0:000:00

0:00

"Najgorsze, że nie ma żadnego systemu, który pozwoliłby na rejestrację uchodźców - mówi OKO.press burmistrzyni Hrubieszowa Marta Majewska. - W Excelu zapisujemy nazwiska, żeby mieć ślad, że te osoby do nas trafiły. Jak ktoś odjeżdża samochodem prywatnym, to legitymujemy kierowcę z pomocą policji, spisujemy też dane osób, które zabrał, żeby był ślad. Jesteśmy w ferworze tego wszystkiego, staramy się myśleć tu na dole o formach zabezpieczenia, ale to działania absolutnie nie na dzisiejsze czasy. Już mieliśmy sytuacje, że ktoś kogoś szukał, dzwonią do nas osoby, które poszukują rodziny, bo ludzie potracili kontakt".

Burmistrzyni Hrubieszowa, kilkakrotnie przekładała rozmowę. Udało się po jej ostatnim skype'ie przed 22:00.

Piotr Pacewicz, OKO.press: Jest pani pewnie wykończona?

Marta Majewska, burmistrz Hrubieszowa*: Nie narzekam na brak zajęć, ale rozmawiajmy.

W Hrubieszowie mieszka 18 tys. osób. Ilu jest uchodźców?

Nie ma prostej odpowiedzi, bo przez Hrubieszów płynie ich strumień. Jesteśmy pierwszym miastem przygranicznym, przy dwóch przejściach w Zosinie i w Dołhobyczowie, mamy jeszcze odprawy kolejowe. Uchodźców przyjmujemy w miejskim ośrodku sportu i rekreacji, w tzw. punkcie recepcyjnym. Trafiają tu po przekroczeniu granicy i albo czekają na kogoś, kto po nich przyjedzie z rodziny czy znajomych albo my im organizujemy transport i miejsce na dalszy pobyt.

Cytat z Dziennika Wschodniego: Przypominam sobie znowu moją pierwszą noc w Polsce, byłam w schronisku w Hrubieszowie. Nie mogłam spać. Robert wolontariusz, którego później nazwaliśmy aniołem, nas tam przywiózł z granicy. Teraz, gdy sobie to przypominam, zdaję sobie sprawę, jak bardzo nam tam było dobrze. Było bardzo ciepło, dostawaliśmy jedzenie i lekarstwa. Miałam gorączkę, bo na granicy zmarzłam. Ale kiedy tam dotarłam, moje pierwsze wrażenie było szokiem. Widziałem kilkaset osób śpiących na ziemi, na łóżkach i materacach. Wszystko było pomieszane: rzeczy, torby, ludzie, psy i koty, które również zostały wyniesione, a także kilka materacy, koców i kołysek. Ten chaos również w myślach powodował chaos. Trzeba było sobie z tym poradzić. A nie było to łatwe.

Ukrainka cytowana przez "Dziennik Wschodni" ma dobre wspomnienia z waszego ośrodka, choć "pierwsze wrażenie było szokiem: kilkaset osób śpiących na ziemi, na łóżkach i materacach, wszystko pomieszane: rzeczy, torby, ludzie, psy i koty". Ile osób się przewinęło przez ośrodek?

Od początku wojny na pewno ponad 10 tysięcy. W głównej hali rozłożyliśmy 350 łóżek. Na widowni jest kolejne kilkaset miejsc siedzących, mamy też łóżka na korytarzach. Trafia do nas mniej więcej 1500 osób na dobę.

Mamy z dziećmi leżą zwykle na jednym łóżku. Na pewno ponad 80 proc., może nawet 90 proc. to kobiety i dzieci. Mężczyzn jest niewielu, raczej w starszym wieku, a w ubiegłym tygodniu [28 lutego - 6 marca - red.] w większości to byli obywatele nie Ukrainy. Teraz jest ich mniej.

Były doniesienia, że ciemnoskórzy studenci z Afryki czy z Azji byli gorzej traktowani niż Ukraińcy.

Takiej wiedzy nie mam. Prosiliśmy mężczyzn, żeby zajmowali miejsca siedzące, a nie leżaki, ale nie uważam, żeby to było złe traktowanie. Naszym priorytetem jest odpoczynek kobiet z dziećmi. Nie zarejestrowałam u nas żadnej dyskryminacji.

Musieliście błyskawicznie wyposażyć obiekt. Kto za to płacił?

No właśnie. Ta infrastruktura nie była przystosowana i nadal nie jest. Mamy tylko kilka toalet i trzy prysznice. Nikt nas nie wspomagał, nie wyposażył. Możemy wydatkować drobne pieniądze na usprawnienie obiektu, ale to grosze, w tym momencie do 60 tys.

