W Bydgoszczy - która wyrosła w ostatnich latach na centrum polskiej neurochirurgii - starły się lekarskie sławy ze szpitali uniwersyteckiego i wojskowego. Padają poważne oskarżenia pod adresem lekarzy związanych z wojskową lecznicą. Przy okazji na jaw wyszła umowa tego szpitala z prywatną firmą jednego z najsławniejszych neurochirurgów, prof. Marka Harata
Poniedziałek, 1 lipca 2019 roku. Sześciu neurochirurgów, z szefem oddziału dr. Andrzejem Swincowem na czele, opuszcza Szpital Uniwersytecki nr 2 im. J. Biziela w Bydgoszczy. Nie chcą pracować z doc. Pawłem Sokalem, który objął kierownictwo Kliniki Neurochirurgii w ich placówce. Twierdzą, że wprowadza on chaos i uprawia prywatę.
Do szpitala podlegającego Uniwersytetowi Mikołaja Kopernika w Toruniu docent Sokal przyszedł z 10. Wojskowego Szpitala Klinicznego (podlegającego MON).
Pracował tam pod kierunkiem neurochirurga prof. Marka Harata, pioniera operacji z użyciem stymulatorów mózgu, którego media nazywają „lekarzem od cudów”.
Wtorek, 2 lipca. Na oddziale neurochirurgii szpitala im J. Biziela powinno być kilku lekarzy, a jest tylko rezydent. Ma pod opieką dwudziestu pacjentów, w tym czterech ciężko chorych na intensywnej terapii. Co jakiś czas pojawia się doc. Paweł Sokal, ale zaraz znika.
Pielęgniarki obserwują jak rezydent dwoi się i troi. Ma poważny dylemat, gdy w szpitalu pojawia się chory z krwiakiem podtwardówkowym mózgu, którego trzeba natychmiast zoperować. Wie, że stan chorego zagraża życiu, ale odmawia przyjęcia go - ma niewielki staż, nie czuje się na siłach, by podjąć decyzję i ryzyko.
Rodzina pacjenta próbuje zlokalizować kierownika kliniki - doc. Sokala, ale ten nie odbiera telefonu. W końcu pojawia się i zleca nowe badanie obrazowe. Wynika z niego, że pacjent powinien natychmiast trafić na stół, ale neurochirurga znów trudno odnaleźć. Operacja odbywa się dosłownie w ostatniej chwili.
Kolejne dni wyglądają podobnie. Doc. Sokal zapewnia dyrektorkę uniwersyteckiego szpitala, że daje sobie radę, bo pomagają mu neurochirurdzy z wojskowej lecznicy, ale personel oddziału widzi, że to blaga.
Koledzy z 10. WSK pojawiają się na krótko, załatwiają jakieś formalności lub dyżurują w poradni. Dopiero w środę po południu jeden z nich przyjmuje dłuższy dyżur na oddziale. Szpital nie przyjmuje nowych pacjentów, przekłada dyżury w poradni.
„Postawa docenta Pawła Sokala zagraża zdrowiu i życiu pacjentów” - obwieszcza publicznie dr Andrzej Swincow (przypomnijmy: kierownik oddziału neurochirurgii w szpitalu im. Biziela, protestujący przeciwko rządom Sokala).
To poważny zarzut. Trzeba mieć niezbite dowody, by takie zagrożenie wykazać, ale dr Swincow, występując w imieniu całego odchodzącego zespołu neurochirurgów zapewnia, że takie dowody ma i ujawni je przed prokuratorem.
Tymczasem za docentem Sokalem murem staje jego były szef, prof. Marek Harat z 10. Wojskowego Szpitala Klinicznego w Bydgoszczy.
Przekonuje: „Docent Sokal to wybitny lekarz, specjalista od endoskopii i leczenia najtrudniejszych przypadków bólów neuropatycznych, człowiek wrażliwy i z dużą empatią. Jest naukowcem, od którego wiele się można nauczyć, więc trudno mi zrozumieć dlaczego zespół lekarzy z dr. Swincowem na czele takiego lekarza odrzuca. Do doc. Pawła Sokala kierowani są przecież pacjenci z całej Polski”.
