Władimir Putin odwołał ministra obrony Rosji Siergieja Szojgu, na jego miejsce wysunął kandydaturę ekonomisty wicepremiera Andrieja Biełousowa. Szojgu ma zostać przewodniczącym Rady Bezpieczeństwa. Stanowisko traci dotychczasowy przewodniczący Nikołaj Patruszew
Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan zakazał dorocznego zgromadzenia z okazji Święta Pracy 1 maja na placu Taksim w tureckiej stolicy. Do marszu i tak doszło, a policja stawiła brutalny opór tym, którzy chcieli wejść na główny plac stolicy.
Jak donosi Reuters, ponad 200 demonstrantów zostało aresztowanych, a policja użyła wobec usiłującego forsować blokady wokół placu Taksim tłumu gaz łzawiący oraz gumowe kule.
Taksim to tradycyjne miejsce zgromadzeń publicznych w Stambule. Zdaniem prawników i obrońców praw człowieka decyzja prezydenta Turcji o zakazie demonstracji na placu to pogwałcenie konstytucyjnej zasady wolności zgromadzeń. Orzeczenie w tej sprawie wydał w 2023 roku nawet turecki Trybunał Konstytucyjny.
„Taksim jest dla nas ważnym symbolem. Taksim to miejsce ludzi pracy” – mówił AFP Arzu Cerkezoglu, sekretarz generalny największego związku zawodowego pracowników w Turcji DISK.
Pomimo zakazu wydanego przez administrację prezydenta, do prób wejścia na plac Taksim protestujących zachęcał także biorący osobiście udział w demonstracji lider największej partii opozycyjnej w Turcji – Özgür Özel z Partii Republikańskiej.
„Jeśli 1-go maja nie można świętować na głównym placu stolicy, oznacza to, że demokracja jest w kłopocie. Będziemy kontynuować walkę, aż plac Taksim zostanie uwolniony [od otaczającej go policji – red.]” – mówił Özel cytowany przez agencję Reutersa.
W demonstracji udział wziął także burmistrz Stambułu Ekrem İmamoğlu. İmamoğlujest politykiem opozycyjnym wobec Recepa Tayyipa Erdoğana i w tym roku ponownie wygrał wybory na burmistrza tureckiej stolicy.
W nocy z wtorku na środę ktoś rzucił koktajl Mołotowa na teren wokół Synagogi im. Nożyków w Warszawie – poinformował PAP. Obok synagogi wybuchł nieduży pożar. Nikomu nic się nie stało.
O incydencie, do którego doszło w nocy z wtorku na środę w bezpośrednim otoczeniu synagogi im. Nożyków w Warszawie poinformowała stołeczna Komenda Policji.
Warszawska policja otrzymała zgłoszenie o próbie podpalenia budynku synagogi w nocy. Obecnie policjanci próbują ustalić, kto jest sprawcą wydarzenia. „To jest w tej chwili naszym priorytetem” – powiedział Onetowi podkomisarz Jacek Wiśniewski z Komendy Stołecznej Policji.
Incydent stanowczo potępił prezydent Andrzej Duda. „Nie ma w Polsce miejsca na antysemityzm! Nie ma w Polsce miejsca na nienawiść!” — napisał w mediach społecznościowych.
Do sprawy odniósł się także szef MSZ Radosław Sikorski oraz ambasada USA w Polsce.
„Rabin Schudrich [naczelny rabin Polski – red.] pisze, że ktoś próbował podpalić synagogę Nożyków przy pomocy koktajlu Mołotowa. Dzięki Bogu nikt nie ucierpiał. Ciekawe, kto nam próbuje zakłócić rocznicę wstąpienia do UE? Może ci sami, którzy bazgrali gwiazdy Dawida w Paryżu?” – napisał Sikorski na platformie X, robiąc aluzję do niedawnych sterowanych z Moskwy prowokacji w stolicy Francji.
Atak potępiła też amerykańska ambasada w Polsce. „Misja USA w Polsce zdecydowanie potępia atak na Synagogę im. Nożyków w Warszawie. Jesteśmy solidarni z członkami Synagogi i całą społecznością żydowską w Polsce. Wspieramy wszystkich tych, którzy działają na rzecz zwalczania antysemityzmu” – napisała na platformie X.
„Czterodniowy tydzień pracy za tę samą płacę jest możliwy i będziemy o niego walczyć! Bo pracujemy, żeby żyć, a nie żyjemy, żeby pracować” – mówiła ze sceny podczas marszu ministra pracy i polityki społecznej Agnieszka Dziemianowicz-Bąk.
Przez Warszawę przeszedł marsz zorganizowany przez OPZZ i Lewicę pod hasłem „Chcemy Europy socjalnej”. Wzięli w nim udział m.in. wicepremier, minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski, ministra rodziny, pracy i polityki społecznej Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, współprzewodniczący Nowej Lewicy, europosel Robert Biedroń oraz poseł Marcin Kulasek.
Co ciekawe, na marszu w Warszawie pojawił się też europejski komisarz ds. zatrudnienia, spraw społecznych i wyrównywania szans Nicolas Schmit, który jest kandydatem europejskiej grupy Socjalistów i Demokratów (S&D) na nowego szefa KE. Lewica należy do S&D.
Politycy Lewicy oraz działacze OPZZ zabrali głos podczas marszu. Ministra rodziny, pracy i polityki społecznej Agnieszka Dziemianowicz-Bąk podkreśliła, że o ile w marszu z okazji Święta Pracy bierze udział co roku, to w tym roku po raz pierwszy jest obecna na marszu jako „przedstawicielka ludzi pracy w rządzie”.
„Obowiązkiem państwa jest was szanować, państwo nie może zapominać o was i o waszych prawach. My na lewicy nie zapominamy i do tego rządu weszliśmy także po to, żeby każdego dnia przypominać o tym, o czym my tutaj wszyscy wiemy: że godna praca to godne życie” – mówiła Dziemianowicz-Bąk.
Dziemianowicz-Bąk podsumowała dotychczasowe dokonania swojego ministerstwa (wymieniła przede wszystkim 20 proc. podwyżkę wynagrodzeń w sferze budżetowej, program „Aktywny rodzic” oraz zmiany w sposobie wyliczania stażu pracy, do którego teraz wlicza się także czas przepracowany na umowie zlecenie czy na samozatrudnieniu). Dziemianowicz-Bąk wymieniła też plany rządu na najbliższy czas.
„Godna praca to uczciwa płaca, dlatego raz na zawsze skończymy z kreatywną księgowością, jeżeli chodzi o wynagrodzenia. Wprowadzimy zasadę, że płaca zasadnicza nie może być niższa od minimalnej. Dodatki, bonusy, premie są świetne, pod warunkiem, że są dodatkami. Bo płaca minimalna to jest minimum. Żadna łaska, tylko obowiązujące prawo. I tego prawa należy przestrzegać” – zapowiedziała.
Ministra rodziny, pracy i polityki społecznej zapowiedziała też działania mające na celu ograniczenie wypadków w pracy, w wyniku których rocznie w Polsce ginie nawet 250 osób.
„Zdrowie i życie pracowników są najważniejsze (...). Każdego roku co najmniej 250 osób, głównie mężczyzn, ginie w wypadkach przy pracy (...). To dramat, z którym trzeba skończyć, dlatego wzmacniamy BHP, a każdego pracownika, który znajdzie w sobie odwagę, żeby zgłosić niebezpieczeństwo w pracy lub naruszenie zasad BHP, które może zagrozić jemu lub jego współpracownikom,obejmiemy ochroną sygnalistów. Bo praca nie może zabijać, praca nie może okaleczać” – mówiła Dziemianowicz-Bąk.
Ministra dodała, że „praca ma pozwolić żyć godnie i bezpiecznie”, a ponadto musi nam zostawiać czas na życie prywatne, rodzinne, itp. Tu Dziemianowicz-Bąk nawiązała do jednego z postulatów wyborczych Lewicy, czyli czterodniowego tygodnia pracy.
„Czterodniowy tydzień pracy za tę samą płacę jest możliwy i będziemy o niego walczyć! Bo pracujemy, żeby żyć, a nie żyjemy, żeby pracować” – mówiła ze sceny.
Agnieszka Dziemianowicz-Bąk dodała też, że Lewica będzie forsować wzmocnienie Państwowej Inspekcji Pracy oraz polepszenie warunków pracy i ochrony prawnej pracowników platform cyfrowych takich jak Uber, Glovo, itp.
„Przed nami rewolucja cyfrowa, która jest jak rewolucja przemysłowa – na zawsze zmieni świat pracy. Musimy być do niej przygotowani. Dlatego obejmiemy pracowników cyfrowych, pracowników platform internetowych, kurierów, kierowców, tłumaczy, księgowe itp. pełnią praw pracowniczych. Wzmocnimy Państwową Inspekcję Pracy tak, żeby mogła skutecznie walczyć ze śmieciowym zatrudnieniem, a związki zawodowe i układy zbiorowe wyposażymy w narzędzia skutecznej ochrony pracowników” – podkreśliła Dziemianowicz-Bąk.
Dodała, że w ramach Święta Pracy „świętujemy to, co już udało się nam wywalczyć: ośmiogodzinny dzień pracy, zakaz pracy dzieci, wolne weekendy, wolność zrzeszania się w związkach zawodowych”. Ale walka o jakość pracy trwa: jest to walka o bezpieczną, godziwie wynagradzaną prace, która pozostawia czas na odpoczynek i zwykłe życie. „Taką przyszłość zbudujemy wspólnie” – obiecała Dziemianowicz-Bąk.
„Unia Europejska musi zostać zreformowana tak, żeby była silniejsza w polityce bezpieczeństwa” – mówiła niemiecka ministra spraw zagranicznych Annalena Baerbock na spotkaniu z ministrem Radosławem Sikorskim z okazji obchodów 20-lecia wejścia Polski do UE
Minister Spraw Zagranicznych Radosław Sikorski świętuje 20-lecie przystąpienia Polski do Unii Europejskiej w Słubicach – Frankfurcie nad Odrą, czyli europejskim dwumieście na granicy Polski z Niemcami. Sikorskiemu towarzyszy m.in. niemiecka ministra spraw zagranicznych Annalena Baerbock.
W planie spotkania m.in. wspólne przejście przez most łączący polską i niemiecką część dwumiasta oraz spotkanie na Europejskim Uniwersytecie Viadrina.
Podczas wspólnej konferencji prasowej na Uniwersytecie Viadrina Radosław Sikorski mówił, że jego zdaniem nadzieje Polaków związane z wejściem do UE 20 lat „spełniły się z nawiązką”.
„Chciałbym jeszcze raz podziękować autorom tamtego sukcesu: Włodzimierzowi Cimoszewiczowi [ówczesnemu ministrowi spraw zagranicznych, który obok premiera Leszka Millera podpisał Traktat Akcesyjny Polski do UE – red.] i jego niemieckiemu koledze Joschce Fisherowi [Fisher był wówczas szefem niemieckiego MSZ – red.]” – powiedział Sikorski podczas konferencji prasowej.
Sikorski podkreślił, że Unia Europejska to wartość, o którą wciąż potrzebujemy walczyć. Wspomniał, że pandemia uświadomiła Europejczykom jak ważne dla naszej „europejskiej codzienności” są otwarte granice.
„Musimy wciąż walczyć o to, żeby to doświadczenie granic nie wróciło. Żeby źli ludzie, którzy atakują nasze wartości, którzy znowu chcą wrócić do dziewiętnastowiecznych sposobów prowadzenia polityki, żeby oni nie zwyciężyli w Unii” – mówił Sikorski.
„Jesteśmy bezpieczniejsi, gdy razem współdecydujemy o kształcie Europy” – dodał.
Szef polskiego MSZ zaapelował też do młodych Europejczyków, „abyśmy tego prawa do bycia w wolnej Europie nie pozwolili sobie odebrać”.
Szefowa niemieckiego MSZ Annalena Baerbock także wspomniała dzień wejścia Polski do UE 20 lat temu i emocje z nim związane.
„Przypominam sobie, jakim to było wspaniałym momentem, że my jako kraje, jako społeczeństwa, jako Europa, znaleźliśmy w sobie siłę, aby przezwyciężyć podział Europy, dzięki czemu staliśmy się wspólnotą pokoju dla nas wszystkich (...). Warto wspomnieć słowa Joschki Fischera, który powiedział wówczas, że Unia Europejska z zachodnioeuropejskiego projektu stała się projektem ogólnoeuropejskim. To ogromne szczęście dla nas wszystkich” – mówiła Baerbock.
Dodała, że pomimo iż wielu Niemców miało obawy w związku z rozszerzeniem UE aż o 10 nowych państw, dziś nie ma wątpliwości, że to był bardzo dobry krok.
„Przypominam sobie tę dyskusję na temat polskiego hydraulika, te obawy o miejsca pracy. To nie było tak, że wszyscy [Niemcy – red.] byli na tak [wejścia Polski do UE – red.] (...) Ale dziś widzimy, że jesteśmy silniejsi razem (...). Nie tylko w handlu. Są też rzeczy szczególnie odczuwalne w takich miejscach jak Frankfurt nad Odrą, ta europejska wartość dodana, plus Europy, szczególnie odczuwalny tutaj, w regionach przygranicznych: autobusy łączące oba miasta, kluby społeczne pracujące wspólnie, polsko-niemieckie przedszkola, transgraniczna sieć przesyłu ciepła, współpraca policji i służb celnych, no i przede wszystkim to, co wszyscy ludzie kochają szczególnie: stosunki międzyludzkie. Mało jest takich miejsc jak Frankfurt nad Odrą, gdzie jest tak dużo małżeństw polsko-niemieckich” – mówiła Baerbock.