Kto za to zapłacił? Nikt nie zapłacił. To jest największa bolączka, nieprzystosowanie infrastruktury do takiej liczby osób.

Jeszcze raz - ile jest toalet na te kilkaset osób?

Dwie toalety, męska i damska są w korytarzu, gdzie odbywa się rejestracja, można to nazwać poczekalnią. W drugiej części budynku są też dwie toalety. Tak, dramat, zgoda.

Kto podjął decyzję, żeby ten obiekt przeznaczyć na punkt recepcyjny?

Ja sama podjęłam decyzję, żeby od razu stworzyć punkt informacyjno-pomocowy, tak go nazwaliśmy. Wiedzieliśmy, że jesteśmy przy granicy i jest kwestią godzin, że zacznie się ucieczka ludzi z Ukrainy. Potem zostało to usankcjonowane decyzją wojewody. Nie byliśmy pierwotnie brani pod uwagę, w pierwszej kolejności powstały dwa punkty recepcyjne w mniejszych miejscowościach, które są bliżej granicy.

Jak uchodźcy docierają do was, to przecież kilkanaście kilometrów...

...15 km z Zosina i 30 km z Dołhobyczowa. Na początku szli nawet na piechotę. Podwoziły ich osoby prywatne. Teraz są transportowani autobusami i busami Ochotniczej Straży Pożarnej i Państwowej Straży Pożarnej i ciągle prywatnymi autami.

Ktoś to koordynuje?

Autobusy stoją cały czas przy przejściu granicznym i jeżdżą w tę, i z powrotem. Za dowozy odpowiadają głównie strażacy. Autobusów jest ciągle mało, choć więcej niż na początku, ale codziennie zwiększa się też liczba osób przybywających do nas. Mamy już na szczęście decyzję wojewody, że możemy jako samorząd wynajmować busy przedsiębiorców, żeby podjeżdżali pod granicę albo ludzi z naszego ośrodka recepcyjnego przewieźli na dworzec. Składy pociągów są powiększane. Ten transport z firm odciąża autobusy straży pożarnej, które mogą jechać z uchodźcami w Polskę. Hrubieszów nie ma własnego transportu publicznego.

Kto płaci przedsiębiorcom za dowożenie uchodźców?

Mamy informację, że mają wystawiać fakturę na gminę, a my tę fakturę przekazujemy do urzędu wojewódzkiego. Mam nadzieję, że to zadziała.

Jak uchodźcy do nas trafią, to prowadzimy ich rejestrację i szukamy dla nich transportu i miejsca dalszego pobytu. Czasem trudno ich przekonać, że mają jechać dalej. Dobrze ich rozumiem, są w traumie, nareszcie znaleźli się w ciepłym miejscu, dostają posiłek, mogą się położyć, wytchnąć, nie chcą się stąd ruszać.

Przekonujemy, że wysyłamy ich w miejsce, gdzie będą mogli zostać dłuższy czas, nieodpłatnie i będą mieli dach nad głową, jedzenie i przede wszystkim spokój na dłużej. Oni mają w głowie przede wszystkim Warszawę, ewentualnie Kraków i Gdańsk. Jak mówimy, że pojadą do Pucka, to im to nic nie mówi. Tłumaczymy, że muszą zwolnić miejsce na kolejną falę rodaków.

Jak ogólnie ocenia pani kontakt z państwem, czyli z urzędem wojewódzkim?

Kontakt ze służbami wojewody, czyli głównie zgłaszanie problemów, to jakoś działa. Oczywiście wszystko trwa za długo. Czekamy niecierpliwie na specustawę, która ma zapewnić finansowanie pomocy, takie są przynamniej zapewnienia. Wojewodowie twierdzą, że ustawa otworzy im ścieżkę, żeby nas wspierać finansowo. Na razie dostaliśmy decyzję, że możemy uruchomić tzw. rezerwy kryzysowe, które gmina ma w budżecie, ale w przypadku Hrubieszowa to tylko 100 tys.

Wszyscy ludzie, którzy pracują w naszym punkcie recepcyjnym to wolontariusze, ale mamy obietnice, że będą na to pieniądze. Apeluję do wojewody o zwiększenie przewidzianej liczby osób. Miał to być mały punkt recepcyjny obsługiwany przez 12 osób, ale to za mało, żeby przez 24 godziny uchodźców przyjąć, nakarmić, zadbać o chorych i szczególnie straumatyzowanych, znaleźć dla nich miejsce pobytu, zorganizować transport.

