Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Prokuratura Okręgowa z Radomia skierowała do sądu akt oskarżenia wobec pięciu osób podejrzanych o dokonanie oszustw podatkowych. Wśród nich jest Jan O., ojciec księdza Michała Olszewskiego.
„Prokuratura Okręgowa w Radomiu skierowała w dniu 30 grudnia 2024 roku do Sądu Okręgowego w Radomiu akt oskarżenia przeciwko: Ryszardowi G., Olesi M., Piotrowi W., Janowi O. i Grzegorzowi L., podejrzanym o popełnienie w okresie od 2017 roku do 2019 roku w Radomiu, Warszawie, Otwocku i innych miejscowościach woj. mazowieckiego oszustw podatkowych i wystawienie nierzetelnych faktur VAT na kwotę znacznej wartości” – poinformowano w komunikacie Prokuratury Okręgowej w Radomiu.
Ryszard G. i Olesia M. usłyszeli zarzut wspólnego działania w porozumieniu w ramach prowadzonej działalności gospodarczej w formie spółki prawa handlowego i posłużenie się szeregiem nierzetelnych, poświadczających nieprawdę faktur VAT. Prokuratura informuje, że podejrzani swoim postępowaniem „narazili Skarb Państwa na uszczuplenie należności publicznoprawnej w łącznej kwocie przekraczającej wartość 3.200.000 złotych”.
Piotr W., Jan O. i Grzegorz L. zostali oskarżeni o przestępstwa, które miały polegać na wystawieniu w ramach prowadzonych przez siebie działalności gospodarczych, nierzetelnych faktur VAT. Jedynie Grzegorz L. przyznał się do winy.
„Grozi im kara w wymiarze od 3 do 15 lat pozbawienia wolności. Prokurator zostawał wobec Ryszarda G. i Olesi M. wolnościowe środki zapobiegawcze i dokonał zabezpieczeń majątkowych na mieniu wszystkich podejrzanych” – informuje Prokuratura.
Jan O. to ojciec księdza Michała O., założyciela Fundacji Profeto, podejrzanego o nadużycia finansowe w sprawie Funduszu Sprawiedliwości.
W OKO.press ujawnialiśmy szczegóły sprawy, w której właśnie postawiono zarzuty.
Jan O. również był zaangażowany w działania Fundacji Profeto. Ksiądz O. przekonywał, że ojciec pomaga wolontariacko w budowie ośrodka dla ofiar przestępstw w warszawskim Wilanowie, tzw. Archipelagu.
Archipelag powstawał za pieniądze z Funduszu Sprawiedliwości. Rekordowa dotacja dla Fundacji Profeto i sama budowa są ważnymi wątkami w śledztwie Prokuratury Krajowej, które zaczęło się w lutym 2024 roku. Historię budowy ośrodka opisaliśmy jako pierwsi w OKO.press.
Jak pisali w OKO.press Maria Pankowska i Sebastian Klauziński, właściwym wykonawcą Archipelagu miała być firma Tiso. Jednak jak ujawnił jej szef Piotr W. (który również usłyszał teraz zarzuty postawione przez radomską prokuraturę), budynek de facto budował Jan O. Tiso miała być w tym układzie tylko przykrywką. Wątek udziału Jana O. w budowie Archipelagu bada obecnie Prokuratura Krajowa.
Jan O. ma jednak jeszcze jedną sprawę, niezwiązaną z Profeto — właśnie tę, w której teraz postawiono zarzuty. Jest oskarżony o wystawianie faktur na nieistniejące usługi. Śledztwo trwało od 2020 roku. Już raz, jeszcze za rządów PiS, postępowanie w jego sprawie zostało umorzone.
17 czerwca 2023 roku śledztwo od Prokuratury w Radomiu przejęła Prokuratura Rejonowa w Lublinie, której szefem był Jerzy Ziarkiewicz, bliski współpracownik Zbigniewa Ziobry. 23 października 2023, po wyborach parlamentarnych, które przegrał PiS, Ziarkiewicz umorzył śledztwo przeciwko Janowi O. Stwierdził brak znamion czynu zabronionego. Tylko ojciec księdza miał takie szczęście — pozostałe osoby nadal były podejrzane o popełnienie przestępstw.
W styczniu 2024 roku Ziarkiewicz przestał być Prokuratorem Regionalnym. Zastąpił go Cezary Maj, który zwrócił się do Prokuratora Generalnego Adama Bodnara o wznowienie śledztwa. Bodnar przychylił się do tego wniosku. Śledztwo wznowiono 10 czerwca 2024.
Przywódca rebeliantów, których bojownicy zdobyli Gomę, największe miasto we wschodniej części Demokratycznej Republiki Konga, zapowiedział, że w planie jest kontynuacja ofensywy aż do stolicy, Kinszasy.
Corneille Nangaa, stojący na czele koalicji grup rebelianckich, do której należy M23, ogłosił, że ich celem jest obalenie rządu prezydenta Demokratycznej Republiki Konga Félixa Tshisekediego. W czwartek, 30 stycznia, Nangaa przedstawił rebeliantów jako nowych administratorów Gomy, miasta, które zostało zajęte przez nich 27 stycznia (na zdjęciu widać mieszkańców Gomy, którzy wspierają M23). Poinformował dziennikarzy, że zamierzają tu pozostać i przywrócić świadczenie usług.
„Będziemy kontynuować marsz wyzwolenia aż do Kinszasy” – dodał Nangaa. Stolica jest oddalona od Gomy o 2600 km.
Niepotwierdzone doniesienia mówią, że wspierani przez Rwandę rebelianci obecnie posuwają się w kierunku Bukavu, drugiego co do wielkości miasta na wschodzie kraju, bogatego w złoża surowców mineralnych. Ignorują międzynarodowe apele o zawieszenie broni.
Według ONZ walki zmusiły około 500 tys. osób do opuszczenia swoich domów, co pogorszyło i tak już poważny kryzys humanitarny w regionie.
W poniedziałek, 27 stycznia, rebelianci z grupy M23 zajęli Gomę, największy ośrodek na wschodzie kraju. W skład M23 wchodzą dezerterzy kongijskiej armii narodowej, którzy są członkami plemienia Tutsi.
To największa od 2012 r. eskalacja ciągnącego się od trzydziestu lat konfliktu w Demokratycznej Republice Konga. Jego początek to 1994 rok, kiedy w wyniku czystki etnicznej w Rwandzie, ponad pół miliona osób z plemienia Tutsi zostało wymordowanych przez ekstremistów z plemienia Hutu. Tuż po ludobójstwie wybuchła w Rwandzie wojna domowa, w wyniku której reprezentanci Tutsi wzięli odwet i doprowadzili do obalenia rządów Hutu.
Rwanda od momentu zakończenia czystki etnicznej jest rządzona przez Tutsi i przez lata prowadziła szereg działań mających na celu odnalezienie ukrywających się w Demokratycznej Republice Konga sprawców tej zbrodni. Według licznych doniesień wspiera rebeliantów z grupy M23, którzy mają chronić plemię Tutsi w Kongo przed kolejnym ludobójstwem.
Upadek Gomy to absolutna porażka kongijskiego wojska — pisała w OKO.press Martyna Kucybała. „Miasto jest również niezwykle ważne ze względu na obecność surowców mineralnych w tym regionie” – wskazała. Z tego powodu przygraniczny region jest pożądany nie tylko przez rebeliantów Tutsi, ale przede wszystkim przez Rwandę. Sąsiednie państwo widzi szansę na zdobycie bogatych w złoża terenów, a także na zniszczenie Demokratycznego Frontu Wyzwolenia Rwandy (FDLR), czyli grupy zbrojnej, założonej przez sprawców ludobójstwa.
"Bądźcie pewni jednej rzeczy: Demokratyczna Republika Konga nie pozwoli się upokorzyć ani zmiażdżyć. Będziemy walczyć i zwyciężymy” – powiedział w środę wieczorem w przemówieniu telewizyjny Félix Tshisekedi, prezydent DRK. Dodał, że w celu odzyskania terytorium z rąk rebeliantów podjęto „energiczną i skoordynowaną odpowiedź”.
Funkcjonariusze nie zastali byłego ministra sprawiedliwości w domu, ale po godzinie 9:30 Ziobro pojawił się na antenie Telewizji Republika. Tam został zatrzymany. Komisja ds. Pegasusa wnioskuje o 30-dniowy areszt
Policja miała zatrzymać i doprowadzić byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę przed sejmową komisję śledczą ds. Pegasusa. Zdecydował o tym w poniedziałek (27.01) Sąd Okręgowy w Warszawie. Funkcjonariusze mieli czas na zatrzymanie Ziobry do 10:30, pojawili się wczesnym rankiem w jego domu w Jeruzalu (woj. łódzkie). Nikt nie otworzył jednak drzwi.
Po godz. 9.30 Ziobro pojawił się w Telewizji Republika. Tam udzielił wywiadu na żywo. Policjanci weszli do budynku, w którym mieści się siedziba stacji.
Telewizja Republika w swojej transmisji na żywo próbowała zarzucać policjantom, że weszli siłowo do siedziby stacji. Policja zaprzecza. W siedzibie telewizji przy placu Bankowym w Warszawie zebrali się dziennikarze. Po 10:30 Zbigniew Ziobro zwrócił się do nich, zarzucając rządowi działanie ponad prawem.
„W tej sprawie policjanci są służbą mundurową, wykonują rozkazy, więc prosiłbym, żebyście państwo nie blokowali, tylko wpuścili tutaj policjantów. Ja poinformuję panów, że decyzja sądu jest nielegalna i sprzeczna z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego, ale rozumiem, że panowie wykonują swoje obowiązki, swoją pracę” – powiedział Ziobro. Chodzi o wyrok Trybunału Julii Przyłębskiej z 10 września 2024 roku, który orzekł, że zakres działania komisji jest niezgodny z konstytucją.
Po wypowiedzi dla mediów Ziobro wsiadł do radiowozu.
Komisja ds. Pegasusa w międzyczasie rozpoczęła posiedzenie. W związku z tym, że o 10:30 Zbigniewa Ziobry nie było na sali, wiceszef komisji Marcin Bosacki (KO) złożył wniosek o podjęcie uchwały „o zwrócenie się do prokuratora generalnego o wystąpienie do Sejmu z wnioskiem o wyrażenie zgody na zastosowanie wobec Zbigniewa Ziobro kary porządkowej, aresztu na okres 30 dni”.
„Ziobro, kluczowy świadek, nie będzie sobie igrał z państwem, z policją, z opinią publiczną. Żarty się skończyły. Dość lekceważenia państwa. Popieram wniosek o 30-dniowy areszt i pozostawienie świadka do dyspozycji komisji. I przesłuchanie np. w interwałach 5-dniowych, być może na terenie aresztu śledczego” – mówił podczas posiedzenia poseł KO Witold Zembaczyński.
Komisja przegłosowała wniosek o 30 dni aresztu.
Komisja ds. Pegasusa bada legalność, prawidłowość i celowość czynności podejmowanych z wykorzystaniem oprogramowania Pegasus przez rząd Prawa i Sprawiedliwości, służby specjalne i policję. Ma też ustalić, kto był odpowiedzialny za zakup Pegasusa i podobnych narzędzi dla polskich władz.
Były minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro uważa, że sejmowa komisja śledcza zajmująca się sprawą Pegasusa jest nielegalna, dlatego do tej pory nie stawił się na przesłuchaniach.
Zbigniew Ziobro początkowo unikał stawienia się przed komisją, powołując się na względy zdrowotne. Dwukrotnie przedstawił wystawione przez lekarza sądowego zaświadczenie związane z chorobą nowotworową. 14 października 2024 ponownie nie stawił się przed komisją, ale nie usprawiedliwił swojej nieobecności. Został wezwany ponownie — na 4 listopada. Wtedy również nie stawił się na przesłuchaniu.
W nocy na 30 stycznia armia rosyjska zaatakowała Sumy, miasto w północno-wschodniej części Ukrainy. Jeden z dronów uderzył w blok mieszkalny. Zabił trzy pary emerytów w swoich domach
W wyniku ataku w Sumach zostało uszkodzonych łącznie 10 budynków mieszkalnych, a zniszczonych co najmniej 9 mieszkań na czterech piętrach. Uszkodzono też 20 samochodów. W budynku, który ucierpiał najbardziej, nie ma prądu, wody, ogrzewania, gazu. Ewakuowano ponad 100 osób, które spędziły noc w przedszkolu obok. Budynek nie nadaje się do zamieszkania.
Państwowej Służbie ds. Sytuacji Nadzwyczajnych udało się uratować spod gruzów cztery osoby, w tym dziecko.
Według ostatnich informacji w wyniku ataku drona zginęło 9 osób. Prokuratura obwodu sumskiego podaje, że były wśród nich trzy starsze małżeństwa: 74-letni mężczyzna i jego 69-letnia żona, 65-letni mężczyzna i 64-letnia kobieta, 61-letni mężczyzna oraz 61-letnia kobieta,
Trzynaście osób zostało rannych, 3 osoby są w stanie ciężkim. Do szpitala w stanie krytycznym trafił m.in. 18-latek.
„Był hałas, błysk, poleciały okna i ramy, wszystko poleciało na mnie, trochę szkła spadło na nogi, bo spałem i miałem odsłonięte nogi” – mówił w komentarzu dla Suspilne Sumy jeden z mieszkańców.
Akcja poszukiwawcza nadal trwa. Pod gruzami mogą być ludzie.
„To straszna tragedia, straszna rosyjska zbrodnia. Bardzo ważne jest, aby świat nie ustawał w wywieraniu presji na Rosję w związku z tym terrorem. Jestem wdzięczny wszystkim przywódcom, którzy opowiedzieli się za Ukrainą i Ukraińcami” – mówił rano prezydent Ukrainy. Wówczas liczba ofiar była dwa razy mniejsza.
30 i 31 stycznia w Sumach ogłoszono dniami żałoby.
2 lutego w szpitalu zmarł ranny 18-latek. Wskutek rosyjskiego ataku na Sumy zginęło 11 osób.
To „największa afera w historii Polskiego Związku Łowieckiego” – twierdzą dziennikarze.
Jak dowiodła „Gazeta Wyborcza”, opierająca się na ustaleniach portalu Wildmen, setki myśliwych mogą polować bez potrzebnych do tego egzaminów. Do takich sytuacji dochodziło w Zarządzie Okręgowym Polskiego Związku Łowieckiego w Ostrołęce, a władze PZŁ same złożyły w tej sprawie doniesienie do prokuratury.
Myśliwi dopuszczeni do polowań nie zdali egzaminu wieńczącego staż w kole łowieckim, trwający przynajmniej rok. Test dotyczy między innymi zasad bezpieczeństwa na polowaniu. Kilkaset osób nie przystąpiło do egzaminu i nie wpłaciło nawet wpisowego, a mimo to aktywnie działało w kole myśliwskim.
Informacje te potwierdził szef Naczelnej Rady Łowieckiej Marcin Możdżonek: „Była kontrola. Wydaje się, że doszło do wielu nieprawidłowości, jeśli chodzi o egzaminowanie, pobieranie opłat za egzaminowanie i zaliczanie egzaminów. Wnioski były na tyle niepokojące, że zarząd Polskiego Związku Łowieckiego postanowił powiadomić o sprawie prokuraturę – mówi i dodaje: – Na początku kadencji Naczelnej Rady Łowieckiej zapowiadaliśmy, że będziemy rozliczać krok po kroku wszelkie zaszłości w Polskimi Związku Łowieckim i będziemy działać transparentnie. To się właśnie dzieje. Zero tolerancji dla patologii – podkreśla Marcin Możdżonek i zwraca uwagę, że to NRŁ wskazała okręgowy zarząd w Ostrołęce do kontroli” – mówił Możdżonek w odpowiedzi na pytania „GW”.
Polski Związek Łowiecki w reakcji na aferę wydał również oficjalne oświadczenie. Jak się okazało, Zarząd Okręgowy w Ostrołęce naraził PZŁ również na straty finansowe. „W toku kontroli ujawniono również liczne, noszące znamiona czynów zabronionych, nieprawidłowości w zakresie prowadzenia spraw finansowych Zarządu Okręgowego w Ostrołęce. Szczegółowa kontrola finansowa przeprowadzona na dostępnych materiałach źródłowych wykazała, że szkoda Polskiego Związku Łowieckiego wynosi co najmniej 591 660 zł., przy czym kwota ta w rzeczywistości może być znacznie wyższa bowiem z uwagi na brak części dokumentacji źródłowej, która jak wynika z informacji przekazanych przez pracowników Zarządu Okręgowego w Ostrołęce została spalona” – wskazują władze PZŁ. Jednocześnie myśliwi przekonują, że wiele z nieprawidłowości wynika z działań poprzedniego, uzależnionego od Prawa i Sprawiedliwości zarządu PZŁ.
Obecne kierownictwo PZŁ broni się przed zarzutami, zrzucając winę na poprzedników. W powyborczej układance kontrola nad łowiectwem przypadła jednak Polskiemu Stronnictwu Ludowemu, które broni myśliwych przed koniecznością wzmocnienia kontroli nad ich zajęciem, choćby poprzez obowiązek przechodzenia dodatkowych badań. Obóz Trzeciej Drogi jest podzielony, bo nowe rozwiązania dla myśliwych postulowała Polska 2050 Szymona Hołowni. Politycy ugrupowania postulowali, by myśliwi do 70. roku życia przechodzili badania psychologiczne i lekarskie co pięć lat, a po 70. roku życia – co dwa lata."Obecnie myśliwi przechodzą badania lekarskie i psychologiczne wyłącznie przy uzyskiwaniu pozwolenia na posiadanie broni. Obywatele uzyskujący pozwolenie ze względu na potrzeby ochrony osobistej i osoby zawodowo trudniące się ochroną osób i mienia muszą ponawiać takie badania co pięć lat. Nie ma żadnego uzasadnienia dla takiej różnicy, choćby z tego powodu, że to myśliwi strzelają częściej niż przedstawiciele pozostałych grup” – uzasadniali posłowie. Propozycja jednak przepadła w Sejmie – między innymi głosami PSL.