Po dwóch latach negocjacji związkowcy mówią: dość. Niebawem połączenia LOT-u mogą być odwołane, bo w spółce brakuje rąk do pracy, a władze nie chcą rozmawiać z protestującymi. „Nie życzymy pasażerom, by stanęła flota” – mówi OKO.press Monika Żelazik, zwolniona za nawoływanie do strajku szefowa Związku Zawodowego Personelu Pokładowego i Lotniczego
Od 5.00 rano 18 października trwa protest pracowników Polskich Linii Lotniczych LOT. Bezpośrednim impulsem było czerwcowe zwolnienie dyscyplinarne przewodniczącej Związku Zawodowego Personelu Pokładowego i Lotniczego Moniki Żelazik.
Jednak zatrudnieni w państwowej spółce już od 2016 roku domagają się przywrócenia regulaminu wynagrodzeń z 2010. Zmiany wprowadzone w 2013 roku – gdy firma popadła w finansowe tarapaty – sprawiły, że duża część pensji jest uzależniona od różnych dodatków, więc pracownicy nie są w stanie przewidzieć, ile zarobią, a w przypadku choroby lub ciąży ich świadczenia są o wiele mniejsze.
Prezes PLL LOT Rafał Milczarski chwali się wręcz, że wypycha etatowych pracowników na samozatrudnienie, argumentując, że… „jest zwolennikiem tego, żeby ludzie brali sprawy w swoje ręce i mogli się rozwijać”.
300 zatrudnionych w LOT wzięło sprawy w swoje ręce i nie ruszyło dziś w rejsy. To ok. 60 proc. przewidzianej na dziś załogi. Władze spółki uzupełniają luki kontraktowymi pracownikami, ale – jak podkreśla Żelazik w rozmowie z OKO.press – niedługo skończą im się możliwości, bo w firmie brakuje rąk do pracy, a załogi samolotów mogą latać tylko na wybranych modelach maszyn (jeden rodzaj samolotu w przypadku pilotów, trzy dla personelu pokładowego). Z obsadzeniem Boeingów 787, czyli Dreamlinerów, już teraz jest problem.
„Nie ma jednak i nie było żadnych sygnałów gotowości do rozmów ze strony władz spółki”
– mówi Żelazik. „Najwyraźniej musi stanąć jakaś część floty. Nie życzę tego pasażerom” – dodaje. Pracownicy grozili strajkiem już przed majówką, jednak w ostatniej chwili go odwołali, choć LOT nie spełnił ich postulatów. Tym razem liczą na wyrozumiałość pasażerów.
Lekceważenie pracowniczych postulatów przez LOT może dziwić. Sam prezes Milczarski w rozmowie z Radiem Plus wymienił bowiem pozyskiwanie pracowników jako jedno z największych długoterminowych wyzwań strojących przed Polską Grupą Lotniczą. Jak podkreśla Żelazik, pracownicy szykują się do masowych zwolnień z LOT. „Nawet w tanich liniach lotniczych zarabia się 30 proc. więcej. Pierwszy z brzegu RyanAir zapewnia umowę o pracę” – mówi.
W biurze rzecznika LOT nikt nie odbierał dziś telefonu. Spółka wystosowała jednak notkę, w której nazywa akcję strajkową „nielegalną”. Oburza to Piotra Szumlewicza, przewodniczącego mazowieckich struktur OPZZ, do których należą związki zawodowe w LOT. „Prawo do strajku jest prawem konstytucyjnym – dopóki sąd go nie zakwestionuje, strajk pozostaje legalny” – mówi OKO.press.
Sąd apelacyjny bada, czy ujawnione w kwietniu referendum, w którym 91 proc. pracowników opowiedziało się za strajkiem, było legalne – nie może ono zatem zostać uznane za podstawę do akcji strajkowej. Szumlewicz podkreśla jednak, że obecny strajk dotyczy zwolnienia liderki negocjacji zbiorowych, czyli Moniki Żelazik, i ma na celu przywrócenie jej do pracy. „Wedle prawa w przypadku zwolnienia głównego negocjatora po stronie związkowej, droga do strajku jest ułatwiona”.
Protestujący domagają się również zaprzestania mobbingu wobec szefa związku zawodowego pilotów. Ma on doświadczać uporczywego nękania od czasu, gdy ujawnił niepokojący stan samolotów LOT-u. „Tak źle pod względem bezpieczeństwa jeszcze nie było” – mówił pilot-związkowiec podczas sierpniowego spotkania w Radzie Dialogu Społecznego. Zwracał uwagę, że kapitanowie odpowiedzialni za stan maszyn są zmuszani do ignorowania części usterek. Potencjalnym niebezpieczeństwem zajęła się Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
„Jeśli te dwa postulaty zostaną spełnione, to przypuszczam, że obecny strajk się zakończy. Wtedy zaczniemy dyskutować o sporze dotyczącym regulaminu wynagrodzeń i jeżeli firma nie wyjdzie naprzeciw oczekiwaniom związków, może wybuchnąć kolejny strajk” – stwierdza Szumlewicz.
Nękanie związków zawodowych przez władze LOT-u Szumlewicz uważa za poważny problem. Przeciw niemu i portalowi Interia.pl toczą się dwie sprawy o naruszenie dobrego imienia spółki. Przewoźnik domaga się łącznie 200 tys. zł. 11 lipca w wywiadzie Szumlewicz mówił m.in.: „Polskie Linie Lotnicze LOT są coraz bliżej katastrofy. Czy już teraz ich kondycja jest katastrofalna? Są odwoływane i opóźniane loty, masowo łamane jest prawo pracy, bardzo źle traktowani są pracownicy, są nagonki na związki zawodowe, a przy okazji pogarsza się sytuacja pasażerów”. Spółka domagała się zabezpieczenia powództwa, czyli usunięcia materiału i zakazu kolejnych wypowiedzi Szumlewicza na ten temat, jednak sąd się nie przychylił. „Była to próba uderzenia we mnie, zamknięcia mi ust, bo mogę pozwolić sobie na więcej, niż związkowcy zatrudnieni w LOT. To skandaliczne i nie mieści się w granicach polskiego prawa” – mówi szef mazowieckiego OPZZ.
„To uderzenie zarówno w związki zawodowe, jak i wolność mediów”.
Szumlewicz ubolewa, że kolejne „kierowane na prawo i lewo” pozwy przygotowywane są przez renomowane kancelarie prawnicze „za setki tysięcy złotych”. „Są pieniądze z publicznej kasy na prawników i propagandę wymierzoną w pracowników, a nie ma na to, żeby zapewnić im bezpieczne i stabilne zatrudnienie” – mówi.
Prezes LOT Rafał Milczarski uważa protestujących za „grupę awanturników”, związaną „z OPZZ-em, Partią Razem i ogólnie pojętą lewicą”. „Żałuję, bo przez ten polityczny atawizm, przecząc logice i ewidentnym osiągnięciom,
próbuje się stworzyć alternatywną rzeczywistość, w której pracownikom jest źle. A w rzeczywistości pracownikom jest bardzo dobrze”
– mówił w radomskim radiu Radiu Plus.
Milczarski uważa, że sukces w biznesie pomaga odnieść dekalog. „Społeczeństwa są bogate wtedy, kiedy podział dóbr między obywatelami jest w miarę równomierny” – mówił na antenie radia. „Oczywiście nie chodzi o to, aby odbierać ludziom wolność gospodarczą, ale chodzi o to, że w każdym społeczeństwie prawdziwie bogatym, to bogactwo zaczyna się od wzajemnego szacunku dla siebie, że się miłuje bliźniego swego jak siebie samego, szacunku do prawa, szacunku do własności i szacunku do człowieka”. Prezes Milczarski otrzymał w 2016 roku 1,5 mln zł premii.
Maciek Piasecki (1988) – studiował historię sztuki i dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim, praktykował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej w Londynie. W OKO.press relacjonuje na żywo protesty i sprawy sądowe aktywistów. W 2020 r. relacjonował demokratyczny zryw w Białorusi. Stypendysta programu bezpieczeństwa cyfrowego Internews.
Maciek Piasecki (1988) – studiował historię sztuki i dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim, praktykował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej w Londynie. W OKO.press relacjonuje na żywo protesty i sprawy sądowe aktywistów. W 2020 r. relacjonował demokratyczny zryw w Białorusi. Stypendysta programu bezpieczeństwa cyfrowego Internews.
Komentarze