W nocy z 26 na 27 listopada weszło w życie zawieszenie broni między Izraelem a Hezbollahem, będące wynikiem negocjacji między Izraelem i Libanem. Izrael ma dwa miesiące na wycofanie się z południowego Libanu
Policja interweniowała na terenie Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie od kilkunastu dni trwa studencki protest solidarnościowy z Palestyną. Na miejscu posłowie Razem, trwają negocjacje z rektorem
Studenci rozpoczęli protest 24 maja. Początkowo protestowali na terenie Parku Autonomia przylegającego do Wydziału Nauk Politycznych na rogu ul. Świętokrzyskiej i Nowego Światu. Wczoraj przenieśli protest na Kampus Główny UW przy Krakowskim Przedmieściu.
Podczas wczorajszej (11 czerwca 2024) akcji, studenci odpalili race dymne na terenie kampusu oraz przerwali zajęcia odbywające się w głównej sali wykładowej, czyli Audytorium Maximum. Usiedli też w obu bramach wjazdowych na teren uniwersytetu.
- Będziemy blokować uczelnię, dopóki Uniwersytet Warszawski nie potępi ludobójstwa i zbrodni wojennych popełnianych przez państwo Izrael na ludności palestyńskiej – zadeklarowali studenci.
Jak informują protestujący w komunikacie przesłanym do mediów, władze Uniwersytetu Warszawskiego po raz pierwszy “od lat” wezwały policję przeciwko swoim studentom. Funkcjonariusze siłowo rozpędzili protestujących, wynosząc ich z uniwersyteckich bram. Sześć osób otrzymało wezwania na przesłuchanie na komendzie policji pod zarzutem zakłócania porządku publicznego (art. 51 kodeksu wykroczeń).
“Jordański dziennikarz jako jedyny spośród spisywanych osób został zabrany do samochodu policyjnego na 20 minut i tam przeszukany. Policja nie podała żadnego uzasadnienia dla podjęcia dodatkowych środków” – czytamy w komunikacie studentów.
Na miejscu protestu pojawili się Adrian Zandberg, Marcelina Zawisza i Maciej Konieczny. Posłowie próbują nakłonić władze uniwersyteckie do rozmów z protestującymi. Rektor UW Alojzy Nowak zgodził się rozmawiać z posłami, ale nie chce zaprosić do stołu studentów.
Posłowie nie zgodzili się na spotkanie bez udziału protestujących i czekają na rektora Nowaka pod Pałacem Kazimierzowskim na Kampusie Głównym UW. Na miejscu gromadzą się osoby wspierające protestujących studentów.
Komisja śledcza ds. Pegasusa poinformowała o wezwaniu na przesłuchanie byłego ministra sprawiedliwości. Ziobro ma zeznawać przed komisją 1 lipca 2024 o godz. 10.
Komisja śledcza ds. Pegasusa poinformowała o wezwaniu na przesłuchanie byłego ministra sprawiedliwości. Ziobro ma zeznawać przed komisją 1 lipca 2024 o godz. 10.
- Kończymy wątek związany z zakupem systemu Pegasus, dlatego też podjęliśmy decyzję o wezwaniu przed komisję na dzień 1 lipca Zbigniewa Ziobry” – poinformowała dziś na konferencji prasowej, przewodnicząca komisji ds. Pegasusa, Magdalena Sroka.
Były minister sprawiedliwości ma zeznawać w charakterze świadka. Członkowie komisji chcą ustalić, dlaczego 25 mln złotych z Funduszu Sprawiedliwości zamiast do osób pokrzywdzonych przestępstwem, trafiły do CBA na zakup sprzętu do inwigilacji obywateli.
Na początku marca były minister sprawiedliwości ujawnił w mediach społecznościowych, że choruje na raka przełyku i poddaje się intensywnemu leczeniu. W maju pojawiły się w mediach informacje, że stan Ziobry się pogorszył i wymagał natychmiastowej operacji.
- Tak jak obiecaliśmy, bez względu na aktualną sytuację, bez względu na to, co mówią politycy PiS oraz Suwerennej Polski, przychodzi czas na Zbigniewa Ziobrę. Liczymy, że pan Zbigniew Ziobro przyjdzie. Przed kampanią wyborczą był aktywny publicznie – mówił poseł Tomasz Trela z Lewicy na dzisiejszej konferencji prasowej prezydium komisji.
- Jeśli Zbigniew Ziobro jest chory, to tak jak każdy świadek będzie musiał przedłożyć stosowne dokumenty. Komisja będzie podejmowała stosowne kroki, żeby weryfikować rzeczywisty stan – dodał Paweł Śliz z Trzeciej Drogi.
Pod koniec marca Zbigniew Ziobro napisał list do marszałka Sejmu, w którym prosił o zlecenie biegłym lekarzom wydania opinii na temat stanu jego zdrowia i możliwości uczestniczenia w przesłuchaniach:
“Oświadczam, że chciałem i chcę zeznawać przed komisjami śledczymi. Wbrew kłamliwej kampanii insynuacji i pomówień nigdy nie zamierzałem uchylać się od tego obowiązku. Zamierzam w wyczerpujący sposób przedstawić podejmowane przeze mnie działania jako Ministra Sprawiedliwości Prokuratora Generalnego, w zakresie, w jakim pozostają w zainteresowaniu komisji. Mam ku temu silny dodatkowy powód, gdyż zawsze działałem zgodnie z prawem, a w wielu przypadkach moje decyzje zwiększały bezpieczeństwo Polaków”.
Dziennikarze Gazety Wyborczej spotkali się z informatorem, który zna szczegóły śledztwa prowadzonego przez prokuraturę i kontrwywiad. Chodzi o byłego sędziego Tomasza Szmydta, który w maju poprosił o azyl na Białorusi.
Tomasz Szmydt jest podejrzany o działalność na rzecz białoruskiego wywiadu, począwszy od 6 maja 2024 roku, czyli od dnia, w którym wystąpił na konferencji prasowej w Mińsku i poprosił Aleksandra Łukaszenkę o azyl polityczny.
Współpraca z zagranicznymi służbami prawdopodobnie zaczęła się wcześniej, ale na udowodnienie tego w sądzie prokuratura nie ma jeszcze wystarczających dowodów. Dlatego przyjęła datę 6 maja 2024, aby móc już postawić Szmydtowi zarzut szpiegostwa (art. 130 § 2 kodeksu karnego) i wydać za nim list gończy. Byłemu sędziemu grozi nawet dożywocie.
Po wyjeździe do Mińska Tomasz Szmydt występuje w białoruskich i prorosyjskich mediach, krytykując politykę polskiego rządu, jest też aktywny w mediach społecznościowych.
Jak ustalili dziennikarze Gazety Wyborczej, Szmydt nie prowadzi sam kont w mediach społecznościowych. Mają mu w tym pomagać białoruskie służby. Same profile Szmydta w mediach społecznościowych powstały w ciągu kilku dni między wyjazdem sędziego z Polski a konferencją prasową 6 maja.
Jak ustalili dziennikarze Gazety Wyborczej, polskie służby były zaskoczone wystąpieniem Szmydta w Mińsku. Do tego momentu sędzia w ogóle nie był w kręgu ich zainteresowania. Dopiero po wydarzeniach z 6 maja, służby zaczęły prześwietlać przeszłość byłego sędziego. I ustaliły, że przedtem na Białorusi był raz – między 7 a 10 czerwca 2023 roku.
“Ani wcześniej, ani później – aż do 28 kwietnia 2024 roku – Szmydt na Białoruś już nie wyjeżdżał. Uwagę służb zwrócił jednak inny wyjazd sędziego. W grudniu 2023 roku, krótko przed Bożym Narodzeniem, poleciał na dwa dni do Turcji. Dla polskiego kontrwywiadu to trop wskazujący, że już wtedy Szmydta mogły „prowadzić” obce służby. Według ekspertów kontrwywiadu Turcja, szczególnie zaś Stambuł, nazywany również miastem szpiegów, to popularne miejsce spotkań agentów z oficerami prowadzącymi służb wywiadowczych różnych państw” – czytamy w tekście Gazety Wyborczej.
Śledczy ustalili także, że Szmydt miał kłopoty finansowe. Mimo że jako sędzia wojewódzkiego sądu administracyjnego zarabiał kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie, brał tzw. “chwilówki” i zapożyczał się w parabankach. Mogły go do tego doprowadzić wysokie koszty życia – za wynajem mieszkania na ul. Stawki w Warszawie miał płacić 4 tys. zł, do tego dochodziły wysokie alimenty na trójkę dzieci. Według przesłuchanych przez śledczych świadków Szmydt miał też nadużywać alkoholu.
Przed ucieczką na Białoruś Tomasz Szmydt był sędzią w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym w Warszawie. Orzekał w wydziale zajmującym się sprawami wojska, policji i służb specjalnych, rozpoznając m.in. zażalenia na odmowy dostępu do państwowych tajemnic.
