Ministerstwo Zdrowia podało 25 lipca, że nowych zakażeń koronawirusem jest aż 584. Więcej było tylko raz, 6 czerwca 2020 (599).
Ministerstwo informuje o siedmiu nowych ogniskach w województwie śląskim (KWK Bielszowice, Chwałowice i PG Silesia) oraz – już bez szczegółów – w małopolskim (zakłady produkcyjne, zakład mięsny, dom opieki, podmiot handlowy). Pojawiły się też informacje o zakażeniach 4 pracowników kolejki na Kasprowy. Wzrost odnotowany 25 lipca nie jest wynikiem większej liczby testów, robimy ich obecnie ok. 25 tys. dziennie. Więcej o aktualnym stanie epidemii pisaliśmy tu:
Czy ognisk będzie coraz więcej i tym samym rosła będzie liczba zakażeń? Czy w pewnym momencie przekroczymy masę krytycznej zakażeń i nie rozpocznie się lawinowy wzrost epidemii? Jak powinniśmy zachowywać się w tej sytuacji i jakie kroki powinny podjąć władze publiczne? O komentarz poprosiliśmy wybitnego specjalistę chorób zakaźnych, prof. Roberta Flisiaka.
Sławomir Zagórski, OKO.press: 584 przypadki zakażenia koronawirusem w Polsce w ciągu ostatniej doby. Niepokoi to Pana?
Prof. Robert Flisiak, prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii UM w Białymstoku: Przede wszystkim sama informacja o liczbie zakażeń jest na tyle niepełna, że nie można na jej podstawie wyciągać wniosków i ustalać strategii postępowania. W pierwszym rzędzie powinniśmy wiedzieć, skąd się te przypadki biorą. Czyli czy są to ogniska, czy niezidentyfikowane zakażenia o nieustalonym pochodzeniu. Innymi słowy, jaka część z nich pochodzi z ognisk.
Bo w np. przypadku sytuacji w kopalniach sprawa była jasna. Duże skupiska ludzkie, wyjątkowo sprzyjające warunki do transmisji wirusa.
Nie wydaje mi się, żeby ten wzrost był wynikiem wieców wyborczych, bo one miały miejsce przede wszystkim na świeżym powietrzu.
Znacznie bardziej niebezpieczne są wesela odbywające się na niewielkiej przestrzeni, w zamkniętych pomieszczeniach, gdzie ludzie tracą kontrolę nad emocjami i zachowaniami.
Jeśli byłaby to kwestia wesel, sposób postępowania będzie jasny.
Ponadto w tej chwili wciąż mieścimy się w granicach 200 – 600 nowych zachorowań dziennie, czyli w przedziale, który obserwujemy praktycznie od połowy marca. Dlatego nie ma co siać paniki. W takiej sytuacji nie pozostaje nic innego, jak wdrożyć procedury ograniczające rozprzestrzenianie się wirusa właśnie w takich sytuacjach, w których powstają te ogniska.
Ministerstwo podało informacje o konkretnych ogniskach: w województwie śląskim 3 kopalnie, w małopolskim zakłady produkcyjne, zakład mięsny, dom opieki i podmiot handlowy. Urzędnicy nie podają jednak jaki procent nowych zakażeń pochodzi z tych ognisk. Pan jednak uspakaja?
Przede wszystkim uważam, że nie powinno się zamykać całej gospodarki. To, co zrobiono na początku trudno uznać za błąd, bo nasza wiedza w tamtym momencie była żadna. Natomiast w tej chwili wiemy, że skutki ostrych restrykcji są dramatyczne.
Po prostu trzeba działać punktowo i nauczyć się żyć z tym wirusem.
A społeczeństwo powinno być stale edukowane, że w miejscach skupisk ludzkich bezwzględnym nakazem jest założenie maseczki. W parku, w lesie, na ulicy można sobie pozwolić, żeby chodzić bez. Ale tam, gdzie jest dużo ludzi, blisko siebie, bezwzględny nakaz.
Europa, zwłaszcza południowa, notuje kolejny duży wzrost zachorowań. Hiszpania, Serbia, Chorwacja, Rumunia, Bułgaria. Jak Pan to ocenia?
Cały czas uczymy się tego wirusa. Widzimy ponad wszelką wątpliwość, że w naszym regionie Europy choroba przebiega łagodniej. Wydaje się także, że ryzyko przenoszenia wirusa jest tu mniejsze.
Dlaczego tak się dzieje – wciąż nie wiemy. Jestem nawet zdumiony, że nie prowadzi się wnikliwych badań nad tym zagadnieniem. Bo jakiś powód musi być. Być może lżejszy przebieg choroby można tłumaczyć odpornością krzyżową nabytą przez kontakt z innymi koronawirusami bytującymi akurat na naszym terenie. A może to często podnoszona nieswoista odporność wynikająca ze szczepień na gruźlicę.
Hiszpanie, Włosi też stosowali tę szczepionkę.
Ale nie tak rygorystycznie jak my. W Hiszpanii w pewnym momencie zrezygnowano ze szczepionki BCG i to koreluje ze wzrostem zachorowań u nich na COVID-19.
Oczywiście to wszystko są tylko teorie, hipotezy, ale wygląda na to, że nam w Polsce naprawdę nie zagrażał brak respiratorów. Nie mieliśmy tych ciężkich postaci choroby, które obserwowali Włosi. I teraz pojawia się pytanie, czy w tej chwili te przebiegi, również w Hiszpanii i Włoszech, będą łagodniejsze niż w pierwszym rzucie.
Jeśli tak się stanie, będzie to znaczyło, że wirus prawdopodobnie mutuje w dobrą dla nas stronę, tzn. łagodnieje.
Nie obawia się Pan wyjazdów Polaków na wakacje na południe Europy?
Powinniśmy przestać myśleć w kategoriach „boimy się”, „strach”. Nie mamy wyjścia, musimy nauczyć się żyć z tym wirusem. Skoro nie możemy przystosować go do siebie, to my musimy zaadaptować się do tej sytuacji. Dlatego trzeba pogodzić z tym, że jest ryzyko zakażenia. Chodzi o to, by je zindywidualizować na poziomie każdego z nas i zminimalizować na poziomie indywidualnym i globalnym.
Cały czas dziwi mnie podejście niektórych właścicieli lub szefów różnych instytucji, którzy wdrażają jakieś drakońskie procedury. Otrzymuję sporo próśb o przygotowanie czy zaopiniowanie procedur, które wręcz uniemożliwiają funkcjonowanie. Bo np. niektóre zakłady pracujące w trybie biurowym chcą wprowadzać takie zasady, jakie my stosujemy w szpitalach zakaźnych. Dochodzimy tu do absurdu, a na moje pytanie „Dlaczego tak?” słyszę: „No a jak wybuchnie ognisko, to co to będzie?”
Uspakajam: „Jeśli będzie ognisko, to trudno. Trzeba będzie je zidentyfikować, ograniczyć. W tym czasie ten akurat zakład wyłączyć z funkcjonowania, być może nie cały zakład, tylko oddział”.
Oczywiście konieczny jest tu dobry dostęp do diagnostyki. Być może ten dostęp powinien być jeszcze szerszy, testowanie nie powinno być ograniczone tylko do sytuacji, gdy lekarz wyraźnie je zleci.
Cały czas nie mamy w Polsce systemu „drive through” czy – tak jak ja lansuję – że w warunkach polskich powinno być również „walk through”. To znaczy, że na każdym większym osiedlu powinien być punkt, gdzie można się przetestować. To nie powinno być traktowane jak sensacja, tylko jak coś normalnego. Ot, dostosowanie się do warunków życia w wirusem.
w pomorskiem sanepid informuje o ognisku związanym z korona party na katamaranie wynajętym na imprezę od żeglugi Gdańskiej
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
Szanowna redakcjo proszę o bana dla tego prawilnego idioty.
Czy prawilnego to nie wiem, bo jak lewicowy to też idiota.
Choć badania ludzi w przychodniach przez telefon mają coś w sobie z Barei.
Że też niektórzy lubią publicznie popisywać się własną głupotą. Mam na myśli Pablo Antonio.
Pan profesor jak ognia unika stwierdzenia, że wszystkie decyzje dotyczące dużych zgromadzeń były ryzykowne i tendencyjne. Przykład wesel przewija się przez większość komunikatów o epidemi. Jego jedyną reakcja na powstawanie ognisk jest \"to trudno\". Mam gdzieś takiego eksperta, zwłaszcza profesora. Trudno.
Walk through zdecydowanie. To jeden z serii wielu absurdów, że trzeba mieć własny samochód, żeby się przetestować. Płacę dość składek na NFZ, ba, mogę spokojnie dopłacić za test na żądanie, ale kupować samochodu w tym celu nie będę. Nie ma czegoś takiego jak odrębna opieka zdrowotna dla zmotoryzowanych.
Zamknięcie zakładu pracy na krótko nie jest co do zasady równoznaczne z jego likwidacją. Ale co ma zrobić hodowca bydła, jak mu cała załoga pójdzie na 3 tygodnie kwarantanny? Czy Państwo oddeleguje kogoś, żeby wydoić krowy rolnikowi? Przecież to będzie oznaczało tak istotne zaburzenie hodowli, że może doprowadzić do wybicia stada.
Takich przykładów jest wiele. Rząd Panu nie odpowie. Morawiecki, Emilewicz i niemal 100 członków rządu nie ma pojęcia o gospodarce. Epidemia to sytuacja nadzwyczajna. Powinno się stosować nadzwyczajne środki. Skierować przymusowo do pracy bezrobotnych, więźniów lub podobnych. Nie, bezrobotnym zwiększa się zasiłki.