0:000:00

0:00

W cyklu Miałam Aborcję opowiadamy historie kobiet, które przerwały ciąże. Powody i doświadczania są bardzo różne, wszystkie historie znajdziecie tutaj Miałam Aborcję - cykl OKO.press.

Większość kobiet wspomina związane z aborcją poczucie ulgi. Historia Gabrysi (imię zmienione), która aborcje przeprowadziła w Szkocji mając trójkę dzieci, jest inna. Przez długie miesiące żyła w poczuciu winy, choć swojej decyzji nie żałuje.

Rozmawiamy o tym, jak prawo aborcyjne działa w Szkocji, skąd wzięła się jej trauma i jak z niej wyszła. "Gdybym wcześniej pożegnała się z tymi wpojonymi teoriami, byłoby mi łatwiej przez to przejść. Żałoba byłaby krótsza, a może w ogóle by jej nie było?".

Marta K. Nowak, OKO.press: Od kiedy mieszkasz w Szkocji?

Gabrysia: Od 13 lat. Miałam 21, kiedy przyjechałam tu z 8-miesięczną córką. Potem poznałam obecnego partnera, z którym mam dwie córki.

Dlaczego chcesz opowiedzieć o swojej aborcji?

Żeby ludzie w końcu puknęli się w głowę i pomyśleli, co może czuć kobieta, która decyduje się przerwać ciążę po tych wszystkich bzdurach, które słyszy od dziecka. Szkoda mi polskich kobiet, mam nadzieję, że sytuacja się dla nich zmieni. Ja toksyczny patriarchat, w którym żyłam, zauważyłam, dopiero kiedy wyjechałam z kraju.

Co trzeba zrobić, żeby legalnie przerwać ciążę w Szkocji?

Zgłosić się do szpitala lub kliniki i podać powód. Dwaj lekarze muszą wyrazić zgodę. Tak to wygląda w teorii, a w praktyce idziesz i mówisz: nie jestem w stanie. I tyle, masz zabieg. Ja też znalazłam się w takiej sytuacji, że nie byłam w stanie. Najmłodsza córka miała półtora roku, starsza dwa i pół, a najstarsza jedenaście. Jasne, że chcielibyśmy mieć więcej, ale dzieci kosztują, dom mamy w sam raz na naszą piątkę.

Kiedy okazało się, że jestem w kolejnej ciąży, miałam też duże problemy ze zdrowiem psychicznym. Cierpię na różnego rodzaju nerwice i to był akurat moment, kiedy czułam się bardzo źle, chodziłam na terapię. Ciąża to ciężkie przeżycie - psychiczne i fizyczne, po trzeciej byłam umęczona. Wiedziałam, że nie mogę mieć teraz kolejnego dziecka.

Co powiedziałaś w klinice?

Że psychicznie nie dam sobie z tym rady. Nie byłoby to też dobre dla trójki dzieci, które już mam.

Jak wyglądał cały proces?

Zadzwoniłam do kliniki i umówiłam się na rozmowę. Przeprowadziła ją ginekolog, zrobiła mi też USG. Zapytałam tylko, czy może odsunąć monitor, bo nie chcę widzieć płodu. Powiedziała: oczywiście.

Opowiedziałam jej dlaczego tak źle się z tym czuję. Kiedy wspomniałam, że w moim liceum pani od biologii trzymała ludzkie embriony w formalinie, żeby odwieść dziewczyny od aborcji, zrobiła wielkie oczy.

Embriony w formalinie?

To była poniemiecka szkoła, w cholerę wszystkiego w formalinie. Od przepołowionych szczurów, po wypchane borsuki. Nie wiem, czy to było legalne, ale pewnego razu biolożka otworzyła nam tę gablotę, a tam obok szczurów i tasiemców - dwa embriony, każdy w innym stadium. Jeden miał półtora, drugi dwa centymetry, było widać oczy, zalążki rączek, stópek itd.

Gdzie w tej gablocie z tasiemcami godność człowieka?

Mówiła, że trzyma te embriony dla wyższego celu. Żeby dziewczyny, jak zajdą w ciążę i będą chciały zrobić aborcję, pamiętały "jak wyglądają ich dzieci w tym stadium życia".

Nasz biolożka wiedzę miała ogromną, ale oczy zamglone religią. Uczyła nas o ewolucji człowieka, ale zaznaczyła, że robi to, bo musi - taki jest program szkoły. Ale jako katoliczka wierzy, że człowiek pochodzi od boga.

Paradoksalnie religię mieliśmy akurat z fajnym księdzem. Mogłyśmy mówić, co myślimy o aborcji, a on na to: dobra, takie jest wasze zdanie. Dawał przestrzeń. Prawdopodobnie miał zresztą kobietę i trójkę dzieci, jak większość normalnych księży, których poznałam.

Co myślałaś, kiedy oglądałaś te embriony w gablocie?

Jak to zbuntowana nastolatka, myślałam sobie: Ha, ha, trzymam płód. Teraz, mając ponad 30 lat, będąc matką trzech córek, stwierdzam, że jest to absolutnie chore, a ta kobieta nie powinna nigdy uczyć. Kiedy miałam aborcję, ciągle miałam tamte embriony przed oczami.

Wróćmy do twojej aborcji. Co się działo po konsultacji z ginekolog?

Spotkałam się z pielęgniarkami, musiałam wypełnić dokumenty, byłam ważona i mierzona. Zabieg miałam chyba tydzień później. Zapytano mnie, czy chcę aborcji chirurgicznej czy farmakologicznej. Od razu wiedziałam, że musi być farmakologiczna.

Dlaczego?

Nikt mnie nigdy nie zmusił, ani nie zmusi, żeby obejrzeć ten cały "Niemy Krzyk" [krwawy, antyaborcyjny film propagandowy, pełen przekłamań pokazywany w polskich szkołach], ale i tak musiałam usłyszeć o tym, jak to małe płody podczas aborcji zapierają się rączkami. Wiem, że to same bzdury, ale świadomość, że ciąża zakończy się we mnie i kiedy dojdzie do poronienia embrion będzie już martwy, dawała mi większy komfort psychiczny.

Jak przebiegała aborcja?

W wyznaczonym terminie poszłam do kliniki, dostałam tabletki i wróciłam do domu. Po dwóch dniach miałam się zjawić z powrotem. Dostałam indywidualny pokój z łazienką - jak każda rodząca. Pielęgniarka zaaplikowała mi globulkę dopochwową i poleciła chodzić, być aktywną, bo to ułatwia cały proces.

Zaczęło się jak poród. Były bóle, skurcze. Na toaletę nałożony był jednorazowy basen z tektury, żeby zatrzymało się tam wszystko, co ze mnie wyleci. Wtedy miałam zawołać pielęgniarkę. W jednej z broszur z wytycznymi przeczytałam, żeby raczej nie patrzeć samemu do środka, bo może to być nieprzyjemne. Nie zaglądałam, ciągle się bałam, że zobaczę tam tamte embriony z formaliny, a wtedy zamiast do taksówki poszłabym chyba na dach szpitala i skoczyła.

Coś wypłynęło, zadzwoniłam po pielęgniarkę. Obejrzała - jeszcze nie. Potem poczułam coś większego - pielęgniarka potwierdziła - to jest to. Musiałam jeszcze poczekać aż wypłynie łożysko. Poszło w miarę szybko, byłam tam kilka godzin. Dowiedziałam się, że jakiś czas będę krwawić, jak po porodzie. I tyle.

Jeszcze podczas pierwszego spotkania ginekolog zapytała, co chcę zrobić z zarodkiem. Mogli go spalić albo wydać, żebym mogła go pochować. Myślałam o tym przez chwilę, ale w końcu uznałam, że nie chcę. Jeszcze bym to zaczęła traktować jak jakiś nagrobek. Zapytałam tylko, czy zwłoki będą spalone z godnością, żeby nie spalili mi go razem z czyimś wyrostkiem robaczkowym. Zapewniła, że wszystkie embriony są kremowane razem, z pełną godnością.

Co działo się potem?

Było mi ciężko. Bardzo długo krwawiłam, kilka tygodni, dłużej niż po ciąży. Na kilka dni przestawałam i znowu wracało. Przez to polskie wychowanie mówiłam sobie, że to kara.

Przez rok nie byłam w stanie zbliżyć się do męża. Bałam się. Bo przecież nie było tak, że wcześniej byliśmy lekkomyślni i nagle zdziwienie, że ciąża. Stosowaliśmy antykoncepcję. Dlatego tak denerwuje mnie argument - nie chcesz ciąży, używaj antykoncepcji.

Wiele osób używało i niewiele to dało. Znam kobietę, która zaszła w ciążę po 40. biorąc tabletki. Urodziła dziecko z zespołem Downa. Bo chciała.

Dochodziłam do siebie rok. Miałam fobię społeczną, nie umiałam wyjść z domu. Uważałam się, za złą osobę, miałam bardzo niską samoocenę, piłam więcej alkoholu. W Polsce zapadł wyrok Trybunału Konstytucyjnego. Nie wierzyłam, że można nam zrobić coś jeszcze gorszego, niż dotychczas.

Po roku doszłam do siebie, wszystko wróciło do normy, a ja już niczego się nie boję.

Jak myślisz, dlaczego tyle to trwało?

Socjalizacja pierwszo- i drugorzędna, czyli rodzina, rówieśnicy i religia, w której się wychowałam. To zostaje na całe życie. Cała ironia polega na tym, że ja nie jestem nawet religijna. Mam bardzo lewicowe poglądy.

Ale to katolickie wychowanie było mi na tyle intensywnie wpajane od dzieciństwa, że chociaż je odrzuciłam, gdzieś w głowie zostało. Wiesz, że nie wyrządzasz nikomu krzywdy, że jesteś dobrą osobą. A potem słyszysz od członka rodziny, że jak zrobisz aborcję, to w życiu się do ciebie nie odezwie.

W Szkocji też mam dookoła siebie katolików, protestantów. Są wierzący, chodzą do kościoła, ale nigdy by człowiekowi nie powiedzieli: aborcja to zabójstwo, jesteś morderczynią. Nigdy.

Kiedyś nawet o tym rozmawiałam z jedną taką kobietą i powiedziała: ja bym nie zrobiła, ale nie mogę mówić innej kobiecie, co ma robić.

Wielka Brytania jest jakieś 30-40 lat przed Polską. Kiedy czytam polskie komentarze, że życie od poczęcia, świętość i tak dalej, przypomina mi się Michael Palin śpiewający "Every Sperm Is Sacred". Oni się z tego nabijali jeszcze w latach 80!

Jaka była twoja relacja z Kościołem?

Ochrzczono mnie jak miałam miesiąc, poszłam do komunii, chciałam być zakonnicą, ale do bierzmowania już mnie rodzina musiała zmuszać. Już mi się to przestało kleić.

Bo niby co złego robi człowiekowi masturbacja? Dlaczego nie mogę uprawiać seksu z moim chłopakiem? A jak po ślubie się okaże beznadziejny w łóżku, to mam się tak do końca świata męczyć? Dlaczego niby homoseksualizm jest zły, co mnie obchodzi, jak kto seks uprawia?

Byłam zbuntowana, to nie ja się bałam księży, tylko oni mnie.

Pamiętam scenę, jak mam 20 lat, jestem w ciąży z pierwszą córką i dyskutujemy o aborcji. Matka zapłakana, że to zło. Ja z wielkim brzuchem - aborcja jest ok! Moja babcia na to - pewnie, że ok! I dodaje, że homoseksualiści powinni móc adoptować dzieci. Taką miałam babcię.

Ale naszemu pokoleniu już prano mózgi. Kiedy byłam nastolatką moi rówieśnicy mówili: ale jak to, przecież "Niemy Krzyk". Dzieci chcesz mordować? Jeszcze przed wyjazdem z Polski zbierałam podpisy pod jakąś inicjatywą na rzecz legalnej aborcji. Znajomi odmawiali podpisu, zebrałam dwa czy trzy, chyba tylko dlatego, że ktoś mnie lubił.

Jak wyszłaś z kryzysu po aborcji?

Na pewno dużo dała terapia. Jeżeli kobieta czuje się źle z powodu dokonywanej aborcji, to ma w Szkocji prawo do opieki psychologicznej, wszystko w ramach funduszu zdrowotnego. Ja akurat nie potrzebowałam, bo miałam swoją terapeutkę. Myślę, że poza polskim wychowaniem ważne było też to, że bałam się odrzucenia. Że jak się ludzie dowiedzą, że miałam aborcję, to się ode mnie odwrócą.

Odwrócili się?

Jakiś czas po aborcji widziałam się z moją lekarką rodzinną, w wieku 50 - 60 lat. Powiedziałam jej. A ona na to: "Ja też miałam, rozumiem. Nie jest to nic przyjemnego, ale czasem trzeba. Masz swoje dzieci, nie byłaś w stanie wychowywać kolejnego, nie przejmuj się. Wszystko jest w porządku".

Pielęgniarka, do której poszłam z tym niepokojącym krwawieniem, powiedziała: "Daj spokój, ciało kobiety jest tak skonstruowane, że powinnyśmy rodzić dziecko co roku. I co, wyobrażasz to sobie?".

Wygadałam się też sąsiadce, która akurat mnie gdzieś podwoziła. Powiedziała tylko: "Wiadomo, masz trójkę dzieci i miałabyś mieć kolejne?". Nikomu moja decyzja nie wydała się dziwna.

Mąż cały czas mnie wspierał, rozumiał, że moje wychowanie jest zupełnie inne niż jego. Choć czasem nie mógł uwierzyć w moje opowieści z Polski. Tłumaczyłam mu, że nauczono mnie wierzyć, że życie zaczyna się od poczęcia. "Gabrysia, co miesiąc masz okres, tam też mógł być zarodek. Mamy ci podpaski na cmentarzu chować?". Otwierał mi trochę oczy. Kiedy było mi źle, przytulał mnie i mówił, że to nie znaczy przecież, że nie będziemy mieli jeszcze dzieci.

A rodzina w Polsce?

Powiedziałam mamie. Było jej ciężko, ale rozumie moją decyzję. Moi rodzice przestali chodzić do kościoła kilka lat temu. Nie byli już w stanie znieść tego politykowania z ambony.

Chciałabym kiedyś pojechać do Polski i powiedzieć wszystkim prawicowcom z mojej rodziny: zrobiłam aborcję. Nie podoba się? To spierdalajcie. Albo zaakceptujcie mnie i tyle. Może kiedyś to zrobię, na razie nie jestem do tego zdolna. Póki co, zaakceptowałam siebie.

Jak się teraz czujesz?

Utwierdzałam się w przekonaniu, że to był najlepszy wybór, jakiego mogłam dokonać. Uniknęłam depresji, zadbałam o siebie, o rodzinę. Gdybym znowu znalazła się w takiej sytuacji, zrobiłabym to samo.

Nie wierzę już, że życie zaczyna się od poczęcia. Wierzę, że z ciążą do pewnego momentu wszystko się może zdarzyć, w końcu poroniłam też dwa razy w życiu i to ciąże bardzo chciane i planowane.

Gdybym wcześniej pożegnała się z tymi wpojonymi teoriami, byłoby mi łatwiej przez to przejść. Żałoba byłaby krótsza, a może w ogóle by jej nie było?

Kiedy w Polsce zapadł wyrok Trybunały Konstytucyjnego, nie mogłam uwierzyć, że można nam zrobić coś jeszcze gorszego.

Co o wyroku pomyślał twój mąż?

Nie jest w stanie pojąć, jak w XXI wieku, można czegoś takiego zakazywać. Nie rozumie, że w mojej rodzinie są antysemici, wyborcy Konfederacji. Kiedyś czytałam artykuł w którym pojawiła się Godek. Zapytał: kto to? Tłumaczę mu, że to ta kobieta, która zaczęła całą kampanię o zakazie aborcji.

Był zdumiony. "Kobieta?". Mówię: tak, w twoim wieku i ma syna z zespołem Downa. Tylko machnął ręką i się poddał. Dla niego to chyba tak, jak dla nas usłyszeć, że w Arabii Saudyjskiej kobieta musi prosić męża o zgodę na wyjście z domu i nie może prowadzić samochodu.

W Szkocji jestem przeciętną kobietą wychowującą dzieci, w Polsce jestem feministką. Powiedziałam raz mężowi, że on też jest feministą. Zdziwił się. Termin wydał mu się jakiś przestarzały.

Tutaj już nikt nie jest feministą, bo po co?

Jedyne, co pamiętam feministycznego w ostatnich czasach, to była akcja w BBC. Kobiety zastrajkowały, bo nie płacono im tyle, co mężczyznom. I BBC musiało im wszystko za zaległe lata zapłacić. Akt równości z 2010 r. zbiera wszystkich do jednej grupy. Osoby o różnym kolorze skóry, pochodzeniu, wyznaniu, płci czy seksualności muszą być traktowane tak samo.

Tutaj jak leci reklama banku narodowego, to widzisz w niej parę lesbijek cieszących się nowym mieszkaniem. Nawet w reklamie frytek pojawiają się geje, ktoś z niepełnosprawnością.

Niedawno wprowadzono darmowe podpaski w miejscach publicznych, żeby żadna dziewczyna nie miała problemu z brakiem dostępu. W biurze mojego męża koszyczek z podpaskami i tamponami jest też w męskiej toalecie, bo pracuje tam transseksualny mężczyzna. Albo kobieta? Ja czasem się mylę w pojęciach, córka by mi powiedziała, bo chodzi do klubu LGBT w szkole.

Rozmawiasz o tym wszystkim ze znajomymi z Polski?

Czasem trudno mi znaleźć wspólny język. Ostatnio napisała do mnie koleżanka z liceum, że jako młodym rodzicom jest im w Polsce ciężko, myślą o emigracji i chcieliby się dowiedzieć, jakie są standardy życia w Wielkiej Brytanii. I jedno ważne pytanie: dużo jest u was pedałów z dziećmi? Bo my byśmy nie chcieli wychowywać własnych dzieci obok takich par. Nawet nie odpisałam.

Polacy są często bardzo homofobiczni, nawet w Szkocji. Zupełnie tego nie rozumiem. Pary homoseksualne nie mają dzieci z przypadku, tylko dlatego, że bardzo ich chcą i będą je kochać. Ja bym chciała mieć dwóch tatusiów, byłabym rozpieszczona, jak cholera.

Udostępnij:

Marta K. Nowak

Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).

Komentarze