Odnosząc się do zarzutów, które wysuwają pod adresem Sokala lekarze ze szpitala uniwersyteckiego,
prof. Harat mówi: „To paszkwil, skandaliczne pomówienia, którymi powinna się zająć komisja etyki Polskiego Towarzystwa Neurochirurgów”. Swincow nie wycofuje się jednak ze swoich słów.
Obaj neurochirurdzy to lekarskie sławy. Prof. Harat stworzył w 10. WSK klinikę neurochirurgiczną na 55 łóżek, z największym w skali kraju neurochirurgicznym kontraktem z NFZ. Do niedawna był kierownikiem kliniki, dziś jest w niej konsultantem klinicznym.
Z kolei dr Swincow był niegdyś szefem NFZ, lekarzem wojewódzkim i przez wiele lat wojewódzkim konsultantem w dziedzinie neurochirurgii. Oddział w uniwersyteckim szpitalu im. Biziela to jego dziecko; w październiku będzie obchodzić 20. urodziny.
Neurochirurdzy ze szpitala im. Biziela składając wypowiedzenia zastrzegli, że wrócą do pracy, jeśli Paweł Sokal zostanie odwołany ze stanowiska szefa kliniki. Początkowo wyglądało na to, że wygrali: docent został odwołany. Ale po tygodniu władze szpitala przywróciły go na stanowisko i przyjęły wypowiedzenia lekarzy.
Władze UMK tłumaczą, że zdecydowały się utrzymać na stanowisku docenta Sokala „bo nie ma zastrzeżeń do jego pracy jako szefa kliniki”.
W oficjalnym stanowisku napisały, że lekarze najprawdopodobniej nie chcą szefa Sokala ze względu na „duże wymagania stawiane zespołowi”.
W odpowiedzi na to oświadczenie, neurochirurdzy, którzy odeszli z uniwersyteckiego szpitala napisali list do rektora UMK Andrzeja Tretyna. Trafił on do ordynatorów szpitala i wyciekł do mediów.
„Obraziło nas i oburzyło stwierdzenie, że podobno nie spełniamy wymagań, jakie stawia nam doc. Sokal, więc postanowiliśmy obnażyć jego standardy pracy i niemoralne propozycje, które nam składał” - piszą w nim lekarze.
„Docent Sokal uważał, że personel kliniki jest wyłącznie po to, by wykonywać jego polecenia, przy czym treść tych poleceń zmieniała się w ciągu dnia wielokrotnie. Plany operacyjne były tworzone chaotycznie i zmieniane tak, aby pacjenci doc. Sokala byli operowani, a pozostali przesuwani na odległe terminy” - wyliczają w liście do rektora lekarze.
I dodają: „Pan docent nie angażował się specjalnie w pracę oddziału neurochirurgii, skupiając się głównie na pacjentach, kierowanych z któregoś ze swych rozsianych po Polsce prywatnych gabinetów.
Bardzo się starał, by przyjmować ich na oddział, pomijając istniejący kalendarz, co rodziło wiele konfliktów”.
W rozmowie z nami dr Swincow dodaje: „W razie kontroli NFZ to ja ponoszę odpowiedzialność za zmiany w kolejce, więc nie mogłem godzić się na to, by docent Sokal co miesiąc przynosił do pań z sekretariatu po 50 skierowań ze swoich prywatnych gabinetów, twierdząc, że wszyscy jego pacjenci są pilni i zmuszając je do przesuwania tych z kolejki na inne terminy, bo to nieuczciwe”.
Paweł Sokal odpiera te zarzuty. Przekonuje, że nie ma możliwości, by pacjent ze skierowaniem z prywatnego gabinetu mógł uniknąć szpitalnej kolejki. „Takie skierowanie jest automatycznie rejestrowane przez sekretarkę w kolejce oczekujących na zabieg. Można je jednak przyspieszyć, kierując się stanem pacjenta; może on przejść ze stanu stabilnego na pilny i być hospitalizowany wcześniej”.
Docent przyznaje, że kiedy przyszedł do Biziela jako szef nowej kliniki, przyniósł ze sobą ok. 300 skierowań na leczenie pacjentów, zakwalifikowanych do zabiegu jeszcze w szpitalu wojskowym, a konkretnie w klinice prof. Harata. „Bo nie tylko w szpitalu wojskowym, ale i w innych jest tak, że neurochirurg, który kwalifikuje pacjenta, potem go operuje” - wyjaśnia.
Neurochirurg dr Maciej Bierwagen - jeden z tych, którzy odeszli ze szpitala uniwersyteckiego - uważa, że to wytłumaczenie nie ma sensu: „Przecież pacjent nie jest przypisany do lekarza, tylko kierowany do szpitalnego oddziału. Jeśli chce być operowany przez doc. Sokala, który zmienił miejsce pracy, powinien wypisać się z kolejki w wojskowym szpitalu i z nowym skierowaniem zapisać do tej w Bizielu” - mówi.
W liście do rektora Bierwagen i inni byli lekarze z Biziela piętnują też zachowania doc. Sokala w poradni neurochirurgicznej. „Potrafił zostawić połowę pacjentów, oczekujących na konsultacje w poczekalni i opuścić szpital” - wytykają.
Dr Swincow zapewnia, że ma na to dowody. „Trzech pacjentów docent przyjął, a troje oczekujących, w tym chorą na dystonię kobietę z Zielonej Góry zostawił i bez słowa wyjaśnienia opuścił szpital. Ta pacjentka zgłosiła się do mnie ze skargą, ale ja na doc. Sokala nie miałem wpływu” - mówi.
Doc. Sokal takiej sytuacji nie pamięta.
Ale w liście do rektora lekarze wysuwają pod adresem Sokala jeszcze poważniejsze zarzuty.
„Kodowanie przez docenta Sokala procedur w poradni neurochirurgicznej nosi znamiona oszustwa w celu uzyskania jak najwyższej osobistej prowizji od każdej konsultacji” - piszą neurochirurdzy. I kontynuują:
„Sprawę zgłaszaliśmy dyrekcji szpitala, bo według nas ma to znamiona próby wyłudzenia niewykonanych świadczeń z NFZ.
Nie można tego traktować inaczej niż celowe działanie, bo żeby zakodować poradę w systemie komputerowym poradni trzeba m.in. wpisać określony kod i napisać, że zleca się badania dodatkowe, a te w rzeczywistości nie były przez pana docenta zlecane. Kończyło się to tym, że w miesięcznych zestawieniach dla NFZ specjalista neurochirurg otrzymywał 1000 zł za przyjęcie w poradni 120 pacjentów, a pan docent [Sokal - przyp. red.] za przyjęcie 20 chorych miał dostać 1800 zł. I trudno tu mówić o wielu przypadkowych pomyłkach pod rząd, bo za standardową procedurę NFZ płaci od 33 do 37 zł, a pan docent raportował wizytę za 292 zł”.
Sokal tłumaczy: „To wynika z tego, że w Bizielu był zupełnie inny program do rozliczeń, a koledzy nie chcieli mi pomóc. Kiedy rejestrowałem wizytę, często wskakiwała mi inna procedura i dużo porad rozliczałem jako specjalistyczne. Wyświetlało mi się wtedy jakieś badanie genetyczne, a że każdą procedurę trzeba było zatwierdzić, to w raporcie świadczeń pojawiły się błędy”.
Docent zapewnia również: „Ja pieniędzy za te niewykonane procedury nie wziąłem. Błędy w raporcie anulowano i w efekcie za konsultacje prowadzone od października 2018 do czerwca 2019 roku wypisałem w maju tylko dwie faktury: za styczeń : 695,42 zł i za luty: 469,83 zł, a za pozostałe miesiące żadnych faktur szpitalowi nie wystawiłem”.
Neurochirurdzy z uniwersyteckiego szpitala nie przyjmują jednak tych tłumaczeń. „Wystarczyło poprosić o pomoc informatyka, jeśli coś było nie tak. I dziwne, że przez prawie rok pracy w Bizielu pan docent nie opanował prostego programu komputerowego” - mówią.
Nie ukrywają, że liczyli na to, że dyrekcja szpitala zweryfikuje raporty Sokala i że poniesie on konsekwencje nieprawidłowego rozliczania świadczeń. Ale stało się inaczej.
„Dowiedzieliśmy się, że anulowano z systemu komputerowego te fikcyjne procedury i docent nie dostał za nie pieniędzy, ale tylko dlatego, że złapaliśmy go za rękę” - twierdzą neurochirurdzy.
Dyrektor szpitala im. Biziela Wanda Korzycka-Wilińska sugestie, że Paweł Sokal celowo wpisywał do raportu wysokopłatne procedury, by oszukać NFZ kwituje tak: „Wszystko zostało wyjaśnione, jest korekta w raporcie dla NFZ i pan docent nie wziął pieniędzy za błędnie rozliczone procedury”.
Dlaczego doszło do błędów? Korzycka-Wilińska wyjaśnia to podobnie jak Sokal: "Myślę, że zabrakło komunikacji między kierownikiem kliniki i zespołem. Koledzy neurochirurdzy nie pokazali doc. Sokalowi, jak rozlicza się te procedury w systemie komputerowym, a on czuł się zagubiony i nie wiedział do kogo zwrócić się o pomoc. Uważam, że błędy w jego rozliczeniach nie były celowe” - mówi.
Władze UMK uważają, że jeśli dr Swincow uważa inaczej - powinien powiadomić o sprawie prokuraturę.
Neurochirurdzy z uniwersyteckiego szpitala przyznają, że denerwowały ich „wykłady” Sokala, zaczynające się od słów: „u nas w wojskowym...”, podczas których przedstawiał im, jak powinna działać ich placówka.
Twierdzą, że Sokal próbował wprowadzić w szpitalu im. Biziela płatne popołudniowe zabiegi operacyjne. „Przekonywał, że taki system działa w klinice neurochirurgii 10. WSK od kilkunastu lat i dzięki temu przeprowadza się tam rocznie 2500 operacji.
Tłumaczył, że do południa neurochirurdzy z wojskowego wykonują co najwyżej 4 zabiegi darmowe w ramach swoich obowiązków, a po południu robią po kilkanaście operacji, za które dostają dodatkowe pieniądze.
Niemałe, bo zdaniem doc. Sokala operator mógł zarobić od 1000 do 1200 zł za jeden zabieg, a asystujący mu lekarz 600-800 zł” - relacjonują neurochirurdzy.
W ich opinii, taki system przynosi szpitalowi szkodę. Bo zarówno popołudniowe, dodatkowo płatne operacje, jak i te darmowe przed południem przeprowadzane są w ramach tego samego kontraktu.
„Dlaczego szpital dzieli się zyskiem z prywatnymi podmiotami? Dlaczego zawiera z nimi kontrakt na płatne operacje, finansowane w całości przez NFZ?” - pytają.
Jak mówią, nie kryli przed doc. Sokalem, że takie działania uważają za nieetyczne.
Innego zdania jest prof. Marek Harat, który takie operacje do niedawna w 10. WSK firmował.
Tłumaczy: „Ideą było, by bardzo drogi sprzęt został należycie wykorzystany. W innych szpitalach, m.in. w Bizielu, neurochirurdzy kończą pracę o 14:00 i idą do innych szpitali, gdzie pracują po południu. To zgodne z kodeksem pracy, ale niezgodne z logiką, bo przecież drogi szpitalny sprzęt powinien pracować cała dobę i dobrze jest jeśli lekarze pracują w jednym miejscu. Powinniśmy też zadbać o to, by skrócić kolejki i dążyć do tego, by pacjent trafił na salę operacyjną tak szybko, jak to możliwe”.
Profesor Harat przyznaje, że środki na popołudniowe operacje w 10. WSK też pochodzą z NFZ.
„Szpital zatrudniał nas poza godzinami służbowymi, więc za dodatkowym wynagrodzeniem. To było rozliczane przez mój gabinet lekarski,
podmiot gospodarczy, który zatrudniał operacyjne zespoły (poza anestezjologami, którzy założyli własną firmę), organizował popołudniowe zabiegi i rozliczał się za szpitalem” - wyjaśnia.
Według profesora taki układ nie jest nieetyczny. „Nieetyczne jest skazywanie pacjentów na długie kolejki, marnowanie ludzkiego potencjału, energii i niewykorzystanie wartego miliony sprzętu” - uważa.
Harat przyznaje, że przed południem w jego klinice wykonywane były zwykle cztery zabiegi, a po południu kilkanaście.
„To wynikało z tego, że przed południem mieliśmy do dyspozycji tylko dwie operacyjne sale i tam od rana wykonywaliśmy najtrudniejsze zabiegi, mogące powodować komplikacje. Tak nakazuje rozsądek” - tłumaczy. I dodaje: „Gdybyśmy mieli 5 sal to moglibyśmy prowadzić do południa nawet kilkanaście operacji”.
Od maja 2019 10. WSK ma nowego komendanta - płk dr. Roberta Szyca. Podwładni mówią, że porządkuje finanse i robi czystki.
Być może i on miał wątpliwości, czy system płatnych popołudniowych operacji dobrze służy szpitalowi, bo od lipca postanowił tę działalność zawiesić. Oficjalnie mówi się, że kontrakt zawarty z prywatnym gabinetem prof. Harata po prostu wygasł.
Ale dr Swincow w to nie wierzy i przywołuje słowa doc. Sokala, wypowiedziane przy kilku świadkach: „Pan docent oznajmił nam, że CBA zakwestionowało płatne zabiegi w 10. WSK i uznało je za bezprawne, więc komendant zrywa kontrakt z podwykonawcą, czyli prywatnym gabinetem prof. Harata”.
Marek Harat zaprzecza, że jego umowa ze szpitalem i popołudniowe operacje neurochirurgiczne są pod lupą CBA lub prokuratury. Dlaczego więc zawieszono popołudniowe płatne zabiegi?
„To się wiąże z tym, że wycena zabiegu jest teraz inna i ten kontrakt musi być zweryfikowany w drodze negocjacji cen, które ustaliliśmy 15 lat temu, bo pewne zabiegi stają się dla szpitala nieopłacalne i nie możemy ich wykonywać po południu. Również ja wycofałem się z tego, by całe rozliczenie szło przez mój gabinet, bo nie mam z tego żadnych korzyści, tylko kłopoty” - przekonuje prof. Harat.
Lekarze z 10. WSK powołują teraz nową firmę i to ona podejmie się negocjacji stawek za prowadzone poza godzinami pracy operacje. „Ja w tym nie uczestniczę, bo nie ukrywam, że nie zamierzam pracować dłużej niż do 65. roku życia i nie mogę budować struktury, która będzie działać znacznie dłużej” - mówi prof. Harat.
Próbujemy dociec, czy kujawsko-pomorski NFZ wiedział o popołudniowych płatnych operacjach w 10. WSK i czy były one legalne.
Pierwsza odpowiedź z Funduszu jest bardzo ogólna. Rzecznik Barbara Nawrocka informuje:
„Szpital może część umowy wykonywać poprzez tzw. podwykonawców, ale NFZ musi być o tym poinformowany. Świadczeniodawca musi to zgłosić do systemu, a wykazani podwykonawcy wyrazić zgodę na kontrolę ze strony Funduszu. Świadczeniodawcy mają też obowiązek sprawozdawać nam wszystkie zabiegi, procedury i świadczenia, wykonywane w ramach umowy z NFZ”.
Rzeczniczka wyjaśnia, że z informacji, uzyskanych w 10. WSK wynika, iż popołudniowe zabiegi realizowane były „na podstawie umowy cywilno-prawnej z kontrahentem, w ramach prowadzonej przez niego działalności gospodarczej i zgodnie z cennikiem stanowiącym załącznik do kontraktu,
co nie przynosiło strat dla szpitala, a wręcz odwrotnie: dawało zysk i poprawę dostępności do leczenia chorych.
Umowa ta wygasła z dniem 30 czerwca 2019, a podpisanie analogicznego kontraktu może nastąpić, zdaniem komendanta szpitala, wyłącznie po uzyskaniu zgody organu założycielskiego, czyli MON i po przeprowadzonym konkursie ofert”.
Ponawiamy pytanie, czy było to legalne i czy 10. WSK zgłosił do NFZ prywatny gabinet prof. Marka Harata jako organizatora popołudniowych płatnych zabiegów neurochirurgicznych w szpitalu.
„Z danych, które posiada Kujawsko-Pomorski Oddział Wojewódzki NFZ wynika, iż kontrahent szpitala nie został zgłoszony do NFZ jako podwykonawca” - informuje Barbara Nawrocka.
Jak to możliwe, że NFZ nie wiedział o systemie płatnych popołudniowych operacji, który funkcjonował w wojskowej klinice neurochirurgii od 15 lat?
„Nikt w takie bajki nie uwierzy! Przecież szefem K-P OW NFZ jest były komendant 10. WSK” - wytykają lekarze ze szpitala uniwersyteckiego.
Od dwóch tygodni dyrekcja szpitala im. Biziela szuka neurochirurgów, na miejsca tych, którzy odeszli.
Załoga szpitala opublikowała list otwarty, w którym nawołuje władze lecznicy i CM UMK do zmiany decyzji.
„Większość tych pacjentów, którzy cierpliwie czekają na przyjęcie w oddziale neurochirurgii przyszli do naszego szpitala, ponieważ chcą nie tego, by operował ich dr X, ale doktorzy: Stryczyński, Planutis, Bierwagen, Al Drawi, Zaborowski, Wierciński... Kiedy w maszynie psuje się jeden tryb to wymienia się ten wadliwy, a nie usuwa pozostałe” - podpowiadają w liście pracownicy szpitala.
Z kolei prof. Harat nie kryje, że wesprze doc. Sokala neurochirurgami z 10. WSK. „Grupa pięciu lekarzy z mojej kliniki będzie w lipcu wspomagać oddział neurochirurgii w Bizielu po to, by wykonał kontrakt z NFZ i żeby rektor UMK nie musiał się ugiąć się pod szantażem.
Wierzę, że pan docent dobierze sobie wkrótce wspaniałą ekipę lekarzy, a jak zajdzie taka potrzebna to i ja stanę tam od czasu do czasu przy stole operacyjnym” - deklaruje.
I dodaje uszczypliwie: "Uważam, że zapadły dobre decyzje dla Bydgoszczy, dla uczelni i również dla Torunia, bo neurochirurdzy odchodzący z Biziela nie będą już tak rozdarci i poświęcą się wyłącznie pracy w toruńskim szpitalu wojewódzkim”.
Dyrekcja szpitala im. Biziela zapewnia, że w placówce nie zostanie wprowadzony system popołudniowych, płatnych operacji neurochirurgicznych, na wzór tego, który działał w 10. WSK.
Odnosząc się do treści materiału prasowego autorstwa Grażyny Ostropolskiej pt. "Neurochirurgia psuje się od głowy? Kryzys w szpitalu w Bydgoszczy", opublikowanego na łamach portalu OKO.press w dniu 20 lipca 2019 roku oświadczam, iż w powołanej publikacji pojawiły się nieprawdziwe lub nieścisłe informacje, które wymagają sprostowania. W związku z tym oświadczam, iż:
1) organizacja pracy w Klinice Neurochirurgii w 10. Wojskowym Szpitalu Klinicznym w Bydgoszczy, polegająca m.in. na wykonywaniu zabiegów popołudniowych na podstawie umowy z prywatnym podmiotem, stanowiła przedmiot kilkukrotnych kontroli ze strony NIK, MON oraz NFZ, które nie wykazały w tym zakresie żadnych nieprawidłowości; legalność takiego systemu organizacji świadczeń zdrowotnych została zatem potwierdzona przez właściwe organy władzy publicznej;
2) wynagrodzenia dla zespołu medycznego wykonującego wskazane wyżej zabiegi neurochirurgiczne były wielokrotnie niższe od kwot wskazanych w treści publikacji.
Marek Harat
"Nie jest prawdziwa sytuacja z dnia 2 lipca 2019 r. opisana w artykule. Pacjent po pierwsze nie był przyjmowany do szpitala drugiego lipca 2019 r. tylko leżał na innym Oddziale od 28 czerwca 2019 r., gdzie był leczony z innego powodu. W dniu 2 lipca 2019 r. miał wykonane 2 tomografie głowy w odstępie 2 godzin. Dopiero druga tomografia głowy o godzinie 10.56 wskazała na potrzebę zabiegu, który się zaczął o 13.10 po przygotowaniu pacjenta i przekazaniu jego na neurochirurgię oraz zorganizowaniu zespołu instrumentariuszek i anastazjologa. Wszystko przebiegało tak, jak w sprawnie funkcjonującej klinice neurochirurgii. Nie jest prawdą, że rezydent został pozostawiony sam sobie ponieważ docent Sokal wydał mu jedynie polecenie wydrukowania zgody na zabieg. Nie jest prawdą, że rezydent odmawiał przyjęcia pacjenta ponieważ wcześniej również wydano decyzję o przekazaniu i zoperowaniu chorego.
Nie jest prawdą, że szpital przekładał dyżyry w poradni, ponieważ pacjenci byli przyjmowani w poradni w każdy dzień lipca w liczbie 15-16 dziennie co daje sumę ok 300 miesięcznie. Zostały zmienione od 8 lipca jedynie kodziny konsultacji z 9.00 na 12.00.
Nie jest prawdą, iż docent Sokal wprowadza chaos w klinice oraz jego postawa zagraża zdrowiu i życiu pacjentów. Lekarzem kierującym Oddziałem został wyznaczony dr. n. med. Andrzej Swincow - poprzedni ordynator Oddziału, który otrzymał szerokie uprawnienia do kierowania oddziałem. Przeprowadzał codzienne odprway, obchody, sporządzał codzienne plany operacyjne i dyżurów lekarskich. Wypisy jako kierujący oddziałem podpisywał dr Swincow. Na karcie informacyjnej wypisu pacjenta widniało nazwisko jedynie lekarza kierującego oddziałem dr Swincowa, nie było informacji o kierowniku kliniki. Nie mając uprawnień związanych z prowadzeniem Kliniki docent Sokal nie mógł "wprowadzać chaosu" gdyż praca oddziału była uzależniona jedynie od decyzji lekarza kierującego oddziałem czyli dr Swincowa. Powyższe oskarżenie przytoczone w artykule o wprowadzenie chaosu uderza niejako w niego samego.
Nie jest prawdą, że docent Sokal uważał, że personel kliniki jest po to tylko, by wykonywać jego polecenia. Docent Sokal nie miał prawa jako kierownik kliniki wydawać takich poleceń, mógł tylko prosić, ponieważ prawo wydawania poleceń przysługiwało tylko lekarzowi kierującemu oddziałem dr Swincowowi.
Nie jest prawdą, że docent Sokal próbował wprowadzić w szpitalu im. Biziela płatne popołudniowe zabiegi operacyjne. Na oddziale prowadzonym przez dr Swincowa rocznie wykonywano ok. 760 zabiegów, natomiast w klinice prof. Harata ok. 2500 rocznie. Jako kierownik kliniki docent Sokal ma być odpowiedzialny za szkolenie i edukację rezydentów, CMKP odrzuciło wniosek o zwiększenie liczby miejsc specjalizacyjnych z powodu małej ilości zabiegów na oddziale dr Swincowa. Średnio wykonywano 10-12 zabiegów tygodniowo (czyli tyle, ile każdego dnia w klinice prof. Harata) co nie gwarantowało odpowiedniego poziomu kształcenia dla większej ilości rezydentów. Zaproponował instytucję zabiegów popołudniowych. Miało to skrócić kolejkę oczekujących na zabieg w ramach kontraktu z NFZ, wykorzystać salę operacyjną pustą popołudniami, optymalne wykorzystanie zakupionego za duże środki finansowe sprzętu operacyjnego oraz również w konsekwencji przynieść dodatkowy przychód na utrzymanie szpitala. Stawki jakie zostały zaproponowane, były niższe niż te opisane w artykule, a mianowicie zaproponowano: dla operatora 500-700 zł, a osób asystujących około 300-500 zł. Niemniej lekarze wówczas zatrudnieni na oddziale neurochirurgii nie chcieli operować popołudniami za stawki poniżej 1000 zł od operatora.
Ponadto nie jest prawdą, aby docent Sokal dyskutował z dr Swincowem o jakimkolwiek śledztwie CBA w sprawie zabiegów popołudniowych w 10 Wojskowym szpitalu Klinicznym. Taka wypowiedź, jeśli padła z ust dr Swincowa, jest zwyczajną konfabulacją.
W imieniu Pawła Sokala adwokat Wojciech Manikowski
Komentarze