"Skończyła mi się cierpliwość. Nie chcę wykonywać zawodu, który w realiach warszawskich mieści się gdzieś pomiędzy pracą a działalnością dobroczynną. Najbardziej dobiła mnie postawa rządzących, którzy zdeptali resztki szacunku do środowiska i udowodnili, że nie mają pojęcia, na czym polega praca współczesnego nauczyciela"
Katarzyna Lenarczyk jest nauczycielką języka angielskiego w warszawskim liceum. W szkole przepracowała siedem lat. Z zawodu jest także dźwiękowcem. "Wykonywałabym ten zawód, gdybym go lubiła" - mówi pytana o drugą profesję. "Pewnie zarabiałabym dziś - tak jak mój mąż - trzy/cztery razy tyle, ale świadomie wybrałam pracę z młodzieżą".
"Po części podjęłam też taką decyzję, bo moje życie w tamtym okresie nie wymagało inwestycji: mój mąż dobrze zarabiał, moje dzieci były już większe. Mogłam pozwolić sobie, żeby przez kilka lat zarabiać trochę mniej" - dodaje.
Katarzyna była przekonana, że wszystko w polskiej szkole idzie w dobrą stronę. "Byłam pewna, że za dobrym wynikami w nauce pójdzie gratyfikacja finansowa i symboliczna; że za skutecznością w uczeniu, pójdzie bezpieczeństwo uczniów i uczennic. Wszystko zniszczyła reforma edukacji" - mówi.
Dziś zdecydowała się odejść ze szkoły. Gdy pytam o potencjalny powrót, słyszę gorzki śmiech."Dziś nie widzę takiej możliwości. Reforma uwsteczniła polską szkołę. Zrezygnowano z pieczołowicie wprowadzanych elementów, które zaczynały działać:
trzystopniowości, dobrych, zgranych zespołów pedagogicznych w gimnazjach, uczeniu umiejętności zamiast wiedzy.
Wbrew światowym trendom skrócono też długość edukacji ogólnej. To wszystko idzie w złym kierunku. Nie widzę nikogo kto miałby chociażby plan naprawczy" - mówi Katarzyna.
Poniżej cały wywiad.
Anton Ambroziak OKO.press: Ostatni dzwonek dla uczniów oznacza wakacje. Dla pani - koniec przygody ze szkołą.
Katarzyna Lenarczyk: Szczerze mówiąc, dziś nie mam już żadnych emocji. Decyzja o odejściu jest racjonalna. Nie widzę żadnego powodu, żeby dalej wykonywać zawód nauczyciela - nawet jeśli się to lubi, jak w moim przypadku.
Wielu nauczycieli odchodzących z zawodu mówi, że szalę goryczy przelał strajk nauczycieli. Dla pani to też był kluczowy moment?
Cały czas miałam wrażenie, że szkoła mnie eksploatuje. Uczę w placówce, w której dzieje się dużo. Prowadzimy klasy o ciekawych profilach, w naszej ofercie są przedmioty nadobowiązkowe. Sama prowadziłam studio dźwiękowe. Koordynowałam też wiele projektów edukacyjnych i współorganizowałam program wymian międzynarodowych. To wszystko decyduje o atrakcyjności szkoły, ale na drodze do godnej płacy stają trudności formalne.
Nie mogę umówić się z dyrektorem, że dostanę konkretne pieniądze za przepracowanie 60 godzin w projekcie, a w trakcie jego trwania nie będę obciążana zastępstwami czy indywidualnym godzinami pracy z uczniem. I to nie jest wina dyrektora, tylko wina systemu.
Ale faktycznie, ostateczną decyzję podjęłam w trakcie strajku. To, co mnie zdziwiło to, że nauczyciele naprawdę bali się protestować i postawić sprawę na ostrzu noża. W referendum strajkowym za akcją protestacyjną opowiedziało się 87 proc. moich kolegów i koleżanek, realnie do strajku stanęło między 70-80 proc. wszystkich pracowników.
Muszę zapytać: strajk wygrany czy przegrany?
Zaczęło się entuzjastycznie, ale w połowie mieliśmy już świadomość, że nie uda nam się nic ugrać. Byliśmy rozrywani przez debatę publiczną, ludziom puszczały emocje. Trudno się dziwić skoro politycy oskarżali nas o krzywdzenie uczniów, a naszą rolę ubierali w ramy misyjności. Ten moralitet sprawił, że strajk słabł z każdym dniem. Byłam zwolenniczką prowadzenia go we wszystkich aspektach formalnych, czyli zaniechania wykonywania obowiązków. Także podczas wystawiania ocen, klasyfikacji maturzystów i przeprowadzenia egzaminów. Niestety, większość z nas bała się, że w ten sposób utracimy poparcie społeczne.
A gdy słyszała pani zapętlony komunikat: "jak praca w szkole się nie podoba, to można znaleźć sobie pracę w innym sektorze" to pomyślała pani, że...
