0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Kamil Gozdan / Agencja GazetaKamil Gozdan / Agenc...

"Nie indyczyła się jak to bywa w naszym środowisku, tylko coraz bardziej zrzucała z siebie niepotrzebne warstwy, osłony, skorupy, które przeszkadzają w robocie. Była zwykła, bezpośrednia, nie znosiła dystansu. Tak pracowała - przyczepiała się do człowieka, osaczała bohatera, jak dobra siostra, która chce być blisko, dopytuje i nie odstępuje" - wspomina Włodzimierz Nowak, przez wiele lat szef Bożeny Aksamit w "Dużym Formacie", magazynie reporterskim "Gazety Wyborczej". Wybitna reporterka umarła dzisiaj, 1 lutego 2019 roku (tekst Nowaka - niżej).

W swoim ostatnim grudniowym (2018) reportażu "Sekrety Świętej Brygidy", który wstrząsnął opinią publiczną pisała: "Kilkoro dzieci widziało, jak spadała, Basia zobaczyła ją nakrytą kocem w kwiaty. Potem przyjechało pogotowie, milicja, na koniec karawan. Ojciec pobił ją, gdy powiedziała, że jest w ciąży. Miała wtedy Ewa prawie 16 lat. Jej matka powiedziała sąsiadce, że

zostawiła list: »Nie będę miała dziecka Jankowskiego. Może teraz uwierzycie, że zostałam zgwałcona«''.

Za zgodą "Wyborczej" publikujemy obszerne fragmenty tego wstrząsającego reportażu (patrz - niżej).

Ciągnęło ją w ciemną stronę

Konsternacja to był stan, w który Bożena wprawiała otoczenie permanentnie. Lubiła mówić prawdę w oczy. Była dżokerem w talii kart, nieprzewidywalną zmienną - wspomina swą przyjaciółkę i współpracowniczkę Piotr Głuchowski z "Gazety Wyborczej".

Siłą jej dziennikarstwa była prostota, uczciwość, odwaga. Kiedy w 2008 roku prowadziliśmy w "Wyborczej" akcję "Umierać po ludzku" z ks. Piotrem Krakowiakiem (ówczesnym dyrektorem gdańskiego Hospicjum im. ks. Dutkiewicza i Krajowym Duszpasterzem Hospicjów), Bożena zrobiła najmocniejszy materiał.

Rozmawiała z Iloną Miller, która pomagała zakładać to hospicjum, a potem w nim sama umarła.

"Śmierć zamyka oczy jednym, ale otwiera drugim" - mówiła Bożenie.

I jeszcze, tak po prostu: "To jest część ludzkiego życia i trzeba się umieć z tym pogodzić. Najważniejsze, żeby nie czuć się samotnym. Umieranie jest łatwiejsze, gdy obok jest drugi człowiek".

Bożenę ciągnęło w ciemną stronę, brała tematy dramatycznie trudne, ale miała w sobie coś gruntu pozytywnego, energię, radość. Wydawało się niemożliwe, że nowotwór ją nam zabierze. Chorowała cztery lata, długo wydawało się, że da radę rakowi - mówi Ewa Wieczorek, redaktorka naczelna "Wysokich Obcasów Extra".

"Pisałam kiedyś reportaż o księdzu, który odwiedzał chorych na raka. Jeździłam z nim po wsiach. Potrafiłam przez godzinę chodzić wokół domu, ale nie weszłam do środka" – opowiadała w 2014 roku gdańskiemu portalowi naszemiasto.pl Bożena Aksamit.

Mówiła, że najtrudniejsze w zawodzie dziennikarza jest mierzenie się z napięciem emocjonalnym. Za swój reporterski sukces uznała wtedy uratowanie niepełnoletniej dziewczyny przed odebraniem jej dziecka przez siostrę zakonną. Poruszanie wesołych, optymistycznych spraw uważała za banalne. "Ja mam zresztą naturę depresyjną".

Bożena Aksamit, sopocianka, z wykształcenia oceanografka, potem graficzka gdańskiego dodatku "Wyborczej", w 2005 roku poprosiła swego ówczesnego szefa Piotra Głuchowskiego, żeby ją przeniósł na etat dziennikarski. Nigdy wcześniej nie pisała, ale szybko się okazało, że daje radę. I to jak.

Publikowała reportaże i wywiady w „Dużym Formacie”, „Magazynie Świątecznym Gazety Wyborczej”, „Wysokich Obcasach”. Razem z Głuchowskim wygrała nagrodę MediaTory w kategorii DetonaTor za dziennikarskie śledztwo o seksualnym wykorzystywaniu nastolatek w Trójmieście – opisali je w „Zatoce Świń”, kryminale non-fiction.

