Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Kolumbijski kongres przyjął ustawę zakazującą walk byków. W Kolumbii co roku odbywają się setki takich wydarzeń, które przyciągają tysiące widzów.
„Śmierć nie będzie już przedstawieniem” – napisał w publikacji na portalu X lewicowy prezydent Gustavo Petro, który zapewne podpisze ustawę, by wprowadzić zmianę w kraju.
„Ci, którzy bawią się śmiercią zwierząt, skończą, bawiąc się śmiercią ludzi; tak jak ci, którzy palą książki, skończą, paląc ludzi” – dodał.
Walki byków zostały zapoczątkowane w Kolumbii przez Hiszpanów w czasach kolonialnych i stały się bardzo popularne. Przyciągają tysiące widzów na duże areny takich miast jak Bogota, Medellín i Manizales.
„Ustawodawcy popierający zakaz argumentowali, że walki byków stanowią jeden z najbardziej kontrowersyjnych przejawów hiszpańskiego kolonializmu, a praktyka jest sprzeczna z konstytucyjnym prawem do ochrony środowiska i uznania zwierząt za istoty czujące, którym należy się ochrona” – pisze AFP.
Zakaz walk byków zostanie wprowadzony dopiero w 2027 roku. Do tego czasu będzie trwał okres przejściowy, a władze krajowe będą musiały pomóc w znalezieniu alternatywnych możliwości zatrudnienia dla dziesiątek tysięcy osób, które według są bezpośrednio lub pośrednio zależne od dochodów z walk byków.
Również areny będą musiały być dostosowane do innych wydarzeń sportowych czy kulturalnych.
W regionie walki byków zakazane są m.in. w Brazylii, Chile, Argentynie, Urugwaju i Gwatemali – podaje AFP.
Walki byków wciąż jednak są dozwolone w Ekwadorze, we Francji, Meksyku, Peru, Portugalii, Hiszpanii i Wenezueli.
Były prezydent USA, Donald Trump skrytykował wyrok skazujący, nazywając proces w Nowym Jorku „bardzo niesprawiedliwym”. Dodał, że sprawa miała upolityczniony charakter i obiecał apelację.
Proces „był bardzo niesprawiedliwy... Widzieliście, co stało się z niektórymi świadkami, którzy byli po naszej stronie, zostali dosłownie rozniesieni” – powiedział Trump podczas konferencji prasowej dzień po wyroku, jak donosi AFP. Swoich przeciwników określił mianem „chorych” i „faszystów”.
Po trwającym niemal miesiąc procesie, w czwartek, 30 maja ława przysięgłych sądu stanowego na Manhattanie w Nowym Jorku uznała byłego prezydenta USA winnym 34 zarzutów fałszowania dokumentacji biznesowej w związku z ukrywaniem zapłaty za milczenie aktorki porno Stormy Daniels podczas kampanii wyborczej 2016 roku.
Konferencja Donalda Trumpa rozpoczęła się o godz. 17 w wieżowcu Trump Tower na Manhattanie w Nowym Jorku. Trump mówił m.in. że Joe Biden i „banda faszystów”, którzy go popierają, nie zabezpieczają granicy USA z Meksykiem — podaje z kolei Associated Press.
AFP podaje, że Trump zapowiedział odwołać się od wyroku. Dodał, że jego zespół prawny ma kilka podstaw "do zakwestionowania wyroku wydanego przez nowojorską ławę przysięgłych'.
„Będziemy odwoływać się od tego oszustwa... w wielu różnych sprawach” – powiedział Trump, który ubiega się o reelekcję na prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Aktorka Stormy Daniels, złożyła kilkudniowe zeznania, które zawierały intymne szczegóły rzekomego spotkania z byłym prezydentem.
Jak donosi Onet, wyborcze banery Marcina Romanowskiego, Jana Kanthaka i Daniela Obajtka drukowano w garażu w Aleksandrowie w województwie lubelskim. Prokuratura podejrzewa, że mogło dojść do nielegalnego wspierania komitetu wyborczego, z pominięciem oficjalnych źródeł finansowania.
„Sprawa nie wyszłaby na jaw, gdyby nie zmiana władzy w Polsce” – czytamy w artykule Onetu.
A wszystko zaczęło się od zgłoszenia byłej posłanki PiS Beaty Strzałki. „Ubiegająca się o reelekcję polityczka z Biłgoraja (ostatecznie nie udało jej się po raz kolejny dostać do Sejmu) w październiku 2023 r. poinformowała policję o niszczeniu i kradzieży jej materiałów wyborczych. Ówczesna parlamentarzystka startowała z 13. miejsca w okręgu chełmskim. Tym samym, gdzie o mandat posła starał się znany z afery w Funduszu Sprawiedliwości Marcin Romanowski”.
13 października, czyli na dwa dni przed wyborami do Sejmu — na wniosek prokuratury — policja przeszukała nieruchomość w miejscowości Aleksandrów, która leży kilkanaście kilometrów od Biłgoraja w województwie lubelskim.
Na posesji policja znalazła banery należące do byłej posłanki PiS oraz drukarkę.
Onet ustalił, że w garażu tej posesji drukowano materiały i banery wyborcze Marcina Romanowskiego, ówczesnego wiceministra sprawiedliwości. „Ubiegający się o mandat poselski polityk Suwerennej Polski startował z siódmego miejsca. Romanowski zdobył ponad 17 tys. głosów, dzięki czemu znalazł się w Sejmie” – czytamy.
„Do nowego szefostwa prokuratury dotarły informacje, że nie wykonano wszystkich niezbędnych czynności. Dlatego prokuratura ponownie zleciła dokładne sprawdzenie posesji oraz zabezpieczenie wszelkich niezbędnych materiałów” – pisze Onet.
Policja kolejny raz przeszukała miejsce 17 maja br. Według informacji Onetu w garażu drukowano materiały wyborcze kandydatów PiS do europarlamentu — Jana Kanthaka i Daniela Obajtka
Policjanci zabezpieczyli wszystkie dowody, a sprawą zajmuje się Prokuratura Okręgowa w Zamościu.
„Dochodzenie będzie rozszerzane o czyny, które można zakwalifikować jako przestępstwa wskazane w Kodeksie wyborczym. Mowa m.in. o nielegalnym wspieraniu komitetu wyborczego, z pominięciem oficjalnych źródeł finansowania” — powiedział portalowi Onet prokurator Rafał Kawalec.
Jan Kanthak do europarlamentu startuje z 10. miejsca w okręgu lubelskim, gdzie liderem jest Mariusz Kamiński. Były prezes Orlenu Daniel Obajtek otwiera listę PiS do PE na Podkarpaciu. „Z Aleksandrowa do granicy woj. podkarpackiego można dojechać w mniej więcej 30 min” – pisze Onet.
Do tekstu Onetu odniósł się Daniel Obajtek na portalu X: „Wszystkie materiały wyborcze są drukowane zgodnie z przepisami, w ramach obowiązującego mnie limitu. Zawarte w artykule insynuacje są podstawą do skierowania sprawy w trybie wyborczym”.
„Żadnej mobilizacji w Polsce nie będzie” – powiedział telewizji TVN 24 Jacek Dobrzyński, rzecznik prasowy ministra koordynatora służb specjalnych ws. fałszywej depeszy Polskiej Agencji Prasowej.
W piątek po godz. 14 w serwisie Polskiej Agencji Prasowej pojawiła się depesza, w której przekazano, że 1 lipca 2024 r. ogłoszona zostanie w Polsce częściowa mobilizacja wojskowa. „200 tys. obywateli Polski zostanie powołanych do obowiązkowej służby wojskowej, a wszyscy zmobilizowani zostaną wysłani do Ukrainy” – czytamy na portalu Onet.
PAP natychmiast zdementowała tę wiadomość, informując, że w depeszy znalazły się nieprawdziwe informacje. „Uwaga redakcje! Źródłem depeszy pod tytułem »Premier RP Donald Tusk: 1 lipca 2024 r. zacznie się w Polsce częściowa mobilizacja« nie jest Polska Agencja Prasowa” — czytamy na portalu Onet.
„Żadnej mobilizacji w Polsce nie będzie” – powiedział telewizji TVN 24 Jacek Dobrzyński, rzecznik prasowy ministra koordynatora służb specjalnych.
Dobrzyński także poinformował, że to prawdopodobnie rosyjski cyberatak na Polską Agencję Prasową. „Służby rosyjskie próbują zamieszać i szerzą dezinformację w naszym kraju”.
Potwierdził, że rozmawiał z redaktorem naczelnym PAP. „Depesza została szybko zdjęta. Jej treść od razu wyglądała na niepoważną. Ważne, żeby takie treści nie były powielane”.
Dobrzyński także napisał na portalu X, że „Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego we współpracy z ministerstwem cyfryzacji podjęła natychmiastowe działania”.
Do sprawy odniósł się także wicepremier i minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski. „Depesza PAP w sprawie częściowej mobilizacji jest nieprawdziwa” – napisał na portalu X i dodał, że ministerstwo cyfryzacji podjęło kroki „wyjaśnienia sprawy”.
Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Jacek Siewiera napisał, że „W Rzeczypospolitej mobilizacje zarządza Prezydent, w trybie wskazanym w art. 136 Konstytucji” i dodał, że „informacje dotyczące ewentualnej mobilizacji, jakie znalazły się w PAP, są nieprawdziwe i najprawdopodobniej celowe”.
