0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Maciek Jazwiecki / Agencja GazetaMaciek Jazwiecki / A...

Powszechnych rekompensat za prąd nie będzie. I to już oficjalnie, bo wprost zostało to napisane w odpowiedzi na interpelację poselską z listopada, którą złożył poseł Lewicy Tomasz Trela. Wynika z niej, że „projekt ustawy o rekompensatach cen energii elektrycznej w 2020 roku, został wycofany z Wykazu Prac Legislacyjnych i Programowych Rady Ministrów".

Bubel prądowy

Dokładnie dwa lata temu w zasadzie w jedną dobę obóz rządzący w trybie ekspresowym przeforsował pisaną na kolanie „ustawę prądową”. Mało kto ją jeszcze pamięta poza branżowymi ekspertami.

Po pierwsze dlatego, że była bublem prawnym, kwestionowanym m.in. w Unii Europejskiej i wymagała kilku nowelizacji.

A po drugie, była kołem ratunkowym, które nie nam, a samym sobie rzucili rządzący. Chodziło o to, by wszelkimi sposobami zatrzymać galopujące ceny energii elektrycznej. W pierwszej wersji nie tylko dla gospodarstw domowych, ale dla wszystkich konsumentów – zamrożenie na poziomie z połowy 2018 roku.

W końcu przecież w 2019 roku odbywały się wybory – najpierw europejskie, potem parlamentarne. A szalejące ceny praw do emisji CO2 i drożejący węgiel, z którego wytwarzamy ponad 70 proc. energii elektrycznej, sprawiały, że szok cenowy byłby gigantyczny. A na to PiS nie chciał i nie mógł sobie pozwolić.

Gdy ustawa zapachniała niedozwoloną pomocą publiczną, po nowelizacjach, w drugim półroczu już węższa grupa odbiorców miała mieć zamrożone ceny energii (same rekompensaty bowiem trafiały do energetyki za to, że nie wprowadziła podwyżek), ale przygotowano też ustawę o rekompensatach dla przemysłów energochłonnych (np. w Polsce największym konsumentem energii elektrycznej jest KGHM Polska Miedź – kombinat zużywa rocznie niemal 3 TWh, gdzie roczne zużycie krajowe to ok. 170 TWh).

Zabójcze obligo

Dodatkowo do 100 proc. zwiększono obligo giełdowe, czyli obowiązek sprzedaży energii produkowanej przez spółki Skarbu Państwa poprzez giełdę. Wcześniej obligo wynosiło 30 proc., a w 2017 roku 15 proc. Zwiększenie go do 100 proc. miało być lekiem na wzrosty cen prądu. Pełne obligo miało wyeliminować transakcje pozagiełdowe, a to z kolei miało dać większą transparentność handlu prądem i zatrzymać podwyżki.

Zgodnie z Ustawą Prawo energetyczne, obligo dotyczy sprzedaży energii przez polskich producentów głównie w ramach transakcji terminowych (85-90 proc. wszystkich transakcji dla energii elektrycznej na TGE) i nie dotyczy energii importowanej.

Tyle tylko, że dziś ta sama ekipa rządząca chce to samo obligo wyeliminować, bo skończyły się jej sposoby na zmuszanie polskich elektrowni do kupna polskiego, drogiego węgla.

Górnicy bowiem żyją w przekonaniu, że wyeliminowanie obliga zmniejszy import energii elektrycznej do Polski, a więc spowoduje zwiększoną produkcję prądu w kraju (jednocześnie wiceminister aktywów państwowych poinformował, że w 2021 roku krajowa energetyka będzie potrzebowała o 7 mln ton surowca mniej niż dotychczas).

Obligo jednak z importem nie ma nic wspólnego, a tak jak wprowadzenie stuprocentowego obliga zatrzymało nam podwyżki, tak jego likwidacja tylko je nakręci.

Z danych operatora sieci PSE wynika, że po pierwszym półroczu tego roku import prądu do Polski wynosił niemal 7,3 TWh, podczas gdy rok wcześniej było to 5,2 TWh. Można się więc spodziewać kolejnego rekordu zakupów tańszego prądu z zagranicy, choć zużycie spada. Warto również pamiętać, że ten piętnowany import kilka razy w szczycie ratował nasz system energetyczny przed ograniczeniami w dostawach energii, jakie pamiętamy z 2015 roku.

Energia nie chce tanieć

A potem przyszedł rok 2020 i postawił wszystko na głowie. Ceny energii, nawet te dla gospodarstw domowych, które muszą być akceptowane przez prezesa Urzędu Regulacji Energetyki, poszły mocno w górę.

O 11-13 proc. dla gospodarstw domowych, a nawet o kilkadziesiąt procent na wolnym rynku. Rząd oczywiście znów obiecał rekompensaty, bo na horyzoncie były wybory prezydenckie, w których wówczas wygrana Andrzeja Dudy nie jawiła się jako oczywista.

Duda wygrał, rekompensaty w szufladzie

Jednak pandemia koronawirusa, która postawiła świat na głowie, oddaliła – co zresztą oczywiste – prace nad tym projektem. Andrzej Duda wybory wygrał, a co stało się z rekompensatami? Projekt ustawy powstał, nie było w nim mowy o pełnych rekompensatach, ale powiązanych z dochodami, niemniej jednak planowane zwroty kształtowały się na poziomie kilkudziesięciu – kilkuset złotych.

"Zgodnie z zapowiedzią mój resort przygotował projekt ustawy wprowadzający rekompensaty za podwyżki prądu, ale dysponentem tego projektu jest obecnie Ministerstwo Klimatu” – mówił na początku września wicepremier i szef Ministerstwa Aktywów Państwowych Jacek Sasin przekonując, że on jest zwolennikiem tych rekompensat, ale zdania w rządzie mogą być różne.

Wtedy już coraz częściej, aczkolwiek wciąż nieoficjalnie, dało się słyszeć, że ich nie będzie. Tymczasem energetycy jesienią złożyli wnioski taryfowe na rok 2021 do URE i pierwsze decyzje w tej sprawie już zapadły.

Będzie drożej, o czym pisaliśmy tu:

Przeczytaj także:

A części podwyżek jeszcze nie znamy, bo URE nadal nie zatwierdziło taryf dystrybucyjnych (pieniądze z tych opłat idą na rozwój i modernizację sieci, a te inwestycje są po prostu konieczne, by zachować ciągłość dostaw przez sieci, które w niektórych przypadkach mają nawet ponad 40 lat).

„Nadzieja” w Ziobrze

Teraz jest już jasne, że na rekompensaty nie ma co liczyć, bo były one po prostu elementem kampanii wyborczej. Oczywiście można założyć, że gdyby w sytuacji rozpadu koalicji po konflikcie z Solidarną Polską doszło do kolejnych wyborów, to pojawiłyby się jakieś rozwiązania wsparcia dla szerszego grona odbiorców, ale dotychczasowe propozycje trafiły po prostu na śmietnik.

Nie znaczy to jednak, że nikt rekompensat nie dostanie. Nie będą one po prostu powszechne, bo na to w budżecie, i tak już ledwo zipiącym, po prostu nie ma pieniędzy. A koszt powszechnych rekompensat w skali roku to przynajmniej kilka mld zł.

Jak pisze Interia, w Ministerstwie Klimatu i Środowiska trwają prace nad nowelizacją prawa energetycznego, by było one zgodne z unijną dyrektywą ws. wspólnych zasad rynku wewnętrznego energii elektrycznej.

Dyrektywa obliguje państwa członkowskie do ochrony odbiorców wrażliwych i do redukcji ubóstwa energetycznego.

„Priorytetem jest tutaj wzmocnienie pozycji odbiorcy wrażliwego. W tym celu, w projekcie zaproponowana zostanie modyfikacja zasad przyznawania dodatku energetycznego tak, aby stanowił on realne narzędzie minimalizowania ubóstwa energetycznego oraz wzmocnienie ochrony odbiorców wrażliwych mechanizmami wsparcia niefinansowego” – wyjaśnia cytowany przez portal wiceminister klimatu Piotr Dziadzio.

Ubóstwo energetyczne i ubóstwo koncernów

Brak osłon dla najuboższych w sytuacji drożejącego prądu mógłby doprowadzić do jeszcze większego ubóstwa energetycznego. A z danych Instytutu Badań Strukturalnych w 2018 roku wynikało, że tzw. ubóstwo energetyczne dotyka 12 proc. mieszkańców Polski. Osoby ubogie energetycznie, korzystające w mieszkaniu z pieca na węgiel lub drewno, są narażone na większe ryzyko chorób układu oddechowego (średnio o 27,9 p. p.) niż osoby ubogie energetycznie korzystające z sieci ciepłowniczej.

Ale jest jeszcze jeden powód, dla którego państwo nie może już dusić swoich spółek energetycznych. Dziś kapitalizacja PGE, największego w kraju gracza w energetyce, wynosi niespełna 12,5 mld zł. O 18 proc. mniej niż rok wcześniej. I o 46,62 proc. niż pięć lat wcześniej.

Giełdowa wycena koncernu Enea to 2,86 mld zł (dla porównania budowa bloku węglowego w Kozienicach o mocy 1075 MW kosztowała spółkę ponad 5 mld zł). To o 17 proc. mniej niż rok wcześniej i o niemal 41 proc. mniej niż pięć lat wcześniej.

Kapitalizacja Taurona to nieco ponad 4,7 mld zł. Tu jednak mamy o 65 proc. więcej niż rok wcześniej i o 2 proc. mniej niż pięć lat wcześniej (spółka w listopadzie oddała do użytku blok węglowy 910 MW w Jaworznie, którego budowa odbywała się z olbrzymimi kłopotami i groziło jej nawet nieukończenie).

I wreszcie przejęta przez Orlen Energa ma dziś wartość giełdową 3,25 mld zł – o 11 proc. więcej niż rok wcześniej (w międzyczasie zapadła decyzja o tym, że nie będzie budowany kontrowersyjny blok węglowy 1000 MW Ostrołęka C) i o 34 proc. mniej niż pięć lat wcześniej.

Energetyka, która ratowała węglowe górnictwo, dziś sama się dusi. A w perspektywie koniecznej transformacji energetycznej i wielomiliardowych inwestycji wygląda to niezbyt różowo.

;
Karolina Baca-Pogorzelska

Karolina Baca-Pogorzelska (ur. 1983) – absolwentka Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW, dziennikarka i autorka książek, inżynier górniczy drugiego stopnia. Współpracowała z „Rzeczpospolitą” i „Dziennikiem Gazetą Prawną”. Jest współautorką książek (wraz z fotografem Tomaszem Jodłowskim) "Drugie życie kopalń", "Babska szychta" i "Ratownicy. Pasja zwycięstwa". Od 2017 roku z Michałem Potockim badała sprawę importu antracytu z okupowanego Donbasu. Za ten cykl reportaży otrzymali Grand Press 2018 w kategorii „dziennikarstwo specjalistyczne” i Nagrodę im. Dariusza Fikusa, wyróżnienia w Ogólnopolskim Konkursie Dziennikarskim im. Krystyny Bochenek i w konkursie o Nagrodę Watergate Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, a także nominacje do MediaTorów i Nagrody Radia Zet im. Andrzeja Woyciechowskiego. Książka "Czarne złoto" (napisana z Michałem Potockim) została nominowana do nagrody Grand Press dla Książki Reporterskiej Roku 2020. Obecnie dziennikarka "Wprost"

Komentarze