Rezultatem tej głośnej książki było aresztowanie głównego stręczyciela. Proces ludzi z „Zatoki świń” zaczął się na przełomie 2018 i 2019 roku.

Jej pierwsza książką był „Batory”, super czytadło obyczajowo-historyczne o transatlantyku epoki PRL.

Najsłynniejszym pewnie jej tekstem był reportaż ostatni - „Sekret Świętej Brygidy”. Ujawnienie seksualnych przestępstw prałata Henryka Jankowskiego wywołało ogólnopolski wstrząs.

Jak pisze Głuchowski, planowali już kolejną wspólną książkę - biografię kapłana, który jednym dzieciom finansował drogie operacje i wakacje - a inne dzieci gwałcił.

Włodzimierz Nowak: Pokochałem to jej zaangażowanie, wchodzenie w tekst po uszy

Nie, nie mówiłem do niej Bożka. W „Dużym Formacie”, do którego przyjmowałem Bożenę kilka lat temu, była po prostu Aksamit albo Aksamitką. Zachorowała i została etatową reporterką. Tak to się zbiegło, DF i jej rak. Obserwowałem ją z bliska, szybko dojrzewała jako reporterka. Nie indyczyła się, jak to bywa w naszym środowisku, tylko coraz bardziej zrzucała z siebie niepotrzebne warstwy, osłony, skorupy, które przeszkadzają w robocie. Była zwykła, bezpośrednia, nie znosiła dystansu. Tak pracowała - przyczepiała się do człowieka, jak dobra siostra, która chce być blisko, dopytuje i nie odstępuje.

Paskudnie kłóciliśmy się przy wywiadzie „Nienawiść w puszczy”. Leciały grube słowa przez telefon między autorką i redaktorem. Ale szybko się okazało, że kłócimy się o to samo, żeby tekst był super.

Pokochałem to jej zaangażowanie, wchodzenie w tekst po uszy, tam nie było nic letniego.

Ta rozmowa Aksamit z nawróconym myśliwym, to pierwszy tak ważny reporterski tekst o rzezi dzikich zwierząt i zabijaniu lasu. Dostała za to nominację do Grand Pressa.

Zaprzyjaźniała się do grobowej deski, jak z ks. Janem Kaczkowskim. Albo dopadała bez zmiłuj, jak tych gangsterów z „Zatoki Świń”, których opisała razem z Piotrem Głuchowskim.

Przy książce o statku "Batory" chyba trochę odpoczęła, nabrała pewności siebie.

Ostatnio wstrząsnęła Gdańskiem i krajem wielkim reportażem o pedofilii prałata Jankowskiego. Chciała zburzyć ten niepotrzebny pomnik.

Podobno swój wyrok znała od kilku lat. Wszystkim mówiła o chorobie, ale nie martwiła, jak jest źle.

„Z chemii na chemię lepiej, ale szału nie ma”, meldowała z uśmiechem.

Kiedy się myśli o Aksamit, to trudno sobie przypomnieć, od kiedy się ją zna. Była zawsze. To taki człowiek, jest zawsze i wszędzie.

I ciągle gadała, dyskutowała, zaczepiała, na słowo, na dwa i wciągała w rozmowy, długie, pełne emocji, wkurzała się, czasem zrobiła awanturę. I była coraz bardziej na wierzchu, coraz bliżej ludzi.

Mieszkała na brzegu Gdańska, przy ulicy Telewizyjnej. Gdańszczanie to fajni ludzie, więc pewnie teraz zmienią ulicę na „Bożeny Aksamit, reporterki”.

A Bożka bardzo do niej pasuje. Szkoda, że tak do niej nie mówiłem.

Bożena Aksamit "Sekrety Świętej Brygidy. Dlaczego Kościół przez lata pozwalał ks. Jankowskiemu wykorzystywać dzieci?"

Obszerne fragmenty reportażu, który ukazał się w "Dużym Formacie" 3 grudnia 2018

– To było ze dwa lata temu, prawda, Basieńko? – Marek Kuligowski mówi, a właściwie pokrzykuje z wyraźnym angielskim akcentem. – Oprowadzaliśmy znajomych z Australii po starówce. Mówię: „Chodźmy do Brygidy, obejrzymy kościół i pomnik księdza Jankowskiego”.

– Dostrzegłam go i zbladłam – przytakuje Barbara Borowiecka. – Marek pyta: „Co ty się tak trzęsiesz?”. Wykrztusiłam: „Nic, gorzej się poczułam”. W domu wieczorem mu powiedziałam. Pierwszemu. Milczałam przez 50 lat.

