0:000:00

0:00

Anna Mikulska, OKO.press: Pojechałaś wesprzeć medyków w strefie stanu wyjątkowego, mimo że jesteś na urlopie macierzyńskim.

Olga Szymon, chirurżka dziecięca z Krakowa, wolontariusza Polskiej Misji Medycznej: Zostawiłam w domu sześciomiesięcznego synka i pojechałam tam właśnie dla niego. Mieszkam tak daleko od granicy, że aż trudno było mi uwierzyć w to, co się dzieje. Informacje, które do mnie docierają, wydają się wręcz nierealne. Ale nie chcę, żeby mój syn musiał się za mnie kiedykolwiek wstydzić, gdy zapyta, co zrobiłam, by tym ludziom pomóc.

Olga Szymon, fot. archiwum prywatne
Olga Szymon, fot. archiwum prywatne

Przez kilka dni razem z ratowniczką Anną wspierałyście Gminny Ośrodek Zdrowia w Białowieży, ale przecież Białowieża znajduje się w strefie stanu wyjątkowego. Jak udało wam się tam dostać?

Zostałyśmy oddelegowane do Białowieży jako pracowniczki szpitala w Hajnówce. Polska Misja Medyczna nie ma osobnego pozwolenia na przebywanie w strefie stanu wyjątkowego, ale pojechałyśmy tam na prośbę lekarki z POZ w Białowieży, która potrzebowała dodatkowego wsparcia. Działamy także w Hajnówce, w oddziale ratunkowym.

Polska Misja Medyczna to organizacja pozarządowa, która do tej pory niosła pomoc w krajach Bliskiego Wschodu, Afryki czy Ameryki Południowej. 23 listopada 2021 wysłała pierwsze wolontariuszki do pracy na terenie strefy stanu wyjątkowego na granicy polsko-białoruskiej. To jak dotąd jedyne przedstawicielki NGO, które mogły legalnie działać na terenie strefy. Zostały zatrudnione przez szpital w Hajnówce, dzięki czemu mogły zostać oddelegowane jako wsparcie dla POZ w Białowieży.

Osób na granicy jest mniej, a z tego, co mówisz wynika, że cały czas brakuje rąk do pracy w szpitalach i ośrodkach zdrowia na Podlasiu.

Wczesną jesienią w szpitalu w Hajnówce brakowało miejsc, zwłaszcza w oddziale pediatrycznym, ale chyba największy kryzys został zażegnany. Kiedy przyjechałyśmy na miejsce, hospitalizacji było już mniej w porównaniu do końcówki października. Wtedy jeszcze, z tego, co mówili mieszkańcy Białowieży, migrantów i uchodźców można było spotkać niemal na każdym kroku.

Ale choć tych przypadków jest mniej, to i tak jest to dodatkowe obciążenie dla szpitala w Hajnówce czy medyków w Białowieży, zwłaszcza że wszystko zbiega się z trudną sytuacją epidemiologiczną. W takich warunkach personel pracuje już od dawna, a mimo to wykonuje naprawdę świetną robotę.

Z jakimi przypadkami spotykałaś się najczęściej?

Zdarzają się urazy po pobiciach, prawdopodobnie przez białoruskie służby, i ślady po ugryzieniach psów, ale najwięcej osób cierpi z powodu niedożywienia, odwodnienia i odmrożeń. Pojawia się też tzw. stopa okopowa, czego nie spodziewałam się zobaczyć w Polsce.

To duże obrzęki i odmrożenia na stopach, gdy skóra staje się biała, zmacerowana i pęka, co wiąże się z dużym bólem. Bez leków przeciwbólowych nie da się zrobić choćby kilku kroków. No i są też kobiety w ciąży, które obawiają się o swoje dzieci, bo nie czują ruchów płodu.

Część osób wymaga hospitalizacji, ale wiele wymaga przede wszystkim opieki przedszpitalnej, czyli ciepłego jedzenia, ogrzania. Niebezpiecznym sytuacjom dałoby się zapobiec, gdyby tylko te osoby mogły przebywać w ciepłym pomieszczeniu. Żeby wyleczyć stopę okopową, trzeba po prostu wypocząć w suchym miejscu, ale w szpitalu brakuje dla nich miejsc.

Czy te osoby są zabierane przez Straż Graniczną?

Tak. Funkcjonariusze Straży Granicznej są obecni na każdym oddziale i wywożą pacjentów ze szpitala. Wiemy, że część z nich trafia z powrotem na granicę, bo czasem pozostajemy w kontakcie. Dużo migrantów i uchodźców w szczególnie ciężkim stanie trafia do szpitali w Białymstoku, ale jak wygląda tam działanie Straży Granicznej – nie wiem.

W Małopolsce często pracuję z osobami w kryzysie bezdomności i bardzo mnie frustruje, że nie mam możliwości odesłania ich w bezpieczne miejsce. A wypis w zimie wiąże się z dużym prawdopodobieństwem wysłania człowieka na śmierć. I tutaj jest tak samo - wypisujemy pacjentów i nie mamy żadnej wiedzy co się z nimi dalej stanie. Czy trafią do ośrodków, czy z powrotem na granicę, do lasu? Ale to już wykracza poza nasze działania medyczne i nic z tym nie możemy zrobić.

Trzeba mieć świadomość, że te osoby, które leczymy na Podlasiu dziś, wywożone przez SG na granicę, mają coraz mniejsze szanse na przeżycie. Są w lesie od dawna, na skraju wycieńczenia, a pogoda robi się coraz gorsza. W październiku na pewno byli w lepszej formie niż teraz, w listopadzie i grudniu.

A jak te osoby trafiają do was? Kto im w strefie pomaga?

Mieszkańcy. Zazwyczaj gdy zauważą człowieka potrzebującego pomocy medycznej, dzwonią po karetkę, a razem z nią przyjeżdża Straż Graniczna.

Na miejscu współpracowałyśmy z Białowieską Akcją Humanitarną i lokalnymi aktywistami i aktywistkami. Ich działania są naprawdę heroiczne, zwłaszcza że cały czas żyją w strachu, czy ich pomoc nie zostanie zinterpretowana jako łamanie prawa.

Podejrzewam też, że ta sytuacja jest trudna i dla Straży Granicznej. Przecież przez lata byli uczeni procedur azylowych, jak przyjmować wnioski o ochronę itd., a tu nagle ktoś im każe całą tę wiedzę w praktyce zignorować.

Czy zdarzyło się, że sama spotkałaś w lesie osobę, która wymagała pomocy lekarskiej?

Co prawda mogłyśmy pracować w strefie, ale nie miałyśmy swobody poruszania się w pobliżu miejsc, gdzie ktoś może potrzebować naszej pomocy.

Zdarzało się, że udawałyśmy się na konsultację do kogoś z mieszkańców w ich domu, ale już w pobliżu lasu, nawet przechodząc spacerem, od razu zwracałyśmy na siebie uwagę funkcjonariuszy SG bądź wojskowych. Skończyłyśmy kilkudniowy dyżur w białowieskiej placówce i teraz będziemy dojeżdżać do strefy już tylko doraźnie, a nasza działalność skupi się na pomocy szpitalowi w Hajnówce.

Pewnie nie tylko wy jesteście legitymowane na każdym kroku, ale też mieszkańcy Białowieży.

Z dnia na dzień miejsce tętniące życiem turystycznym zamieniło się w koszary z żołnierzami, których można spotkać na każdym kroku. Mnie szczególnie uderzył widok przedszkola, które raptem znalazło się między wielką jednostką wojska a Strażą Graniczną.

Brzmi trochę jak stan wojenny...

… który do tej pory był dla mnie czymś abstrakcyjnym. Co prawda w strefie nie ma jeszcze godziny policyjnej, ale panuje przygnębiający, okropny nastrój. Słychać odgłosy z lasu, latające helikoptery, komunikaty z megafonów w różnych językach i nadawane z tych samych megafonów ujadanie psów.

Ludzie mówią, że tak się nie da żyć, że nie da się spokojnie wypić kawy rano, wiedząc, że niedaleko domu ktoś właśnie zamarza. Ale zrozumiałam to dopiero, gdy zobaczyłam, w jakim stanie są migranci i uchodźcy. Mieszkańcy Białowieży mówią, że kilkanaście kilometrów dalej ludzie nawet sobie nie wyobrażają jak tu jest. I to prawda.

Ta sytuacja odbija się na wszystkich mieszkańcach strefy, nie tylko na medykach - każdy z kim rozmawiałam, mówił, że musi wyjechać na jakiś czas i się zregenerować. Są też plany, żeby wysłać dzieci ze szkoły i domu dziecka w Białowieży na krótkie wakacje, żeby od tego wszystkiego odpoczęły.

Jak długo zamierzasz pomagać szpitalowi w Hajnówce?

Mój urlop macierzyński kończy się w maju i do tego czasu chcę tam jeździć. To był mój pierwszy wyjazd z PMM. Kiedyś wyobrażałam sobie, że jako wolontariuszka będę niosła pomoc medyczną w lasach Papui-Nowej Gwinei czy Mjanmy, podobnie jak moje koleżanki z pracy. Nie spodziewałam się, że ta pomoc będzie potrzebna w polskich lasach.

W każdym razie planuję jeździć raz na miesiąc, bo będę też potrzebowała trochę regeneracji. Ciężko się wraca do domu, gdy wszystko kojarzy się z tym, co tam widziałam, zwłaszcza że idzie zima.

To będzie pierwszy śnieg mojego syna, ale ale jeszcze nigdy śnieg tak mnie nie przygnębiał.

Od 1999 roku Stowarzyszenie Polska Misja Medyczna pomaga ofiarom wojen, katastrof i kataklizmów. Działania PMM opierają się na pracy wolontariuszy: lekarzy, ratowników medycznych, pielęgniarzy, rehabilitantów, a także psychologów i analityków medycznych.

Działania Polskiej Misji Medycznej na granicy można wspierać finansowo.

Wciąż można dołączyć do zespołu wolontariuszy Polskiej Misji Medycznej. Zgłoszenia medyków przyjmowane są na adres: [email protected] oraz poprzez formularz online.

;

Udostępnij:

Anna Mikulska

Dziennikarka i badaczka. Zajmuje się tematami wokół praw człowieka, głównie migracjami i uchodźstwem. Publikowała reportaże m.in. z Lampedusy, irackiego Kurdystanu czy Hiszpanii. Przez rok monitorowała sytuację uchodźców z Ukrainy w Polsce w ramach projektu badawczego w Amnesty International. Laureatka w konkursie Festiwalu Wrażliwego. Współtworzy projekt reporterski „Historie o Człowieku".

Komentarze