kto rozpoczął konflikt. Rezolucję chwali ambasador Rosji przy ONZ Wasilij Niebienzia jako „krok w dobrym kierunku”. Brakuje mu w niej jednak nazwania przyczyn konfliktu. Rosja stoi na stanowisku, że Ukraina zagraża Rosji, rosyjskojęzycznej ludności Ukrainy, chciałaby, by Ukraina porzuciła swoje ambicje dołączenia do UE i NATO, a ukraiński rząd jest niedemokratyczny i nazistowski. Donald Trump w ostatnim tygodniu nazwał Wołodymyra Zełenskiego dyktatorem i zbliżył się retoryką na temat Ukrainy do Rosji.
W poniedziałek miną trzy lata od zmasowanego ataku Rosji na Ukrainę i początku heroicznej obrony Kijowa przez Ukraińców. Od miesiąca, po zmianie władzy w Waszyngtonie, USA diametralnie zmieniło swoją retorykę w stosunku do wojny w Ukrainie. Donald Trump wyciągnął rękę do Rosjan, jego ekipa mówi o poprawie stosunków i potencjalnych szansach biznesowych.
Trump chce jak najszybszego zakończenia wojny, Ukraina tymczasem wyraża dalszą chęć do walki, by odepchnąć Rosjan na wschód i odbić okupowane przez nich regiony. Donald Trump mówi publicznie, że jego rozmowy z Putinem były owocne, a te z Zełenskim – wręcz przeciwnie. Amerykanie odnowili kanał dyplomatyczny z Rosją i istnieje ryzyko, że warunki porozumienia pokojowego będą negocjowali ponad głowami Ukraińców. Wczoraj wieczorem Trump powiedział dziennikarzom, że ma dosyć słuchania, że to Rosja rozpoczęła tę wojnę.
Amerykańska rezolucja ma znacząco odmienny wydźwięk niż inna rezolucja na trzecią rocznicę inwazji, zaproponowana przez Ukrainę i jej europejskich sojuszników. W europejskim tekście Rosja jest jasno wskazana jako agresor. Znajduje się w nim też apel do Rosji o wycofanie swoich wojsk z ziem ukraińskich.
W podobnej rezolucji z marca 2022 roku 141 krajów poparło apel o wycofanie się Rosjan z Ukrainy. Wówczas przeciwko niej głosowało pięć krajów: poza Rosją to Białoruś, Erytrea, Korea Północna i Syria Baszszara al-Asada. W marcu 2023 roku podobny apel poparły 143 kraje, przeciw było siedem: poza już wspomnianymi, do tego grona dołączyła Nikaragua i Mali.
Najbliższe głosowanie w ONZ może być więc okazją, by zobaczyć, jak wśród krajów ONZ rozkłada się poparcie dla nowego podejścia USA do wojny w Ukrainie.
Drugą największą partią w Niemczech zostanie skrajnie prawicowa AfD. Ale nikt nie chce wejść z nią w koalicję. Pogrążeni w kryzysie ekonomicznym Niemcy potrzebują rządu z silnym mandatem politycznym
Jutro w Niemczech odbędą się przedterminowe wybory parlamentarne. W przeciwieństwie do Polski, w Niemczech nie obowiązuje cisza wyborcza, a politycy mogą agitować do samego końca. Jeszcze dziś wieczorem grupa medialna ProSiebenSat.1 wyemituje nagrany wcześniej program, w którym przedstawiciele najważniejszych partii będą odpowiadali na pytania zadane przez publiczność.
Wybory zostały zwołane po tym, jak socjaldemokratyczny premier Olaf Scholz wyrzucił w listopadzie z koalicji liberalną FDP. To zaledwie czwarty raz w powojennej niemieckiej historii, gdy odbywają się przedterminowe wybory. Ostatni raz miały miejsce w 2005 roku. Decyzja Scholza skróciła jego kadencję na stanowisku premiera o zaledwie pół roku — pierwotnie wybory miały się odbyć we wrześniu tego roku.
