Dumne narody Europy pod przywództwem dumnej Polski mają odbudować wielką Europę - taką wizję przyszłości Unii zaprezentował europosłom premier Mateusz Morawiecki. Jednak dzisiejsza Europa nie chce słuchać o polskiej dumie. Bardziej ją interesuje, czemu rząd PiS łamie konstytucję i nie przestrzega zasad państwa prawa
Kiedy polski premier przybył do europarlamentu ok. godz. 8:30 rano w środę 4 lipca 2018, przy tzw. wejściu protokolarnym - z czerwonym dywanem i niebieską flagą Unii - czekało na niego kilkudziesięciu dziennikarzy, głównie z Polski. Mateusz Morawiecki nie zatrzymał się jednak, nie pozdrowił przedstawicieli prasy. Zupełnie inaczej niż dzień wcześniej Donald Tusk, który zapytany, co powiedziałby Morawieckiemu, odpowiedział: „Proszę go pozdrowić”.
Polski premier przemawiał do sali wypełnionej może w jednej trzeciej. Sali bardzo nieprzychylnej. Był w europarlamencie osamotniony.
Część polskich europosłów przyszła na debatę w koszulkach z napisem „Konstytucja” projektu Luki Rayskiego — tymi, które zrobiły furorę podczas protestów pod sądami w lipcu 2017. Kiedy na sali plenarnej Michał Boni wkładał koszulkę, skierowały się na niego wszystkie kamery i aparaty na galerii dla prasy. Na tej galerii siedzieli też przedstawiciele inicjatywy „Nie w moim imieniu” -- „Not in my name”. Nie pozwolono im założyć koszulek na czas debaty.
Miało być o przyszłości Europy, ale wygrała teraźniejszość. Mateusz Morawiecki namalował Polskę jako kraj, który poradził sobie z wieloma problemami i powinien służyć Europie za wzór. Jednak europosłowie pytali go o problemy, które rząd PiS stworzył, a nie rozwiązał: o łamanie konstytucji, naruszanie praworządności, propagandę w mediach publicznych, brutalność służb wobec obywatelskich manifestacji.
Polski premier bronił się na trzy sposoby:
W kategorii „pouczanie” wygrał jednak europoseł Ryszard Legutko - wygłosił tyradę na temat niekompetencji członków PE, wytykał parlamentowi, że dyskusje są tu niemerytoryczne i przewidywalne. Pozostawało to w głębokiej sprzeczności ze słowami premiera, który chwilę wcześniej chwalił Parlament za to, że jest ostoją demokratyczności w Unii. Sam nie podał żadnych (merytorycznych) argumentów w obronie premiera Morawieckiego.
Swoje tezy premier podpierał dwoma nazwiskami: francuskiego ekonomisty Thomasa Piketty’ego i papieża Jana Pawła II. Przemówienie pełne było bon motów „unia narodów 2.0”, „Europa 4.0”, „demokratyczne przebudzenie Europy”, „jedność różnorodności”, „innowacje plus solidarność” - ale wszystkie brzmiały pusto - nie szły za nimi obrazy, opowieści, w których mogliby się odnaleźć obywatele krajów innych niż Polska. Poza liczbami - np. 10 miliardów euro rzekomo odzyskanych przez Polskę (analiza OKO.press - wkrótce) - nie pojawiały się żadne konkrety. Premier nie pokazał, że wie, co trapi obywateli państw, z którymi rozmawia, że zna ich historię lub kulturę.
Morawiecki mówił monotonnie, jednak ani przez chwilę nie tracił fasonu, był pewny siebie, przygotowany - również na ataki, choć raczej nie na temperaturę dyskusji w europarlamencie. A ta była wyjątkowo wysoka.
Polska to kraj, który rozwiązuje problem za problemem. Wystarczy te rozwiązania kopiować - zdawał się mówić premier. Polska ma bowiem gotowe rozwiązania na wszystkie problemy Unii: migracje? Polska poradziła sobie z migracją (o tym bałamutnym argumencie wkrótce analiza Moniki Prończuk). Raje podatkowe? Polska odzyskuje miliardy euro od podłych korporacji. Zanieczyszczenia? Niemal rozwiązaliśmy problem smogu. Nierówności? Zlikwidowaliśmy biedę wśród dzieci i młodzieży. Rzeczpospolita Morawieckiego jest demokratyczna w treści i w formie, w historii i w teraźniejszości. Innowacyjna i sprawiedliwa społecznie. Sędziowie są profesjonalni i wydają sprawiedliwe wyroki, a media i obywatele tak wolni jak nigdy wcześniej.
"Polski przykład" - to jeden z bon motów premiera.
Premier znajdował polskie sukcesy nawet tam, gdzie ze świecą ich szukać. Choć cały świat słyszał o protestach Polek przeciwko zaostrzeniu ustawy aborcyjnej, przestrzeganie praw kobiet jest ostatnim, z czym kojarzy się dziś na Zachodzie Polska, premier pochwalił się właśnie osiągnięciami w tej dziedzinie. Tyle że sprzed stu lat - przyznaniem praw wyborczych kobietom w 1918 rok.
Zasadniczo rozwiązania na bolączki Unii są według Morawieckiego trzy:
więcej rynku, więcej solidarności, więcej nacjonalizmów.
Trudno powiedzieć, jak miałyby działać jednocześnie, bez sprzeczności.
Polski premier mówił tak, jakby był przywódcą imperium, a nie kilku dziesięciomilionowego kraju z nadszarpniętą reputacją.
Wielokrotnie powtarzał słowa o „dumnym narodzie”, który nie powinien być pouczany.
„Odzyskaliśmy z rąk mafii 10 mld euro - powinniście to docenić, Polska jest dumnym krajem, proszę nas nie pouczać, wiemy, jak zarządzać swoimi instytucjami”.
(O argumencie 10 mld euro, czyli 40 mld ekstra z VAT - wkrótce w OKO.press analiza Bartka Kocejki).
Rozpoczynając przemówienie Morawiecki, próbował zdobyć sympatię europosłów. Mówił, że to zaszczyt przemawiać w tym miejscu, że Parlament Europejski najpełniej wyraża demokratyczne dążenia Europejczyków.
Nic dziwnego, że w trakcie debaty kilkoro europosłów wypomniało mu przygotowywaną nowelizację ordynacji do PE: PiS "atakuje zasadę reprezentacji".
"Unia zmaga się z egzystencjalnymi kryzysami" - mówił polski premier, nawiązując do ostatnich debat. To kryzys bankowy, finansowy, kryzys strefy euro, Brexit i agresywna polityka Rosji.
"Ludzie mają w sobie gen wolności, chcą sami decydować o swoim życiu, kiedy widzą, że ten wpływ tracą" - tak zdefiniował relacje między instytucjami Unii a jej obywatelami. Co z tym zrobić? "Odpowiedzią jest wspólnota". Oraz "Unia narodów": "siła suwerennej Europy bierze się z siły państw członkowskich".
To jedna z najczęściej powtarzających się fraz w mowie Morawieckiego. Tutaj następowały różne przykłady - mniej lub bardziej konkretne: np., że w polskich sądach nadal są sędziowie, którzy orzekali w stanie wojennym, że rząd PiS podniósł świadczenia działaczom podziemnej opozycji albo:
„Ogromna część mediów 80-90 proc. jest przeciwko nam, ogromna część biznesu, ogromna część PE też jest przeciwko nam, a jednak mamy takie poparcie, które przekracza poparcie jakiejkolwiek partii”.
Premier sugerował, że w rządach PiS jest jakaś tajemnica, której krytykujący go Europejczycy po prostu nie rozumieją.
Morawiecki próbował przekonać obecnych, że po prostu nie mają pojęcia, co się dzieje w Polsce. Europosłowie „wiedzą, że coś gdzieś dzwoni, ale nie wiedzą, w którym kościele” - mówił na konferencji prasowej dla dziennikarzy. W kilku momentach ułatwiono mu taką ocenę, bo przemawiający rysowali rzeczywistość czarniejszą niż jest (padły słowa, że Władysław Frasyniuk został aresztowany, że niektóre media zostały zamknięte), a niektóre wynikały z błędnego tłumaczenia symultanicznego. Morawiecki z satysfakcją wytykał później takie błędy i w ten sposób zajmował czas, nie odnosząc się do meritum. Sprawiał wrażenie małostkowego i stosującego uniki.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Komentarze