0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Antonio Sempere / AFPFot. Antonio Sempere...

Książkę Andrzeja Ledera „Ekonomia to stan umysłu” można kupić na stronie Wydawnictwa Krytyki Politycznej.

Długo się zastanawiałem, jak rozpocząć tekst o książce wnikliwie traktującej „stan umysłu”, jakim według Andrzeja Ledera jest „ekonomia”. Po długich wędrówkach myślowych zatrzymałem przy na piłce nożnej, a konkretnie na katarskim mundialu z końca 2022 r. i jednej liczbie: 6500. Według kwerendy brytyjskiego dziennika „The Guardian” ponad 6500 pracowników, budujących stadiony i infrastrukturę na tę imprezę, zmarło lub zginęło z powodu złych warunków pracy.

To głównie pracownicy-cudzoziemcy z Indii, Nepalu, Bangladeszu, Pakistanu i Sri Lanki. Pracowali w karygodnie niebezpiecznych dla zdrowia i życia warunkach, żyli też niczym niewolnicy, wielu z nich na dodatek oszukano i nie płacono im umówionych (niskich) płac. Nie dysponowali wystarczająco dużą siłą w grze rynkowej, aby wywalczyć dla siebie lepsze warunki. I choć my, widzowie mundialu, pławiliśmy się w wytworzonym przez nich „nadmiarze” – termin klucz książki Ledera – nie było minuty ciszy przed finałem lub podobnego gestu, aby upamiętnić ich śmierć, o zadośćuczynieniu dla ich rodzin z gigantycznej góry pieniężnej, jaką ta impreza wygenerowała, już nawet nie wspominając.

Dominujący dziś „język ekonomii”, nad którym Leder się pochyla, oraz „zaprzeczenie”, o którym dobitnie traktuje, nie dopuścił ani jednego, ani drugiego. Symboliczna minuta ciszy byłaby niczym rysa na nieskazitelnym obrazie i na krótki moment przerwałaby tok przyjemności konsumpcji, zanieczyściłaby przekaz wielkiej światowej imprezy, poruszyłaby kilka sumień, a piękno niewinnej imprezy, symbolizującej jak w pigułce (śmiertelną) gigantomanię systemu, ległoby w gruzach.

Zobaczylibyśmy przynajmniej cień „realnego”.

Przeczytaj także:

Kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma

Książka ta i jej treści powinny być lub stać się wydarzeniem szerokiej debaty publicznej. Ale tak nie jest i tak się nie stanie. Z dwóch powodów. Pierwszy to poniekąd jej trudny język filozofii i psychologii społecznej, opleciony sznurem języka ekonomii. Drugi zdaje się bardziej istotny i sprowadza nas do istoty sprawy, a podany przykład piłkarskich mistrzostw jest tylko jednym z jej oblicz.

Leder, autor „Prześnionej Rewolucji”, w swej nowej książce pokazuje, że politykę w skali globalnej determinuje dziś nie ten czy inny polityk, jakaś partia, rząd czy państwo, ile stale potęgująca się sfera ekonomicznej bazy, z rynkami finansowymi na czele. To one posługując się ideologiczną, gospodarczą i militarną przewagą krajów Globalnej Północy z USA jako hegemonem, kierują przepływ produkowanego bogactwa i „znaków finansowych”, pieniędzy i kapitału, w stronę, gdzie i tak jest już najwięcej. Perwersyjnie urzeczywistniają przypowieść z Nowego Testamentu: „Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma” (Mt, 13,12).

Po lekturze „Ekonomii...” nie ma złudzeń: dobrobyt państw Globalnej Północy, w tym także Polski, w dużej mierze bierze się z procesów, za pomocą których zabieramy ludziom i społeczeństwom Globalnego Południa to, co mają (jak siłę pracy pracowników w Katarze) i co powinni mieć (godne życie). Nie chcemy o tym słyszeć. I to głównie dlatego książki takie jak ta nie stają się bestsellerami.

O co zatem chodzi? Autor pisze: „Ekonomia jest sztuką rozprowadzania nadmiaru”. „Nadmiar” to nić przewodnia w labiryncie rozprawy Ledera, która w biegły sposób rozszyfrowuje narzędzia i cechy języka ekonomicznego oraz jego ogromny wpływ na całość życia – zarówno na naszą sferę prywatną, jak i zawodową. Ale też tożsamościową, psychologiczną i polityczną.