Niemieckie sondaże są zgodne — po niemal czterech latach przerwy największą niemiecką partią niemal na pewno zostanie chadecka CDU, partia Angeli Merkel. Sondaże dają jej zgodnie około 30 proc. poparcia. Przy takim wyniku misję utworzenia rządu otrzyma jej lider, Friedrich Merz.
Druga w sondażach jest skrajnie prawicowa Alternative für Deutchland (AfD). Partia prowadzona do wyborów przez Alice Weidel niemal na pewno zdobędzie najwyższy wynik w swojej historii. Posłowie skrajnej prawicy dostaną się do Bundestagu trzeci raz z rzędu. W ostatnich dwóch wyborach partia zdobyła 12,4 proc. głosów (2017) i 10,6 proc. (2021). W tym roku sondaże dają jej stabilne poparcie w okolicach 20 proc.
Współrządząca SPD kanclerza Scholza może liczyć na około 15 proc. głosów. W ostatnich tygodniach kampanii jej notowania nieco spadły, najpewniej kosztem wzrostu będącej na lewo od socjaldemokratów partii Die Linke. Partia ta długo notowała wyniki poniżej progu wyborczego, najpewniej jednak ostatecznie poprawi wynik z ostatnich wyborów, gdy otrzymała 4,9 proc. głosów.
W Bundestagu może natomiast zabraknąć liberałów z FDP, którzy przez większość kadencji współtworzyli koalicję z SPD i Zielonymi. Partia Christiana Lindnera w większości sondaży otrzymuje poniżej 5 proc. wskazań.
Niemieckie wybory mają spore znaczenie dla Europy. Największy kraj Unii Europejskiej ma kluczowe znaczenie w europejskiej odpowiedzi na najważniejsze wyzwania międzynarodowe — jak zmiana w Białym Domu, konieczność budowania wspólnej europejskiej obronności i rosyjskiej agresji. Niemcy od pięciu lat znajdują się też w gospodarczej stagnacji. Nasz zachodni sąsiad ma bardzo restrykcyjną politykę wobec długu publicznego, która utrudnia niezbędne inwestycje w infrastrukturę publiczną.
Przez lata czempionem takiej polityki była chadecka CDU Angeli Merkel. W ostatnim rządzie hamulcem ewentualnych zmian była liberalna FDP, a polityka budżetowa była jednym z głównych osi sporu między ministrem finansów Christianem Lindnerem i kanclerzem Scholzem.
Lider CDU i potencjalny kanclerz Friedrich Merz jest w tej sprawie wewnętrznie rozdarty. W manifeście wyborczym CDU zobowiązał się do utrzymania wprowadzonego w 2009 roku hamulca długu. Przyznaje też jednak, że jakieś reformy w tej sprawie są konieczne, ale wolałby priorytetyzować inne reformy. W listopadzie 2024 roku do zarzucenia tej zasady nawoływała Angela Merkel.
Po zmianach w prawie wyborczym od tych wyborów w Bundestagu zasiadać będzie 630 deputowanych. Większość daje więc 316 miejsc. I tyle zapewne będą mieć wspólnie CDU i SPD. Obie partie wielokrotnie zawiązywały już tak zwaną Wielką Koalicję, ostatni raz w kadencji 2017-2021. Według prognozy YouGov opartej na sondażach z okresu 7–19 lutego obie partie mogą liczyć razem na 335 miejsc. Większość miałyby też CDU i AfD, ale Merz kategorycznie wykluczył (tak jak wszystkie inne główne partie) koalicję ze skrajną prawicą. AfD skazana jest na los największej partii koalicyjnej.
Nie można wykluczyć też, że większość miałby układ CDU-Zieloni, ale to zależy od dobrego wyniku Zielonych, a w ostatnich tygodniach ich trend sondażowy był malejący.
Amerykanom zależy na szybkim podpisaniu umowy o dostępie do ukraińskich złóż rzadkich minerałów. Źródła Reutersa mówią, że odcięcie od sieci Statlink byłoby dla Ukrainy „potężnym ciosem”
Według źródeł Reutersa, Amerykanie podczas trwających rozmów postawili Ukrainie ultimatum. Jeśli Ukraina nie podpisze umowy pozwalającej USA na korzystanie z eksploatacji ukraińskich złóż rzadkich minerałów, Amerykanie mogą odciąć Ukrainie dostęp do sieci Starlink.
Ultimatum pojawiło się w rozmowach po tym, jak prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski odrzucił pierwszą wersję umowy, którą zaproponowali Ukrainie Amerykanie. Temat został poruszony podczas wizyty specjalnego amerykańskiego wysłannika do Ukrainy Keitha Kelloga w czwartek 20 lutego.
Po odrzuceniu pierwszej wersji Amerykanie zaprezentowali nową umowę, która ma lepiej wpasowywać się w ukraiński porządek prawny. Według Wołodymyra Zełenskiego poprzednia wersja umowy nie zawierała żadnych gwarancji bezpieczeństwa. W dodatku – jak informowały media – zakładała, że Stany Zjednoczone otrzymałyby 50 proc. z zysków z wydobycia ukraińskich surowców. Zyski te miałyby być zapłatą Ukrainy za amerykańską pomoc wojskową. Komentatorzy ostrzegali, że umowa w takim kształcie oznaczałaby „kolonizację gospodarczą Ukrainy przez Stany Zjednoczone”.
Starlink to telekomunikacyjny system satelitarny, obsługiwany przez spółkę zależną od SpaceX, firmy Elona Muska. Musk jest jednym z kluczowych ludzi w ekipie prezydenta Donalda Trumpa. A dostęp do internetu przez sieć Starlink jest dziś dla Ukrainy kluczowy dla całej Ukrainy i dla ukraińskiej armii. Jedno ze źródeł Reutersa przekazało, że pozbawienie dostępu do tej sieci byłoby dla Ukrainy „potężnym ciosem”.
Tuż po inwazji Rosji na Ukrainę z lutego 2022 roku Elon Musk dostarczył Ukrainie tysiące terminali Starlink, by uzupełnić zniszczenia w infrastrukturze internetowej, zadane przez Rosjan. Już jednak kilka miesięcy później, przynajmniej raz, miliarder ograniczył dostęp do sieci dla armii przy korzystaniu z dronów bojowych. Musk początkowo był przez Ukraińców uważany za bohatera dzięki jego pomocy. Amerykański miliarder szybko jednak zmienił podejście i wielokrotnie krytykował Ukrainę za sposób prowadzenia wojny. Ukraina dalej korzysta jednak z dostarczonej przez jego firmę infrastruktury.
Jak pisze Reuters, utrata dostępu do sieci Starlink znacząco utrudniłaby ukraińskiej armii np. właśnie wykorzystanie dronów.
Dlaczego Amerykanom tak bardzo zależy na ukraińskich minerałach? Ukraina posiada dostęp do grupy minerałów krytycznych, bez których nowoczesna gospodarka jest niemożliwa: służą do produkcji baterii, na przykład do samochodów elektrycznych oraz półprzewodników, bez których nic nie jest możliwa produkcja broni czy mikrochipów. Ukraina posiada złoża litu, grafitu, manganu, gal, germanu. Ma też hafn i krzem, tytan, cyrkon, wanad, fosfor; oraz metale ziem rzadkich – bizmut, kadm.
Problem w tym, że dostęp do nich wcale nie będzie łatwy, a spora część z nich znajduje się na terytoriach okupowanych przez Rosję. Sam Wołodymyr Zełenski podczas spotkania z Trumpem we wrześniu 2024 roku miał w zamian za wsparcie zaproponować USA dostęp do ukraińskich zasobów naturalnych. Dzisiejsze negocjacje w tej sprawie prowadzone są jednak pod ogromną presją, a dotychczasowe propozycje USA pokazują, że Amerykanie chcą wykorzystać trudną sytuację Ukrainy.