***

Kilkoro dzieci widziało, jak spadała, Basia zobaczyła ją nakrytą kocem w kwiaty. Potem przyjechało pogotowie, milicja, na koniec karawan.

– Ojciec pobił ją, gdy powiedziała, że jest w ciąży. Potem skoczyła – Basia miała wówczas 12 lat, Ewa prawie 16. Były koleżankami z podwórka. Basia mieszkała w XIX-wiecznej kamienicy przy Łąkowej 62, Ewa obok. Nieopodal zaczynało się Dolne Miasto – „zła dzielnica”, tu mieszkali ci, którym się w PRL-u nie powiodło.

Ceglane domy wyburzono w latach 70., na ich miejsce postawiono dziesięciopiętrowe punktowce. Ostatnio deweloper zabudowuje pas zieleni. Z kamienicy Basi i trawnika za domem nie widać już drzwi do kościoła św. Barbary. Przed laty dzieciaki, które tam się bawiły, miały oko na to, kto wychodzi z kościoła. Od 1968 do 1970 roku wikarym był tam Henryk Jankowski.

– Była jeszcze dzieckiem – słyszę od Basi. – Jej matka powiedziała sąsiadce, że zostawiła list: „Nie będę miała dziecka Jankowskiego. Może teraz uwierzycie, że zostałam zgwałcona”.

– Rozmawiałaś z Ewą o Jankowskim?

– Wszystkich paraliżował wstyd. Nikt nie powiedział: „Ksiądz mnie dotykał tu i tam”. To były półsłówka typu: „A ty nie wiesz, co Jankowski robi?”. Ewa, gdy zaszła w ciążę, powiedziała mi: „Przez Jankowskiego mam problem”. Potem zaczęła popłakiwać, na koniec nie wychodziła z domu, tylko siedziała w oknie. Potem skoczyła.

– I co?

– Nic. Był pogrzeb. Po jakimś czasie Jankowski zniknął.

***

Siadamy w samochodzie, Basia mówi powoli: – Byłam molestowana przez Jankowskiego.

– Ile razy to się zdarzyło? – pytam.

Marek zachęca: „No, opowiedz Bożence”. To on namówił Basię, by przestała milczeć. Bo „to skandal, żeby pedofil miał pomnik”.

– Dopadł mnie z 10, może nawet 20 razy – zaczyna. – Ale nie jestem w stanie odtworzyć tego w porządku. Pamiętam strzępy zdarzeń, wyrwane z czasu, z chronologii. Był jak bestia.

– Dzieci z okolicznych domów bawiły się często na podwórku za kamienicą. Stał tam trzepak, robiliśmy na nim wygibasy i fikołki. Gdy ktoś zauważał, że on wychodzi z kościoła, podnosił alarm: „Uwaga! Jankowski idzie”. Dzieciaki się rozpierzchały.

– Rozmawialiście o tym?

– Nie. Czuło się, że wszyscy wiedzą, ale nikt nie puszczał pary z ust. Kiedyś mój młodszy o cztery lata brat, Boguś – zmarł na zawał dwa lata temu – powiedział: „On próbował wsadzić Jankowi”. „Co wsadzić?” – spytałam. „No wiesz”. Tak wyglądała rozmowa 12-latki z 8-latkiem o seksie. (...)

– Jak wyglądał pierwszy raz?

– Chciałam uciec przez strych i wybiec drugim wejściem. Ale tym razem drzwi były zamknięte. Dopadł mnie, gdy szarpałam się z klamką. Dotykał piersi, powiedział, że pokaże mi, co to znaczy od tyłu. Wkładał ręce w majtki i próbował je zdjąć. Nie udało mu się. Pamiętam, że miałam spódniczkę na gumce, naciągnęłam majtki tak, że trzymałam je w zębach i odpychałam się rękoma. Byłam przerażona, nie rozumiałam, czego chce, co to znaczy „od tyłu”. A on mówił: „Ja ci pokażę, jak się spuścić”. Był obleśny.

– A kolejne razy?

– Pamiętam, jak złapał mnie za buzię i próbował otworzyć usta. Pomyślałam, że jak mi wsadzi, to go ugryzę. Wtedy sąsiadka krzyknęła: „Kto tutaj tak tarabani”. Zakrył mi buzię i groził drugą ręką. Ta kobieta mieszkała na pierwszym piętrze. Często siedziała w oknie i krzyczała: „Co to za hałas, nie można odpocząć”. Ratowała nas. On zwykle odpowiadał, że sprawdza, czemu dzieci nie przyszły na religię, i uspokajał się.

Innym razem, gdy zbliżał się do kamienicy, grupka młodszych dzieci schowała się w piwnicy. Był tam mój braciszek. Przeraziłam się, że zrobi mu krzywdę. Zeszłam za nim do piwnicy. Trzymaliśmy się za ręce, ale Jankowski szarpnął mnie i puściliśmy się. Boguś schował się za murek. Jankowski, który już się onanizował, pchnął mnie na ścianę i spuścił mi się na sukienkę. Pamiętam, że już w mieszkaniu chciałam ją wyprać, ale wymiotowałam. Boguś przynosił mi wodę i powiedział: „Jak dorosnę, to go zabiję”.

– Co czułaś wtedy?

– Strach, obrzydzenie. Myślałam, że to dlatego, że jestem zła. Zresztą mama powtarzała mi to na okrągło. Myślałam też o samobójstwie, kombinując, jak się zabić. Najpierw chciałam się utopić. Potem rzucić pod samochód, odkręcić gaz. Ale pomyślałam, że Boguś wejdzie i też się zatruje.

***

Początek 1970 roku. Biskup Edmund Nowicki przeniósł Jankowskiego w ruiny św. Brygidy. Ma odbudować świątynię po wojennych zniszczeniach. Kościół ma osmolone ściany, wewnątrz gruzowisko porastają młode drzewa, wszystko gnije. Nad głową gwiazdy, bo sklepienie przetrwało jedynie nad prezbiterium.

Jankowski miał plan: odbuduje Brygidę za pieniądze Niemców i dawnych gdańszczan. Pod koniec lat 50. w Niemczech zaczęła działać Akcja Znaku Pokuty, katolicy chcieli zadośćuczynić za wojenne zbrodnie. Jankowski to wykorzystał: niemiecka młodzież będzie pracować przy odbudowie św. Brygidy, a on ruszy na Zachód po pieniądze. Co dwa tygodnie kursował do Berlina lub Magdeburga, zbierał intencje od wiernych. Marki przemycał w zakamarkach mercedesa.

W Polsce strasznie go irytuje, że tak trudno uzyskać zgody w urzędach, zwłaszcza że ma gotówkę. Buduje więc bez potrzebnych dokumentów. Co jakiś czas wybuchały awantury – przychodził konserwator i kazał schodzić robotnikom z rusztowań. Chwilę później wpadał Jankowski i krzyczał: „Kto wam płaci? Konserwator czy ja?”. Więc murarze wracali do roboty. 14 października 1973 roku odbudowany kościół odwiedził prymas Stefan Wyszyński, przyjechał uczcić 600. rocznicę śmierci św. Brygidy.

Biskupem był już wtedy Lech Kaczmarek, Jankowskiego traktował z mniejszą pobłażliwością niż poprzednik, zarzucał mu samowolę, słabe zainteresowanie parafianami, obnoszenie się z bogactwem. W dodatku wybucha afera w gdańskim seminarium. Studiował tam wychowanek Jankowskiego, były ministrant ze św. Brygidy, ulubieniec proboszcza, jako nastolatek zadomowiony na plebanii i obdarowywany prezentami. W lutym 1980 roku został wyrzucony z seminarium za „uleganie wpływowi księdza Jankowskiemu, który ma materialistyczne podejście do życia”. Kuria postanawia odizolować od proboszcza św. Brygidy także resztę kleryków.

– Czy mogło chodzić o seksualne zaczepki ze strony Jankowskiego? – pytam księdza, który jest równolatkiem Jankowskiego. Dziś jest już emerytem.

– Wtedy nie było mody, żeby o tym mówić. Ale jak Paetz zaczął za bardzo brykać, też zabroniono mu kontaktu z klerykami.

Jankowski żąda od biskupa „naprawienia wyrządzonych mu szkód moralnych”. Konflikt zaostrza się, ale szczęśliwie dla Jankowskiego w stoczni wybucha strajk. Lech Kaczmarek, znany z ostrożności wobec komunistycznych władz, spragnionych księdza stoczniowców wysłał do proboszcza św. Brygidy, która obejmowała opieką duszpasterską wszystkie stocznie. Nie wybrał rozpolitykowanych dominikanów ze św. Mikołaja ani księży z bazyliki mariackiej.

Jankowski, gdy dowiedział się, że to on ma pójść do stoczni i odprawić mszę, podobno spisał testament. Ostatecznie miał go przekonać temperamentny konferansjer z Opery Bałtyckiej, który przyszedł na plebanię i wypalił: „Księże, kurwa, to przecież księdza parafia! To jak ksiądz ma nie pójść? Jak na wojnę, to na wojnę!”.

Kierowca pożyczonym dużym fiatem (na co dzień proboszcz jeździł mercedesem) zawiózł Jankowskiego do stoczni. Do przedniej szyby przykleili napis „pomoc duszpasterska”. Był 17 sierpnia 1980 roku.

– Jankowski krążył wśród stoczniowców i rozdawał święte obrazki, tyle że na odwrocie modlitwy było jego zdjęcie – wspominał Jerzy Borowczak, jeden z przywódców strajku.

Prymas Wyszyński zdecydował, że to proboszcz parafii św. Brygidy będzie kapelanem „Solidarności”. Z czasem żadne ważne wydarzenie, posiedzenie Komisji Krajowej, spotkanie, rozmowa nie odbędzie się bez niego. W latach 80. ksiądz zostanie nieoficjalnym ministrem spraw zagranicznych „Solidarności”, opiekunem rodziny Wałęsów i dystrybutorem zagranicznej pomocy. Tiry z lekami, jedzeniem, ubraniami zajeżdżały na parafię św. Brygidy co kilka dni. Z Zachodu płynęły też pieniądze, Jankowski nikomu nie odmawiał pomocy – wystarczyło poprosić. Tylko w listopadzie 1982 roku z pomocy ośrodka przy plebanii stale korzystało 500 rodzin.

Mimo istnienia wielu instytucji pomocowych dominowała jednak instytucja księdza Henryka – przyznawał w rozmowach z dziennikarzami biskup Gocłowski, który w 1984 roku zastąpił Lecha Kaczmarka. Nie był entuzjastą Jankowskiego, który miał gdzieś kościelne procedury i robił, co chciał. Ale Jankowski Kaczmarka się bał, a Gocłowskiego lekceważył i nazywał go biskupkiem.

***

Dopóki trwał PRL, plebanię św. Barbary odwiedzały sławy z całego świata, gościli tu: premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher, prezydent Niemiec Richard von Weizsäcker, sekretarz generalny NATO Manfred Wörner, Jane Fonda, Joan Baez, Edward Kennedy. Tutaj Wałęsa przyjmował zagranicznych dziennikarzy. Przyjeżdżali też Frasyniuk, Kuroń, Michnik, Mazowiecki.

W III RP Lech Wałęsa odsunął się od swojego brata bliźniaka, jak nazywał proboszcza św. Brygidy. Prałat Jankowski (honorowy tytuł otrzymał w 1990 roku) nie został jego spowiednikiem, nie został też biskupem polowym, o czym marzył (miał już uszyty odpowiedni mundur). Odesłano go z powrotem do kościoła.

***

Prywatne mieszkanie proboszcza nie było banalne. Sypialnia z olbrzymim łożem, różowe zasłony, jasne tapety, telefony, puzderka, w olbrzymiej łazience dwumetrowa wanna, sztuczne kwiaty, specjalne łóżko do masażu. Ksiądz lubił złoto. Często zmieniał pierścienie, a te, które mu się znudziły, oddawał na Jasną Górę. I lubił luksusowe, niemieckie samochody.

Po plebanii kręciła się gromadka nastolatków.

Nie krępowali się gości. Podczas wizyty dziennikarzy na początku lat 90. jeden, ubrany w szorty i białą podkoszulkę z napisem „Jestem dziewicą”, wprowadzał rower.

Dziesięć lat później kawę i biszkopty podał chłopiec w bawełnianych spodenkach i białym T-shircie. Jak nie było nic do zrobienia, chłopcy oglądali telewizję i wideo. Gdy prałat przyjmował gości, do obiadów i kolacji wkładali identyczne garnitury – księdzu zależało, by wyglądali schludnie.

W 2004 roku ksiądz Krzysztof Czaja (w latach 1994-2004 wikary u św. Brygidy) zezna w prokuraturze: „Dużo osób zwracało mu na to uwagę, duchownych i świeckich. Ja także delikatnie poruszałem ten temat podczas luźnych rozmów przy obiedzie. Sygnalizowałem negatywne zachowanie Sławka i innych chłopców. Prałat bardzo się obruszał na te uwagi. Wiem, że chłopcy nocowali u prałata, on tłumaczył to tym, że źle się czuje w nocy. Przed Sławkiem było jeszcze kilku chłopców pozyskanych przez prałata spośród ministrantów, którzy także przychodzili na plebanię. Z wielkim niesmakiem odbierałem to, jak prałat witał się z nimi. Całował ich w usta”.

***

– Dlaczego nikt nie reagował? – pytam księdza, który pracował w kurii.

– Ludzie byli zniesmaczeni, ale traktowali to z uśmiechem: „Ma słabość do blondynów” albo „Prałat nie lubi być sam”.

– Arcybiskup Gocłowski także uczestniczył w przyjęciach, podczas których polewali 14-latkowie. Nie wiedział, że bez skrępowania całuje chłopców w usta?

– Biskup powiedział mi kiedyś, że Jankowski jest homoseksualistą. Pedofilia była wtedy poza zasięgiem wzroku. A najważniejsze było „dobro Kościoła”. Obowiązywała instrukcja „Crimen sollicitationis” z 1962 roku: „W sprawach dotyczących przestępstw seksualnych osób duchownych należy bardziej niż zazwyczaj dbać o to, by postępowano w nich z zachowaniem najściślejszej tajemnicy, kiedy zostaną już rozstrzygnięte, pozostaną pod zobowiązaniem wiecznego milczenia. Wszyscy, którzy uczestniczyli w jakikolwiek sposób w ich osądzaniu lub dowiedzieli się o tych sprawach z racji swojego urzędu, są zobowiązani do zachowania nienaruszalnego i najściślejszego sekretu, nazywanego sekretem Świętego Oficjum, pod karą automatycznej ekskomuniki”.

– W latach 80. i na początku 90. Jankowski był za silny, by Gocłowski mógł mu coś zrobić – usłyszę od byłego księdza, który odszedł z Kościoła kilka lat po święceniach. – Jankowskiego uwielbiała przełożona brygidek matka Tekla Famiglietti, która miała bezpośredni dostęp do Jana Pawła II. Biskup liczył, że zostanie kardynałem, nie chciał ryzykować.

***

Odstawiony na boczny tor przez dawnych znajomych Henryk Jankowski wiąże się z Andrzejem Lepperem, Samoobronę nazywa nową „Solidarnością”. Jerzy Borowczak wspomina, że rozżalony powtarzał: „Luje, tu żarły, tu zrobiły karierę i tak się odwdzięczają”. W 1997 roku Jankowski mówi podczas mszy: „Nie można tolerować mniejszości żydowskiej w polskim rządzie, bo naród tego się boi” (za tę wypowiedź biskup Gocłowski na rok zabrania mu głoszenia kazań), co Wielkanoc gdańszczanie biegną do św. Brygidy oglądać dekorację grobu. W 1995 roku proboszcz umieścił obok siebie symbole Unii Wolności, PSL, SLD, SS, NKWD i KGB. „Gwiazdy Dawida nie włączyłem tylko dlatego, że jest ona wpisana w symbole swastyki oraz sierpa i młota” – zanotowali jego wypowiedź dziennikarze.

W 2001 roku Grób Pański przedstawiał nadpaloną stodołę, z której wystawał szkielet. Obok figura Chrystusa w otoczeniu czaszek i napis: „Żydzi zabili Pana Jezusa i proroków, i nas także prześladowali”.

Trzy lata później ksiądz ozdabia grób kościotrupem trzymającym flagę Unii i odbiera od Leppera nagrodę Człowiek Roku 2004.

***

Wszystko przestało być ważne, gdy 28 lipca 2004 roku prokuratura rozpoczęła śledztwo w sprawie „doprowadzenia do obcowania płciowego i poddania innej czynności seksualnej wobec małoletniego”. Henryk Jankowski miał 68 lat, coraz mniej pieniędzy i zamożnych przyjaciół, cukrzycę, kłopoty z prostatą i chore serce.

Siedem miesięcy wcześniej, 15 grudnia 2003 roku, rodzice nastoletniego przyjaciela księdza Jankowskiego zgłosili się do Sądu Rejonowego w Gdańsku. Chcieli, by ich syna skierowano na przymusowe leczenie, podejrzewali, że Sławek jest uzależniony od narkotyków. Adwokatka, która z urzędu reprezentowała chłopca, uznała, że rodzina jest „wydolna”, tyle że biedna. Ojciec był kolejarzem, matka zarabiała sprzątaniem. Gdy opowiedzieli jej o znajomości syna z księdzem Jankowskim (całowanie w usta, przytulanie, spanie w jednym łóżku, obdarowywanie prezentami i dużymi sumami pieniędzy), nakłoniła sędzię, by skierować sprawę do prokuratury. Za zaangażowanie nieznani sprawcy podpalili jej samochód i słali listy z groźbami. Nie dała się zastraszyć i w maju 2004 roku doprowadziła do spotkania rodziców z biskupem Gocłowskim.

Matka zeznała potem prokuratorowi, że po tym, gdy biskup wezwał prałata na „rozmowę dyscyplinującą”, zaczepił ją dyrektor gimnazjum Sławka:

„Jak pani mogła poskarżyć się na księdza do biskupa?”.

