0:000:00

0:00

Irański dziennik „Resalat” informację o upadku Aleppo zaopatrzył tytułem „Kości Zachodu zmiażdżone w Syrii” – i trudno się z „Resalatem” nie zgodzić. Istotnie, w gruzach legła nie tylko całą polityka Zachodu wobec syryjskiej wojny domowej, ale i zachwiały się wartości – takie jak prawo narodów do swobodnego wyboru swych władz, prawa humanitarnego prowadzenia wojny, zakaz tortur, zakaz używania broni chemicznej i wiele innych – które legły u podstaw tej polityki.

Mniej jednak trafny był pogląd wyrażony w tym artykule, że „zwycięstwa armii syryjskiej nad terrorystami takfiri zaparły dech Zachodowi, Saudyjczykom i Turcji”. Armia syryjska, zdemoralizowana, słaba i zdziesiątkowana wojną, odegrała w oblężeniu Aleppo i upadku miasta rolę drugorzędną. Zadecydowały walczące tam wojska irańskich Strażników Rewolucji i libańskiego Hezbollahu, oraz rosyjskie lotnictwo.

I choć obie strony syryjskiego konfliktu istotnie oskarżają się nawzajem o bycie takfiri, czyli o bezpodstawne, a więc naganne, oskarżanie innych muzułmanów, że nie są prawdziwymi wiernymi, to w tej wojnie naprawdę nie o interpretację Koranu chodzi, lecz o władzę nad krajem. Co więcej, choć terroryści z al-Nusra, syryjskiej odnogi al-Kaidy, zaledwie kilka miesięcy temu oderwali się, i to w sposób niezbyt przekonywujący, od macierzystej organizacji, to w bitwie o Aleppo także i oni odegrali drugorzędna rolę. ISIS zaś została z Aleppo przez powstańców wygnana, z pomocą między innymi właśnie al-Nusry. Aleppo (a ściślej jego wschodnia część; zachodniej reżim nigdy nie utracił) broniła luźna koalicja bardzo rozmaitych organizacji, w ogromnej większości z terroryzmem mających niewiele wspólnego. Al-Nusra zaś kontroluje rejon Idlib na północy, dokąd próbują się przedostać niedobitki obrońców Aleppo. Upadek miasta terrorystów więc wzmocni, a nie osłabi.

View post on Twitter

Słowem: nie armia syryjska, a Rosja, Iran i Hezbollah, nie terroryści, a powstańcy, i nie o islamską doktrynę tu chodzi. Ale prawdą jest, że klęska miasta zaparła dech nie tylko tym, których „Resalat” tryumfalnie wylicza – choć im w pierwszej kolejności.

Przeczytaj także:

Winni są nie tylko Amerykanie

Najpierw więc Zachód, czyli my. To nie tylko chodzi o koalicję skupionych w UE i NATO państw, mających, bądź nie, w Syrii swoje rozmaite interesy. Tu chodzi przede wszystkich o nas wszystkich, obywateli krajów demokratycznych, którzy jesteśmy współodpowiedzialni za katastrofę miasta – dlatego, że nie uczyniliśmy nic, by zmusić nasze rządy, by jej zapobiegły.

Głównym winnym jest, rzecz jasna, administracja Obamy, która najpierw wytyczyła reżimowi Assada czerwoną linię: użycie broni chemicznej, po czym postanowiła nie zareagować, gdy linia ta została przekroczona. Waszyngton wspierał wprawdzie niektóre formacje zbrojne i nalotami z powietrza, i niewielkimi dostawami broni, ale wszystko to nie mogło zrównoważyć pomocy, jakiej Iran i Rosja udzielali Assadowi, oraz tej, której na przykład Katar dostarczał al-Nusrze. Siły zarazem i antyreżimowe i antyislamistyczne, pozbawione skutecznego wsparcia, musiały przegrać – a wówczas Waszyngton uznał, że (oprócz Kurdów) nie ma w Syrii kogo wspierać. To tak, jak podczas hiszpańskiej wojny domowej Anglia i Francja najpierw zwlekały z pomocą republice a potem, gdy na placu boju zostali już tylko wspierani z zewnątrz faszyści i komuniści, nad grobami hiszpańskich demokratów ogłosiły neutralność.

Nie tylko jednak Amerykanie są winni. Ogłuszające milczenie rządu polskiego w kwestii choćby korytarzy humanitarnych dla dostaw Caritasu dla oblężonego miasta było dla reżimu w Damaszku jasnym sygnałem: Warszawie jest wszystko jedno, co się stanie w Syrii.

Polska, oczywiście, nie była w swoim milczeniu ani sama, ani szczególnie znacząca; jedynie Francja usiłowała, bezskutecznie, zmobilizować opinię międzynarodową przeciwko Assadowi i jego sojusznikom z Teheranu i Moskwy. Dla nich zaś wszystko było jasne: mają zielone światło.

View post on Twitter

Tę obojętność mogli przełamać obywatele krajów demokratycznych, demonstrując masowo na ulicach przeciwko rzezi popełnianej przez reżim, tak jak demonstrowali, na przykład, przeciw amerykańskiej wojnie w Zatoce czy izraelskiej interwencji w Gazie. Ale całkowity brak reakcji na rzeź Syrii (jedynie w Londynie i Stambule odbyły się, po upadku Aleppo, anemiczne manifestacje), jasno pokazuje, że nie chodzi o to, że ludzie giną, ale o to, z czyjej ręki. W Europie nie lubi się Izraela i USA, a więc lubi się ich przeciwników.

Za to wobec krwawej dyktatury Assada i jej mniej krwawych sojuszników z Teheranu i Moskwy Europa nie zajmuje stanowiska – a więc i nie ma powodu, by interesować się ich ofiarami. Do tego zaś doszła jeszcze obawa, że dalsze trwanie syryjskiej wojny wzmoże napływ do Europy uchodźców, których kontynent już nie chce. Zaś w kwestii uszczelnienia granic można, jak wiemy z doświadczenia, na dyktatury liczyć. Wreszcie fatalne skutki upadku reżimu Kadafiego w Libii zniechęciły zwolenników interwencji do zabiegania o nią w Syrii. Teraz możemy jednak porównać, co gorsze.

Zło, które nie zostanie naprawione

To fiasko – militarne, polityczne i moralne - Zachodu byłoby jednak mniej groźne, gdyby istniała nadzieja, że zostanie ono zrozumiane i naprawione. Tej nadziei jednak nie ma.

Zachód może krytykować działania USA, ale nie jest w stanie podjąć działań przeciwko polityce Waszyngtonu. Donald Trump jasno powiedział: „Należy zabijać ISIS. Assad zabija ISIS. Rosja zabija ISIS. Więc?” Więc oczywiście kolejna bzdura prezydenta-elekta. Assad nie tylko nie zabija ISIS, ale unika konfrontacji z nią, a wręcz ułatwiał jej powstanie, jako – skuteczny, jak się okazało – zabieg dywersyjny przeciwko powstańcom.

Rosja wprawdzie odbiła z rąk ISIS Palmirę, i ma z islamskimi terrorystami własne porachunki, ale przecież ciężar swej kampanii skierowała przeciwko Aleppo, gdzie ISIS prawie nie ma. Słowa prezydenta-elekta należy więc rozumieć jako opis nie rzeczywistości, lecz jego politycznych preferencji. Waszyngton dołączy do tych, który na zbiorowych grobach Aleppo będą chcieli budować swą wizję świata.

Oznacza to, że nie będzie można już liczyć na Waszyngton jako na gwaranta bezpieczeństwa liberalnych demokracji na świecie. W świetle powyższego inne wypowiedzi Trumpa – o warunkowym charakterze amerykańskich gwarancji dla NATO trzeba będzie traktować poważnie. A na pewno tak potraktuje je Rosja. Ukraińcy już wiedzą, że przegrali; Bałtowie i Polacy powinni zacząć się bać.

Naga przemoc i gotowość jej użycia znów są realnym argumentem w stosunkach międzynarodowych. Co więcej, Moskwa udowodniła, że jej – inaczej niż Amerykanom – można ufać. Że nie opuszcza swych przyjaciół w potrzebie. Trwała przy Assadzie nawet wówczas, kiedy był bardziej pokonany niż Mubarak czy Ben Ali, gdy pod presją Waszyngtonu czy Paryża musieli oddawać władzę zrewoltowanemu ludowi. I zapewniła dyktatorowi zwycięstwo nie bacząc na koszty.

Zapewne ani Amerykanie, ani Francuzi nie zgodzili by się, by ich lotnictwo tygodniami bombardowało szpitale oblężonego miasta; Rosja nie ma takich problemów. Strategię zmasowanej zagłady wypróbowała jeszcze w Groznym; teraz Aleppo potwierdziło jej skuteczność. Rosja nadal ma i sprzęt, i wolę polityczną, by go użyć. Każdy dyktator na świecie może z nadzieją spoglądać ku Moskwie.

Kto naciśnie czerwony guzik

Zaś uczestnicy politycznie nierozstrzygalnych międzynarodowych sporów zdali sobie nagle sprawę że opcja militarna, do tej pory tylko retoryczna, ze względu na spodziewaną reakcję mocarstw, stała się odtąd realna. Jak powiedział Donald Trump: „Po co mamy broń atomową, jeśli nie możemy jej użyć?”. Morze Południowochińskie stanie się chińskie nie tylko z nazwy. A narastająca od miesięcy eskalacja militarna w Kaszmirze tym razem może pokusić jej – zbrojnych w broń atomową – uczestników, by skończyć z tym wreszcie raz na zawsze.

Na Bliskim Wschodzie Saudyjczyków istotnie, jak sugerował „Reselat”, ogarnia panika. Wojnę z Iranem w Syrii właśnie przegrali, wojnę z Iranem w Jemenie powoli przegrywają. Rok temu przegrali w Waszyngtonie swą kampanię o ukrócenie irańskiego programu atomowego: ich zwycięski przeciwnik będzie za kilka lat miał bombę, a w każdym razie możliwość jej uzyskania. Pozbawieni amerykańskiego sojusznika sami nie stawią czoła historycznemu wrogowi.

View post on Twitter

Można się w związku z tym spodziewać dalszego zbliżenia z Izraelem – lecz Jerozolima nie będzie w nowej sytuacji postępować pochopnie. Na Wzgórzach Golan ma dziś naprzeciwko siebie już nie ostrożną armie syryjską, lecz tryumfujący, i uzbrojony przez Iran w tysiące nowych rakiet Hezbollah – którego nie potrafiła dziesięć lat temu pokonać w Libanie, gdy był słabszy. Wprawdzie niezłe stosunki z Rosją dają Izraelowi trochę wytchnienia, a Donald Trump mnoży proizraelskie deklaracje – ale w obu wypadkach chodzi o pragmatyczne alianse, a nie o niepodważalne sojusze. Jerozolima będzie musiała bardzo elastycznie planować swoją dalszą strategię, raczej starając się unikać narażenia się silniejszym niż korzystając sama ze swej siły. Podobną reorientację przejść będzie musiała Turcja, pokonana w swym dążeniu do obalenia reżimu Assada, zlekceważona w swych antykurdyjskich zapędach przez USA, i wykluczona – wbrew mocarstwowym ambicjom – z grona rozgrywających. Kolejny punkt dla „Reselat”.

Zaś my, którzy mamy – tymczasem – to szczęście, ze mieszkamy z dala od linii frontów, będziemy musieli od nowa się uczyć, że Krymy przypadają potężniejszym sąsiadom, zbuntowane Aleppa bierze się głodem i nawałą bomb, a sojusze warte są jedynie tyle, ile kosztuje ich zerwanie. Wakacje się skończyły.

Udostępnij:

Dawid Warszawski

Dawid Warszawski (Konstanty Gebert) - ekspert i publicysta, założyciel i pierwszy dyrektor warszawskiego biura think tanku ECFR (European Council on Foreign Relations). W latach 70. współpracownik KOR, w latach 80. publicysta (ps. Dawid Warszawski) podziemnej „Solidarności”, sprawozdawca rozmów Okrągłego Stołu (książka „Mebel”). Wspierał Tadeusza Mazowieckiego jako specjalnego wysłannika ONZ do Bośni (1992-1993; książka „Obrona poczty sarajewskiej”). Jeden z głównych animatorów odrodzenia życia żydowskiego w Polsce (założyciel pisma „Midrasz”, 1997). Specjalizuje się w tematyce bliskowschodniej, opisuje naruszanie praw człowieka w wielu miejscach świata. Dla OKO.press napisał kilkadziesiąt przenikliwych analiz o Turcji, Izraelu, polityce USA. Demaskował też politykę zagraniczną prezydenta Dudy, czy premiera Morawieckiego.

Komentarze