0:00
0:00

0:00

Podkomisja smoleńska MON pokazała 10 kwietnia Polakom swoją wersję katastrofy smoleńskiej. To 40 minutowy film, który za ciężkie miliony członkowie podkomisji kręcili przez cały rok w polowych warunkach Wojskowej Akademii Technicznej. Film oszołomił OKO.press.

Poprosiliśmy o recenzję tego dzieła trzech ekspertów - dziennikarza Jana Osieckiego, autor książki "Anatomia katastrofy smoleńskiej", publicystę lotniczego Michała Setlaka i członka komisji Millera, która badała katastrofę smoleńską, a potem szefa Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Poprosiliśmy by wskazali swoje hity - najlepsze momenty tego filmu. A momenty były.

Jan Osiecki: "Kiedy obejrzałem film Antoniego Krauzego "Smoleńsk", sądziłem, że nie da się już bardziej zmanipulować historii tej katastrofy. Otóż myliłem się i - bijąc się w piersi - muszę przeprosić reżysera. Film podkomisji przebił tamten liczbą kłamstw, półprawd i nadinterpretacji".

Maciej Lasek: "To pomieszanie faktów z fantazjami i mitami. Jest chyba efektem kompromisu między różnymi teoriami zamachów. Tak, by każdy z członków podkomisji smoleńskiej mógł czuć się usatysfakcjonowany. W efekcie mnóstwo tu nielogiczności i niespójności".

Przeczytaj także:

Setlak: hitem jest bomba termobaryczna

"Gdyby w samolocie wybuchła bomba termobaryczna, to fragmenty kadłuba byłyby rozrzucone w promieniu kilkuset metrów. Tymczasem szerokość pola szczątków to około 60 metrów"- mówi Michał Setlak.

W dodatku samolot miały zniszczyć trzy ładunki termobaryczne: w kabinie, centropłacie i na skrzydle. "W jaki sposób można umieścić bombę na skrzydle? To piramidalna bzdura" - denerwuje się Setlak. I pyta: - "Jaki byłby sens detonować bombę w samolocie, który rzekomo został celowo naprowadzony na kurs kolizyjny z ziemią, po czym uderzył w nią z prędkością 270 km na godzinę?"

Ładunek termobaryczny działa w taki sposób, że wpierw rozpyla w powietrzu paliwo, a potem je zapala. Wybucha więc mieszanka paliwowo-powietrzna, wytwarzając silną falę uderzeniową.

Osiecki: hitem są namalowane okna na wysadzanej makiecie

Aby uwiarygodnić teorię, że samolot zniszczył ładunek termobaryczny, podkomisja przeprowadziła eksperyment. "Zbudowany został fragment kadłuba w skali 1:1 zgodnie z planami konstrukcyjnymi" - mówi w filmie narrator.

Jan Osiecki: "Zrobiono prymitywną manipulację. Postawiono blaszaną konstrukcję na której namalowano atrapy okien". Można to zobaczyć w tym fragmencie filmu. (Kadr z filmu ilustruje ten tekst).

"Okna były dla komisji bardzo niewygodne, bo gdyby umieszczono je w modelu, to szyby pękłyby podczas eksplozji" - mówi Osiecki. "Tymczasem - jak pamiętamy ze Smoleńska - okna w kadłubie wraku przetrwały katastrofę".

Kolejny hit filmu: kontrolerzy prowadzili Tu 154M do katastrofy

W opinii podkomisji smoleńskiej celowo podawali polskiej załodze błędne koordynaty, by Tupolew się rozbił. "Kontrolerzy z Korsaża - wieży lotów - nie naprowadzali samolotu w złe miejsce. Nie wydali polskiej załodze ani jednej komendy nakazującej zmianę wysokości, prędkości zniżania ani kierunku! Samolot leciał tak, jak go prowadzili polscy piloci" - mówi Setlak.

W filmie pojawia się oczywista sprzeczność. Z jednej strony autorzy podkreślają, że Rosjanie zniechęcali załogę Tupolewa do lądowania, bo lotnisko jest nieprzygotowane i nie ma warunków do lądowania. "Po czym starają się przekonać widza, że kontrolerzy świadomie błędnie naprowadzali samolot na katastrofę. To kompletnie nielogiczne" - mówi dr Lasek.

Kolejny hitowy moment: rosyjski Ił-76 przeprowadzał "próbę katastrofy"

Mniej więcej godzinę przed polskim tupolewem na lotnisku usiłował wylądować rosyjski samolot transportowy Ił 76 MD. Ale z powodu fatalnych warunków odleciał po tym, jak nieomal rozbił się o płytę lotniska. Podkomisja snuje jednak przypuszczenie, że w ogóle nie miał lądować, tylko sprawdzał możliwość nieprawidłowego naprowadzania Polaków na pas startowy i miał pomóc przygotować kontrolerom zamach na polskiego Tupolewa.

"To absolutna nieprawda, bo przecież zachowały się zapisy rozmów między pilotem Iła a wieżą kontrolną. Wynika z nich jednoznacznie, że samolot dwa razy próbował wylądować" - komentuje tę rewelację Osiecki. "Ale w obliczu niesprzyjających warunków pogodowych zdecydował się odlecieć na lotnisko zapasowe" - dodaje.

Hit następny: "blaszane ptaki" łamały drzewa

"Blaszane ptaki" - tak nazwali smoleńscy naukowcy fragmenty samolotu, które miały - w wyniku eksplozji - oddzielić się od samolotu. I - niczym pociski - niszczyć drzewa, które znalazły się na ich drodze.

Ale gdyby szczątki samolotu rzeczywiście łamały drzewa w taki sposób, to byłyby uszkodzone na różnych wysokościach. A na zdjęciach z miejsca katastrofy wyraźnie widać, że drzewa są połamane mniej więcej na równej wysokości. "Ponieważ ścinał je lecący samolot " - tłumaczy Setlak.

Odłamki nie powstały w wyniku żadnej eksplozji. Wyrywały je z poszycia skrzydeł i samolotu drzewa, o które haczył Tupolew, gdy znalazł się zbyt nisko nad ziemią, bo piloci sprowadzali samolot w dół mimo gęstej mgły. Ostatecznie po zderzeniu z brzozą stracił fragment skrzydła, obrócił się i roztrzaskał.

Lasek: hitem jest pomysł, że samolot z urwanym skrzydłem mógł lecieć dalej

Eksperci Macierewicza twierdzą, że samolot nie przechylił się po utracie fragmentu skrzydła. Jako dowód przedstawiają zdjęcie z badania tunelowego. I okraszają je komentarzem, że samolot tracąc 1/3 skrzydła traci tylko 10 proc. siły nośnej i może lecieć dalej.

"Prawda jest jednak taka - i dowiodły tego różne badania, również prowadzone przez NASA - że straciwszy 30 proc. rozpiętości jednego skrzydła można zrównoważyć samolot, ale tylko przy prędkości powyżej 600 km/godz." - tłumaczy dr Lasek. A Tupolew leciał z prędkością ok. 270 km/godz. Piloci nie mogli więc zapobiec przechyłowi i - ostatecznie - musieli się rozbić.

Ponadto, wbrew temu, co możemy usłyszeć na filmie, rejestrator (czarna skrzynka) zanotował zarówno obrót samolotu, jak i próbę przeciwdziałania temu przez pilotów poprzez wychylenie terów w przeciwnym kierunku. "Ale przy tej prędkości nie mogło to być skuteczne" - dodaje dr Lasek.

Hit na koniec: brakowało ostatnich 5 sekund lotu

Autorzy filmu manipulują informacjami na temat czarnych skrzynek zapisujących parametry techniczne lotu Tupolewa. Twierdzą, że komisja Millera badała tylko dwa urządzenia: polską czarną skrzynką czyli ATM-QAR i rejestrator KBN-1-1. I przekonują, że oba nie zarejestrowały ostatnich sekund lotu - ATM 3 sekund, a KBN aż 5 sekund - które udało im się odtworzyć.

"Prawda jest taka, że nie musieli niczego odtwarzać, bo te były nagrane na tzw rejestratorze katastroficznym (MŁP 14-5), do którego komisja Millera miała pełen dostęp" - tłumaczy Osiecki.

;

Udostępnij:

Robert Jurszo

Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.

Komentarze