Żyjemy w świecie, pisze Leder, w którym nie może być mowy o globalnym niedoborze, aczkolwiek niedobór jest jak najbardziej realny dla poszczególnych regionów i krajów świata, czy też dla poszczególnych grup społecznych. Jednak jako globalna wspólnota żyjemy „w świecie nadmiaru, w którym podstawowym problemem jest nasza niezdolność do dystrybucji zalewającej nas obfitości, wynikająca przede wszystkim ze skostniałości społecznego świata, rozdającego role uciskających i uciskanych”. Przeczuwamy nie od dziś, że w swej rozwiniętej, pędzącej formie społeczeństwa Globalnej Północy cechuje przerost, przesada, przytłaczająca góra produktów, usług, pól konsumpcji, spalanej energii, rosnących gór toksycznych odpadów, czy też równie rosnący udział i tonaż SUV-ów na naszych ulicach.

Nie jesteśmy w stanie „przetrawić” wszystkiego, co wytwarzamy.

Roczna emisja 38 mld ton CO2 do atmosfery (1990 r.: 22 mld ton) jest tylko najdobitniejszą częścią tego „wszystkiego”, aczkolwiek nie jedyną. Leder identyfikuje „nadmiar” bowiem nie tylko w perwersyjnie wielkich ilościach przetworzonej materii i energii. „Nadmiar” to według niego podstawowy czynnik, niczym system operacyjny współczesności jako takiej.

Widzimy imaginarium, nie realne

Rzeczywistość świata, Leder pisze o ‘„realnym świata”, kształtowanego przez system ekonomicznego nadmiaru, w którym kapitał finansowy dominuje na spółkę z potężnymi koncernami technologicznymi, nie jest jednak w pełni widoczna. Nie dlatego, że nie można jej widzieć i naprawdę zobaczyć (a to różnica), nie wypierając owego realnego, które się w niej wyraża. Owszem, możemy lub moglibyśmy ją zobaczyć. Jednak przykryta jest ona filtrem, przekształcającym to, co widzimy, w formę, która pasuje do naszych poglądów na świat – w języku jako takim, w przekazie medialnym, w istniejących stereotypach i symbolach, głęboko wrytych w dominującą świadomość społeczną.

Jeśli widzimy protestującego muzułmanina na ulicach Kairu, Bagdadu lub palestyńskiego Rafah, jeśli słyszymy jego głos gniewnie wykrzykujący nienawiść wobec USA, UE czy Izraela – jak wielu z nas jawi on się jako ktoś nieracjonalny, niebezpieczny, nasiąknięty toksycznym islamem, żądający świętej wojny?

Jeśli widzimy czarnoskórego, młodego mężczyznę, koczującego z komórką w ręku w zamkniętym obozie dla uchodźców w Grecji czy w Polsce – jak wielu widzi nędzarza, niebezpiecznego podpalacza naszej europejskiej wspólnoty, uciekającego ze swojego kraju samo-zawinionego chaosu, korupcji i biedy, nędzarza niepotrafiącego i niechcącego pracować? Nie widzimy w nim zranionego człowieka, szukającego bezpieczeństwa przez niezawinionymi przez niego zgrozami, przed głodem, przed śmiercią.

Nie chcemy zobaczyć. A jeśli już patrzymy, patrzymy zaprzeczając, ponieważ prawdziwe spojrzenie jest niczym spojrzenie w lustro, w którym odbicie jest zupełnie inne, niż chcielibyśmy zobaczyć.

W tym lustrze widzielibyśmy nasz udział w jego nędzy. Widzielibyśmy statki krajów Zachodu czy Chin, należące do korporacji przemysłowego rybołówstwa, które wyławiają ryby milionom rybaków na wybrzeżach Afryki. Ryby te w dużej części przerabiane są na mączkę – do hodowli innych zwierząt czy łososi, konsumowanych głównie w zamożnych krajach. „Gdy te statki płyną, zgarniają wszystko, co stoi na ich drodze, bo ich sieci sięgają samego dna”, mówi Saine, jeden z bohaterów filmu „Stolen Fish. Kiedy zabraknie ryb” w reżyserii Małgorzaty Juszczak, pokazującego dramat rybaków z Gambii. Zubożali i głodujący rybacy i ich rodziny uciekają do Europy – a tysiące z nich giną na Morzu Śródziemnym.

Patrząc do tego lustra, widzielibyśmy sieci relacji politycznych i gospodarczych, z których jako obywatele Globalnej Północy chcąc nie chcąc czerpiemy, korzystając w sposób niesprawiedliwy z zasobów świata tych ludzi, i milionów innych.

Nie jesteśmy tacy źli

„I na tym polega urok systemu”, pisze argentyński pisarz Martin Caparrós w swojej bestsellerowej książce „Głód” (2016). „Nie trzeba robić nic złego, żeby czerpać korzyści z cudzego nieszczęścia”. Książka Caparrósa, składająca się z reportaży i analiz, była dla Ledera jedną z kluczowych osi, wokół której rozwija swoją analizę. Głód, który cierpią miliardy ludzi na świecie i powody tegoż głodu, to tylko dwa obszary, aczkolwiek fundamentalne, których nie dostrzegamy.

Leder: „Zjawisko (nie)widzialności – patrzymy, ale tak, by nie zobaczyć – aktywuje mechanizm percepcyjny zwany zaprzeczeniem. Zaprzeczenie nie zmienia naszej surowej percepcji – obrazy na naszej siatkówce nie podlegają wyparciu – zmienia jednak dogłębnie nasze postrzeganie, ponieważ wypacza rozumienie tych obrazów”. O takim zaprzeczaniu, pisze Leder, świadczy „uczuciowy chłód, zastanawiający brak emocji i empatii, które właściwie towarzyszyć winny percepcji obrazu, z założenia poruszającego”. Zamiast tego pojawiają się skrzywione wyobrażenia, „imaginarium”, pojawiają się „uczucia przekłamane”, opowieść, „która fakty rozprowadza tak, by w odczytaniu dominowała narcystyczna przyjemność, a nie trud, żałoba czy współczucie”.

Czyli postrzegając wspomnianego krzyczącego muzułmanina, widzimy jednocześnie siebie samych jako racjonalnych, opanowanych, rozsądnych. Postrzegając koczującego czarnoskórego chłopaka, siebie samych widzimy jako pracowitych, ucywilizowanych, samodzielnych, którzy z jego nędzą nie mają nic wspólnego.

Stematyzowanie w książce o ekonomii kwestii „zaprzeczania” czy „niewidzialności” nie jest żadną dygresją. Stanowi część składową, jest nieodzownym elementem całości tej „Ekonomii”, w której i z której żyjemy i która definiuje nasz stan umysłu. Podstawową rolę i ośrodek rażenia tego stanu odgrywa zaś pieniądz. Jego „substancją jest kilka przecinających się wymiarów relacji, wzajemnie się warunkujących i równoważących: relacji pracy, wymiany, władzy i długu”.

Niczym metastaza pieniądz jako znak i podstawa systemu przerodził się w kompleksowy system finansowy, który bierze górę nad rzeczywistością rzeczy, produktów i usług i się od nich odrywa. Dla przykładu: podczas gdy nominalny PKB Niemiec wzrósł od 1982 r. do dziś ok. pięciokrotnie, podstawowy indeks niemieckiej giełdy w Frankfurcie, DAX, wzrósł 35-krotnie. Taki rozwój nie pozostaje bez konsekwencji. Jak konstatuje Leder: „Odrywanie ilościowych znaczeń od jakości – materialnej i użytkowej warstwy oznaczenia – popycha ekonomię w stronę swoistego szaleństwa”.

Język, głupcze...