Dla większości moich kolegów i koleżanek to był policzek. Nie wyobrażają sobie pracy poza szkołą. Mi skończyła się cierpliwość i nie chcę dalej wykonywać zawodu, który w realiach warszawskich mieści się gdzieś pomiędzy pracą a działalnością dobroczynną. Najbardziej dobiła mnie postawa rządzących, którzy nie dość, że zdeptali resztki szacunku do środowiska oświaty, to jeszcze udowodnili, że nie mają pojęcia to tym, na czym polega praca współczesnego nauczyciela.
To chyba udowodniła nie tylko postawa rządu podczas strajku, ale nade wszystko sposób przygotowania i przeprowadzenia reformy edukacji.
To prawda. Autonomia nauczyciela jest sukcesywnie ograniczania, podstawy programowe zostały uwstecznione, a zmiany organizacyjne spowodowały, że zamiast dbania o stworzenie przyjaznej i bezpiecznej szkoły, dyrekcje i kadra głowiły się nad urządzeniem szkoły na kolejne lata.
I tu dochodzimy do tematu podwójnego rocznika. Ucieka pani przed pracą w liceum pękającym w szwach od ilości uczniów i z planem zajęć ciągnącym się do późnych godzin wieczornych?
Oczywiście. W naszej szkole rekrutacja jest prawie podwójna. Rok do roku uruchamialiśmy siedem oddziałów, w tym - 12. Warunki lokalowe są niezmienione. Już teraz ze względu na dużą liczbę zajęć nadobowiązkowych szkoła pracowała w godzinach etatowych, od 8 do 16:10. Obawiam się, że teraz czeka nas coś na kształt dwuzmianowości, czyli lekcji przynajmniej do 18:00.
Samorządy i kuratoria nie mają jeszcze pełnych danych o ruchu kadrowym, ale z informacji medialnych wynika, że w dużych miastach trudno znaleźć szkołę, w której przynajmniej jeden z nauczycieli nie złożył wypowiedzenia.
W mojej szkole odchodzi pięć osób z 60-osobowej kadry. A przypominam, że są jeszcze miesiące wakacyjne, w których odchodzenie z pracy - choć trudniejsze - to wciąż jest możliwe.
Strajk zabił w wielu z nas ostatnią nadzieję na zmianę. Rząd wie, że ma nas pod butem. Sondując morale w pokojach nauczycielskich nie dowierzam, że akcję protestacyjną można wskrzesić jesienią.
Wraca pani do zawodu dźwiękowca?
W tym roku potrzebuję odpoczynku od pracy pełnoetatowej. Mam trójkę nastoletnich dzieci. Ostatnie miesiące były dla nas bardzo trudne. Braki kadrowe w Warszawie sprawiły, że od ferii ciągnęłam prawie dwa etaty. Jestem wykończona.
Jestem pewna, że nie chcę szukać pracy w edukacji publicznej. Myślę o pracy w szkole językowej albo prywatnej. Chciałabym też w końcu znaleźć czas na podniesienie swoich kwalifikacji. Myślę o zdobyciu dyplomu, który uprawnia do nauczania języka angielskiego na całym świecie. Jeśli będę miała życiową okazję chętnie wyjadę z Polski.
Co musiałoby się zmienić, żeby pomyślała pani o powrocie do szkoły publicznej?
(śmiech) Dziś nie widzę takiej możliwości. Reforma uwsteczniła polską szkołę. Zrezygnowano z pieczołowicie wprowadzanych elementów, które zaczynały działać: trzystopniowości, dobrych, zgranych zespołów pedagogicznych w gimnazjach, uczeniu umiejętności zamiast wiedzy. Wbrew światowym trendom skrócono też długość edukacji ogólnej. To wszystko idzie w złym kierunku. Nie widzę nikogo, kto miałby chociaż plan naprawczy.
Jak z tymi realiami radzą sobie uczniowie?
Fatalnie. Mają problemy emocjonalne, liczba uczniów ze zdiagnozowanymi zaburzeniami psychicznymi z roku na rok rośnie. Wiadomo, że polski uczeń nie lubi szkoły. Ta sprzed reformy - lat 2014/2015 - była szkołą skuteczną, ale nieprzyjazną.
To, co trzeba było zrobić, to sprawić, żeby wreszcie dzieci i młodzież czuli się w niej dobrze. Jednym z niezbędnych elementów jest wprowadzenie realnego wsparcia psychologicznego. Zmiany administracyjne tylko pogorszyły sytuację.
Jestem też matką dwójki dzieci, które biorą udział w tegorocznej rekrutacji do szkół średnich: gimnazjalistki i uczennicy ósmej klasy szkoły podstawowej. Cała procedura podszyta jest nieustanną niepewnością.
Na razie w systemie widzimy kosmiczne kolejki chętnych do szkół i punkty, które wyglądają optymistycznie. Z drugiej strony wiemy, że nauczyciele chętniej niż zazwyczaj podciągali uczniom oceny, żeby wesprzeć ich w niesprawiedliwej rekrutacji. To wszystko loteria. Do liceum plastycznego było 201 kandydatów. Wybrano 27 osób, odrzucono 174 osoby. Czy to wygląda normalnie?
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Komentarze