Przeczytaj także:

Personel, który przygotowuje jedzenie?

Wolontariusze. Tak samo moi urzędnicy, po godzinach.

Tłumacze, psychologowie?

Wolontariusze.

A skąd ich pani wzięła?

Wystąpiłam do naszych szkół, mamy w mieście kilka szkół podstawowych, poprosiłam o tłumaczy, niestety tylko rosyjskiego, bo nigdy nie uczyliśmy ukraińskiego. Ale większość uchodźców porozumiewa się po rosyjsku. Mamy też w Hrubieszowie Ukrainki, które powychodziły za mąż za Polaków. Dołączyły, są z nami od samego początku.

Czyli to rodzaj moralnej motywacji, ludzie chcą coś robić dla ofiar wojny.

Tak, jeszcze chcą. Przewinęły się dziesiątki, setki wolontariuszy, apele powtarzamy non stop, przyjeżdżają ludzie z całej Polski, ciągła rotacja. To rodzi problemy, bo każdemu trzeba wszystko od początku tłumaczyć. Ale trwa to pospolite ruszenie i ogromny gest solidarności przede wszystkim mieszkańców Hrubieszowa. Bez nich byśmy nie dali rady.

Jest pani dumna ze swojego miasta.

Jestem niesamowicie dumna. My jako miasto wielokulturowe, z bogatą tradycją, mieliśmy się zawsze czym pochwalić, ale gdzieś tam tlił się kompleks małego miasteczka. Zabiegałam różnymi sposobami, żeby w sercach hrubieszowian żyło hasło „Hrubieszów, jestem stąd”, bo mamy takie stowarzyszenie i wszystko pod tym hasłem robimy. Nigdy nie przypuszczałam, że to nabierze takiego wymiaru, bo solidarność pokazują też ludzie, którzy wyjechali z Hrubieszowa dawno temu, w Polskę, w świat. Wspierają nas i mówią, że są dumni, że są z Hrubieszowa. Ostatnio się śmiałam, bo powtarzałam przez lata mieszkańcom, że trzeba być dumnym z bycia hrubieszowanką czy hrubieszowaninem.

I teraz mogę powiedzieć, choć staram się unikać takich zwrotów: "A nie mówiłam?".

Ile czasu pani spędza w ośrodku?

Jestem tam codziennie, dwie, trzy godziny, czasem dużo więcej, żeby być na bieżąco, w weekendy też, zdarza się, że do nocy. Widzę po ludziach, że przychodzą, bo taką mają potrzebę, to się stało nałogiem, trudno teraz funkcjonować w innym wymiarze, a przecież wszystko inne musimy robić normalnie, obsługa mieszkańców, miejskie projekty, inwestycje. Dzisiaj pierwszy raz nie mogłam tam być, bo prowadziliśmy masę rozmów, cały czas coś się dzieje, ktoś potrzebuje informacji, spotkania z wojewodą. Mocno współpracujemy ze Związkiem Miast Polskich. To tylko 12 dni, ale mam wrażenie, że to już strasznie długo trwa.

Część uchodźców nie chce się ruszyć z miejsca, bo pewnie liczy - może nawet podświadomie - że za chwilę będzie wracać.

To akurat prawda. Wielu z nich podchodzi tak, że

przyjechali tylko na momencik, tutaj sobie przycupną, odpoczną, posiedzą, bo zaraz i tak będą wracać do domu.

Ale wielu ma świadomość, co się dzieje, komunikują się z rodzinami, które pozostały w Ukrainie. Zwłaszcza młodsi widzą, że marne są szanse na powrót.

Dużo osób jest z Charkowa, a Charkowa nie ma.

Mają świadomość, patrząc w smartfonie na ruiny swojego miasta, że nie mają do czego wracać.

Tłumaczymy im, że jeszcze chwila tego umęczenia podróżą, już pomijam traumę samej wojny, i że jeszcze kilka godzin w autobusie muszą przetrwać, żeby znaleźć się w miejscu bezpiecznym, spokojnym, na dłużej, bo my niestety takim miejscem nie jesteśmy.

A skąd wiecie, gdzie ich wysyłać?

Wojewoda ma bazę takich obiektów i nam wskazuje. Jak jest autokar, możemy odesłać.

Słyszałem narzekania, że władze państwowe się nie wyrabiają z koordynacją całej operacji, a z tego, co pani mówi to nie wygląda tak źle. Dają adresy, podstawiają autokary...

Nie aż tak pięknie. Na mojej głowie jest ten transport pozyskać, wydrzeć, sprawić, żeby trafił do mnie akurat.

