Minister Morawiecki przechwalał się na kongresie PiS, że jego rząd zmniejsza nierówności w kraju na niespotykaną dotąd na świecie skalę. Tymczasem nie wiadomo, skąd wziął dane, które przedstawił. Nie wiedzą tego też eksperci. Z dostępnych danych wynika, że spadek nierówności był zdecydowanie mniejszy i dalej są one w Polsce ogromnym problemem
Na konwencji Prawa i Sprawiedliwości w Przysusze, minister Morawiecki przemawiał bardzo pewnie. Mówił o licznych sukcesach rządu PiS, między innymi o niespotykanym dotąd postępie społeczno-gospodarczym. W pewnym momencie oznajmił swój sukces, za który, gdyby był prawdziwy, zasługiwałby na Nobla z ekonomii. Pochwalił się nie tylko niemal całkowitą redukcją ubóstwa, ale także zmniejszeniem nierówności dochodowych w skali nigdzie wcześniej niespotykanej.
Dwa lat temu różnica między górnymi a dolnymi 25 proc. zarabiających w Polsce była sześciokrotna, to dziś jest ona czterokrotna.
Problem w tym, że wicepremier nieco się pospieszył w chwaleniu własnych osiągnięć.
Morawiecki zakomunikował, że ledwo w półtora roku jego partii udało mu się zredukować stosunek dochodów ćwiartki najlepiej zarabiających Polaków do najgorzej zarabiających z sześciu do czterech. Innymi słowy, w 2014 r. najlepiej zarabiają 25 proc. społeczeństwa zarabiało 6 razy więcej niż najmniej zarabiające 25 proc., a już w 2016 r. tylko 4 razy więcej.
Tylko nie wiadomo, skąd wziął te dane. W przemówieniu tego nie zdradził. W tego typu statystykach raczej nie używa się grup kwartylowych (czyli ćwiartek). Jeśli już to kwintylowych (czyli grup dzielonych pod względem dochodu co 20 proc.) albo decylowych (dzielonych co dziesięć procent).
Z wydanego niedawno przez Instytut Badań Strukturalnych raportu wynika, że w 2014 r. stosunek dochodów górnych 10 proc. do dolnych wynosił ok. 4,3 brutto lub 3,7 netto (po odliczeniu podatków, składek itp.). W żadnym razie nie była to sześciokrotność. Jeśli chodzi więc o punkt wyjścia, minister Morawiecki nie mówił prawdy, bo w takim razie stosunek 25 proc. z góry i z dołu skali musi być niższy. W rozmowie z OKO.press autor raportu, dr hab. Michał Brzeziński z Wydziału Nauk Ekonomicznych UW, szacuje, że taki stosunek będzie znajdował się gdzieś między dwu i pół- a czterokrotnością. Swoje wyliczenia oparł na danych Eurostatu. Dane za 2016 r. jeszcze nie są dostępne.
Dane GUS również nie potwierdzają słów ministra. Według rządowej instytucji w 2014 r. stosunek dochodu rozporządzalnego górnych 20 proc. do dolnych wynosił 6,5. Do 2016 r. stosunek zmalał do 5,2. Morawiecki mówił o 25 proc., a nie 20 proc. więc obie wartości będą nieco niższe, ale w żaden sposób nie potwierdzają słów wicepremiera. Co najmniej podwoił on faktyczną zmianę.
Zmiana ta zresztą, nie jest w pełni zasługą Prawa i Sprawiedliwości. Owszem, wygląda na to, że program Rodzina 500+ zadziałał pozytywnie na redukcję nierówności, na ale nie aż tak, jak zapowiadano. Wpływ miały też wprowadzone przez poprzedni rząd zmiany w zasadach przyznawania ulg podatkowych dla rodzin wielodzietnych (podwyżka o 20 proc. i wprowadzenie zasady, że jeśli ulga wynosi więcej niż zapłacony podatek, różnica wypłacana jest w gotówce).
Dziwne wydaje się, że minister tak skomplikowaną sprawę przedstawił, jakby była banalnie prosta. Z badaniem nierówności jest w Polsce problem (dlatego różnice w wynikach badań są tak znaczne. ). GUS zdobywa dane za pomocą ankiet, czyli wszystkie oparte są o dobrowolne deklaracje. Wyniki wcale nie muszą więc być bardzo dokładne i trudno nawet stwierdzić, czy są zawyżone czy zaniżone.
Łatwiej badać jest różnice płacowe, bo w płace można uzyskać wgląd. Ale GUS bada je tylko w przedsiębiorstwach zatrudniających powyżej dziewięciu osób. A najlepiej zarabiający ludzie w kraju często nie pracują na zwykłej umowie, tylko np. jednoosobowej działalności gospodarczej, co eliminuje ich z obliczeń i zaniża obraz faktycznych nierówności.
Najlepsza byłaby więc kompilacja danych podatkowych, ale takich wyliczeń na skalę kraju nikt jeszcze w Polsce nie przeprowadził.
Nierówności dochodowe to zresztą tylko połowa obrazka. Liczone wskaźnikiem Giniego w Polsce są na średnim poziomie – 30,6 przy średniej UE na poziomie 31 (wskaźnik określa dystrybucję dochodów w całej populacji, a nie stosunek najlepiej do najgorzej zarabiających – oznacza idealnie równą dystrybucję dochodów, 100 oznacza koncentrację wszystkich dochodów w rękach jednej osoby).
Według GUS kształtowały się tak:
Problemem pozostają jednak rozpiętości majątkowe, które w Polsce niemal nie były mierzone. Pierwszy raz oszacował je Narodowy Bank Polski w 2015 r. Wyrażone wskaźnikiem Giniego osiągnęły olbrzymi wręcz poziom 57,9. To nadal mniej niż np. w strefie Euro (68). Wskazuje to jednak, że w całej Europie ekonomiczne dysproporcje mają horrendalny wręcz wymiar.
Przykład, by uzmysłowić sobie, jak to wygląda w Polsce: w 2016 r. dziesięcioro najbogatszych Polek i Polaków posiadało tyle samo majątku, ile niemal siedem milionów najbiedniejszych.
Socjolog, absolwent Uniwersytetu Cambridge, analityk Fundacji Kaleckiego. Publikował m.in. w „Res Publice Nowej”, „Polska The Times”, „Dzienniku Gazecie Prawnej” i „Dzienniku Opinii”.
Socjolog, absolwent Uniwersytetu Cambridge, analityk Fundacji Kaleckiego. Publikował m.in. w „Res Publice Nowej”, „Polska The Times”, „Dzienniku Gazecie Prawnej” i „Dzienniku Opinii”.
Komentarze