Tworzony w tym procesie „monopol instytucji finansowych” opiera się nie tylko na (ekonomicznej) przemocy, opisanej wyżej, ale również na tym, że włada on „jedynym systemem językowym o globalnym zasięgu”. Podporządkuje on sobie wszystko, wyraża wszystko w swoich „słowach”: w liczbach, wykresach, statystykach, porównaniach, wycenach. W „znakach”, jak pisze Leder. To one sprowadzają wszystko do abstrakcji monetarnej, a „rozpędzona abstrakcja, w której żyjemy, nie jest logiczna z punktu widzenia normalności świata życia codziennego”. Nie jest logiczna, bo nie jest racjonalna – wszak nie może być racjonalności w niszczeniu zasobów globu i wyzysku prowadzącemu do śmierci milionów ludzi. Ale tylko jeśli racjonalność rozumiemy w „języku naturalnym”, który Leder radykalnie odróżnia od „języka ekonomii”.

Niemniej ten język ekonomii – oraz racjonalność, której domniemanie reprezentuje – przedstawia siebie i swoje podstawy jako „fragment niepoddających się dyskusji praw natury. (...) Z prawami ekonomicznymi ma być tak, jak z regułami przyrodoznawstwa: (...) mają mieć uniwersalny charakter”.

W tym języku wszystko staje się pieniądzem, mierzone jest możliwością spieniężenia lub odnoszone jest do pieniądza i kapitału.

Odnośnie tego potężnego języka Leder przywołuje dające do myślenia porównanie:

„Tak jak w rodzącym się średniowieczu sieć klasztorów, siedzib biskupów, krążących mnichów i wysłanników papieskich niosących sformułowane po łacinie pisma tworzyła niepowtarzalną mapę reprezentowania, której potęga mogła konkurować z wszelką ówczesną potęgą ziemską, lokalną, osadzoną terytorialnie, i nad nią przeważać, tak dzisiaj sieć przepływów informacji ekonomicznych i władza jej centrów jest większa niż władza jakiejkolwiek reprezentacji i woli politycznej. (…) To jest właśnie Imperium, którego władza ukonstytuowała się, zanim jeszcze zakrzepła w międzynarodowym porządku instytucjonalnym”.

Destrukcyjność tego imperium ostatecznie odsłania nadciągająca katastrofa klimatyczna, której skutki odczuwamy wszyscy, aczkolwiek w różnym stopniu: uprzywilejowani w Globalnej Północy i biedacy z Południa. Jak do tego doszło?

Leder: „Nieprawdopodobny nadmiar energii, gwarantowany przez dziesięciolecia eksploatacji ropy, uczynił wizję powszechnej konsumpcji najbardziej powszechnym fantazmatem końca XX wieku. Możliwość rozprowadzania tego nadmiaru w nieprzebranych zasobach rzeczy i form, znaczących zastępujących twarze, stawała się obietnicą kierunkującą pragnienie najpierw setek milionów, a potem miliardów ludzi”.

Teraz ten „fantazmat” się załamuje, ale nie wskutek braku energii czy zasobów, „ale z powodu granicy w dystrybucji, niemożności wyrzucenia poza system ostatniego nośnika przemian energetycznych, dwutlenku węgla. Ten otacza ziemię płaszczem, izoluje ją od nieskończonej możliwości rozprowadzania, gromadzi napływający nadmiar, energię. Realizuje się przepowiednia francuskiego filozofa Georges’a Bataille’a: „nie może ona zostać spożytkowana i – na podobieństwo niedającego się ujarzmić zwierzęcia – to ona zniszczy nas”.

A więc wojna?

Zniszczy – ale nie tylko siłą konkretnych geologiczno-chemicznych skutków zmian klimatycznych. Agnieszka Holland, po nakręceniu „Zielonej Granicy”, wypowiedziała się o skutkach rosnących liczb dziesiątek milionów uchodźców i naszej reakcji na ten fakt: „Jeśli nie zmienimy całkowicie naszego podejścia do tego globalnego wyzwania, to z pewnością dojdzie do niewyobrażalnego wybuchu przemocy. Jeśli nie będzie innych pozytywnych pomysłów, to naturalną konsekwencją będą masowe morderstwa. Podobnie jak Saudyjczycy na swojej granicy, ustawimy karabiny maszynowe na granicy białoruskiej, na granicy bałkańskiej i będziemy strzelać do każdego, kto się zbliży. I nie będziemy już odpychać łodzi na Morzu Śródziemnym od brzegu ani nie wpuszczać ich do portów, ale będziemy je bombardować”.

To byłaby odmiana wojny – wojny, której jedną z odsłon Leder widzi już w toku.

