0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Dawid Zuchowicz / Agencja GazetaDawid Zuchowicz / Ag...

17 czerwca, w okolicach południa prezydent Andrzej Duda w Pałacu Prezydenckim w Warszawie spotkał się z Bartem Staszewskim, organizatorem lubelskiego Marszu Równości, aktywistą LGBT. Dzień wcześniej, zaproszenie odrzucili Robert Biedroń i jego mama, stawiając ultimatum. "Spotkamy się, jeśli prezydent przeprosi publicznie".

O przebieg rozmowy na gorąco, tuż po wyjściu z Pałacu pytamy Barta Staszewskiego (na zdjęciu).

Krok po kroku, co się działo?

Bart Staszewski: Spotkanie trwało ponad godzinę. Prezydent powitał mnie uśmiechem, podał dłoń, przywitałem się. Usiedliśmy przy stole, zsunąłem zastawę, by zrobić miejsce na zdjęcia ofiar homofobii — Milo Mazurkiewicz, Dominika z Bieżunia i Kacpra. Przyniosłem też książkę "Różowe trójkąty" o nazistowskich zbrodniach przeciwko osobom homoseksualnymi. Nie chciałem, żeby były wątpliwości, po co przyszedłem.

Nie, nie przyszedłem na kawkę i oprowadzanie po Pałacu jak mi proponowano.

Przyszedłem pokazać prezydentowi, do czego prowadzi szczucie na osoby LGBT, które uprawia PiS. I do czego mogą prowadzić jego własne słowa jako emanacji państwa polskiego.

Jak na to zareagował?

Robił uniki. Mówił, że ma odmienne zdanie i opowiadał o Marszach Równości. Tłumaczyłem, że prawo do zgromadzeń, manifestowania poglądów, walkę o własne prawa, to podstawowe prawa człowieka. Prezydent odbijał i opowiadał o incydentach na Marszach. Mówił, że jesteśmy nastawieni na prowokację, a nie walkę o wolność. I stwierdził, że ochrona należy się wszystkim bez wyjątku.

Czyli rozpuszczał różnicę.

Tak, mówił, że jest wyczulony na dobro wszystkich Polaków. Spytałem: "Jak to skoro mówi o części z nas, że jesteśmy ideologią?". Wtedy zaczął opowiadać o ideologii.

I czym ona jest?

Czymś z Zachodu. A poza tym jest wolność poglądów. On może mówić tak, a ja mogę jego słowa nazywać ideologią. To nikogo nie krzywdzi.

O czym jeszcze rozmawialiście?

Mówiłem o hańbiącym wecie prezydenta Dudy do ustawy o bezpiecznej tranzycji. Nie zgodził się ze mną. Mówił, że zrobił tak, bo miał prawo. Ot tyle. I znów szybko zmienił temat. Przez całą rozmowę uprawiał deliberację. Ja miałem słuchać, kiedy on, głowa państwa, w akompaniamencie dźwięków przestronnego Pałacu, wykłada mi, co myśli. No nie.

Prosiłeś, żeby przeprosił publicznie za słowa o "ideologii"?

Oczywiście, ale znów wrócił do wolności słowa. Powiedział, że tego nie zrobi. Wstałem, odpiąłem guzik i zakomunikowałem, że to już koniec spotkania. Nie mamy o czym dalej rozmawiać. Na koniec rzuciłem, że mam nadzieję, że przyśnią mu się te wszystkie dzieci, które zginęły przez homofobię polskiej klasy politycznej.

Było wspólne zdjęcie?

Tak, współpracownicy zawołali fotografa. Ale nie pożegnaliśmy się uściskiem dłoni. Nie mógłbym tego zrobić.

Na co liczyłeś?

Na nic. Chciałem go skonfrontować ze skutkami homofobii i transfobii. Uznałem, że mam prawo być wysłuchanym. Mam prawo, żeby prezydent słuchał mojej opowieści i patrzył mi w oczy.

I patrzył?

Jak rasowy polityk. Nawet gdy mówiłem mu o próbie zamachu bombowego na Marszu Równości w Lublinie, a on odparł, że nie słyszał. Nawet gdy mówiłem o kamieniach i butelkach na marszu w Białymstoku, a on mówił, że nie widział.

Nie słyszał, nie widział, nie przeprosi. Takiego mamy prezydenta.

Ale czuję, że dobrze zrobiłem. Zrobiłbym to jeszcze raz.

"Chciałem tylko opowiedzieć...", nie czujesz, że w toku kampanii wyborczej, brutalnej, bo brutalnej, ale kampanii, brzmi to naiwnie. Opowiem, że szczuje i co? Myślisz, że polityk tego nie wie; że nie działa cynicznie?

Od lat osoby LGBT słuchają, że wszystko, co robią, to prowokacja. Zawsze jest zły moment, żeby się pokazać. Zawsze komuś tam szkodzimy. Mamy prawo mówić o naszych prawach, gdzie chcemy. A jak TVP będzie chciała wykorzystać przebitki dla celów propagandowych to i tak to zrobi. Już się przyzwyczailiśmy.

A to nie jest kwestia pryncypiów? Dlaczego rozmawiać z kimś, kto nie miał odwagi publicznie przeprosić?

Tu nie chodzi o dialog. Tylko o powiedzenie tego, co się uważa. Skoro pojawiła się szansa, musiałem ją wykorzystać.

Część osób LGBT na wieść o twojej wizycie w Pałacu pisała: "nie w moim imieniu".

Wydaje mi się, że każdy ma inną wrażliwość. Są osoby, które nie podałyby prezydentowi dłoni. Jest też wiele, które chcą powiedzieć o spotykającej je homofobii i transfobii.

Do Pałacu zaproszono samych gejów: ciebie, prawicowego blogera i polityka Roberta Biedronia. No i jego mamę. Co z resztą reprezentacji społeczności LGBT?

My nigdzie nie zostaliśmy zaproszeni, to po pierwsze. To ja zgłosiłem się z prośbą o spotkanie. Najpierw miała być mama ze Stowarzyszenia "My rodzice" i Alicja Sienkiewicz - lesbijka. Ale Kancelaria stwierdziła, że mam przyjść sam. Potem, gdy okazało się, że zaproszono prawicowego blogera z Niemiec, postawiłem ultimatum, że spotkania mają być indywidualne, inaczej nie przyjdę. Nie chciałem legitymizować niby równowagi w poglądach. Gej co chodzi na Parady i gej co Parad nie lubi. Tak świat nie wygląda.

Jesteś zadowolony?

Nie patrzę w tych kategoriach. Powiedziałem, co chciałem powiedzieć. I myślę, że było warto.

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Przeczytaj także:

Komentarze