Szefowa niemieckiego MSZ podkreśliła jednak, że obecnie, w związku z wojną w Ukrainie, Europa stoi w obliczu nowych wyzwań.
„Unia Europejska nie spadła nam z nieba, tylko wymagała odpowiedzialności, odwagi decydentów politycznych i obywateli. Była krokiem w kierunku czegoś nowego, a kiedy się idzie w kierunku czegoś nowego, to nie wiadomo, czy to będzie dobre i trzeba mieć odwagę, to jest ważne (...)” – mówiła Baerbock.
Podkreśliła, że „dzisiaj znowu potrzebujemy tej odpowiedzialności i odwagi”.
„Unia Europejska, z unii gospodarki i handlu, musi stać się unią bezpieczeństwa. Widzimy, co się dzieje w Ukrainie (...). Unia Europejska musi zostać zreformowana tak, żeby była silniejsza w polityce bezpieczeństwa, żeby mówiła jednym głosem. To ważne, także w perspektywie przyjęcia kolejnych krajów” – mówiła Baerbock, nawiązując do kwestii dyskutowanej obecnie w Europie niezbędnej reformy UE.
Annalena Baerbock wywodzi się z partii niemieckich Zielonych, którzy popierają ideę reformy traktatowej UE. Tymczasem Koalicja Obywatelska, z której pochodzi polski minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, jest przeciwna temu pomysłowi.
Tegoroczna frekwencja w wyborach do Parlamentu Europejskiego może być wyższa, niż frekwencja w wyborach 2019 roku. Wojna w Ukrainie sprawia, że Europejczycy rozumieją znaczenie tych wyborów
Średnio o 11 procent respondentów więcej deklaruje, że pójdzie w tym roku (6-9 czerwca) do wyborów europejskich – wynika z kwietniowego badania Eurobarometru, ostatniego przed czerwcowymi wyborami. W 2019 roku chęć oddania głosu w wyborach zgłaszało 49 proc. respondentów, a faktyczna frekwencja była jeszcze wyższa – wyniosła 51 proc.
W tym roku deklarację o chęci głosowania w wyborach do Parlamentu Europejskiego składa 60 proc. respondentów badania.
Największe wzrosty odnotowano w takich krajach jak Chorwacja (+24 pp), Czechy (+22 pp), Litwa (+20 pp), Finlandia (+20 pp) oraz Hiszpania (+19 pp). Szczególnie ciekawy jest wzrost deklarowanej frekwencji w Czechach, w których wyborcy do tej pory byli najmniej zmobilizowani do udziału w europejskich wyborach. W 2019 roku frekwencja u naszego południowego sąsiada wyniosła zaledwie 28,72 procent, a chęć głosowania deklarowało mniej niż 20 proc. respondentów badania Eurobarometr. Dziś chęć głosowania w wyborach do PE deklaruje 38 proc. respondentów.
Najbardziej zmobilizowani są tradycyjnie wyborcy w Holandii (w tym roku chęć udziału w wyborach deklaruje 72 proc. badanych, o 11 proc. więcej niż w 2019 roku), w Niemczech (70 proc. w 2014 roku wobec 57 proc. w 2019 roku), Irlandii (69 proc. w 2024 roku wobec 58 proc. w 2019 roku), Luksemburgu (68 proc. w 2024 roku wobec 57 proc. w 2019 roku), Malcie (68 proc. w 2024 roku wobec 57 proc. w 2019 roku), Austrii (66 proc. w 2024 roku wobec 55 proc. w 2019 roku) oraz Szwecji (65 proc. w 2024 roku wobec 62 proc. w 2019 roku).
Tłumnie do wyborów europejskich wybierają się też Węgrzy – zamiar głosowania w tegorocznych wyborach do PE deklaruje 65 proc. respondentów wobec 50 proc. chętnych w 2019 roku (faktyczna frekwencja w ostatnich wyborach wyniosła 43,48 proc.).
W Polsce zamiar głosowania w tegorocznych wyborach do PE wyraża 63 proc. respondentów – o 11 proc. więcej niż w 2019 roku. Faktyczna frekwencja w wyborach do PE w 2019 roku była jednak niższa od deklarowanej – wyniosła nad Wisłą 45,68 proc.
Najmniej zmobilizowani do głosowania są wyborcy w takich krajach jak wspomniane już Czechy, a także Bułgaria, Słowacja, Słowenia, Litwa, Francja oraz Estonia. Chęć głosowania w wyborach do PE deklaruje tu mniej niż 50 proc. respondentów. Jak widać, poza Francją, problem ten dotyczy przede wszystkim krajów, które do UE weszły podczas ostatnich fali rozszerzenia.