Po wyborach na żywo. Tutaj znajdziesz najważniejsze informacje. 11 listopada okazją do politycznych oświadczeń. Tusk o pojednaniu, Duda o tym, że trzeba uważać na sojusze, Kaczyński o niemieckiej partii Tuska
Osoby z niepełnosprawnościami potrzebują silnych reprezentantów w Sejmie. Po to, by o tych sprawach mówić jasno i zrozumiale dla każdej Polki i Polaka. W czwartek organizuję marsz w Warszawie. Będą osoby z niepełnosprawnościami i wolontariusze, którzy będą pchali puste wózki – mówi OKO.press Łukasz Krasoń, kandydat Trzeciej Drogi na posła z Warszawy
Agnieszka Jędrzejczyk, OKO.press: Prowadził Pan w sobotę konwencję Trzeciej Drogi wraz z Arturem Świerczem. Dwóch kandydatów na posłów na wózkach. Nigdy wcześniej w polskiej polityce coś takiego nie miało miejsca. Czy naprawdę sądzicie, że prawa osób z niepełnosprawnościami mogą być skutecznym politycznym narzędziem mobilizacyjnym?
Łukasz Krasoń: Osób z niepełnosprawnościami jest w Polsce 5-7 mln, a jak jeszcze się doliczy rodziny...
Tylko że nie myślą o sobie jako o politycznej sile. Mają różne potrzeby, starają się wyrwać od państwa choć to minimum potrzebne im do życia.
Rzeczywiście środowisko osób z niepełnosprawnościami nie jest jednorodne.
I sytuacja jest trudna. Bo choć nie można powiedzieć, że nic się w Polsce nie poprawia – to Zachód już nam tak odjechał, że nawet światełek nie widać. Stara polityka tego nie dostrzega. Jedyne, co potrafią, to skłócać nas między sobą. Tak jak się to stało ze środowiskiem rodziców dzieci z niepełnosprawnościami upominających się o prawo do pracy.
Bo rodzic wspierający swoje dziecko dostawał minimalne świadczenie, ale za to nie wolno mu było pracować.
Rząd się niby tym zajął, dał ludziom nadzieję — a potem bez żadnych konsultacji przyjął ustawę, która niewielu satysfakcjonuje. I ludzie się o nią teraz spierają — mało kto zauważa, że to PiS jest winien, nie my, osoby z niepełnosprawnościami.
No to jak chcecie wejść w politykę z prawami osób z niepełnosprawnościami? Kto Was usłyszy?
Konwencję Trzeciej Drogi w Kielcach przeprowadziliśmy pod hasłem „Równoważni”. To moje hasło wyborcze. Mówi ono, że wszyscy jesteśmy równi i ważni. Zostałem usłyszany, okazało się, że można.
I naprawdę uważam, że osoby z niepełnosprawnościami potrzebują silnych reprezentantów w Sejmie. Po to, by o tych sprawach mówić jasno i zrozumiale dla każdej Polki i każdego Polaka. W czwartek organizuję marsz w Warszawie. Będą osoby z niepełnosprawnościami i wolontariusze, którzy będą pchali puste wózki.
Chcemy pokazać, że nie chodzi tylko o nas – chodzi o każdego. Nikt nie ma gwarancji, że w jego życiu nie pojawią się problemy ze zdrowiem. Zależy nam na tym, żeby każdy miał polisę na taką sytuację. A ta polisa to spójny system wspierania osób z niepełnosprawnościami. Taki, by mogły korzystać ze swoich praw tak jak wszyscy
A jak Pana zapytam, czy nie ma jednak ważniejszych spraw? Praworządność, KPO, wojna w Ukrainie i bezpieczeństwo Polski?
W Sejmie jest 460 posłów i nie każdy się musi znać na praworządności i na wojskowości. Z drugiej strony – osoby z niepełnosprawnościami tracą pierwsze, kiedy państwo działa źle, niepraworządnie. Więc od nich możecie się dowiedzieć, że coś jest nie tak. To w nas jako pierwszych uderza źle stanowione prawo, chaos w systemie “opieki społecznej”, to my jesteśmy pierwszymi ofiarami źle wydawanych pieniędzy publicznych – bo to na nas nie starcza w pierwszym rzucie.
Jeśli nie ma praworządności dla osób z niepełnosprawnościami, jeśli jesteśmy pozbawiani swoich praw z Konwencji ONZ, to czego spodziewacie się dla siebie? Nasze prawa to papierek lakmusowy demokracji.
Mam 35 lat i nie mam już czasu czekać na poprawę sytuacji osób z niepełnosprawnościami. Bo zaraz może być dla mnie za późno. Wiele osób, które znałem z turnusów rehabilitacyjnych, już nie ma wśród nas. Ale wciąż pojawiają się kolejni, młodsi.
To są pierwsze wybory, w których temat praw osób z niepełnosprawnościami się przebija. Dotyczą milionów ludzi w Polsce. Naprawdę możemy mieć i praworządność, i KPO, i porządny system dla osób z niepełnosprawnościami
Przez lata działałem społecznie i wiem, że w polityce bywa różnie. Dlatego się w nią zaangażowałem. Wiem też, że organizacje pozarządowe robią świetną robotę. Wystarczy wyciągnąć do nich rękę, wejść z nimi w prawdziwy dialog, dodać to jedno zero w budżecie i będziemy mieli polityki publiczne, które będą skuteczne w skali kraju. Bez tego będziemy wciąż na nowo odkrywać koło przepalając energię ludzi i publiczne pieniądze zupełnie bez sensu.