Najgorsze, że nie ma żadnego systemu, który pozwoliłby na rejestrację tych osób. Bo nie ma.

Ten system, który stosujemy, jest naszym autorskim, w Excelu, wpisujemy nazwiska, żeby mieć ślad, że te osoby do nas trafiły. Oczywiście nie wyłapujemy wszystkich, nawet z tych naszych dwóch przejść granicznych, bo ci, którzy jadą od razu do kogoś z rodziny albo umówionym transportem np. do Niemiec zwyczajnie nas omijają.

Przy setkach tysięcy i milionach uchodźców taki brak centralnej rejestracji to groźna wiadomość. Rodziny się rozdzielają, dzieci gubią... Nie ma możliwości, żeby wstukać nazwisko i odnaleźć daną osobę?

W chwili obecnej - nie. Staramy się sami jakąś rejestrację prowadzić, zamontowaliśmy nawet kamery, to też jakiś ślad, jakby nie daj Boże ktoś zaginął. Osoby, które chcą się rejestrować, zapisujemy: imię, nazwisko, numer dokumentu, potem możemy sprawdzić, że u nas ta osoba była. Jak ktoś odjeżdża samochodem prywatnym, to legitymujemy kierowcę z pomocą policji, spisujemy też dane osób, które zabrał, żeby był ślad.

Wydawałoby się, że państwo powinno błyskawicznie wdrożyć system centralnej rejestracji. Także dla bezpieczeństwa uchodźczyń i uchodźców.

Absolutnie się zgadzam. Jesteśmy w ferworze tego wszystkiego, staramy się myśleć tu na dole o formach zabezpieczenia, ale to działania absolutnie nie na dzisiejsze czasy. Już mieliśmy sytuacje, że ktoś kogoś szukał, dzwonią do nas osoby, które poszukują rodziny, bo ludzie potracili kontakt. My przez megafon albo głośniki nadajemy komunikaty i trochę osób udało się nawet zlokalizować i połączyć. Wydajemy też obywatelom Ukrainy specjalne karty SIM, żeby mogli się sami szukać. Takie są nasze zabezpieczenia.

Domowym sposobem.

O to, to, dobre określenie.

Kto płacił za karty do telefonu?

Kupiliśmy z pieniędzy miasta na początku małą ilość, potem pomogli właściciele komisów elektronicznych, teraz dołączyły już sieci komórkowe, które darują nam swoje karty.

Nie mogę za to narzekać na państwowe służby. Mamy w Hrubieszowie jednostkę wojskową, ale oni zajmują się oczywiście czymś innym, ale jest sporo żołnierzy WOT, policja już teraz z całego kraju, bo nasze siły nie byłyby wystarczające. Nawet zakład karny nas wspiera w dowożeniu osób z granicy.

Jaką rolę w pani działalności odgrywają inni samorządowcy?

Bardzo jestem wdzięczna kolegom, koleżankom samorządowcom, członkom Związku Miast Polskich, albo i nie. Odzywają się do nas, że mają przygotowane miejsca dla uchodźców. Od najmniejszych wiosek po potężne miasta. Z każdej strony Polski, np. dzisiaj z Pomorza, przyjeżdżają swoimi autokarami, często z zapleczem medycznym.

A ta sieć samopomocy samorządowej jest jakoś koordynowana przez państwo? O transportach z miasta do miasta informuje Pani wojewodę?

Nie. W gestii samorządów jest zgłoszenie starostom (w przypadku mniejszych miast) konkretnych baz, gdzie umieszczą uchodźców, bo to będzie podstawą do refinansowania. Ale ja już w tym nie uczestniczę.

Czyli działają równolegle dwa systemy relokacji, państwowy i samorządowy.

Tak można powiedzieć. Transport publiczny od wojewody jest większy, ale masa osób została też zabrana przez koleżanki i kolegów samorządowców.

Jest pani hrubieszowianką z urodzenia?

Tak. Jedyny epizod mojego życia poza miastem to okres studiów. To moja pierwsza kadencja [od 2018], w poprzedniej [2014-2018] byłam zastępcą burmistrza, prowadziłam też kancelarię adwokacką. W Hrubieszowie.

*Marta Majewska, prawniczka, wiceburmistrz Hrubieszowa (2014-2018). W wyborach 2018 jako kandydatka Komitetu Wyborczego Wyborców Porozumienie i Rozwój zdobyła 50,12 proc. głosów, wygrywając o włos z popieraną przez PiS Marylą Symczuk (49.88 proc.).

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze