0:000:00

0:00

„Wyjątkowa” wystawa, zawisła 28 lipca na ogrodzeniu siedziby PWPW przy Starym Mieście. Składa się z olbrzymich (dwa na trzy metry) tablic „informacyjnych”. Na każdej z nich wielkie zdjęcie, najczęściej ciał ofiar powstania, zniszczonych warszawskich budynków Warszawy lub niemieckich żołnierzy.

Nad każdym widnieje tytuł: „Niemieccy kaci, polskie ofiary”. Już on sam wyraźnie zdradza przesłanie wystawy.

„Niemieccy kaci” napisano gotycką czcionką – powszechnie kojarzoną z nazizmem. Co prawda niesłusznie, bo niemieckie władze zaprzestały używania tej czcionki w 1941 roku, jako "wynalazku Żydów". Ale w powszechnej świadomości skojarzenie jest mocno zakorzenione – do tego, stopnia, że gotykiem posługują się neonazistowskie organizacje – chociażby międzynarodowa, działająca także w Polsce, prawicowa bojówka Krew i Honor.

„Polskie ofiary” są za to napisane tzw. „solidarycą”, czyli czcionką znaną ze znaku pierwszej "Solidarności", autorstwa Jana Janiszewskiego. Autorzy wystawy mieszają tu dwa okresy w historii, by wygenerować proste przesłanie. Niemcy to (nadal) nazistowscy oprawcy, a Polacy to (nadal) bojownicy o wolność i demokrację.

Ekspozycja ta odbiega od kanonu polskich wystaw o Powstaniu. Mało podkreśla bohaterstwo uczestników, czy ofiarę, jaką poniosło całe pokolenie Warszawiaków. Przede wszystkim krzyczy o tym, jak bestialskim narodem są Niemcy.

Ale tak, jak gdyby okrucieństwo nazistów było do tej pory ukrywane. Jakby świat i naród polski miał dopiero teraz dowiedzieć się, jak było naprawdę.

Taką interpretację potwierdzają wypowiedzi prezesa PWPW Piotra Woyciechowskiego z konferencji prasowej towarzyszącej otwarciu wystawy. Sporo mówił wówczas o „prostowaniu polskiej historii”:

"To, co państwo wiecie i co dostrzegacie jako świadkowie to nieprawdopodobne zakłamanie dotyczące historii Polaków w II wojnie światowej na Zachodzie".

"Jest to jeden ze skromnych elementów próby prostowania naszej historii i dedykowania jej także turystom, którzy w znacznej liczbie odwiedzają Warszawę podczas wakacji" – tłumaczył.

„Pamiętajmy, że państwo polskie i naród polski posiada zasoby, unikalne doświadczenie historyczne, jak i moralny tytuł do tego, a to zjawisko (używania sformułowania "polskie obozy zagłady" - red.) nie byłoby możliwe bez bierności władz państwa polskiego, a także bez przyzwolenia władz komunistycznych – dodał po konferencji w rozmowie z "Do Rzeczy".

Trudno więc nie odnieść wrażenia, że cała ta narracja ma bardzo współczesne odniesienie. Koresponduje ze strategią obecnej władzy. Obóz Prawa i Sprawiedliwości bardzo lubi wypominać Niemcom ich winy z II wojny światowej, albo oskarżać, że próbują je tuszować. Argument pada najczęściej wtedy, gdy Niemcy zarzucają nam niedopełnienie obowiązków członkowskich w Unii Europejskiej, lub gdy krytykują Polskę za łamanie reguł państwa prawa. Czyli zawsze gdy nie ma to nic do rzeczy. Z takich wypowiedzi znani są np. Jarosław Kaczyński, Mariusz Błaszczak czy Patryk Jaki.

Kaczyński zasugerował ostatnio, że Polska będzie ponownie domagać się odszkodowań za zniszczenia w czasie wojny.

„Kolejny przykład niemieckiej buty. Tak to trzeba nazwać. Rozmawiamy w Warszawie. Warszawa została zniszczona przez Niemców. Na Woli 50 tys. ludzi - kobiet, dzieci – wymordowali funkcjonariusze państwa niemieckiego” – tak Błaszczak odpowiedział na zarzuty Martina Schultza, wówczas jeszcze przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, że Polska nie wykazuje się solidarnością wobec innych członków UE w rozwiązywaniu kryzysu uchodźczego.

„Trwa w tej chwili taka wojna informacyjna, zorganizowana wojna informacyjna o umysły młodych ludzi, nowych pokoleń na całym świecie, które nie będą już miały takich osobistych doświadczeń poprzez swoje rodziny na temat II wojny światowej, i to jest wojna informacyjna o to, kto będzie współodpowiedzialny za to co wydarzyło się podczas II wojny światowej, między innymi za holokaust. I państwo niemieckie, instytucje państwa niemieckiego od dawna próbują relatywizować swoją winę. Między innymi poprzez używanie takiego określenia, że za Holokaust odpowiadają nie Niemcy, tylko naziści” – przekonywał Jaki w programie Jana Pospieszalskiego.

Tym samym tropem, ale w obrzydliwym stylu, poszedł dziś w swoim wystąpieniu w rocznicę Powstania wiceminister obrony Bartosz Kownacki.

"Dziś dzieci i wnuki tych zwyrodnialców pouczają nas, co to jest demokracja. A powinni zamilknąć!" – powiedział w Bydgoszczy.

Trudno wytłumaczyć, dlaczego spółka skarbu państwa włącza się w tę tanią grę polityczną i używa do tego rocznicy najtragiczniejszego wydarzenia w historii Warszawy.

Przeczytaj także:

„To często spotykana w tym kontekście manipulacja polskiej prawicy. Według wielu - Niemcy mówią o nazistach tylko po to, żeby się wybielać. Tymczasem nawet jeśli pada rozróżnienie na nazistów i Niemców z okresu II wojny światowej to raczej jedynie po to, żeby wskazać, że nie wszyscy Niemcy byli wówczas nazistami” – tak sprawę skomentował dla OKO.press Klaus Bachmann, dziennikarz i wykładowca SWPS zajmujący się stosunkami polsko-niemieckimi.

„Podobnie jest w kwestii Powstania Warszawskiego. Nie ma żadnej rozbieżności w interpretacji tamtych wydarzeń między polskimi i niemieckimi historykami” – dodaje.

Prezes z misją

Woyciechowski od początku urzędowania (został powołany przez PiS w styczniu 2016) nie kryje się ze swoimi poglądami. Jedną z pierwszych decyzji po objęciu funkcji prezesa było zawierzenie PWPW "Bogu za pośrednictwem niepokalanego serca Maryi". W lipcu 2016 roku Newsweek pisał, że prezes wywiera presję, by pracownicy przychodzili na organizowane specjalnie dla PWPW msze. Woyciechowski jest byłym publicystą „Wprost”, „Gazety Polskiej Codziennie” i „DoRzeczy”. Pisywał teksty m.in. ze Sławomirem Cenckiewiczem.

;

Udostępnij:

Szymon Grela

Socjolog, absolwent Uniwersytetu Cambridge, analityk Fundacji Kaleckiego. Publikował m.in. w „Res Publice Nowej”, „Polska The Times”, „Dzienniku Gazecie Prawnej” i „Dzienniku Opinii”.

Komentarze