„Na poziomie ekonomicznym ten konflikt ujawnia się jako trwająca już wojna akcjonariuszy wielkich firm – którymi jesteśmy my wszyscy, szeroko rozumiana klasa średnia Północy – przeciw całym społeczeństwom, postrzeganym jako niepotrzebne, ale przez to groźne. Przeciw niepotrzebnym, skoncentrowanym na globalnym Południu, choć wyłaniającym się również pomiędzy nami.”

Koncentracja zasobów i nadmiaru, którą autor opisuje, prowadzi do konfliktów i siłą rzeczy zagrabiania zasobów – musi przerodzić się w konflikty. Wojna zaś to jednak nie tylko ostateczne zniszczenie, ale zarazem odmieniona forma akumulacji, polegająca na stworzeniu nowego zadłużenia, za pomocą którego kraje, kupując broń i prowadząc wojny, ponownie przyczyniają się do zasilania kapitału innej barwy.

Leder opisuje to na przykładzie I wojny światowej: „Znaczące – a pieniądz to właśnie znaczące, reprezentujące utowarowiony podmiot, człowieka w pewnej relacji – nie podlegają zniszczeniu. Ludzie zaś – owszem. Dlatego europejskie kraje musiały po wojnie zwracać Ameryce zadłużenie, zaciągnięte, by można było nieodwracalnie unicestwić miliony ludzkich istnień“.

Jeśli te słowa przypominają dzisiejszą sytuację w Ukrainie, i być może nie tylko tam, nie jest to przypadek.

Co zrobić?

Co zatem zrobić, aby zmienić głęboko niesprawiedliwą trajektorię ekonomii światowej, aby zatrzymać metastazę wojny, lub by ją ujarzmić? Leder, świadomy, że to raczej myślenie życzeniowe, pisze: „Wystarczyłoby włączyć prawa socjalne, a więc prawo do godnej zapłaty za wykonywaną pracę, do opieki zdrowotnej, do edukacji, do dachu nad głową i jeszcze paru innych, w obręb katalogu praw człowieka. Albo potraktować poważnie to, że są one już w tym katalogu zapisane. Oznaczałoby to, że struktura systemu prawnego, kośćca każdego pola symbolicznego, zaczęłaby się zmieniać. Że nagle widoczne stałoby się to, że jesteśmy w relacji z głodującymi w Rogu Afryki, że głód jest >>naszą sprawą<<, a oddzielenie go od nas systemem granic, tkwiących głównie w imaginarium, jest katastrofą”.

Jedną z głównych przeszkód dla takiego „swoistego planetarnego reformizmu” jest nacjonalizm, który „jest wspólnotą łatwą, a to, co łatwe, jest najczęściej dosyć marne”.

Najważniejsza podstawa koniecznych zmian, o której pisze Leder, to ta: musimy (znów) ponosić odpowiedzialność.

Da się ją urzeczywistnić, pisze Leder, tylko za pomocą „drugiego obszaru ludzkiej kreatywności” – emocjonalnego.

„Od polityki troski, przez kontestację i krytykę współczesnych form skrajnego indywidualizmu i rywalizacji o zasoby, patriarchalnych hierarchii, obłudnych powrotów do religii, po całkowicie nowe projekty etyczno-polityczne, to wszystko będzie wymagało ogromnego zaangażowania kolejnych milionów, a może więcej, ludzi. Niemożliwe? Słabo dostrzeżony na globalnej Północy wielki strajk pracowników rolnych i robotników w Indiach zmobilizował w listopadzie 2020 roku 250 milionów ludzi 6. Ćwierć miliarda. Wykonali wielką pracę”.

Brak tu miejsca aby opisać, w jaki sposób autor uwypukla tę odpowiedzialność w ramach „ciała etyczno politycznego”, które stanowi jedyną zaporę, aby przeciwstawić się procesom, nakreślonym wyżej. Warto zadać sobie trud przejścia przez tę „Ekonomię…”. Zobaczymy ją wówczas w innym, ciemnym świetle. W zbliżonym do realnego.

;
Jan Opielka

Dziennikarz i publicysta. Były stały korespondent z Polski dla dzienników niem. Frankfurter Rundschau i Berliner Zeitung.

Komentarze