Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
„To nie Ukraina najechała Rosję, lecz Rosja Ukrainę” – śpieszą tłumaczyć amerykańscy politolodzy i dyplomaci w mediach społecznościowych. Na zatrważające komentarze prezydenta Donalda Trumpa o tym, że prezydent UA to dyktator oraz że Ukraina mogła „nie zaczynać tej wojny”, reagują też liderzy państw UE
„Prezydent Trump oszalał. Jego wściekłe ataki na Zełenskiego i Ukrainę to Putin w całej krasie” – napisał w mediach społecznościowych Carl Bildt, były premier Szwecji, a obecnie dyrektor Europejskiej Rady Stosunków Międzynarodowych. Bildt dodał, że o tym, dokąd obecnie zmierza amerykańska polityka, „można tylko gdybać” i „wszystko może się zdarzyć”.
"UE, Wielka Brytania, Norwegia i Turcja muszą teraz wzmocnić wsparcie dla Ukrainy i prawdopodobnie zastanowić się, jak zminimalizować ryzyko wynikające z relacji z USA” – uważa były premier Szwecji.
Komentarze Donalda Trumpa z wtorkowej konferencji w Mar a Lago, niedługo po zakończeniu spotkania delegacji amerykańskiej i rosyjskiej w Rijadzie, o tym, że Ukraina „mogła w ogóle nie zaczynać tej wojny” oraz późniejszy wpis na platformie Truth Social, w którym Trump określił Zełenskiego mianem „dyktatora”, spowodowały lawinę reakcji.
Amerykańscy eksperci i politycy przepraszają za szokujące i zupełnie oderwane od rzeczywistości słowa ich prezydenta.
“Charakterystyka Zełenskiego i Ukrainy przez Trumpa to jedne z najbardziej zawstydzających komentarzy kiedykolwiek wygłoszonych przez amerykańskiego prezydenta” – napisał w mediach społecznościowych John Bolton, były doradca Trumpa ds. bezpieczeństwa narodowego.
„Ukraina nie najechała Rosji, to Rosja najechała Ukrainę! Dla mnie, jako Amerykanina, jest to niezwykle zawstydzające. Do wszystkich Ukraińców, zwłaszcza tych, którzy w wyniku barbarzyńskiej inwazji Putina stracili bliskich, przepraszam” — to słowa Micheala McFaula, republikanina, profesora politologii z Uniwersytetu Stanforda, ambasadora USA w Rosji w latach 2012-2014.
McFaul wezwał też innych republikańskich członków Kongresu, którzy nie podzielają opinii Trumpa, do zabrania głosu. „Teraz jest ten moment” — napisał.
Słowa wsparcia dla Zełenskiego płyną też ze strony amerykańskich polityków.
Dziesiątki posłów opublikowali amerykańscy senatorzy.
Niezależny senator i wielokrotny kandydat na prezydenta USA Bernie Sanders napisał, że „Trump i jego amerykańscy oligarchowie teraz otwarcie układają się z Putinem i rosyjskimi oligarchami. Sojusz Trump-Putin oznacza porzucenie naszych sojuszników, wsparcie dla autorytaryzmu i podważanie naszych demokratycznych tradycji” – napisał Sanders.
Słowa krytyki i sprzeciwu płyną też ze strony europejskich liderów i polityków. Prezydent Czech Petr Pavel napisał w mediach społecznościowych:
„Jaką wartość miałyby mieć wybory w kraju, który od trzech lat broni się przed agresją ze strony sąsiada, które jest mocarstwem nuklearnym? Jak można zorganizować wybory w kraju, którego jedna piąta terytorium jest okupowana? Określanie prezydenta takiego kraju dyktatorem to straszny cynizm” — napisał Pavel.
Do słów Trumpa odniósł się też kanclerz Niemiec Olaf Scholz. Scholz podkreślił we wpisie w mediach społecznościowych, że to Ukraina od trzech lat broni się przed „bezlitosną agresją ze strony Rosji”. Dodał, że odbieranie demokratycznej legitymizacji prezydentowi Zełenskiemu jest bardzo „niewłaściwe i niebezpieczne”.
„Wołodymyr Zełenski to wybrany w wyborach prezydent Ukrainy. To, że w środku wojny nie mogą odbyć się regularne wybory, wynika z wymogów ukraińskiej konstytucji i jest zgodne z kodeksem wyborczym. Nikt nie powinien twierdzić, że jest inaczej” — napisał Scholz.
Słowa Trumpa skrytykował też premier Szwecji Ulf Kristersson oraz minister spraw zagranicznych Niemiec Annalena Baerbock.
„Jeśli obserwujesz prawdziwy świat, zamiast jedynie wrzucać kolejne twity, wiesz, kto w Europie żyje w warunkach prawdziwej dyktatury: ludzie w Rosji i w Białorusi” — powiedziała Baerbock na antenie ZDF w środę 19 lutego wieczorem.
W odpowiedzi na komentarze Trumpa europarlamentarna grupa Europejskiej Partii Ludowej, do której należy Platforma Obywatelska i PSL, wrzuciła na swoje konta w mediach społecznościowych grafikę z mapą ukazującą pełne terytorium Ukrainy, wraz z częściami okupowanymi przez Rosję, z podpisem: „To jest Ukraina”.
Wołodymyr Zełenski w krótkim wpisie podziękował wszystkim za wsparcie.
Podczas konferencji prasowej 18 lutego 2025 w Mar a Lago Donald Trump zarzucił ukraińskim władzom, że to one doprowadziły do wybuchu wojny oraz podważył legitymizację prezydenta Zełenskiego, sugerując, że ma on zaledwie „4 proc. poparcia”, a od trzech lat w kraju nie zostały zorganizowane wybory.
Jednocześnie zasugerował, że to Ukraina jest odpowiedzialna za to, że wojna się rozpoczęła i nadal trwa. Jak stwierdził, ukraińskie władze mogły zawrzeć pokój z Rosją już „trzy lata temu” bez utraty dużej powierzchni swojego terytorium, a co więcej, mogły jej nawet „w ogóle nie zaczynać”. „Jeśli oni martwią się o to, że nie są reprezentowani [przy negocjacjach z Rosją — red.], trzeba pamiętać, że ktoś powinien był zawrzeć umowę pokojową dawno temu, oni mogli zawszeć tę umowę” – przekonywał Trump.
Kilka godzin później we wpisie na platformie Truth Social Trump określił Zełenskiego mianem „dyktatora”.
Prezydent Zełenski wygrał wybory prezydenckie w Ukrainie w 2019 roku z wynikiem 73 proc. głosów. Jego mandat dobiegł końca w maju 2024, ale zorganizowanie wyborów było niemożliwe ze względu na trwającą wojnę. Od 24 lutego 2022, czyli dnia inwazji Rosji na Ukrainę w kraju obowiązuje stan wojenny, a zgodnie z ukraińskim prawem w sytuacji stanu wojennego nie można organizować wyborów.
Nieprawdziwe są też przywoływane przez Trumpa dane, jakoby poparcie Zełenskiego sięgało obecnie tylko 4 proc. Jak wynika z przeprowadzonego na początku lutego 2025 sondażu Kyiv International Institute of Sociology (KIIS), Zełenskiego popiera w tej chwili 57 proc. respondentów.
Obiekt, który z hukiem spadł na Ziemię w miejscowości Oborniki, może być elementem układu paliwowego rakiety Falcon 9 – potwierdziła Polska Agencja Kosmiczna.
W województwie wielkopolskim najprawdopodobniej spadł 4-tonowy fragment rakiety, która wynosiła na orbitę satelity Starlink – poinformowała Polska Agencja Kosmiczna POLSA. Departament Bezpieczeństwa Kosmicznego poinformował, że obiekt wszedł w polską przestrzeń powietrzną przed piątą rano. Pochodzący z niego rozbłysk można było obserwować na niebie.
„POLSA informuje o aktualnej sytuacji w przestrzeni kosmicznej i wykrytych zagrożeniach odpowiednie służby i instytucje w kraju. Raporty sytuacyjne, dotyczące przewidywania wejścia w atmosferę i kolizji satelitów na orbicie są wytwarzane i dostarczane są systematycznie m.in. do Ministerstwa Rozwoju i Technologii, Ministerstwa Obrony Narodowej, Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, Ministerstwa Infrastruktury, Rządowego Centrum Bezpieczeństwa” – czytamy w komunikacie specjalistów Agencji.
Rakieta została wystrzelona 1 lutego z bazy sił powietrznych Vandenberg w Kalifornii i wynosiła na orbitę 22 satelity Starlink. Elementy rakiety nie powinny spaść na tereny zamieszkałe przez ludzi, najczęściej spadają na ocean. „SpaceX stosuje tę procedurę, aby ograniczyć ilość śmieci kosmicznych. Zwykle odbywa się to nad obszarami morskimi. Dlaczego do deorbitacji doszło tym razem nad Europą? Ciężko powiedzieć. W przypadku misji wynoszących ładunki na wyższe orbity, gdy nie ma wystarczającej ilości paliwa na deorbitację, drugi stopień pozostaje na orbicie, stopniowo tracąc wysokość, aż do naturalnego wejścia w atmosferę” – mówi cytowany przez portal Nauka w Polsce popularyzator nauki Karol Wójcicki.
„Możemy potwierdzić jedynie, że spadł jakiś obiekt, nie chcemy mówić bez żadnych wątpliwości, że jest on elementem z tej czy innej rakiety. Na miejscu jest nasz pracownik. Jesteśmy w kontakcie z firmą SpaceX. Zakładamy, że to może być element tej rakiety” – mówił w TVP Info pułkownik Marcin Mazur, wiceprezes Polskiej Agencji Kosmicznej.
O swoim starcie w wyborach prezydenckich marszałek Sejmu mówił w wywiadzie dla Wirtualnej Polski.
Marszałek Sejmu w wywiadzie odniósł się również do pomysłu wysłania kontyngentu europejskich wojsk do Ukrainy. „Nie znajduję w Polsce zgody na ten krok. Pytanie też, czy rzeczywiście jest dziś najważniejszy. Mam czasem wrażenie, że to znowu będzie dyskusja zastępcza: kto wyśle, kto nie wyśle, ilu wyśle, czy pięć, czy 10 tysięcy, i kto zapewni mandat i gwarancje bezpieczeństwa takiej misji” – mówił Hołownia, powtarzając stanowisko ministra obrony narodowej Władysława Kosiniaka-Kamysza.
Oceniając swoje szanse w wyścigu prezydenckim polityk stwierdził, że jego celem jest wynik lepszy od zwyżkującego w sondażach Sławomira Mentzena. Jeden z liderów Konfederacji według ostatnich badań opinii publicznych może liczyć na nawet powyżej 16 proc. poparcia. „To oczywiste, że zamierzam go pokonać, żebyśmy nie musieli stawać w Polsce przed dylematami ze Słowacji, Francji, Austrii, czy za chwilę Niemiec. Kampanię de facto dopiero zaczynam, łącząc ją z pracą w Sejmie, jestem pewien, że za miesiąc sondaże wyglądać będą inaczej. A Konfederacja też zawsze silna jest nie wtedy, kiedy trzeba. Pamiętam ich wiwaty latem 2023, gdy byli trzecią siłą i już planowali rządy. W lutym 2020 miałem w sondażach 3-5 proc. W tej kampanii wszystko jest jeszcze przed nami, a nie za nami” – ocenił marszałek.
Jednocześnie zapewnił, że w razie przegranej z Mentzenem nie będzie ubiegał się o miejsce w rządzie Donalda Tuska. W takim przypadku mógłby pozostać bez państwowego stanowiska. Partie koalicyjne zobowiązały się do przekazania tego stanowiska w połowie kadencji parlamentu politykowi Lewicy, którym powinien być obecny wicemarszałek Włodzimierz Czarzasty.
Według sondażu pracowni Opinia24 dla RMF FM w pierwszej turze wyborów prezydenckich zwyciężyłby Rafał Trzaskowski, który może liczyć na poparcie 30,9 proc. Drugi Karol Nawrocki osiągnąłby 21,7 proc. Na podium jest również Sławomir Mentzen z wynikiem 16,8 proc. Wynik Hołowni to zaledwie 4,7 proc.
Prawo zabrania organizacji wyborów w czasie stanu wojennego. Administracja w Waszyngtonie mimo to nakłania Kijów do ich przeprowadzenia.
Rosja chce „powstrzymać dzikie barbarzyństwo” – powiedział prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump po rozmowach z ministrem spraw zagranicznych Rosji Siergiejem Ławrowem w Rijadzie. Przywódca USA wyraził przekonanie, że jesteśmy bliżej pokoju w Ukrainie. Wsparł też ideę wysłania europejskich wojsk do Ukrainy w ramach misji kontyngentu pokojowego. „Jeśli oni chcą to zrobić, to świetnie. Jestem za (...) Wiem, że Francja o tym wspomniała. Inni o tym wspomnieli. Wielka Brytania o tym wspomniała, ale tak, jeśli zawrzemy porozumienie pokojowe, myślę, że mając tam wojska, z punktu widzenia Europy, my nie będziemy musieli tam niczego umieszczać, ponieważ jesteśmy bardzo daleko” – mówił Trump.
Prezydent USA winą za trwającą wojnę obarczył Ukrainę. Jak stwierdził, władze zaatakowanego przez Rosję kraju nie mogą wymagać miejsca przy stole negocjacyjnym. „Powinni byli to zakończyć trzy lata temu. Nigdy nie powinni byli tego zaczynać. Mogliby zawrzeć umowę. Ja mógłbym zawrzeć umowę dla Ukrainy, która dałaby im prawie całą ziemię, wszystko, prawie całą ziemię. I nikt by nie zginął” – przekazał Trump w wystąpieniu dla mediów. Jak podkreślił, propozycja wycofania amerykańskich wojsk z Europy nie jest częścią rozmów z rosyjskimi władzami.
Jednocześnie Trump wsparł możliwość przeprowadzenia wyborów prezydenckich w Ukrainie. „Mamy przywódcę w Ukrainie, który – nie chcę tego mówić, ale ma 4 proc. poparcia. I ma kraj, który został rozwalony na kawałki” – argumentował. W rzeczywistości jednak sondaże opinii publicznej wykazują, że Wołodymyr Zełenski jako prezydent Ukrainy może cieszyć się poparciem 52 proc. wyborców. To więcej, niż w przypadku Trumpa, którego rządy według sondaży popiera ok. 47 proc. wyborców.
Według politycznego kalendarza zarówno wybory prezydenckie, parlamentarne, jak i samorządowe powinny odbyć się w Ukrainie w 2024 roku, a kadencja prezydenta Zełenskiego powinna była zakończyć się w maju 2024. Prawo zabrania jednak przeprowadzania wyborów w czasie trwającego w Ukrainie stanu wojennego.
Mimo to, według ukraińskich dziennikarzy, przy nacisku amerykańskiej dyplomacji Kijów przygotowuje się do ich organizacji. Pisał o tym między innymi The Kyiv Independent. O potrzebie przeprowadzenia wyborów mówił nie tylko prezydent Trump, ale i Keith Kellog, specjalny wysłannik Waszyngtonu do spraw ukraińskiej wojny. Przeciwko Zełenskiemu mogą startować były dowódca Ukraińskich Sił Zbrojnych Walerij Załużny, jak i były prezydent Petro Poroszenko, stojący dziś na czele parlamentarnej opozycji.
Poroszenko w wywiadzie z Voice of America sprzeciwił się jednak organizacji wyborów. Jak ocenił, zagroziłoby to jedności kraju wobec wojny, a jedynym zwycięzcą wyborów byłby Władimir Putin. Jednocześnie były prezydent decyzją Zełenskiego został objęty sankcjami za „zdradę stanu”, której miał dopuścić się 10 lat temu. Ani władze, ani Poroszenko nie ujawniają, o jakie sankcje chodzi i jakich dokładnie oskarżeń dotyczą. Poroszenko komentuje jednak, że decyzja prezydenat jest motywowana politycznie.
Francja i Wielka Brytania wyraziły chęć wysłania wojsk do Ukrainy, a o wspólnym froncie działań państwa UE mają rozmawiać dziś w Paryżu. Do stolicy Francji wybrał się również premier Donald Tusk. Polskie władze wykluczają jednak udział w ewentualnej misji pokojowej. „Jesteśmy powołani do ochrony Polski. Wspieraliśmy Ukrainę i będziemy wspierać, ale – podkreślam – nie wyślemy tam wojsk. Mamy inne zadania jako państwo przyfrontowe” – mówił w radiu RMF FM minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz.
Ochrona mokradeł to nie tylko kluczowe działanie w zakresie adaptacji do zmiany klimatu, ale i akt patriotyczny – podkreślają autorzy „Paktu dla mokradeł”, który w Poznaniu zawarły setki naukowców i ekspertów.
Mokradła to jeden z najbardziej niedocenionych elementów przyrody. Choć jest niezwykle ważny, przez lata na skutek błędnej polityki i zaniedbań zdegradowaliśmy w Polsce aż 85 proc. ekosystemów mokradłowych. Dlatego uczestnicy niedawnej konferencji na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu zaproponowali rządzącym i obywatelom „Pakt dla mokradeł”.
„Ochrona i odtwarzanie tych ekosystemów są naszym wspólnym obowiązkiem. Jest to szczególnie istotne, gdyż wiele obszarów podmokłych zostało zdegradowanych, a duża liczba gatunków fauny i flory typowych dla różnego rodzaju mokradeł w Polsce jest zagrożona wyginięciem i znajduje się w Polskich Czerwonych Listach i Księgach” – odnotowano w „pakcie”.
Najnowsze badania naukowe pokazują, że aż 25 proc. europejskich torfowisk zostało zdegradowanych, w tym 50% torfowisk w samej Unii Europejskiej. W Polsce jest jeszcze gorzej, bo odsetek zdegradowanych torfowisk wynosi aż 85%.
„Oznacza to, że te ogromne obszary stały się emitorami, a nie pochłaniaczami dwutlenku węgla. Stan jezior czy (w większości uregulowanych) cieków wodnych także nie jest dobry, co możemy zaobserwować poprzez coraz częściej pojawiające się informacje medialne nt. zakwitów glonów czy zatrucia ryb w wodach” – zauważają twórcy dokumentu.
Ekosystemy mokradłowe obejmują szeroką gamę siedlisk wodno-błotnych. To nie tylko torfowiska i bagna, lecz także po części jeziora, rzeki i solniska, wody stałe lub okresowe, a także zbiorniki naturalne lub sztuczne.
W deklaracji podkreślono, że prawidłowe funkcjonowanie wszystkich tych ekosystemów jest niezbędne dla spowolnienia postępującej zmiany klimatu, a także zniwelowania coraz częściej obserwowanych zdarzeń ekstremalnych i katastrofalnych.
Ochrona mokradeł wymaga współdziałania różnych środowisk – od administracji państwowej i unijnej, przez instytucje naukowe, po stowarzyszenia i fundacje. By do niej faktycznie doszło, niezbędne jest więc stworzenie odpowiednich planów uwzględniających wiedzę i naukową, i techniczną. Potrzebne jest też wsparcie prawne i finansowe.
„To inwestycje, które są niezbędne dla ochrony i odtwarzania mokradeł, ochrony zasobów wodnych i jakości wód, przeciwdziałania suszom i spadkowi bioróżnorodności. Potrzebujemy ich, by chronić się przed postępującą zmianą klimatu, ale i poprawić obronność kraju. Przedostanie się wroga przez tego typu tereny jest przecież o wiele trudniejsze” – komentuje w rozmowie z „Nauką o Klimacie” prof. dr hab. Mariusz Lamentowicz z UAM, który od lat bada mokradła w Polsce i na świecie.
Do tego torfowiska stanowią jedne z najlepszych archiwów archeologicznych, historycznych i paleoekologicznych. Dzięki swoim właściwościom są unikatowym rezerwuarem doskonale zachowanych naturalnych „zabytków”. A tym samym kluczem do rekonstrukcji i zrozumienia naszej przeszłości oraz relacji naszych przodków z otaczającą ich przyrodą.
„W torfie zapisane zostało dziedzictwo kulturowe i historia naszych ziem, począwszy od pierwszych rolników sprzed siedmiu tysięcy lat, poprzez wały Biskupina, początki państwa Mieszka i jego następców aż po czasy obecne” – piszą autorzy „paktu dla mokradeł”.
I dodają: „Ochrona mokradeł to zatem akt patriotyczny, pozwalający zarówno na ochronę pamięci historycznej, naszej tożsamości i ochronę przyrody dla przyszłych pokoleń w myśl, że przeszłość to dziś”.
Autorzy paktu postulują, by jako punkt wyjścia w ogóle uznano, że ratowanie mokradeł to kluczowym działaniem nie tylko w zakresie adaptacji do zmiany klimatu, ale i ochrony środowiska, w tym np. ograniczania czy też powstrzymywania wymierania gatunków.
Autorzy deklaracji postulują też o utworzenie systemu monitoringu stanu ekologicznego mokradeł oraz oceny ich funkcji ekosystemowych. Potrzebne są również lepsze instrumenty prawne, administracyjne i finansowe – służące również temu, by w odtwarzanie mokradeł chętniej zaangażował się sektor prywatny.
Kolejne z rzeczy na liście to ograniczenie wydobycia i stosowania torfu w przemyśle ogrodniczym, szkółkarskim i innych sektorach, a także ochrona mokradeł w miastach, które często osuszane są na potrzeby inwestycji.
Niezwykle ważne jest też wypracowanie nowych zasad gospodarowania glebami torfowymi w sektorze rolniczym i leśnym. To o tyle istotne, że unijne plany z tym związane były jednym z elementów składowych rolniczych protestów w całej Europie.
„Dopiero niedawno w pełni doceniono znaczenie mokradeł w kontekście zmian klimatycznych. Mokradła gromadzą dwa razy więcej węgla niż lasy, a ich degradacja może prowadzić do emisji znacznych ilości dwutlenku węgla i metanu. Dlatego ich ochrona i odtwarzanie stanowią priorytetowe wyzwania dla ludzkości. Teraz musimy działać efektywnie w skali lokalnej, na obszarach rolniczych, leśnych i w miastach. W Polsce to dopiero początek drogi po ponad kilkuset latach degradacji” – podsumowuje prof. Lamentowicz.