No, jeśli tak będziecie argumentować...
Proszę pani, wszyscy jesteśmy w jakiś sposób niepełnosprawni, tylko po niektórych bardziej to widać. To nas wszystkich łączy.
„Firmy outsourcingowe wciąż mają ważne umowy z Ministerstwem Spraw Zagranicznych, żadna nie została wypowiedziana. Wszystko, co robi rząd PiS-u jest kłamstwem” – mówił poseł Koalicji Obywatelskiej Marcin Kierwiński, powołując się na dokumenty z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Rządzący obiecali wypowiedzenie umów z firmami faktycznie handlującymi wizami do Polski dwa tygodnie temu.
„Po tym, jak minister Rau zapowiedział, że wypowiada wszystkie umowy w rządzie zaczęły się toczyć rozmowy, czy w ogóle można je wypowiedzieć. Trwa ping-pong z placówkami dyplomatycznymi, ale faktycznie robi się wszystko, by tych umów nie wypowiadać” – mówił Kierwiński.
„Dlaczego w tej sprawie państwo PiS jest tak nieudolne, dlaczego to robią, kogo oni kryją?” – pytał retorycznie polityk opozycji.
Największa grupa respondentów winą za aferę wizową obarcza cały obóz rządzący – wynika z sondażu IBRIS dla RMF FM i „Rzeczpospolitej”. W ten sposób odpowiedziało 48,6 proc. zapytanych przez pracownię. W drugiej kolejności wskazują oni na Ministerstwo Spraw Zagranicznych (11,2 proc.) Ponad jedna dziesiąta respondentów (11,4 proc.) w ogóle nie słyszała o tej sprawie.
Przeczytaj także:
„Rafał, bo jesteśmy po imieniu, udzielił już wywiadu w którym mówił, że nie aspiruje do funkcji premiera. Po co o tym gadać w związku z tym?” – mówił Włodzimierz Czarzasty w Polsacie News, komentując słowa Jarosława Kaczyńskiego o możliwej „podmianie” Donalda Tuska na Rafała Trzaskowskiego jako kandydata na premiera Koalicji Obywatelskiej.
„Wszyscy liderzy opozycji powinni stanąć na jednej scenie, dać ludziom nadzieję, że będzie w Polsce lepiej. Walczę o to, póki ta walka się nie skończy, nie będę się wypowiedział. Mówię o tym o dwóch miesięcy – wszędzie, gdzie jestem, ludzie mówią jedną rzecz: chcemy was zobaczyć na jednej scenie. I proszę o to” – mówił lider Nowej Lewicy w Polsacie News. Mówił również o polityce migracyjnej, a raczej „jej braku”, a także o skandalicznym tonie, w jakim toczy się debata na temat migracji w Polsce.
Rodzina Mateusza Morawieckiego obracała w ostatnich latach majątkiem wartym 120 mln złotych, a na nieruchomościach zarobiła w ciągu trzech lat 21 mln. O sprawie pisze Onet.
Działki i lokale Morawieckiego formalnie należą do jego żony, Iwony Morawieckiej, na mocy spisanej wcześniej umowy o podziale majątku. Dzięki niej premier chciał uniknąć ujawnienia wartości swoich nieruchomości – zauważają dziennikarze Onetu. Z ich informacji wynika, że na żonę premiera przeszło wiele wartościowych działek i budynków: między innymi kilkupiętrowy lokal niedaleko centrum Wrocławia, apartament przy ulicy Trawowej we Wrocławiu i 5 hektarów terenu rolnego w Żernikach pod stolicą Dolnego Śląska.
Łącznie w posiadaniu Morawieckich w ciągu ostatnich lat miał o być 120 hektarów gruntów, w części już sprzedanych. Szacunki dziennikarzy mówią, że rodzina zarobiła na tym 21 mln złotych. Jeden z tropów wskazuje na przekazanie jednego z mieszkań cudzoziemcowi. „Za 31-metrowy lokal składający się z pokoju z kuchnią 400 tys. zł płaci żonie szefa rządu niejaki Gustavo V. Według aktu notarialnego to urodzony w Wenezueli obywatel Włoch. Sprzedaż nieruchomości cudzoziemcom z UE jest zgodna z prawem, ale PiS krytykuje poprzednie rządy, które się na to zgodziły” – czytamy w artykule.
O tym, że działki Morawieckiego przekazane żonie mogą być problemem dla premiera pisaliśmy już w OKO.press. W 2019 roku okazało się, że kupiona przez Morawieckich prawie dwie dekady wcześniej działka pod Wrocławiem może być warta 70 mln złotych. Iwona Morawiecka twierdzi, że usłyszała o niej od „znajomego, który zajmuje się pośrednictwem”, ale w 2006 r. Morawiecki zeznawał, że „cynk” dostał od zaprzyjaźnionego kardynała Henryka Gulbinowicza.
Przeczytaj także: