Nie opłaca mu się już stać ramię w ramię z Kaczyńskim i Orbánem, bo istnieje groźba, że Niemcy i Francuzi potraktują go jako trzecią osobę tej nieświętej trójcy. Premier Fico jest cynicznym pragmatykiem, ale nie idiotą. Wie, że w rozhuśtanym świecie mały naród w Europie Środkowej ma jedyną szansę: trzymać się ogona Zachodu - pisze Martin M. Šimečka
"Robert Fico uświadomił sobie, że wywoływanie strachu przed uciekinierami i flirt z antyeuropejskim populizmem, o którym sądził (na próżno), że pomoże mu zdobyć więcej głosów w wyborach wiosną zeszłego roku, to dziś zbyt ryzykowna gra. Polska i Węgry otwarcie mówią, że nie są zainteresowane uczestnictwem w tzw. pierwszej lidze europejskiej, więc Fico musi teraz robić wszystko, żeby się od nich odróżnić. Bo on przeciwnie – chce należeć do tej ligi i stąd właśnie owo oświadczenie o przyjęciu następnych imigrantów" - pisze dla OKO.press Martin M. Šimečka, wybitny słowacki pisarz, eseista i dziennikarz, redaktor naczelny słynnych tytułów - słowackiego "Sme" (1999-2006) i czeskiego "Respektu" (2006-2009), obecnie redaktor w liberalnym piśmie internetowym "Dennik N". (od 2015)*
We wrześniu 2015 roku, słowacki premier Robert Fico stanął przed kamerami telewizyjnymi w półwojskowej koszuli na południowej granicy Słowacji oświadczając, że na pewno nie ulegnie naciskom Brukseli i nie wpuści do kraju żadnych muzułmańskich imigrantów.
Po zwycięstwie wyborczym w marcu 2016, gdy został premierem po raz trzeci, tysiącom skandujących jego nazwisko Słowaków oświadczył, że "nigdy nie wpuścimy nawet jednego muzułmanina na teren Słowacji! Nie chcemy tworzyć tu żadnych muzułmańskich społeczności, ponieważ stanowią poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa".
Wielokrotnie wyrażał opinię, że Unia Europejska nie potrafi bronić własnych obywateli przed terroryzmem i falą migracji.
Agresywny słownik Fico niczym się wtedy nie różnił się od języka Viktora Orbana czy Jarosława Kaczyńskiego.
A dziś? Słowackie ministerstwo spraw wewnętrznych spokojnie oświadczyło, że przyjmie kolejnych 60 imigrantów z obozów w Grecji i we Włoszech, a Robert Fico przy każdej okazji powtarza, że żywotnym interesem Słowacji jest nie tylko pozostanie w Unii Europejskiej, ale wręcz w jej ścisłym jądrze (na zdjęciu powyżej Fico z przewodniczącym Komisji Europejskiej Jeanem Claudem Junckerem).
Czy Robert Fico tak się zmienił? Nie, zmieniła się Unia Europejska. Po Brexicie, zwycięstwie Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA i Emanuela Macrona we Francji, ruszył z kopyta niemiecko-francuski pociąg integracyjny, który ma uratować Unię przed rozpadem.
Fico uświadomił sobie, że wywoływanie strachu przed uciekinierami i flirt z antyeuropejskim populizmem, o którym sądził (na próżno), że pomoże mu zdobyć więcej głosów w wyborach wiosną zeszłego roku, to dziś zbyt ryzykowna gra.
Nie opłaca mu się już stać ramię w ramię z Kaczyńskim i Orbanem, bo istnieje groźba, że Niemcy i Francuzi potraktują go jako trzecią osobę tej nieświętej trójcy. Polska i Węgry otwarcie mówią, że nie są zainteresowane uczestnictwem w tzw. „pierwszej lidze europejskiej”, więc
Fico musi teraz robić wszystko, żeby się odróżnić od Orbana i Kaczyńskiego. Bo on przeciwnie – chce należeć do tej ligi i stąd właśnie owo oświadczenie o przyjęciu następnych imigrantów.
Fico jest co prawda cynicznym pragmatykiem, ale nie idiotą, więc przyczyny tej jego wolty biorą się z bardzo prostej kalkulacji. Słowacy nie mają żadnych historycznych powodów, aby polegać na Węgrach czy Polakach, a w dzisiejszym rozhuśtanym świecie mały naród w Europie Środkowej ma tylko jedną szansę powodzenia: wszelkimi siłami trzymać się ogona Zachodu. Innymi słowy: geograficznie Słowacja będzie co prawda i tak na peryferiach, ale właśnie dlatego musi się starać pozostać w politycznym jądrze. Przed dziesięciu laty na takiej właśnie kalkulacji opierała się decyzja o przystąpieniu naszego kraju do strefy euro.
Fico – najwyraźniej w odróżnieniu od Kaczyńskiego – doskonale sobie uświadamia okrutną logikę znanego bon motu: albo siedzisz przy stole, albo jesteś w menu (you are either at the table, or on the menu).
Jest tu jednak pewien problem. Mały naród w środku Europy nie może sobie także pozwolić na kłótnie z krajami sąsiednimi, zwłaszcza kiedy rządzą nimi tak dominujący i przewrażliwieni politycy, jak Orban czy Kaczyński. Dlatego słowackie władze próbują przykrywać swoje umizgi do Berlina i Paryża dość fikcyjnymi umizgami do Warszawy i Budapesztu w sprawach drugorzędnych – na przykład wspólną walką z Brukselą w kwestii jednakowego składu artykułów spożywczych.
Dla obserwatorów z zewnątrz jest to co prawda nieco ośmieszający taniec na linie, ale w słowackich kołach rządowych mają w tej sprawie całkowitą jasność:
jeśli Słowacja będzie musiała wybierać pomiędzy Brukselą a Grupą Wyszehradzką, to na pewno wybierze Brukselę.
Wystarczy choćby przeczytać uważnie reakcję słowackiego ministra spraw zagranicznych Miroslava Lajčáka na polski projekt tzw „Trójmorza” – gdzie ten oświadczył, że Słowacja będzie nim zainteresowana tylko wtedy, gdy stanie się on „częścią europejskich działań”, natomiast go odrzuci, jeśli będzie traktowany jako „jakaś alternatywa” wobec Unii.
Jednak różnice między państwami Grupy Wyszehradzkiej zaczynają się dramatycznie powiększać nie tylko w stosunku do Unii Europejskiej, ale także w kwestii demokracji.
Robert Fico na pierwszy rzut oka wygląda jak autorytarny populista, lecz nigdy do tej pory nie tknął żadnej demokratycznej instytucji i nigdy nie przyjął za swoje pojęcia „nieliberalnej demokracji” Orbana.
Publicznie co prawda nazywa dziennikarzy „wstrętnymi prostytutkami”, ale w sumie szanuje wolność mediów i Słowacja w tej dziedzinie należy wręcz do światowej elity (12 miejsce), czego z pewnością nie można powiedzieć dzisiaj o Polsce.
Krótko mówiąc Słowacja jest obecnie na mile oddalona od Polski i Węgier zarówno w sprawach geopolityki, jak i poszanowania demokracji.
Można być jednak pewny, że rząd słowacki nie będzie się starał tych różnic akcentować, żeby nie obrazić Warszawy i Budapesztu. Dlatego słowacka dyplomacja jest niezwykle ostrożna. Z tych samych powodów słowacki Trybunał Konstytucyjny milczał, kiedy władze w Warszawie próbowały wprowadzić w życie ustawy likwidujące trójpodział władzy i ustrój oparty na konstytucji – w odróżnieniu od wyraźnej krytyki Warszawy ze strony czeskiego Trybunału (który jest też jednak zdecydowanie bardziej profesjonalny).
Jeśli więc Jarosław Kaczyński liczy na słowackie sympatie, to bardzo się myli, bo Bratysława pełną parą pędzi w niemiecko-francuskie ramiona. W ubiegłym tygodniu minister Lajčák podpisał ze swoim niemieckim kolegą resortowym Sigmarem Gabrielem memorandum o ścisłej współpracy między tymi krajami (Volkswagen jest największym inwestorem na Słowacji i wspólnie z francuskim Peugeotem tworzy ponad 10 procent słowackiego dochodu narodowego). Podczas kryzysu greckiego słowacki minister finansów był najbliższym sojusznikiem niemieckiego kolegi Wolfganga Schäuble, a Niemcy potrafią docenić taką lojalność. „Słowacja nie musi się ubiegać o wejście do jądra Unii Europejskiej, bo już w nim jest”, oświadczył Gabriel.
Wkrótce w Niemczech odbędą się wybory i zdaniem Fica zaraz po nich ruszy „integracyjny ekspres”, do którego Słowacja musi wskoczyć. Fico wie też, że będzie to oznaczało pozostawienie Polski z tyłu.
*Martin M. Šimečka (ur. 1957) – słowacki pisarz, eseista i dziennikarz. Pochodzi z czesko-słowackiej rodziny, więc pisze zarówno po słowacku, jak i po czesku. Jest synem zmarłego w 1990 roku filozofa i eseisty Milana Šimečki, czołowego działacza opozycyjnej Karty 77, a po 1989 r. – doradcy prezydenta Václava Havla.
Z powodu działalności ojca komunistyczne władze uniemożliwiły mu studia i do czasu Aksamitnej Rewolucji 1989 roku musiał pracować fizycznie, a jego teksty literackie ukazywały się wyłącznie w obiegu niezależnym. W drugiej połowie lat 80. był współtwórcą i redaktorem podziemnego pisma filozoficzno-literackiego „Fragment K”.
W okresie Aksamitnej Rewolucji w listopadzie 1989 był jednym z liderów słowackiego ruchu Społeczeństwo Przeciw Przemocy, które przez trzy lata współrządziło Czechosłowacją (wspólnie z czeskim Forum Obywatelskim), jednak Šimečka wkrótce wycofał się z aktywnej działalności politycznej – założył wydawnictwo filozoficzno-literackie Archa i pisywał teksty dziennikarskie
W latach 1999-2006 był redaktorem naczelnym głównego dziennika słowackiego – „Sme”, a w latach 2006-2009 kierował najważniejszym czeskim tygodnikiem „Respekt”, gdzie następnie aż do 2016 roku pełnił funkcję redaktora. Obecnie jest redaktorem słowackiego liberalnego „Dennika N”.
Autor zrezygnował z honorarium wyrażając w ten sposób wsparcie dla OKO.press
Tłum. Andrzej S. Jagodziński, tłumacz (m.in. Havla, Skvoreckiego, Kundery, Hrabala), dziennikarz m.in. RWE i Wyborczej, dyplomata
Komentarze