Ksiądz Jankowski namówił też Sławka, by napisał list do biskupa, w którym przepraszał za rodziców: „Matka mówi bzdury i kłamstwa”, i bronił prałata: „Jest dla mnie autorytetem”. Oszustwo się wydało, bo w śledztwie chłopiec przyznał się do wszystkiego. „Ksiądz dzwonił i mówił, że mam namówić mamę, aby odwołała wszystko u biskupa – zeznał. – Powiem prawdę, jak było z tym listem. Dostałem kartkę i przepisałem to, co ksiądz wcześniej napisał”.

***

Siedmiu policjantów podjechało po godzinie 16 pod plebanię i osłupiałej sekretarce pokazało nakaz rewizji. Gdy proboszcz otworzył sejf, na wierzchu leżała kopia listu Sławka do biskupa Gocłowskiego. „Dostałem go od Sławka – tłumaczył się policjantkom. – Ta jego matka to złodziejka, jest chora psychicznie”.

W mieszkaniu księdza znaleziono kilkanaście kaset wideo. Na jednej odkryto film pornograficzny. Podczas przeglądania zawartości twardych dysków na komputerach informatyk dotarł do śladów plików, które dzień przed rewizją skasowano. Wyczyszczono zdjęcia młodych mężczyzn i witryny o charakterze pornograficznym. Na płycie CD-R śledczy znaleźli zeskanowane podpisy konserwatora zabytków, biskupa Gocłowskiego i wielu innych osób. Z plebanii zabrano notesy prałata, pistolet gazowy, amunicję.

***

Sławka wezwano trzy dni później. 16-letni, ładny blondyn był zdenerwowany. „Nie straszcie mnie – hardo odzywał się do śledczych. – Wiem, że jest jakaś sprawa o homoseksualistwo księdza Jankowskiego. Powiem krótko: nigdy nic takiego nie było. Pomagałem przy stole, nalewałem alkohol. Jak nocowaliśmy na plebanii, to słuchaliśmy radia i piliśmy piwo z innymi chłopakami”.

Gdy prokurator spytał o całowanie w usta, Sławek odpowiedział:

„Wiedziałem, że jak nie będę nic mówił, to coś dostanę. Zresztą innych też obejmował i całował. Gdybym nic nie dostawał od księdza, tobym nie pozwolił, aby mnie dotykał i całował. Mówił do mnie »Mycuś«.

Kiedyś wkurzyłem się, bo ksiądz za bardzo mnie przytulał. Miałem wtedy 14 lat. Mnie to krępowało, ale nie rozmawiałem o tym z innymi chłopakami. Ksiądz mówił, że dziewczyny brzydko pachną, że śmierdzą. Sugerował, że mężczyźni są fajniejsi. Z początku było to dla mnie trudne, to przytulanie i całowanie, potem zobaczyłem, że mogę coś z tego mieć. Ksiądz był zazdrosny o mój czas, miałem swoje zainteresowania, piłka nożna, rower, ryby, a on ograniczał mnie czasowo. Jak byliśmy gdzieś na przyjęciu, to nie chciał, bym gdzieś szedł, miałem być tylko z nim”.

***

Biskup Tadeusz Gocłowski zareagował dopiero 17 sierpnia. Dwa dni po tym, gdy podczas kazania prałat nazywał polityków „geszefciarzami”, którzy przedstawiają Polaków jako pijaków, degeneratów, zboczeńców i oskarżają o różne „molestowania”, biskup zajechał na plebanię i zażądał, aby Jankowski dobrowolnie zrezygnował z probostwa. Zarzucał mu nieobyczajne zachowania i uprawianie polityki.

20 sierpnia Tadeusz Gocłowski pisze do Jankowskiego: „Poważny problem, który od kilku lat budzi mój niepokój, to twój stosunek do młodych mężczyzn, do chłopców, którzy stale kręcą się po plebanii, chodzili po twoich pokojach, nalewali wino w czasie obiadu czy kolacji. Zwracałem ci na to uwagę. Kapłani i inni pracujący w św. Brygidzie sygnalizowali i tobie, i mnie niebezpieczeństwo złośliwych komentarzy. Twoje wyjazdy z chłopcami do Rzymu czy Niemiec ten niepokój pogłębiały”. Biskup grozi, że jeśli prałat nie złoży rezygnacji dobrowolnie, dostanie dekret zwalniający go z funkcji, co pociągnie za sobą powiadomienie Watykanu.

***

20 grudnia 2004 roku prokurator Barbara Kamińska z Prokuratury Okręgowej w Elblągu umarza śledztwo w sprawie „doprowadzenia małoletniego do obcowania płciowego i poddania innej czynności seksualnej”.

Ta sama prokurator zamyka 20 grudnia jeszcze jedno śledztwo, o którym mało kto wie. Piotr, były ministrant z wioski w Borach Tucholskich, napisał do Prokuratury Rejonowej w Poznaniu, Prokuratury Okręgowej w Gdańsku i w Elblągu. Gdy nikt nie zareagował, wysłał list do Prokuratury Generalnej. Chciał, by przesłuchano go jako świadka w sprawie księdza Henryka Jankowskiego. Zeznania złożył 13 października 2004 roku w Warszawie.

– 8 grudnia 1997 roku po raz pierwszy uciekłem z domu. Byłem uczniem siódmej klasy, bałem się, że będę miał jedynkę z fizyki. Pojechałem do Gdańska. Wieczorem głodny i zmęczony drzemałem na dworcu PKP. Ktoś mi powiedział, żebym poszedł do parku przy Żaku, który leży blisko dworca. Kręciło się tam sporo chłopców i mężczyzn. Starszy, elegancki pan w okularach zaoferował, że mi pomoże. Zgodziłem się, bo rozpoznałem w nim Henryka Jankowskiego. Pojechaliśmy zagranicznym samochodem na plebanię. Chciałem się wykąpać, ksiądz otworzył drzwi łazienki i przyglądał się, kazał mi odwrócić się przodem. Potem zrobił mi herbatę, podał kanapki, podczas kolacji opowiadałem księdzu, dlaczego uciekłem z domu. Po pół godzinie Jankowski powiedział, że mogę zostać na plebanii, jeśli będę z nim spał w jednym łóżku. Było mi wszystko jedno, ledwo stałem na nogach.

Gdy oglądałem jeden z obrazów, ksiądz podszedł do mnie i zaczął głaskać po głowie, po chwili muskał ustami policzki.

Kiedy pocałował mnie w usta, odruchowo odepchnąłem go. Jankowski skarcił mnie i kazał się rozebrać. Gdy stałem nagi, proboszcz spytał się, czy napiję się drinka. Szybko wychyliłem szklankę i zaszumiało mi w głowie.

Ksiądz jedną ręką rozpiął rozporek, drugą trzymał mnie mocno za plecy. Klęknąłem, wtedy zbliżył się i włożył mi członka do ust. Powiedział, że nie będę tego żałował. Po wszystkim zrobiło mi się niedobrze i pobiegłem do toalety zwymiotować. Rano Jankowski dał mi 1000 złotych i wypchnął za drzwi.

„Należy ci się, bo byłeś dobry” – usłyszałem na pożegnanie. To zdarzenie z grudnia 1997 roku wpłynęło na moje dalsze życie prywatne i seksualne, spowodowało, że zostałem homoseksualistą i utrzymywałem się z prostytucji – zakończył zeznanie.

W 2001 roku Piotr usiłował popełnić samobójstwo, skacząc z komina kotłowni. Z domu uciekał 50 razy, prostytuował się, kradł pieniądze z automatów, a gdy zamknięto go w poprawczaku, miał kolejną próbę samobójczą. Od 16. do 18. roku życia przebywał w Młodzieżowym Ośrodku Adopcji Społecznej w Studzieńcu. Biegły psycholog ocenił, że „relacja Piotra dotycząca jego kontaktów seksualnych z księdzem Jankowskim jest wiarygodna zarówno z punktu widzenia oceny psychologicznej, jak i seksuologicznej”.

Ale prokuratorzy przesłuchują babcię chłopca, nie wierzy, że jej wnuk jest homoseksualistą. Podobnie matka nigdy nie podejrzewała syna o skłonności homoseksualne. „Zawsze wolał się bawić z dziewczynkami niż z chłopcami” – zeznaje. Prokurator umarza śledztwo, w uzasadnieniu pisze, że „nie zebrano danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia przez Henryka Jankowskiego przestępstwa”.

***

O arcybiskupie Sławoju Leszku Głódziu Henryk Jankowski powie, że „zwrócił mu honor”. W 2008 roku Głódź zajął miejsce Tadeusza Gocłowskiego, który odszedł na emeryturę. Parafią odtąd miało kierować dwóch kapłanów, jednym z nich był Jankowski. Na skandale nie trzeba było długo czekać, podczas kazań prałat nazwał pisarza Pawła Huellego „Żydziskiem wstrętnym”, szefa SLD Grzegorza Napieralskiego „polityczną kreaturą”. Nowemu biskupowi to nie przeszkadzało".

;
Na zdjęciu Piotr Pacewicz
Piotr Pacewicz

Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze