Ulicami Płocka przeszedł dziś pierwszy w historii miasta Marsz Równości. Kolorowy, sypiący wokół brokat, puszczający muzykę, mówiący o tym, że „miłość zwycięży”. Kontrmanifestanci też się pojawili, choć dzięki dobrej organizacji policji obyło się bez incydentów. Ale widok dzieci krzyczących „wypierdalać” to obrazki, które też zapamiętamy. Relacja OKO.press
Nad pierwszym płockim Marszem Równości wisiało wspomnienie Białegostoku. Tak jak do stolicy Podlasia, tak i tu miały zjechać zorganizowane grupy kontrmanifestanów - nacjonaliści i kibice. Mobilizacja była, ale po stronie uczestników Marszu Równości. Do Płocka przyjechało w sumie siedem autokarów - sześć z Warszawy i jeden z Poznania oraz niezliczona ilość osób, która podróżowała samochodami. Organizatorzy podają, że w marszu wzięło udział około tysiąc osób.
Do wydarzeń na Podlasiu odnosili się działacze w otwierających przemowach. "Kilka tygodni temu, gdy płonęła katedra Notre Dame, ludzie pisali, że to zwiastun upadku chrześcijaństwa. Upadek chrześcijaństwa, jako religii miłości widzieliśmy trzy tygodnie temu. Gdy ludzie, którzy odmówili ojcze nasz, a później rzucali petardami w dziewczynę na wózku, która nie mogła uciec" - mówiła Monika "Pacyfka" Tichy.
Głos zabrali też Rassmuss Andersen, europoseł niemieckich Zielonych, i Julie Ward z brytyjskiej Partii Pracy.
"Patriotyzm to nie jest to, co prezentują kawałek dalej nasi przeciwnicy, używając wulgarnych słów, obrażając innych ludzi, odbierając szacunek i godność. Prawdziwy patriotyzm to jest szacunek do ludzi, szacunek do prawa, szacunek do naszego kraju i demokracji" - przemawiał na otwarciu Mateusz Goździkowski, organizator marszu.
I przypomniał, że II Rzeczpospolita już w latach 30. zdekryminalizowała homoseksualizm, co było ewenementem w Europie. Po przemowie Goździkowski zaprosił wszystkich do odśpiewania hymnu, który poleciał z głośników. Większość uczestników w pobliżu sceny śpiewała, ale nie był to na pewno śpiew donośny jak choćby na Łańcuchach Światła dla sądów. Słychać było, że uczestnicy marszu równości byli trochę zdezorientowani tym elementem.
"Nie jesteśmy zarazą"
"Tu w Płocku jest taka Polska, jaka chyba po prostu jest, czyli trochę Polski agresywnej, ale temperowanej. Musimy sobie z takim kawałkiem Polski poradzić" - opowiadała nam w trakcie marszu Elżbieta Podleśna.
"Ale zobaczcie, ile jest tu ludzi, którzy się nie boją. Ja chcę na nich patrzeć. Na tę uśmiechniętą Polskę. Nie uchylamy się, tańczymy, wołamy, jesteśmy razem.
Są też politycy i dobrze, że są. Nie mogli wiedzieć, co tu się wydarzy, a nie spękali. Strach? Po Białymstoku trudno się bać. Gorzej już nie będzie".
Nie tylko Białystok był ważnym punktem odniesienia dla marszu. Widmo Marka Jędraszewskiego, arcybiskupa Kościoła katolickiego, krążyło nad Płockiem. "Nie jesteśmy zarazą" - taki transparent z odniesieniem do niesławnych słów duchownego niosło kilka kobiet na czele pochodu. Jedna z uczestniczek sporządziła tablicę z hasłem "Jedyna zaraza, jaka istnieje, atakuje kasztanowce". Jak wyjaśniła nam w rozmowie rzeczywiście kasztanowce w Płocku atakowane są przez chorobę.
Pojawiła się także reprezentacja "Tęczowych rodziców" - nowa siła na Marszach Równości. Otwierali marsz, nieśli transparent: "ręce precz od naszych dzieci".
Ale to nie polityka rządziła wśród uczestników i uczestniczek marszu. Gdy tylko ruszyliśmy, Julia Maciocha, organizatorka warszawskiej Parady Równości, zaczęła rozpylać na ludzi złoty brokat: "Przyniosłam go aż pięć kilo. Chcę powiedzieć, że każdy może być księżniczką!". Było dużo tańca, kolorowych strojów, kilkuosobowa reprezentacja Sióstr Nieustającej Przyjemności.
Kontrmanifestacja w Płocku nie była tak liczna i zorganizowana jak te białostockie. Przed samym otwarciem na placu obok startu marszu działacz miejscowej Młodzieży Wszechpolskiej skandował ludziom hasła. Zebrani kontrmanifestanci stali w nielicznych grupkach. Według reportera OKO.press Maćka Piaseckiego, który towarzyszył kontrze przez cały pochód, było to od 100 do 200 osób. Pojawiło się kilka dużych homofobicznych transparentów. Gdy pochód ruszył, w ślad za nim poszły grupki ludzi. Głównie nastolatkowie i starsi mężczyźni.
Co jakiś czas wykrzykiwali obraźliwe rzeczy w stronę marszu albo śpiewali "zakaz pedałowania" na melodię "Go West", jednego z hymnów środowisk LGBTQ. Nawiązanie musiało być oczywiście nieświadome.
Wulgarnych zaczepek było sporo, ale przez to, że grupki przeciwników były rozsypane, przypadkowe, nieskoordynowane. Policja szczelnie odgradzała ich od marszu, więc nawet wulgarne zaczepki nie psuły wesołej atmosfery marszu. Uczestnicy odkrzykiwali "chodźcie z nami", "też was kochamy".
Największy show wśród markotnych kontrmanifestantów odprowadzających marsz równości do Starego Rynku zrobił kilkunastoletni chłopiec, który na trasie marszu ustawił się z krzyżem. Najpierw stanął przed kordonem, a gdy ten go przepuścił, zszedł na bok. Wzniósł oczy ku niebu, rękę złożył na piersi i pod nosem zaczął recytować - najpewniej tekst modlitwy. Dziecko i krzyż na przeciwko tęczowego pochodu. Po 10 minutach performansu funkcjonariusze zgarnęli go na bok. „Po co prowokujesz?” „Gdzie twoi rodzice” - pytali spokojnie.
Do większych incydentów nie doszło dzięki ogromnej ilości oddziałów świetnie zorganizowanej policji. Posiłki przybyły m.in. z garnizonów w Radomiu i Lublinie. Na czele pochodu szły oddziały uzbrojone w gładkolufowe karabiny, widać też było wiele miotaczy gazu łzawiącego. Z boku marsz od grupek kontrmanifestantów szczelnie oddzielali funkcjonariusze z tarczami. W miejscach, gdzie grupki przeciwników gęstniały, policja ustawiała od razu podwójne kordony. W pewnej odległości od samego marszu, zwłaszcza tam, gdzie tworzyły się zbiegowiska, krążyły też oddziały policjantów w kominiarkach. Ci funkcjonariusze odciągali kontrmanifestantów z miejsc, w których mogliby przeszkadzać przemarszowi.
Duży był także policyjny oddział antykonfliktowy. Pojawiał się tam, gdzie dochodziło do sprzeczek czy szarpaniny.
Widać było, że działania policji dają uczestnikom marszu poczucie bezpieczeństwa. Część z nich nawet pod koniec dziękowała mijanym funkcjonariuszom. To, co podobało się przybyłym na demonstrację, było zdecydowanie nie w smak kontrmanifestantom. "Kogo wy bronicie?!" - krzyczeli czasem w stronę policji.
"No, do autobusów, won, nie jesteście stąd!" - krzyczał jeden mężczyzna do grupki uczestników marszu opuszczających plac zaraz po rozwiązaniu zgromadzenia. Nie da się ukryć, że ogromna część Pierwszego Płockiego Marszu Równości to mieszkańcy innych miast Polski, przede wszystkim Warszawy. Spotkaliśmy jednak też płocczan. Jeden z mężczyzn trzymających dużą tęczową flagę miał na sobie koszulkę Reggaelandu, festiwalu, który odbywa się właśnie w tym mieście.
Opowiadał nam, że to jego pierwszy marsz równości w życiu. Ale płockie środowisko osób LGBT+ na co dzień też się integruje - organizują spotkania, pokazy filmowe.
To nie jedyni miejscowi, na których się natknęliśmy. W którymś momencie zauważyliśmy burzliwą wymianę zdań za kordonem policji. Trzech rosłych mężczyzn się kłóciło, przeklinali. Byliśmy przekonani, że to sprzeczka między kontrmanifestantami.
Ale w pewnym momencie jeden z mężczyzn odszedł od pozostałej dwójki, krzycząc "żebym was nie znalazł na dzielni". Wrócił w stronę Marszu Równości i czule objął chłopaka.
Sam marsz wzbudzał ogromne zainteresowanie mieszkańców. Wzdłuż trasy stali nie tylko ludzie wznoszący obraźliwe okrzyki, ale i tak zwani "zwykli gapie". "Bardzo dużo osób machało z balkonów i okien domów i bloków. W Krakowie tak nie było" - komentowała po marszu jedna z uczestniczek. "Myślę, że to kwestia wielkości miasta. W Płocku pewnie dużo mieszkańców jeszcze boi się, co ludzie powiedzą, jak pójdą w takim marszu. To chociaż pomachają im z okien, bo to nie jest poważna deklaracja".
W dwóch oknach wywieszono nawet tęczowe flagi. Choć zdarzały się i obraźliwe gesty pokazywane przez ludzi na balkonach, a nawet rzucanie jajkami.
Marsz mijał po drodze Urząd Stanu Cywilnego i Pałac Ślubny, przed którym stało kilka elegancko ubranych osób. Machali i pozdrawiali marsz i nawzajem.
Partia Razem zorganizowała nawet pięć autokarów, którymi można było z Warszawy wyruszyć do Płocka. Około 13:45, przed samym otwarciem demonstracji, Lewica zorganizowała konferencję prasową, podczas której przedstawili swój pakiet antyprzemocowy. To między innymi edukacja antydyskryminacyjna w szkołach, penalizacja homofobicznej mowy nienawiści, skuteczniejsza walka z hejtem w sieci.
Program przedstawiały młodzieżówki oraz Marcelina Zawisza z partii Razem, Włodzimierz Czarzasty z SLD i Robert Biedroń z Wiosny. Oprócz tej trójki na marszu pojawili się także m.in. Adrian Zandberg, Maciej Gdula, Joanna Senyszyn i Joanna Scheuring-Wielgus.
[0]=68.ARClxsADTIeXFlsbdjQdnOVgGF1HbQipbAjge3RExcQUcVgakFrpu--pnv6BWhdMeFC7Zz0DdVbbAfg98Q-0Cxxl4cEj8pzpmFmrdGZgdjkkFirtYF7oV4_K0od6RmZb8GS40OWYX_-jqViox3wBCGIK6wMyM_gzjpjltRMuijjRKgdyf06KDJ3Vgm0qZYt3cCE-XeuT2alACjh0hFe9nOnPGL8kfZJYiD3k2E_CuY1blbxDM6aSY4OIKyUfxNUP3Hhl8UowqfPbY4hxUg42v56tb7PnTdYnJILnmCRDBdQixGTV8rPilJ5Fcq8TstV0pnenwKv8fg_A1AGqeH2oawGp6n5KEbFoBjKunw&__tn__=-R
Z polityków największą furorę wśród mieszkańców Płocka robił zdecydowanie lider Wiosny . Jeszcze podczas konferencji Lewicy z okolicznych sklepów wychodzili ludzie. Część - żeby popatrzeć, część - żeby zrobić selfie z Biedroniem, a część - obfotografować polityka z dystansu. Kilku mężczyzn przed sklepem żartowało sobie: "Chcesz fotkę z Biedroniem?" - "Żona mnie z domu wyrzuci". Podczas samego marszu kontrmanifestanci się szturchali się, pokazywali sobie palcami i pokrzykiwali "patrz, patrz, Biedroń idzie".
Działacze Lewicy, a zwłaszcza Razem, byli na marszu bardzo widoczni. Stawili się licznie, mieli dużo partyjnych transparentów, emblematów, rozdawali przypinki i chorągiewki. Osoby z ich otoczenia niosły również baner z napisem "Psychoprawico, nie zesraj się".
Jednym z haseł skandowanych na początku kontrmanifestacji narodowców było "Oddajcie tęczę dzieciom!". Rzeczywiście, po stronie przeciwników marszu pojawiło się sporo dzieci.
Kilka grupek chłopców w wieku od 8 do 15 lat szło równolegle do czoła parady, rzucając wyzwiskami albo pokazując środkowy palec.
Organizatorka z platformy co jakiś czas odnosiła się do nich - skoro tak długo idą, to może wreszcie się przyłączą? Dodawała też, że w marszu idzie dużo tęczowych matek i ojców, którzy chętnie ich przytulą i się nimi zaopiekują. Rzeczywiście, większość dzieciaków chodziła zupełnie sama. Od czasu do czasu, po jakimś bardziej soczystym bluzgu rzuconym przez któregoś z nich, ktoś wołał "Gdzie Twoi rodzice? Co mówi mama na taki język?". Zazwyczaj coś odpyskiwali i szli dalej. Zdarzały się momenty, że w większej grupie skandowali jak białostoccy kibice "wypierdalać!", co w zderzeniu z ich dziecinnymi twarzami robiło wyjątkowo przykre wrażenie.
W samym marszu z kolei dzieci było bardzo mało. Zaledwie kilka osób zdecydowało się przyjść z małymi dziećmi, co jest z pewnością efektem Białegostoku.
Największy chaos był na końcu, gdy marsz dotarł do Starego Rynku. Na placu na uczestników marszu równości czekał baner zwieszony z fasady jednej z kamienic: „Nie dla homoterroru” i ponad stu kontrmanifestantów. Trudno było odróżnić ich od zwykłych gapiów. Chowali się w knajpach, a część z nich z piwem w dłoni witała marsz równości okrzykiem: „wypierdalać”. Wśród nich - jak przez cały marsz - dzieciaki. Część z rodzicami, część bez.
Gdy kontrdemonstranci zajęli altanę, z której organizatorzy mieli podziękować maszerującym, kilka oddziałów policji ruszyło do przodu. Zepchnęli kontrmanifestantów w boczne uliczki lub na obrzeża placu. „Co robicie?” - krzyczeli zaskoczeni. Policja rozpyliła gaz. Z tłumu wybiegli rodzice z pięcio/sześcioletnim chłopcem, który przecierał łzawiące oczy. „Nie trzyj kurwa” - instruowała go matka. Tłum zaczął krzyczeć do policjantów. „Dlaczego dzieci gazem? Dlaczego tamtych ochraniacie?”. Ironiczne uśmiechy i rozbawienie ustąpiło miejsca złości.
Nastolatkowie pokazywali wulgarne gesty i pokrzykiwali: „wypierdalać z pedałami”. Ale wystarczyło, by policjant w pełnym umundurowaniu zrobił w ich stronę krok, żeby zgasić brawurę.
Część aktów agresji nastolatków wyglądała raczej na popisy przed kolegami. Gdy jeden folgował, reszta siedziała na murku i zaśmiewała się do rozpuku.
Niektórzy z rodziców sami zachęcali dzieciaki do aktywności. Jeden z ojców uczył synów jak krzyczeć wypierdalać i pokazywać wulgarne gesty. Ale większość płocczan zgromadzonych na placu przyszła popatrzeć.
Policja odprowadzała uczestników marszu na parking, gdzie czekały autokary. Gdy wracaliśmy do auta płocczanie już rozchodzili się do domów. Starsza pani w rozmowie z mężem rzuciła: „ile pieniędzy na to gówno poszło? I po co? Szmaty jebane”.
„O patrz homo idą” - rzucił za nami mężczyzna, który spacerował z rodziną.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Komentarze