Poza Benjaminem Netanjahu MTK chce aresztować byłego ministra obrony Izraela Jo'awa Galanta oraz lidera Hamasu Mohammeda Deifa. Chodzi o zbrodnie wojenne podczas wojny w Strefie Gazy
Izraelska armia kontynuuje naloty na Zachodnim Brzegu. W środę 28 sierpnia w miejscowościach Jenin oraz Tubas zginęło 10 osób — poinformowało palestyńskie ministerstwo zdrowia. Armia Izraela twierdzi, że to bojownicy Hamasu.
Setki izraelskich żołnierzy wspieranych przez helikoptery, drony i pojazdy opancerzone dokonały w środę nalotów m.in. na miasta Jenin i Tulkarm na okupowanym Zachodnim Brzegu, zabijając co najmniej 10 Palestyńczyków — informuje Reuters.
To jeden z największych ataków przeprowadzonych przez Izrael na Zachodnim Brzegu w ciągu ostatnich kilku miesięcy, po serii mniejszych akcji zbrojnych na tym obszarze w ostatnich tygodniach. Siły izraelskie zapewniają, że atakują kryjówki bojowników palestyńskich organizacji terrorystycznych.
„Iran pracuje nad ustanowieniem na Zachodnim Brzegu wschodniego frontu terrorystycznego przeciwko Izraelowi, zgodnie z modelem Gazy i Libanu. W tym celu finansuje i uzbraja terrorystów oraz prowadzi przemyt zaawansowanej broni z Jordanii” – izraelski minister spraw zagranicznych Israel Katz napisał na platformie X.
Katz podkreślił, że trwająca od trzech tygodni operacja armii Izraela na Zachodnim Brzegu ma na celu „udaremnienie rozwoju islamsko-irańskiej infrastruktury terrorystycznej”.
Jak wynika z danych ONZ, od początku sierpnia w nalotach izraelskiej armii na Zachodnim Brzegu zginęło już 128 osób, w tym 26 dzieci. Izrael twierdzi, że zabici byli bojownikami Hamasu. Tymczasem Hamas informuje, że zginęło 10 bojowników. W tym czasie Izrael przeprowadził też 183 przeszukania, w wyniku których zatrzymano 113 Palestyńczyków.
Siły Obronne Izraela (IDF) poinformowały, że prowadzą operacje w trzech obszarach Zachodniego Brzegu: Jenin, Tulkarm i obozie dla uchodźców al-Far'a w pobliżu Tubas.
Sąd Okręgowy w Warszawie zdecydował o przedłużeniu o kolejne trzy miesiące tymczasowego aresztu dla księdza Michała O. i dwóch urzędniczek Ministerstwa Sprawiedliwości podejrzanych w sprawie Funduszu Sprawiedliwości — podaje TVN24.
W związku z uzupełnieniem i częściową zmianą zarzutów prokuratorskich wobec księdza Michała O. (na zdjęciu powyżej) oraz dwóch urzędniczek z Ministerstwa Sprawiedliwości — Urszuli D. i Karoliny K., podejrzanych w sprawie Funduszu Sprawiedliwości, Sąd Okręgowy w Warszawie przychylił się do wniosku prokuratury o przedłużenie aresztu tymczasowego dla podejrzanych o kolejne trzy miesiące — poinformował portal TVN24.
Ksiądz Michał O. oraz dwie urzędniczki z Ministerstwa Sprawiedliwości mają obecnie postawione zarzuty m.in. o nadużycie władzy (art. 231 par. 1 i 2 kk), poświadczenie nieprawdy (art. 271 par. 1 i 3 kk), wyrządzenie Skarbowi Państwa szkody w wielkich rozmiarach (art. 296 par. 3 kk) oraz działanie w zorganizowanej grupie przestępczej.
Przypomnijmy: ks. Michał O. oraz Urszula D. i Karolina K. to podejrzani w głośnym śledztwie dotyczącym Funduszu Sprawiedliwości. Prokuratura Krajowa bada, w jaki sposób resort Zbigniewa Ziobry rozdawał publiczne dotacje z Funduszu. Wśród podejrzanych beneficjentów dotacji jest Fundacja Profeto, której szefem jest ks. Michał O. i którą miała dostać niemal 100 mln zł. Sprawę ujawniło OKO.press oraz TVN24.