“Każda osoba, która stara się o taki dostęp, wypełnia kwestionariusz ze szczegółowymi pytaniami na temat m.in. zdrowia i życia prywatnego. Nasze źródło przyznaje, że może być to cenna wiedza dla obcych służb, które szukają kandydatów do werbunku. Do tej pory nie znaleziono żadnego potwierdzenia, że Szmydt wyniósł i przekazał białoruskim służbom jakiekolwiek informacje uzyskane w związku z wykonywaniem obowiązków sędziego” – czytamy w tekście Wyborczej.
Kierownictwo Prokuratury Krajowej za rządów PiS przepuściło ogromne pieniądze na remont nowej siedziby. Zamiast 15 milionów, inwestycja pochłonęła aż 75 mln złotych.
Brak wiarygodnej oceny stanu technicznego budynku, brak rzetelnego oszacowania kosztów i niecelowe wydatkowanie pieniędzy – to główne zarzuty Najwyższej Izby Kontroli dotyczące zakupu i przebudowy nowej siedziby Prokuratury Krajowej.
Przypomnijmy – Prokuratura Krajowa przeprowadziła się do nowej siedziby w lipcu 2020 roku. Wcześniej urzędowała w dawnym budynku Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego przy ul. Rakowieckiej.
Pięciopiętrowy biurowiec przy ul. Postępu na warszawskim Służewcu, prokuratura kupiła w grudniu 2017 r. Budynek pochodzący z 2005 roku wymagał gruntownego remontu, który trwał 2,5 roku. I właśnie ten remont wzięli pod lupę kontrolerzy NIK-u.
Koszty pięciokrotnie wyższe niż zakładano
Reporter RMF FM Krzysztof Zasada dotarł do raportu z kontroli NIK w siedzibie Prokuratury Krajowej. Według kontrolerów poprzednie szefostwo prokuratury zainwestowało w zakup nowej siedziby bez wiarygodnej oceny stanu technicznego budynku. Zamiast specjalistów, zajęli się tym pracownicy prokuratury, którzy nie posiadali odpowiednich uprawnień.
Brak rzetelnej informacji o sprawności instalacji i urządzeń w nabytych budynkach, prowadzi do zarzutu numer dwa, czyli nierzetelnego oszacowania kosztów remontu i przystosowania biurowca na potrzeby siedziby Prokuratury Krajowej.
Przez to koszty całej inwestycji wzrosły pięciokrotnie – z szacowanych pierwotnie 15 mln do 75 mln złotych.
Osadzeni remontowali siedzibę prokuratury
Poważne zastrzeżenia kontrolerów NIK wzbudziła także kwestia wyłonienia wykonawców prac budowlanych.
Większość prac remontowych zlecono bez przetargu Przywięziennemu Zakładowi Pracy Mazovia, który nie dysponował niezbędnym sprzętem do zrealizowania inwestycji o takiej skali. Mazovia powierzyła więc wykonanie robót trzem podwykonawcom, którym przelała niecałe 26 mln zł z blisko 30 mln otrzymanych od prokuratury.
Na inwestycji Mazovia miała zarobić 3,5 mln zł, ale zaledwie 103 tys. z tej kwoty stanowił koszt robót wykonanych przez osoby pozbawione wolności.
„Jeśli chodzi o wynik wyborów Lewicy, to zrobiliśmy masę błędów. Po pierwsze, mogliśmy ułożyć lepiej listy. Po drugie, musimy przemyśleć kwestię elektoratu: naszych propozycji dla kobiet i dla młodego pokolenia. Po trzecie, błędy popełnione w trakcie samej kampanii wyborczej – jedni ją robili, drudzy nie” – powiedział Włodzimierz Czarzasty w porannej rozmowie w RMF FM z Robertem Mazurkiem.
Lider Nowej Lewicy zapowiedział audyt kampanii wyborczej: „Pojawiają się pytania o wnioski, które nie pojawią się jutro czy pojutrze. Na pewno musimy zrobić ogromne badania i dowiedzieć się, dlaczego kobiety na nas nie głosowały, dlaczego młode pokolenie na nas nie głosowało. Takie badania planujemy na wrzesień”.
Dopytywany o to, czy porażka Lewicy w eurowyborach doprowadzi do wstrząsu w kierownictwie formacji:
„Każda decyzja jest możliwa, również moja rezygnacja. Jeżeli będzie taka potrzeba, jeżeli to przemyślimy, jeżeli będzie taka decyzja, to nie będzie żadnej walki w tej sprawie”