Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Do wypadku w kopalni Knurów-Szczygłowice Ruch Knurów doszło 11 sierpnia wieczorem. Udało się wydostać ośmiu górników, nie ma kontaktu z dziewiątym.
O incydencie poinformowała rano 12 sierpnia Jastrzębska Spółka Węglowa, do której należy kopalnia: „W kopalni Knurów-Szczygłowice Ruch Knurów doszło do wstrząsu. W rejonie objętym zdarzeniem przebywało 9 górników. Do wypadku doszło wczoraj o godzinie 21.26 w przodku 32a na poziomie 850 metrów. Podczas drążenia przodka doszło do wstrząsu górotworu. 8 pracowników przodka wycofało się o własnych siłach, z jednym z górników nie ma kontaktu. Dyrekcja kopalni natychmiast podjęła decyzję o rozpoczęciu akcji ratowniczej. Aktualnie w akcji bierze udział 7 zastępów ratowniczych".
To już drugi poważny wypadek w zespolonej kopalni Knurów-Szczygłowice Ruch Knurów w 2025 roku. 22 stycznia doszło tam do zapłonu metanu na głębokości 1050 m., w wyniku czego śmierć poniosło pięciu górników.
Adam Rozmus, zastępca prezesa zarządu ds. technicznych i operacyjnych w JSW, poinformował, że ratownicy są około 200 metrów od zaginionego górnika, ale akcję ratunkową utrudnia obecność metanu. „W wyrobisku, gdzie prowadzimy akcję, kluczowe jest, żeby odbudowywać zniszczoną częściową infrastrukturę doprowadzającą powietrze" – tłumaczył.
Na antenie TVN24 Wojciech Sury, rzecznik Jastrzębskiej Spółki Węglowej powiedział, że ośmiu uratowanych górników przewieziono do szpitala, a ich obrażenia nie zagrażają życiu.
Nagradzany dziennikarz telewizji Al-Dżazira, wcześniej zastraszany przez Izrael, zginął wraz z pięcioma kolegami w niedzielnym izraelskim ataku lotniczym.
Al Sharif był wcześniej częścią zespołu Reutersa, który w 2024 roku zdobył Nagrodę Pulitzera w kategorii fotografii reportażowej za relację z wojny izraelsko-Hamas.
Izraelskie wojsko potwierdziło, że Anas Al Sharif został zamordowany. Izraelczycy oskarżyli go o przywództwo w komórce Hamasu oraz udział w atakach rakietowych na Izrael i odpowiedzialność "za przeprowadzanie ataków rakietowych na izraelskich cywilów” oraz izraelskie wojsko. Armia powołała się na dowody w postaci informacji wywiadowczych i dokumentów, które – jak twierdzi – odkryto w Strefie Gazy, ale których nie ujawniono.
Al-Dżazira, stacja finansowana przez rząd Kataru, odrzuciła to twierdzenie. Przed śmiercią 28-letni Al Sharif również zaprzeczył podobnym twierdzeniom Izraela – przypomina Reuters.
Jak podaje BBC, Sharif współpracował z zespołem medialnym Hamasu w Strefie Gazy przed obecnym konfliktem. Przed śmiercią dziennikarz publikował w mediach społecznościowych wpisy krytykujące Hamas.
„Anas Al Sharif i jego współpracownicy byli wśród ostatnich osób w Strefie Gazy, przekazujących światu tragiczną rzeczywistość” – podała stacja. Atak był „rozpaczliwą próbą uciszenia głosów sprzeciwiających się okupacji Gazy".
Al-Dżazira poinformowała, że Al Sharif zginął w ostrzale namiotu koło szpitala Al-Szifa we wschodniej Strefie Gazy razem z dziennikarzami: Mohammedem Qreiqehiem, Ibrahimem Zaherem, Mohammedem Noufal oraz ich asystentem. Jak poinformowali w poniedziałek lekarze ze szpitala Al Shifa, w ataku zginął również lokalny reporter niezależny Mohammad Al-Khaldi.