Głos zabrał także premier Donald Tusk: „Kolejny, bardzo groźny atak hakerski dobrze ilustruje rosyjską strategię destabilizacji w przeddzień wyborów europejskich. Polskie służby są przygotowane i działają pod nadzorem ministrów spraw wewnętrznych i cyfryzacji. Coraz wyraźniej widać, jak ważne są dla nas te wybory” – napisał na portalu X.
Treść depeszy ewidentnie wyglądała na dezinformację: mogą o tym świadczyć zbyt długie zdania oraz błędy ortograficzne np. we frazie „agresja rosyjska”, przymiotnik był napisany wielką literą, czy stylistyczne „twardego pragnienia”. Źródłem miał być premier Donald Tusk, ale w całej depeszy nie ma cytowań jego wypowiedzi, to również powinno wzbudzić podejrzenia.
„(...) w ramach strategii obronnej, a także jako przykład udanej inicjatywy praktycznego wsparcia dążeń narodu ukraińskiego w walce z agresją Putina, rząd polski ogłasza częściową mobilizację zbrojną, czyli: »mobilizację dla pokój«” — brzmiał dalszy ciąg.
W depeszy pojawił się też następujący akapit: „Mobilizacja odbędzie się w kilku etapach: od 1 lipca 2024 r. do 1 listopada 2024 r., podczas których zmobilizowanych zostanie 200 tys. osób. Mobilizacja obejmie przede wszystkim te osoby, które wcześniej odbywały już służbę wojskową (w sumie 27 tys. osób), ale także przedstawicieli zawodów pozamilitarnych”.
Dalej wymieniono, że będą to: „górnicy, kierowcy kategorii C i D, kucharze, lekarze, spawacze, specjaliści IT, inżynierowie komunikacji, tłumacze”.
„Wkład wojskowy zmobilizowanej rezerwy, utworzonej z obywateli polskich ma być dobitnym przykładem twardego pragnienia zachowania jedności i wartości krajów europejskich, jak i całego demokratycznego i zachodniego świata. To ma dać Polsce pierwszeństwo do zdecydowanego odparcia agresji Rosyjskiej, rozpoczętej przez Władimira Putina” — można było przeczytać w kolejnym akapicie.
Rzecznik niemieckiego rządu poinformował, że Ukraina otrzymuje zgodę na atakowanie celów w Rosji za pomocą broni przekazanej przez Niemcy. Zielone światło daje także Joe Biden
Steffen Heberstreit poinformował na platformie X, że gabinet Scholza wyraził zgodę na użycie przez Ukrainę niemieckiej broni do ataków na pozycje Rosjan na terenach przygranicznych.
“W ostatnich tygodniach Rosja przygotowywała, koordynowała i przeprowadzała ataki z terenów rosyjskiego obszaru przygranicznego, w szczególności w rejonie Charkowa. Wspólnie jesteśmy przekonani, że na mocy prawa międzynarodowego Ukraina ma prawo do obrony przed tymi atakami. W tym celu może ona także użyć dostarczonej przez nas broni” – napisano w oświadczeniu niemieckiego rządu.
Na wykorzystanie amerykańskiej broni do celów ofensywnych zezwolił także Joe Biden. Jak ustalił serwis Politico, prezydent USA zgodził się, aby Ukraina używała amerykańskiego sprzętu do ataków na pozycje Rosjan w rejonie przygranicznym.
„Prezydent niedawno polecił swojemu zespołowi zapewnić Ukrainie możliwość użycia broni dostarczonej przez USA do celów przeciwogniowych w obwodzie charkowskim, aby Ukraina mogła odpowiedzieć siłom rosyjskim, które ją atakują lub przygotowują się do ataku” – przekazali przedstawiciele amerykańskiej administracji.
Urzędnicy podkreślają jednak, że nadal nie ma zgody USA na używanie ATACMS lub rakiet dalekiego zasięgu na inne cele w Rosji.
W Pradze trwa właśnie nieformalne spotkanie ministrów spraw zagranicznych państw członkowskich NATO. Jednym z omawianych tematów jest kwestia obrony Ukrainy, również poza jej terytorium, przy użyciu zachodniego uzbrojenia. W ostatnich tygodniach Zachód był podzielony co do tego, czy Ukraina powinna móc atakować również cele na terytorium Rosji. Argumentem „za” było wzmocnienie samoobrony Ukrainy. Przeciw — obawa, że to może wciągnąć Zachód w konflikt.
„Musimy brać pod uwagę to, jak zmienia się przebieg tej wojny — na początku prawie wszystkie walki miały miejsce głęboko na terytorium Ukrainy, a w ostatnich tygodniach i miesiącach do ciężkich walk dochodzi wzdłuż granicy między Ukrainą a Rosją, w regionie Charkowa” – mówił w Pradze Stoltenberg. “Ukraina powinna mieć prawo do samoobrony, nawet jeśli to oznacza atakowanie celów poza jej granicami” – podkreślał szef sojuszu.