Prokuratura Krajowa pod koniec marca 2024 roku zarzuciła ks. O., że działając wspólnie i w porozumieniu z urzędniczkami Ministerstwa Sprawiedliwości, doprowadził do przekazania Fundacji Profeto ogromnej dotacji z Funduszu Sprawiedliwości, mimo że fundacja nie spełniała wymogów, by się o nią ubiegać. Ks. Michał O. był znajomym ówczesnego ministra.
Ksiądz i dwie urzędniczki byli jednymi z pierwszych osób zatrzymanych w śledztwie pod koniec marca 2024 roku. Cała trójka została tymczasowo aresztowana. Z wolnej stopy odpowiada natomiast podejrzany Tomasz Mraz, który poszedł na współpracę z prokuraturą. To były urzędnik Ministerstwa Sprawiedliwości i zaufany współpracownik ówczesnego wiceministra Marcina Romanowskiego.
Czytaj więcej o sprawie:
Premier Donald Tusk tłumaczy się z podpisania dokumentu Kancelarii Prezydenta, który wyznacza neo-sędziego na przewodniczącego zgromadzenia sędziów Izby Cywilnej Sądu Najwyższego
„Nie będę owijał w bawełnę, nastąpił błąd (...) Urzędnik odpowiedzialny za przygotowanie do podpisywania nie dostrzegł polityczności dokumentu, który stanowił o nominacji dla neosędziego” – powiedział szef rządu podczas konferencji prasowej w środę 28 sierpnia.
Donald Tusk podkreślił, że nie poinformowano go, że nazwiska sędziego na dokumencie, to nazwisko neo-sędziego. Jako winnego niedopatrzenia wskazał ministra Macieja Berka. Podkreślał jednak, że minister jest osobą zaangażowaną w pracę na rzecz praworządności i sprawa kontrasygnaty jest wypadkiem przy pracy.
„Nie będę ścigał z tego powodu głowy” – stwierdził premier.
Tusk stwierdził także kilkukrotnie, że jego błąd nie jest tak poważny, jak to niektórzy przedstawiają.
„Nie dajcie sobie wmówić, że skutki tego podpisu są katastrofalne” – powiedział. I dodawał, że jeśli w 2025 roku kandydat wywodzący się z obozu aktualnego rządu zostanie prezydentem, to „nie będzie żadnych długotrwałych konsekwencji” tej kontrasygnaty, sugerując, że rozwiązania ustawowe przygotowywane przez Ministra Sprawiedliwości rozwiążą całościowo problem neo-sędziów.
Sprawa podpisu złożonego przez premiera Donalda Tuska pod postanowieniem prezydenta Dudy o wyznaczeniu neo-sędziego na przewodniczącego zgromadzenia sędziów Izby Cywilnej SN, które ma wybrać nowego prezesa Izby Cywilnej, wzbudziła ogromne kontrowersje. „Sędziowie SN są zdruzgotani, oszołomieni. Czują się zdradzeni” – komentował sprawę w rozmowie z OKO.press prezes Iustitii sędzia Krystian Markiewicz.
„Nie można jednocześnie głosić, że będzie się naprawiać się wymiar sprawiedliwości i promować neosędziów, powierzając im odpowiedzialne funkcje w Sądzie Najwyższym. To są oczywistości” – dodawał sędzia Piotr Prusinowski, prezes Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych Sądu Najwyższego.
O sprawie pisaliśmy tutaj:
Publikacja serwisu Ważnyje Istorii podważa dotychczasowy polityczny wizerunek Pawła Durowa, założyciela serwisu Telegram
Niezależny rosyjski serwis śledczy działający na terytorium Łotwy Ważnyje Istorii opublikował materiał dotyczący wizyt w rodzinnym kraju Pawła Durowa, rosyjskiego miliardera technologicznego, założyciela i właściciela serwisu Telegram. Od 2015 do 2024 roku Durow miał odwiedzić Rosję aż ponad 50 razy, mimo że właśnie w 2015 roku wszedł w otwarty konflikt z władzami tego kraju i wielokrotnie krytykował Władimira Putina i stworzony przez niego system polityczny – co miało być przyczyną jego emigracji (którą sam nazywa „wygnaniem”). Publikacja serwisu Ważnyje Istorii stawia więc wiele znaków zapytania w kwestii dotychczasowego wizerunku Durowa. Jak to bowiem możliwe, że przebywający „na wygnaniu” i mający w oczach Rosjan i świata status „dysydenta” Durow ponad 50 razy wjeżdżał do Rosji i za każdym razem opuszczał ją przez nikogo nie niepokojony? Według dziennikarzy serwisu Ważnyje Istorii można mówić o realnym „wygnaniu” Durowa jedynie w latach 2017-2020, czyli w okresie, w którym Kreml usiłował przejąć całkowitą kontrolę nad Telegramem.
Durow w sobotę został zatrzymany we Francji – obecnie przebywa w areszcie z zarzutami współudziału w licznych procederach przestępczych, które odbywały się za pośrednictwem jego komunikatora. Francuski wymiar sprawiedliwości nie zarzuca mu bynajmniej bezpośredniego udziału m.in. w handlu narkotykami, przestępstwach pedofilskich czy też w praniu brudnych pieniędzy. Zarzuty postawiono bowiem Durowowi za odmowę udostępnienia francuskim władzom danych użytkowników Telegrama będących sprawcami tych przestępstw.
Durow kreuje się na rycerza wolnego słowa, który stworzył komunikator idealny dla obrońców praw człowieka czy opozycjonistów przeciwstawiających się autorytarnym reżimom. Telegram rzeczywiście pozwala użytkownikom na zachowanie dość daleko idącej anonimowości w sieci i gwarantuje im przynajmniej względne bezpieczeństwo. I rzeczywiście jest powszechnie wykorzystywany przez osoby walczące o prawa obywatelskie na całym świecie. Zarazem jednak równie powszechnie wykorzystują go sprawcy przestępstw – w tym tych najpoważniejszych. Wielokrotnie też stawiano Telegramowi i jego twórcy zarzut, że w polityce konsekwentnych odmów udostępniania wszelkim władzom danych użytkowników serwisu mogą istnieć wyjątki – dotyczące niektórych autorytarnych reżimów, w tym Rosji. W tym kontekście zakończenie realnego „wygnania” Durowa w roku 2020, mimo że Kreml – przynajmniej oficjalnie – nie przejął kontroli nad Telegramem, rzeczywiście wydaje się zastanawiające.
Więcej na temat kontrowersji związanych z Durowem w materiale Natalii Sawki w OKO.press.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych poinformowało, że siedmioro Polaków aresztowanych w Nigerii zostało uwolnionych
Sześcioro studentów Uniwersytetu Warszawskiego i ich wykładowczyni uwięzionych w Nigerii od 7 sierpnia zostało zwolnionych z aresztu. W Nigerii cała siódemka przebywała na wyjeździe naukowym zorganizowanym przez Wydział Orientalistyki UW. Władze aresztowały ich w trakcie antyrządowych protestów, które odbywały się w Nigerii w pierwszych dniach sierpnia. Zatrzymani studenci przebywali odosobnieni w hotelu – nie osadzono ich w areszcie.
„Chciałbym potwierdzić, że młodzi ludzie już są wolni z powrotem w Kano na kampusie. Mają paszporty, ta cała niestety dość przydługa przygoda szczęśliwie się zakończyła. Bardzo się cieszę i dziękuję za dobrą współpracę państwa rodzin z Ministerstwem Spraw Zagranicznych. To nam bardzo pomogło. Pan konsul się spisał, inne instytucje państwa też. Bardzo się cieszę. Myślę, że młodzi ludzie dostali przyspieszoną lekcję afrykanistyki. Mam nadzieję, że wkrótce wrócą do kraju” – mówił po uwolnieniu studentów Radosław Sikorski, minister spraw zagranicznych. Sikorski rozmawiał z Jackiem Półrolniczakiem – przedstawicielem rodziców uwięzionych studentów.