W poniedziałek odbyły się ich pogrzeby.
Na zdjęciu – nocne czuwanie przed pogrzebem w Ramallah. Ludzie trzymają portrety zamordowanych Fot. Zain JAAFAR / AFP.
W zeszłym miesiącu BBC, Reuters, AP i AFP wydały wspólne oświadczenie, w którym wyraziły „rozpaczliwe zaniepokojenie” sytuacją dziennikarzy w Strefie Gazy, którzy – jak twierdzą – mają coraz mniejsze możliwości wyżywienia siebie i swoich rodzin. Rząd Izraela nie pozwala międzynarodowym organizacjom informacyjnym na swobodny wjazd do Strefy Gazy, dlatego wiele redakcji polega na reporterach z Gazy. Tymczasem w Strefie Gazy, według ministerstwa zdrowia kontrolowanego przez Hamas, w ciągu ostatnich 24 godzin zmarło pięć kolejnych osób, w tym jedno dziecko, z powodu niedożywienia.
Przeczytaj także:
Tymczasem prezydent USA Trump kolejny raz mówi, że na spotkaniu z Putinem dojdzie do „wymiany ziem”. Mówi jednak, że 15 sierpnia dojdzie tylko do spotkania „zapoznawczego”, a potem możliwe jest spotkania trójstronne z udziałem Ukrainy. Polski premier podkreśla, że Waszyngton zobowiązał się do konsultacji z europejskimi partnerami przed rozmowami o Ukrainie.
Decyzje na temat ewentualnej wymiany terytoriów i inne warunki pokoju muszą być uzgadniane z udziałem Ukrainy – powiedział w poniedziałek premier Donald Tusk w czasie wizyty w zakładach chemicznych „Nitro-chem” w Bydgoszczy. Wyraził nadzieję, że nie tylko dla europejskich partnerów, ale całego NATO musi być oczywiste, że granic nie można zmieniać przy użyciu siły.
Powiedział , że mówi o tym „nie tylko dlatego, że Ukraina potrzebuje wsparcia i solidarności ze strony Zachodu”, ale też „przede wszystkim ze względu na bezpieczeństwo Polski”.
Tusk powiedział też, że odczuwa mieszankę obaw i nadziei przed szczytem USA i Rosji w sprawie wojny w Ukrainie. Ma się ono odbyć 15 sierpnia na Alasce. Tusk dodał, że Waszyngton zobowiązał się do skonsultowania swoich europejskich partnerów przed rozmowami.
Tymczasem prezydent Donald Trump na poniedziałkowym briefingu w Białym Domu po raz kolejny poruszył kwestię spotkania z Putinem na Alasce 15 sierpnia.
„Więc idę porozmawiać z Władimirem Putinem i powiem mu: musisz zakończyć tę wojnę. Musisz ją zakończyć” – powiedział.
Trump zapowiedział też, że podczas spotkania podejmie próbę odzyskania części terytorium dla Ukrainy. „Rosja okupowała dużą część Ukrainy. Zajęła pierwszorzędne terytorium, nazywamy je terenami z widokiem na morze. Postaramy się odzyskać część tego terytorium dla Ukrainy” – mówił Trump opisując sytuację językiem inwestora na rynku nieruchomości.
Po raz kolejny użył też pojęcia „wymiana terytoriów”, choć nie jest jasne, jakie ziemie Rosja mogłaby odstąpić Ukrainie. Jak zauważa BBC, Kijów nigdy nie rościł sobie praw do żadnych terytoriów rosyjskich.
W sprawie udziału w rozmowach prezydenta Ukrainy Trump powiedział, że „następne spotkanie będzie się między Zełenskim a Putinem , albo Zełenskim, Putinem i mną. Będę tam, jeśli będzie to konieczne, albo zorganizuję spotkanie obu przywódców”.
Trump powiedział tym razem jednak, że rozmowy na Alasce będą tylko „spotkaniem zapoznawczym”.
„Stanowisko państw europejskich wypracowane przez nas w ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin pokazuje wyraźnie, że Europa pozostaje zjednoczona w jej stosunku do tych negocjacji (...). Dla Polski i dla naszych europejskich partnerów – i mam nadzieję, że dla całego NATO – musi być oczywiste, że granic państwowych nie można zmieniać przy pomocy siły” – powiedział Tusk.
Zdaniem Tuska omawiana głośno propozycja zakończenia wojny wygląda na propozycję Putina, „która ma polegać na tym, że to, co Rosja ma, to ma, to co zajęła, tego nie odda, a Ukraina powinna się z tym zgodzić”.
- Trudno się dziwić, że dla Ukrainy (...) to jest nie do zaakceptowania. Czy ta wymiana terytoriów miałaby stać się kluczem do osiągnięcia trwałego pokoju? Na razie niewiele na to wskazuje, ale poczekajmy, to jest już w piątek – powiedział premier.
Spotkanie z Putinem Trump zapowiedział 7 sierpnia, po tygodniu wzajemnych gróźb i tuż przed upływem własnego ultimatum (albo Rosja zatrzyma wojnę, albo USA nałożą na nią kolejne dotkliwe sankcje). Ale do Moskwy na spotkanie z Putinem poleciał specjalny wysłannik amerykańskiego prezydenta Steve Witkoff. Od tego czasu Trump mówi, że zakończenie wojny będzie możliwe po „wymianie terytoriów”.
Moskwa tymczasem powtarza, że jej warunki wobec Ukrainy się nie zmieniły od początku najazdu w 2022 r. Domaga się od Ukrainy dodatkowych ustępstw terytorialnych i podporządkowania kraju interesom Rosji. Dlatego zaproszenie Putina do USA Moskwa uważa za ogromny sukces. Wskazuje, że miejsce spotkania – Alaska – jest dobrym przykładem, że terytoria mogą zmieniać władców. Alaskę car Aleksander II w 1867 r. sprzedał Amerykanom. Sam Trump mówiąc w poniedziałek o spotkaniu na Alasce przejęzyczył się mówiąc, że jedzie „do Rosji”.
Tymczasem Ukraina i jej sojusznicy zabiegają o to, by w spotkaniu dotyczącym losów Ukrainy uczestniczył jej prezydent. Sprzeciwia się temu Rosja. Nazywa to próbą zerwania szczytu i szuka do tego poparcia na świecie. Głośno wyraziły je już Węgry.
Sami Amerykanie wydają sprzeczne komunikaty. Raz nie wykluczają udziału prezydenta Zełenskiego w spotkaniu na Alasce, potem mówią, że jest ono niemożliwe. Albo że odbędzie się w kolejnej turze rokowań. Lub przed.
Ukraina zapowiedziała, że formalne oddanie Rosji ukraińskiej ziemi nie jest możliwe. Prezydent Wołodymyr Zełenski oświadczył, że Ukraina „nie podaruje własnej ziemi rosyjskiemu okupantowi”. Możliwy jest rozejm i zamrożenie konfliktu na linii frontu. Formalna zmiana granic nie jest możliwa nie tylko dlatego, że terytorium Ukrainy opisane jest w jej konstytucji i wcześniej trzeba by ją zmienić – a w warunkach wojny to niemożliwe. Przede wszystkim chodzi o to, że na okupowanych przez Rosję terenach mieszkają obywatele Ukrainy, a tych Ukraina nie zostawi.
Przeczytaj także:
Prezydent USA Donald Trump zapowiedział wysłanie 800 funkcjonariuszy do miasta Waszyngton i przejęcie kontroli federalnej nad tamtejszą policją.
Trump argumentuje swój ruch potrzebą walki z „falą bezprawia”. Jak podaje agencja Reutera, wbrew jego wypowiedziom statystyki brutalnych przestępstw w Waszyngtonie utrzymują się na najniższym od 30 lat poziomie. Niezależnie od tego prezydent Stanów Zjednoczonych planuje zdecydowane działania.
„Wysyłam Gwardię Narodową, aby pomogła przywrócić prawo, porządek i bezpieczeństwo publiczne w Waszyngtonie” – stwierdził Trump podczas briefingu w Białym Domu – „Nasza stolica została opanowana przez brutalne gangi i krwiożerczych przestępców”.
W taki sposób Trump wchodzi w kompetencje przypadające w amerykańskim systemie władzom miejskim czy stanowym. Gwardia Narodowa jest służbą zwykle używaną w wyjątkowych sytuacjach kryzysowych, gdy inne jednostki zapewniające bezpieczeństwo i porządek nie radzą sobie z obowiązkami – na przykład w czasie klęsk żywiołowych. Mimo to Trump użył już oddziałów Gwardii Narodowej w Los Angeles, gdzie mieszkańcy protestowali przeciwko polityce migracyjnej prezydenta i decyzjom o deportacjach. Największe miasto Kalifornii, podobnie jak Waszyngton, jest rządzone przez Demokratów. Według amerykańskich komentatorów Trump wykorzystując swoje uprawnienia, celowo obiera za cel miasta, gdzie władzę ma przeciwna mu opcja polityczna.
Prokurator Generalny Dystryktu Kolumbii (D.C., obszar niebędący Stanem, podlegający Kongresowi, ale z prawem do wyboru burmistrza i radnych), do którego administracyjnie należy Waszyngton wskazał, że poziom przestępczości w mieście spadł w porównaniu z poprzednim rokiem o aż 26 proc. Jak dodał, administracja Dysktryktu rozważa, w jaki sposób mimo dekretu prezydenta zapewnić bezpieczeństwo na terenie Waszyngtonu.
Na ulicach Waszyngtonu zaczęły zbierać się demonstracje pod hasłem „Uwolnić D.C.” i „Łapy precz od ”D.C." Prezydent twierdzi, że nie cofnie swojego postanowienia. Co więcej, może zastosować podobne rozwiązania w przypadku innych miast, w tym Chicago i Nowego Jorku. Oba te miasta uchodzą za wyborcze twierdze Demokratów.
Przeczytaj także:
Piesi przechodzili przez jezdnię na zielonym świetle. Stan 72-letniej kobiety jest poważny.
Samochód wjechał w grupę pieszych przechodzących na zielonym świetle przez ulicę Marymoncką w warszawskiej dzielnicy Bielany. Cztery osoby zostały ranne i przewiezione do szpitali. Z informacji przekazanych przez stołeczną policję wynika, że 47-letni kierowca toyoty, który spowodował wypadek, był trzeźwy i posiadał odpowiednie uprawnienia do kierowania pojazdem.
Wśród poszkodowanych znalazły się trzy kobiety i jeden mężczyzna. Najpoważniejsze obrażenia odniosła 72-letnia kobieta, której stan jest poważny. Pozostali poszkodowani „nie są w stanie zagrażającym życiu” – przekazał młodszy aspirant Bartłomiej Śniadała ze stołecznej komendy. Z ustaleń RMF FM wynika, że od kierowcy została pobrana krew w celu zbadania, czy w momencie wypadku znajdował się pod wpływem substancji psychoaktywnych lub psychotropowych.
W Warszawie w ostatnich latach doszło do kilku podobnych zdarzeń. W 2024 roku do tragedii dochodziło na ulicach Woronicza czy Puławskiej. W pierwszym przypadku SUV najpierw potrącił pieszą na przejściu dla pieszych, potem wjechał w przystanek autobusowy. Potrącona piesza zginęła na miejscu, w drodze do szpitala zmarła 65-letnia kobieta, która stała na przystanku. Sprawcą był trzeźwy, 45-letni mężczyzna. Na Puławskiej kierowca najpierw zderzył się z innym pojazdem, później wjechał w grupę pieszych. Usłyszał zarzut spowodowania katastrofy w ruchu lądowym. W 2024 roku w stolicy w 682 wypadkach zgineło 26 pieszych.
Przeczytaj także: