0:00
0:00

0:00

Jeszcze w lutym codziennością ukraińskich twórców była scena, plan filmowy, studio nagraniowe, dziś wojskowy posterunek. Grali w serialach i komediach. Broń trzymali tylko na planie filmowym. Teraz koledzy po fachu Wołodymyra Zełenskiego poszli do wojska.

Rozmawiam z kijowskimi aktorami i reżyserami o tym, co w ich życiu przerwała wojna. Czy mogą wziąć do ręki karabin i być żołnierzami? Czy są na tyle odporni psychicznie, by ratować ludzi z oblężonego miasta? Jak zmieniła ich wojna i mundur?

Sasza: Każdego dnia przypominam sobie, za co kocham życie

Oleksandr Pecherytsia wiele razy mierzył z broni do wroga, biegał po polu bitwy, raz zakładał mundur niemiecki, czasem sowiecki. Dwudziestego szóstego lutego założył mundur ukraiński, prawdziwy.

Oleksandr Pecherytsia
Aktor Sasza, Oleksandr Pecherytsia w mundurze żołnierza armii ukraińskiej

Sasza jest aktorem Teatru Narodowego im. Iwana Franki w Kijowie. W dniu wybuchu wojny miał jechać do Lwowa ze sztuką Franki „Ukradzione szczęście”. - Grałem tam Mikołaja, miłego i pobożnego, który bardzo kocha swoją Annę. Ale po latach dowiaduje się, że jego żona została zmuszona do małżeństwa z nim, i że całe życie kocha Michaiła, który został podstępnie wcielony do carskiej armii i wysłany na wojnę. Przeżył, został policjantem, teraz chce się zemścić i odebrać skradzione szczęście.

Nad ranem zrozumiałem, że nigdzie nie pojadę, nie stanę na scenie. Gdy usłyszałem karabiny maszynowe i rozpoczęły się strzelaniny na ulicach, poczułem, że muszę coś zrobić. Mieliśmy z sąsiadami tylko jeden karabin myśliwski, ale i tak nie wiedzielibyśmy, jak go użyć. Wcześniej trzymałem w ręku broń jedynie na planach filmowych. Lubię grać czarne charaktery. W filmie wojennym „Drugi front” zagrałem niemieckiego pilota.

Drugiego dnia wojny obudziłem się z myślą, że gdy wyjdę z domu, moje życie całkowicie się zmieni. Pojechałem do punktu wojskowego, poraziła mnie ilość ludzi, był ich tam cały stadion. Po zarejestrowaniu się, rozpocząłem szkolenia. Mogłem to zrobić ze spokojną głową, bo moja żona z malutkim dzieckiem byli już bezpieczni za granicą.

W punkcie poborowym ludzie znali Saszę z ekranu, robili sobie z nim zdjęcia. W telewizji leci serial „Saga”, w którym gra główną rolę.

Ze stu dwudziestu aktorów Teatru Narodowego im. Iwana Franki sześcioro zdecydowało się bronić ojczyzny. - Artystą nie musisz być, ale obywatelem masz obowiązek – mówi Sasza. - Gdy wstąpiłem do wojska, od razu się uspokoiłem. Mogłem działać.

Przez pierwsze dwa miesiące ochraniał strategiczne obiekty Kijowa, potem został wysłany do obwodu charkowskiego, służy w mobilnym oddziale bojowym jako strzelec.

Pytam Saszę, jak reagowali nowi koledzy na to, że w swoich szeregach mają aktora. - Odnoszą się do mnie z szacunkiem, chronią mnie, otaczają opieką. Ale tu wszyscy staramy się o siebie dbać. Jak ktoś zapomni założyć hełm, od razu jest to wychwytywane. Pierwsze tygodnie były huśtawką nastrojów. Poczucie pewności siebie przeplatało się z bezradnością i brakiem wiary. Dotknęło to chyba wszystkich chłopaków. Zdarzało się, że ktoś wpadał w całkowitą apatię i tracił kontakt z rzeczywistością, ale wtedy zawsze ktoś z naszej brygady reagował.

Myślę, że jako aktor jestem takim badaczem ludzi. Teraz mam okazję poznać grupę społeczną, do której wcześniej nie miałem dostępu. Żyję w niej, stałem się jej częścią. Ale wiem, że nie mógłbym zostać w armii na stałe. Przygniata mnie brak wolności i wojskowa hierarchia. I cały czas czuję, jakbym grał w filmie, czy brał udział w reality show.

Budzę się w koszarach i uświadamiam sobie, że nie ma już mojego poprzedniego życia. Kiedy to się skończy? Kiedy będę mógł spokojnie spać bez trwogi, że zaraz będzie bombardowanie? Tu mocny sen, to bardzo droga waluta.

Każdego dnia muszę sobie przypominać, za co kocham życie. Gdy zamykam oczy, widzę obrazy sprzed wojny, codzienne rzeczy, które kochałem, dom, moją rodzinę, koty, pracę. Wszystko co sprawiało, że chciało mi się żyć.

- Sasza, a byłbyś w stanie odebrać komuś życie?

- Podczas szkolenia zadałem sobie to pytanie. Gdy na strzelnicy wziąłem karabin do ręki, powtarzałem: „mam takie zadanie, bronię rodziny, bronię swojego kraju”. Wyobraziłem sobie wroga i strzelałem do niego. Wtedy coś się we mnie zmieniło, poczułem, że byłbym w stanie zastrzelić.

Tu, pod Charkowem wokół mnie giną ludzie i użycie broni staje coraz bardziej realne. Nigdy nie wiem, co mnie spotka, jakie będą rozkazy, czy będę spał pod dachem, czy w jakimś rowie. To wszystko się we mnie odkłada.

Na razie moim zadaniem jest dostarczanie na pierwszą linię wszystkich niezbędnych rzeczy, broni, leków, jedzenia. Żeby nie zwariować, nagrywam krótkie filmiki o tym, co tu przeżywam. W ramach ogólnoukraińskiego projektu „Poezja Niezniszczalnego” nagrywam wiersze współczesnych poetów o wojnie. Może chcecie posłuchać?

Sam też piszę w wojsku wiersze i słucham muzyki klasycznej. Płaczę i śmieje się przy Mozarcie, Vivaldim, Bachu. To jedyny rodzaj sztuki do jakiej mam dostęp. Wyobraźnia zabiera mnie w najpiękniejsze zakątki mojego serca, taki mój mały urlop. Bo w wojsku cały czas musisz być silny, wytrwały, szybki, odważny i bez skrupułów.

Czasem myślę, że nie zagrałem jeszcze mojej życiowej roli. Czy zagram? Jaką? A może już zagrałem, przecież Mikołaj z “Ukradzionego szczęścia” i książę Myszkin z “Idioty”, to role najtrudniejsze w moim repertuarze. Postaci znane na całym świecie, role pożądane przez każdego aktora.

- Czy coś z poprzedniego, aktorskiego życia pomaga tobie?

- Umiejętność skoncentrowania się. Gdy dostaliśmy do nauczenia dziesięciostronnicowy spis komend, podszedłem do tego jak do tekstu, który miałbym zagrać. Byłem gotowy dużo szybciej niż inni. O, a dzisiaj zaśpiewałem chłopakom i zagrałem na gitarze, było super! Wspólne śpiewanie jednoczy, poczułem się jak na scenie. Moim zadaniem jest podnosić ducha walki. Nie ma jak dobra kozacka piosenka!

scena z serialu Zniewolona
Slava Krasowska i Sasza Pecherytsia w serialu "Zniewolona".

Slava: Odwracam uwagę dzieci od wojny

Zanim spotkałam się ze Slavą Krasowską w centrum Kijowa, obejrzałam filmik na jej Instagramie, w którym aktorzy z serialu „Zniewolona” dziękują Polakom za pomoc Ukraińcom.

Serial odniósł taki sukces w Polsce, że drugi sezon najpierw miał premierę u nas, a potem w Ukrainie. Slavę, serialową Halinę znają wszyscy. Na jej Instagramie jedna czwarta fanów to Polacy.

Rozmawia ze mną po polsku. Opowiada, że prababcia była Polką. - Uciekła od rodziny, która nie godziła się na jej związek z ukochanym Białorusinem i niekatolikiem. Moja babcia lubiła wtrącić polskie zdania. Pytałam, Babciu, co to znaczy? Było w tym coś bajkowego, byłam ciekawa tego języka i kraju. Niedaleko mojego Teatru Małego w Kijowie była szkoła językowa i tak spełniłam dziecięce marzenie, ale uczyłam się polskiego kilka lat – śmieje się Slava.

Dziś w krótkich włosach nie przypomina serialowej Haliny. – Przez ostatnie dwa lata byłam niewolnikiem moich długich włosów, bo cały czas pracowałam. Zwłaszcza w „Zniewolonej” zmiana fryzury była niemożliwa, to serial historyczny. I duża produkcja, jakbym miała grać w Grze o Tron (śmiech). Trochę bałam się tej roli, bo nic nie wiedziałam o życiu na wsi, pracy w polu. To było wyzwanie zagrać mocną, prostą kobietę.

24 lutego Slava miała nagrywać dubbing do filmu animowanego. Wojna przerwała wszystkie projekty filmowe i teatralne. Slava nie wyjechała z Kijowa. Mówi, że chciała pomagać, nie wyobrażała sobie zostawić swojego kraju. Nie lubi, gdy ktoś nazywa ją wolontariuszką. - Sztukę aktorską traktuję, jako narzędzie wsparcia psychologicznego. Wożę pomoc dla żołnierzy. Wykorzystuję swoją popularność i kontakty w zdobywaniu trudno dostępnych rzeczy. Ostatnio szukałam wojskowych słuchawek dla młodych chłopaków, którzy jechali na wschód Ukrainy. Udało się, widzieliśmy się krótko, zobaczyłam w ich oczach szczęście i ból jednocześnie. Na moment stali się najbliższymi osobami na świecie, jechali walczyć za nas wszystkich.

Najbardziej sztuki potrzebują teraz dzieci. Aktorzy grają dla nich przedstawienia na dworcu w Kijowie. Slava mówi, że to dzisiaj najważniejsza misja teatru - odwrócenie uwagi dzieci od wojny.

- Teraz powoli wraca normalność i praca. Ostatnio nagrałam po ukraińsku i po polsku bajki dla dzieci z Ukrainy, które zamieszkały w Polsce i muszą nauczyć się nowego języka.

Pytam ukraińskich aktorów i reżyserów, co wojna zmienia w ich życiu

Marta Kossakowska: W Ukrainie są aktorzy rosyjskojęzyczni i ukraińskojęzyczni. Państwowa Szkoła Aktorska, raz na cztery lata uruchamiała grupę rosyjską, prowadzili ją też inni pedagodzy. Bywało, że wykładowcy nastawiali przeciwko sobie studentów. Roczniki ukraińskie traktowane były jako gorsze, mówiono, że ukraińska szkoła nie ma podstaw, tylko rosyjska ma tradycje.

Na międzynarodowych warsztatach aktorskich nawiązałam przyjaźnie z Rosjanami. Teraz te kontakty mocno się rozluźniły. Koleżanka z Moskwy zapytała niedawno: „Marta, dlaczego wasz prezydent nie pozwala wam protestować przeciwko wojnie? To nawet u nas są protesty”. Absurd!

Yevgen Avdeyenko: Już dwa lata temu zrezygnowałem z udziału w rosyjskich projektach.

Anton Shcherbakov: Przed wybuchem wojny w 2014 r. większość filmów kręconych w Ukrainie była nastawiona na rynek rosyjski, wiec aktorzy grali głównie po rosyjsku. Ja też. Seriale "Sniffer” czy "Sędzia" były kręcone na dwa rynki, rosyjski i ukraiński. Wiele seriali komediowych produkowano z myślą o widzu rosyjskojęzycznym. Dlatego jestem dumny, że udało mi się zrobić po ukraińsku krótki film o ukraińskim poecie i dysydencie Wasiliju Stusie. Film był nominowany do Ukraińskich Nagród Filmowych Teletriumph Award. W ostatniej scenie występuje przyjaciel poety i autor ukraińskiej konstytucji Lewko Łukjanienko. W więzieniu spędził 27 lat. Nigdy nie spotkałem kogoś o tak silnym i jasnym umyśle.

Ukraińscy twórcy czuli się zawsze na naszym rynku ludźmi drugiej kategorii. Nawet kijowscy producenci starali się zapraszać moskiewskich aktorów, by podnieść wartość produktu. Czasami te "gwiazdy" rzeczywiście prezentowały wysoki poziom, a czasami grały jak drewno. Podobnie z reżyserami. Uważano, że Rosjanin podnosi status produkcji i tylko wysokobudżetowe projekty mogły sobie na to pozwolić. A ukraińskich aktorów i reżyserów traktowano w filmach jak tanią siłę roboczą.

Slava Krasowska: - Rosjanie mieli wyższe stawki, lepsze hotele i warunki na planie. I zawsze mieli większe role. I mimo że film był produkcji ukraińskiej. Ciągle niezadowoleni, bardzo kapryśni. Oczywiście zdarzali się też normalni, ale na kawę razem nie chodziliśmy. Teraz milczą, nie mówią o wojnie.

Sasza Pecherytsia: Reżyserzy i aktorzy rosyjscy zadzierali nosa. Traktowali nas z góry i jako część Rosji, a nie oddzielny kraj.

Slava Krasowska: Mamy nadzieję, że po wojnie aktorzy ukraińscy będą lepiej traktowani. Ale przecież już po 2014 roku wprowadzono przepisy utrudniające robienie filmów w języku rosyjskim i zatrudnianie rosyjskich aktorów, ale producenci to obchodzili.

Nadzieją jest sukces ukraińskiego serialu „Zniewolona”. Został sprzedany do Polski, Hiszpanii, USA. Choć główną rolę grała Rosjanka. Mam nadzieję, że od teraz wszystkie seriale będą już tylko po ukraińsku i wyłącznie z ukraińskimi aktorami.

Marta: Chyba zostałam żołnierzem

Jedziemy przez tętniący na nowo życiem Kijów do magazynu fundacji, w której działa Marta Kossakowska. - W pierwszych tygodniach wojny miasto było puste, przyzwyczaiłam się do szybkiej jazdy, sygnalizacja świetlna nie miała znaczenia – żartuje Marta zza kierownicy. - Nie czuje się, że jest wojna. Jak w czasie Majdanu w 2014 roku. Strzelali do ludzi, a pięćset metrów dalej popijano kawę i drinki.

Marta Kossakowska ze współpracownikami z fundacji ASAP
Marta Kossakowska ze współpracownikami z fundacji ASAP

Kossakowska jest polską aktorką i filologiem rosyjskim, od dwunastu lat mieszka w Kijowie. - Na warsztatach aktorskich poznałam chłopca z Ukrainy, przyjechałam go odwiedzić, zauroczenie z czasem się skończyło, a miłość do Kijowa wybuchła.

Skończyła w Kijowie szkołę aktorską, a w czasie studiów walczyła na Majdanie, nosiła cegły, pomagała budować barykady. Nie wróciła do Polski, mimo, że pensja aktora teatralnego w Ukrainie nie pozwala na komfortowe życie. Tu urodziła Jerzyka, którego ojciec został bohaterem Majdanu, bo z piątego piętra płonącego budynku sprowadził człowieka. Bohater widział jednak swoją przyszłość w Polsce, a Marta na Ukrainie. Zaczęła żyć na dwa kraje.

- 23 lutego grałam wieczorny spektakl dla młodzieży o chłopcu, który nie chce dorosnąć, bo łatwiej się żyje w świecie fantazji. Następnego dnia rano miałam lecieć do Polski, żeby zobaczyć się z synem i rodziną. Nad ranem Wizz Air poinformował, że lotu nie odbędzie. Kiedy usłyszałam, że Zełenski, aktor i prezydent tworzy międzynarodowe pułki, napisałam do attaché wojskowego Ukrainy w Polsce, że chcę do nich wstąpić. Znam polski, ukraiński, rosyjski, mam prawo jazdy, jestem żeglarzem, obsługuję radiostację, mogę się przydać. Ale nie mieli dla mnie nic do roboty. Zajęłam się ewakuacją ludzi z dalekich zakątków Kijowa na dworzec. Woziłam lekarstwa i żywność.

Kiedy Kijów był jeszcze pod ostrzałem, jechałam z lekami, gogle map poprowadził mnie opłotkami, nagle zaczęły przede mną spadać odłamki rakiety. Nasze wojsko celowo zestrzeliwało rakiety w miejscach, gdzie nie ma dużych skupisk ludzi. Włączyłam kamerę i wysłałam film mojemu chłopakowi z dopiskiem: „Zobacz, jak nasi dobrze zbijają”.

Mój chłopak jest ukraińskim lotnikiem i pierwszego dnia wojny wyjechał na służbę. Siedziałam w schronie, za który służył podziemny parking samochodowy, było w nim dziesięć stopni, ludzie w panice. Wszystko mówiło mi, żeby wyjeżdżać. Nie jestem przecież żołnierzem, ani obywatelką Ukrainy, nie bronie swojej rodziny.

Przestałam schodzić do garażu przy każdej syrenie. Usłyszałam gdzieś zdanie: „Jeśli na bombie jest napisane moje nazwisko, to tak czy inaczej we mnie uderzy”.

Marta zatrzymuje auto przy klinice kardiologicznej, bierze telefon satelitarny i na chwilę znika. – Zaniosłam go Ilii założycielowi organizacji ASAP, w której działam. Był żołnierzem Sił Zbrojnych Ukrainy. Tuż przed wojną podupadł na zdrowiu, za chwilę ma zabieg, ale nadal koordynuje pracę karetek. Przekazał mi dużo obowiązków. Powiedział, że będę jego oczami, uszami i rękami w Kijowie. Tak z aktorki stałam się kierownikiem organizacji, steruję ponad setką osób. Fundacja ASAP od 2014 roku zajmuje się wywożeniem rannych z frontu. Do lutego wywieźli dwanaście tysięcy rannych.

Ilia trzyma w porcie łódkę obok mojej, podobnie Bogdan, jeden z kierowców karetek. Tak się poznaliśmy. Wielu wolontariuszy związanych jest z kijowskim jacht klubem, tu jest też magazyn fundacji. – Flotę samochodową musiałam stworzyć od podstaw, bo przed wojną mieli tylko jeden ambulans. Pieniądze na karetki zbieraliśmy przez profile społecznościowe. Bardzo pomogła mi rodzina. Brat z żoną mieszkają w Walii, zebrali 16 tysięcy funtów. W Polsce kupili za to trzy karetki. Przywieźli mi je pod granicę. Przyjechał tata i troje braci. Spotkaliśmy się na neutralnym pasie. Mieliśmy dla siebie kilka minut. Jestem im wdzięczna, że ze mną wytrzymują.

Wozimy środki medyczne, żywności dla szpitala polowego przy linii frontu.

Marta ma już wojenne przezwisko Lotna, bo szybko jeździła małym smartem. Lotna wydaje właśnie dokumenty nowemu kierowcy karetki. - Prosiłam Ilię, żeby dał mi jakiś portret psychologiczny, według którego mam szukać kierowców. Powiedział: „Szukaj twardych z intuicją”. Taki kierowca, który ucieka spod ostrzału, musi wiedzieć, kiedy hamować i jak ostrzec o tym ratowników, którzy w tym czasie walczą o czyjeś życie.

Znalazła pięć osób, a trzy ma w zapasie. - To praca dla ludzi z powołaniem. Nigdy nie są pewni, czy wrócą. Podczas ewakuacji rannych z Buczy i Irpienia pocisk spadł parę metrów od karetki, powybijało szyby, a odłamki rozcięły opony. Teraz brakuje ratowników. O, a dziś nasza medyk pierwszy raz w karetce przyjmowała poród.

Marta oprowadza mnie po klubie, wita nas niedołężny, wielki pies. Otwieramy kolejne drzwi magazynu. - To była przebieralnia dla dzieci, leżą jeszcze ich buty do pływania. Tu stoją butle z tlenem, defibrylatory, nosze, oczyszczacze wody, apteczki, o, a to worki na trupy. Ile tych worków wykorzystaliśmy do tej pory? Dużo.

W pierwszym tygodniu wojny zadzwonił przełożony, że są problemy z workami na zabitych, a potrzebuje przynajmniej dwieście. Zadzwoniłam do największego producenta worków w Ukrainie, mówią: „Wszystko wykupili w pierwszy dzień wojny”. W końcu rodzina z Polski mi je przywiozła.

O, a tutaj mamy sprzęt dla żołnierzy i naszej załogi. Kamizelki i krótkofalówki przyjechały wczoraj. Ale trzeci tydzień nie mogą dojść z Polski karty do telefonów satelitarnych. Telefony są strasznie ważne, bo to czasem jedyny kontakt z załogą.

Na początku wojny transporty szły na Irpień, Buczę. Ale nasz magazyn zaczyna się kurczyć. Niektórzy myślą, że skoro Rosjanie opuścili Kijów, to wojna się skończyła, a przecież my bez wsparcia ludzi nie przetrwamy. Z pomocą humanitarną jest coraz gorzej, chyba wszyscy są zmęczeni pomaganiem.

Marcie pomagała ponad setka wolontariuszy. Wszystko posortowane: bandaże piątki zwykłe, ósemki elastyczne, kompresy, dziesięć rozmiarów, wenflony. Wszystko gotowe, by osoby ratujące życie nie traciły czasu na szukanie.

Siadamy z Martą przed budynkiem nad brzegiem Dniepru. Gdzieś tu krążyli kadyrowcy i ostrzeliwali bloki. Jacht klub i jego pracownicy ocaleli. Łódki powinny być już zrzucane na wodę, ale nie ma pozwolenia od ministerstwa.

Rok temu Marta spełniła swoje marzenie i wpłynęła do Kijowa własną żaglówką. Kupili ją z ojcem, była do odbioru w Grecji, więc nią przypłynęli. – Zrobiliśmy mały remont w Odessie, bo w Turcji wpadliśmy na skały. Gdy wpływałam do Kijowa, dziękowałam Matce Ojczyźnie górującej nad Dnieprem, że mnie ponownie przyjęła. Bo dwanaście lat temu, gdy zdecydowałam, że zamieszkam w Ukrainie, poszłam na wzgórze prosić ją o opiekę.

Wracamy do 24 lutego. O czym pomyślałaś, gdy cię obudziła wojna? Pytam.

- O mamie, żeby się nie martwiła. Nie chciałam, żeby dowiedziała się o tym z mediów, obudziłam ją telefonem o piątej rano: „Mamo, tu się zaczęło. Dzisiaj mnie w Polsce nie będzie. Zadzwoniłam też do ojca mojego dziecka, bo wiedziałam, że Jerzyk i tak dowie się o wszystkim w szkole, ma siedem lat, takich rzeczy się przed nim nie ukryje. Mam nadzieję, że kiedyś zrozumie, dlaczego zostałam tutaj.

Wiesz, jestem taką specyficzną mamą, mieszkam na dwa państwa. Gdy urodził się Jerzyk, byłam na ostatnim roku szkoły aktorskiej. Przyszedł na świat dwa miesiące za wcześnie. Kilka tygodni spędziłam z nim w szpitalu. Potem od razu wróciłam na próby spektaklu dyplomowego. Pomagali nam bardzo moi i Andrzeja rodzice, więc Jerzyk jest przyzwyczajony, że nie zawsze przy nim jestem. Moja rodzina jest dla mnie wielkim wsparciem. Marta płacze. - To, że Jerzyk śpi w swoim domu, nie budzą go syreny, daje mi komfort psychiczny. Nie musiał przechodzić, przez to co inne dzieci w Ukrainie.

Marta Kossakowska na scenie
Marta Kossakowska w przedstawieniu "Nazywaj mnie Piotrusiem" niemieckiego dramaturga Jana Friedricha w Kijowskim Teatrze Młodego Widza. - 23 lutego grałam wieczorny spektakl dla młodzieży o chłopcu, który nie chce dorosnąć, bo łatwiej się żyje w świecie fantazji.

- Co w Tobie zmieniła wojna?

- Przez ciągły kontakt z wojskowymi stałam się mega konkretna i obrosłam skórą. Tu nie ma czasu na bla, bla, bla. Jest pytanie i odpowiedź.

I wiesz czego się jeszcze nauczyłam? Zapamiętywać imiona, zawsze miałam z tym problem. A to jest klucz do serca drugiej osoby.

Czy umiejętności aktorskie się przydają? Nie gram, jestem sobą, ale stosuje narzędzia, których nauczyłam się w szkole teatralnej i w teatrze. Pomagają mi dotrzeć do ludzi, być przekonującą. Wojskowi też są różni. Czasem jestem drobną Polką, która się do nich uśmiecha, a raz zimną profesjonalistką.

Marta zapala kolejnego papierosa. - Strasznie się boję, że nie dam rady wrócić do zawodu. Dlaczego? Bo chyba wyzbyłam się wrażliwości potrzebnej aktorowi by dobrze przygotował rolę. Teraz w czasie wojny nie mogę pozwolić sobie na zbytnią analizę tego wszystkiego, bo moje myśli mogą zawędrować tam, gdzie nie powinny. Chyba zostałam żołnierzem, potrzebuje prostych poleceń i wykonywania ich.

Moja przyjaciółka powiedziała, że to pewnie przez adrenalinę, że teatr nigdy tak dużo mi jej nie da. Ale przecież ja nic strasznego nie przeżyłam, nie uciekałam spod ostrzału. Nie przeszłam tego, co ludzie z Buczy, czy Irpienia.

Rozmawiałam z nimi, kiedy jechałam pociągiem ewakuacyjnym do Iwano-Frankiwska. Na papierosie dwie kobiety opowiedziały mi o ewakuacji. Szły korytarzem humanitarnym, prowadził je przewodnik, nie mogły zrobić kroku w bok, bo wszystko zaminowane. Miały wrażenie, że na drodze leżą różowe manekiny, ale jak po nich szły, to nie pękały jak plastik… Puściły mi na chwilę emocje. Dobra, czeka mnie mnóstwo papierkowej roboty.

Marta ustala kursy karetek. Wczoraj na front w Donbasie wyjechało pięć pełnych ambulansów, a za kilka dni Lotna jedzie do Polski odebrać ciężarówkę chłodnię i kolejną partię worków do ciał.

Yevgen: Wojna jest jak spektakl, w którym nie ma epizodów, wszyscy grają główne role

Na facebooku Yevgena Avdeyenki ostatnie posty to apele żołnierzy o wsparcie, płonący Mariupol i raporty o pułku Azov, do którego Yevgen należy.

Ślad poprzedniego życia odnajduję w lutym. Aktor Avdeyenko dziękuje teatralnej publiczności za ciepłe przyjęcie sztuki „Po”. Są też zdjęcia z premiery filmu „Czerkasy”. To fabularny debiut Yevgena. Opowieść o ukraińskim trałowcu na Krymie, który stawił opór rosyjskiej inwazji. Yevgen gra jednego z marynarzy.

Yevgen Avdeyenko w mundurze ukraińskim
Aktor, artylerzysta Yevgen Avdeyenko w mundurze armii ukraińskiej

Gdy przychodzi na spotkanie w mundurze wygląda, jakby na chwilę zszedł z planu. Przed wybuchem wojny służył w rezerwie Pułku Azow. - 24 lutego miałem jechać do Mariupola, ale pociągi zostały wstrzymane. Kazano mi zostać w Kijowie. Nie chciałem bezczynnie czekać, więc wstąpiłam do batalionu Bractwo, spędziłem w nim pierwsze dwa miesiące wojny.

Batalion Bractwo stworzył Dmytro Korczyński, dramaturg i filozof, autor sztuki „Po”. „Po” to tragikomedia, w czyśćcu spotykają się grecki filozof, dresiarz i parlamentarzysta. - Gram tego chuligana, przechodzi wewnętrzną przemianę i staje się lepszym człowiekiem. Ostatni raz graliśmy „Po” w lutym w Teatrze Lewy Brzeg. A pod koniec miesiąca wraz z twórcą sztuki służyliśmy już krajowi.

Do tej prawdziwej, wojennej roli Yevgen przygotowywał się dwa lata. - Gdy kręciliśmy „Czerkasy” na statku wojennym, poznałem wojskowych marynarzy. Jak oglądam zdjęcia z premiery, to oczywiście tęsknie za poprzednim wesołym życiem. Ale gdy my bawiliśmy się z okazji premiery, na Donbasie ginęli ludzie. Uświadomiłem to sobie i zrobiło mi się wstyd. Zapisałem się na szkolenie wojskowe. Żołnierze bardzo się dziwili, że aktor przyszedł do wojska, ale teraz to już normalne. Nasz naród jest waleczny i wiele osób, z którymi pracowałem, reżyserów i aktorów też walczy.

W Bractwie służyłem z ludźmi z różnych państw. Dostałem ksywę aktor. Taktyki uczył nas Polak Maciek.

W wojsku Yevgen wykorzystuje swoje umiejętności aktorskie. – Parodiuję innych żołnierzy i rozśmieszam. Ale na co dzień zapominam, że jestem artystą. Choć bywa, że mam tremę, jak przed wyjściem na scenę. To było tu na Placu Szewczenki. Dostałem informację, że Rosjanie wdarli się do miasta i zbliżają się. Latały rosyjskie drony i nie wiedziałem, czy za chwilę nie stanę oko w oko z ruskim kacapem. Dzięki Bogu zlikwidowano ich. Podobną „tremę” poczułem, gdy dostaliśmy ostrzeżenie, że przyleci rosyjski desant i mamy ich zlikwidować. Wojna jest jak spektakl, w którym nie ma epizodów, wszyscy grają główne role.

Yevgen służy w pułku Azov w oddziale artyleryjskim. Przez ostatnie tygodnie codziennie ćwiczył na poligonie i czekał na rozkaz, jedziesz na front. – Artyleria, to Bóg wojny. Mój ojciec też był artylerzystą. Półtora roku służył w Afganistanie. Mówił mi, że czuł się tam okupantem. Zmarł na serce cztery lata temu.

Niestety broń, której używamy, jest stara, ciężko taką wygrać z wrogiem. A to nie jest walka tylko o Ukrainę, a o cywilizowany świat. Każdy zdrowy facet powinien chwycić broń i walczyć z Rosjanami.

Yevgen Avdeyenko portret
Aktor Yevgen Avdeyenko, portret filmowy sprzed wojny.

Nie wiem, czy wrócę do aktorstwa. Możliwe, że zostanę wojskowym. Teraz jest nieodpowiedni czas na sztukę.

W 2014 roku Yevgen spotkał się z Wołodymyrem Zełenskim na planie serialu „Sługa Narodu”. - Mam tam maleńki epizod, jako Juliusz Cezar pojawiam się w halucynacji głównego bohatera, Wasyla Hołoborodko, granego, jak wiadomo, przez Zełenskiego. Miło wspominam tę współprace, pełen profesjonalizm, ale nie za tym, by został prezydentem. To nie jest spokojny europejski kraj, od 8 lat mamy wojnę. Jednak dziękuję Zełenskiemu, że na głównodowodzącego mianował Załużnego. Oczywiście Zełenski, to zuch, bo nie wyjechał, nie poddał się, ale mobilizację trzeba było ogłosić już jesienią i wzmacniać granice, a on tylko wszystkich uspokajał.

Anton: Musisz żyć, jakbyś był bohaterem filmu o sobie

Z Antonem Shcherbakovem spotykam się w kijowskim ogrodzie botanicznym. Siadamy na ławce pośród rododendronów. Właśnie teraz powinien wchodzić na plan filmowy swojego debiutu - komedii "Goniąc dwa zające". - To współczesna wersja klasycznej opowieści o czarującym oszuście, który próbuje ożenić się z bogatą dziewczyną, kocha inną i kończy z niczym. – opowiada Anton. Przez ostatnie dziesięć lat kręcił popularne seriale dla ukraińskiej telewizji.

Wyreżyserował też travel show “Orel i Reshka”, który odniósł sukces i został sprzedany do telewizji w Polsce, Białorusi, Izraelu, Kazachstanu, Mołdawii, Niemiec. Dwóje prowadzących zwiedza to samo miasto, ale jedno ma złotą kartę i nie martwi się finansami, a drugie musi przeżyć za sto dolarów dziennie – Moim marzeniem była fabuła. Po kilka latach starań dostałem dotację z ministerstwa kultury. Wojna wszystko przerwała, zmieniła moje życie. Trudno mi opowiadać o projektach przedwojennych. To przeszłość, do której nigdy nie wrócę. Było miło, ale już nie ma. Kiedy żona z synem wyjechali pociągiem ewakuacyjnym do Tarnopola, potem do Francji, poszedłem do punktu poborowego dla cywili. Zostałem wpisany na długą listę chętnych. Na ulicach Kijowa toczyły się już walki. Czekając na przydział do wojska pomagałem produkować koktajle mołotowa. Było, jak w fabryce, wszyscy pracowali bardzo szybko, bo w mogli zaatakować nas Rosjanie.

Antonem Shcherbakov w punkcie nasłuchu
Reżyser Anton Shcherbakov w punkcie nasłuchu

Gdy po kilku dniach wróciłem do punktu poborowego, znów kazali czekać. Zaczepiłem jakiegoś dowódcę. Powiedział: „Przyjdzie czas, że wszyscy będziemy musieli stać się żołnierzami. Teraz róbcie to, w czym macie doświadczenie, czego inni nie potrafią”. Więc Anton w ciągu dnia stał w kolejce do punktu mobilizacyjnego, a w nocy słuchał w radiu, jak wrogowie posuwają się w głąb Ukrainy. - To było przerażające, jakbym był jedyną osobą, która wie o zagrożeniu.

„Komunikacja na radiach”, to przedwojenne hobby Antona. - Mam licencję krótkofalowca. Używałem radiostacji dla zabawy, do rozmów z ludźmi z całego świata. Aż ostatniej zimy natknąłem się na rosyjskie meldunki. Zacząłem podsłuchiwać transmisje między rosyjskimi samolotami a lotniskami, gdy przerzucali siły do Kazachstanu. Po wkroczeniu Rosjan do Ukrainy słuchałem ich regularnie. Wiedziałem, jak szybko się poruszają, gdzie walczą. Przed wojną uczyłem się alfabetu Morse'a, taki trening mózgu, i teraz się okazało, że wiele wiadomości Rosjanie nadają Morse'm.

W kolejce do wojska Anton spotkał Andrzeja, programistę, działał w punkcie informatycznym Obrony Terytorialnej. - Opowiedziałem o mojej działalności radiowej i dowództwo dało mi dwóch ludzi do pomocy, tak stworzyliśmy zespół radio nadzoru. Najtrudniej było mi odnaleźć się w hierarchii armii, byłem przecież artystą. Wcześniej jako reżyser to ja mówiłem ludziom, co mają robić.

Mieliśmy przechwytywać łączność radiową między dowództwem przeciwnika, a jego brygadami. W pierwszej fazie wojny Rosjanie nawet nie szyfrowali wiadomości. Byli pewni szybkiego zwycięstwa. Przekazywali wszystko zwykłym tekstem. Gdy zamawiali amunicję, paliwo, czy żywność, wskazywali dokładne swoje położenie. Nasza artyleria mogła działać od razu. Teraz są ostrożniejsi, ale porównując przechwycone informacje z na przykład zdjęciami satelitarnymi możemy ich namierzać. Słyszeliśmy wiele skarg w eterze od rosyjskich operatorów na nieprawidłowe działanie ich systemu. Nikt, nawet rodzina nie może wiedzieć, co robię i gdzie jestem. Pięć kilometrów od naszej siedziby toczyły się walki. Musieliśmy być bardzo ostrożni, by nikt nas nie namierzył. Wyłączone telefony i lokalizator, to oczywiście podstawa. Siedzieliśmy na ostatnim piętrze budynku, pracowaliśmy głównie po zmroku przy słabej czerwonej żarówce, bo za dnia mógł zdjąć nas snajper. Choćby wtedy, gdy trzeba było zamontować antenę na dachu.

Anton Shcherbakov w reżyserce
Przed wojną. Anton Shcherbakov (ze słuchawkami) w reżyserce.

Najtrudniej było mi słuchać radosnych rozmów Rosjan, kiedy wyliczali, ilu naszych żołnierzy zabili, ile sprzętu zniszczyli. Na początku wojny byli tacy zadowoleni z siebie. Potem ich głosy stały się mniej wesołe.

Nigdy nie zapomnę krzyku palącego się rosyjskiego radiooperatora. Poczułem coś w rodzaju zemsty. Chociażby za zbrodnie w Buczy. Być może ten radiooperator nie miał z nimi i nic wspólnego, ale to jest wojna. Słyszałem, jak wysłał sygnał alarmowy "Heraklit". W spisie ich komend to oznacza "sytuację awaryjną", „mayday". Krzyczał, że jego mobilny punkt łączności radiowej płonie. Oni mają je z reguły w ciężarówkach typu Ural. Potem rosyjscy operatorzy bezskutecznie próbowali się do niego dodzwonić. Sprawdziłem swój dziennik. To było trzeciego kwietnia.

Pewnej nocy, usłyszałem bardzo głośny sygnał, źródło transmisji musiało być blisko. Przechwyciliśmy informację, że mają zbombardować bloki mieszkalne. Mieszkańcy zagrożonych rejonów są natychmiast ostrzegani alarmem i przez media społecznościowe na przykład na telegramie. Pociski spadły na okolicę naszego domu w Bojarce.

Teraz moje problemy sprzed wojny wydają mi się trywialne. Mamy szczęście, żyjemy, nic się nam nie stało. Rakieta nie uszkodziła naszego domu. Udało się ewakuować teściów z Mariupola. Przez cztery tygodnie nie było z nimi kontaktu. Nic ze sobą nie zabrali, bo i tak okradliby ich Rosjanie. Wiesz, jak Rosjanie sprawdzają, kogo zabić? Mężczyźni muszą zdjąć koszulę, Rosjanie sprawdzają, czy na ranieniu nie ma śladu od noszenia karabinu. Mały detal albo wiadomość w telefonie może zdecydować, że cię zastrzelą. Kontrolują wszystko.

Teraz mam przerwę w wojsku i pomagam reżyserowi z Argentyny przy filmie dokumentalnym. To taki chwilowy powrót do poprzedniego życia. Ostatnio filmowaliśmy staruszkę, która przeżyła okupację rosyjską. Jestem pod wrażeniem jej odwagi i dobra. Powiedziała, że przez te wszystkie dni prosiła Boga, by zabrał tych wszystkich chłopców bezpiecznie do domów. Modliła się nawet o wrogów. A ja chciałem ich śmierci.

Anton Shcherbakov fotografuje spalony rosyjski czołg
Anton Shcherbakov fotografuje spalony samochód.

Teraz nie wyobrażam sobie siebie kręcącego komedię. Jeśli wrócę do zawodu reżysera, zrobię inny film.

Pomagam też przy tworzeniu telewizji wojskowej. To oficjalny kanał youtube Ukraińskich Sił Zbrojnych. Niedawno filmowałem na froncie młodych artylerzystów podczas zadań bojowych. Bardzo młodzi, wojna ich postarza. Jeden służy w plutonie przeciwlotniczym. Ma 22 lata, a zestrzelił już trzy rosyjskie helikoptery. Nie za pomocą nowoczesnych Starstreeków czy Stingerów, ale radzieckich pocisków "Igla". Bez żadnego laserowego naprowadzania na cel. Prawdziwy talent.

Zgwałcono cały nasz naród. Może nigdy nie będziemy już tacy sami. Ale mam nadzieję, że przez tę wojnę zmienimy się na lepsze. Chcę, żeby mój syn żył w lepszym świecie niż ja. Tęsknie za nim, ma cztery lata i teraz bardzo szybko się rozwija, a ja nie mogę tego obserwować. Chciałabym, by wojna nie odcisnęła na nim piętna. Ale on wszystko rozumie. Gdy podczas bombardowania schowaliśmy się w piwnicy, zapytał, kiedy ta wojna się skończy. Popatrzyliśmy po sobie z żoną, a on powiedział: „wszystko rozumiem”. Teraz we Francji poszedł do przedszkola, ma nowych kolegów i koleżanki. Chcę, żeby na razie tam zostali, chociaż ogromnie tęsknię.

Jak to ujął jeden z psychologów: "Musisz żyć tak, jakbyś był bohaterem filmu o sobie”. Staram się.

;
Na zdjęciu Anna Lipińska
Anna Lipińska

aktorka, psycholożka i dziennikarka. Od początku wojny w Ukrainie towarzyszy polskim wolontariuszom tworząc o nich  filmowy dokument. Alpinistka, należy do Klubu Wysokogórskiego Warszawa. Ma cztery koty i dwa psy. 

Komentarze