Nikita słyszał wiele eksplozji. Opowiada: “Gdyby wybuchy były odrobinę bliżej, umarłbym i moja rodzina też”. Chyba bardziej bał się o śmierć bliskich niż o własną - mówi OKO.press Roman Lebed, ukraiński korespondent BBC
Roman Lebed jest ukraińskim korespondentem BBC, pochodzi z Równego w zachodniej Ukrainie. Pierwszy raz rozmawialiśmy jeszcze przed 24 lutego, pytałam go, czy rosyjska agresja w ogóle jest możliwa. Jak niemal każdy w tamtym czasie, stwierdził, że niczego nie można być pewnym. Napisałam do niego w pierwszych dniach wojny. Odpowiedział mi wtedy ze schronu w Kijowie. 5 kwietnia wysłał mi nagranie wideo z Buczy. Widać na nim błotnistą drogę, przykrytą gruzami i wrakami czołgów. Dookoła kilka niskich domów, szare drzewa, szare niebo. “To Bucza” - napisał Roman.
Rozmawiamy ponownie kilka dni później, około pierwszej w nocy.
Przepraszam, że odzywam się tak późno, ale przygotowuję się do drugiego wyjazdu do Buczy. Musimy wyjechać o 07:00 rano, bo w tamtym kierunku prowadzi z Kijowa tylko jeden most, a korki są z każdym dniem coraz większe. To tłumy ludzi, którzy chcą pomóc ocaleńcom. Przywożą jedzenie, wodę, ubrania i inne rzeczy, bo życie w Buczy dalej nie jest łatwe - mieszkańcy nie mają dostępu do wody, elektryczności, gazu.
[video width="320" height="576" mp4="https://oko.press/images/2022/04/video-1649194555.mp4"][/video]
Bucza, wideo: Roman Lebed
Pierwszy raz byłem tam ponad tydzień temu, prywatnie. To wszystko było - powiedzmy - jeszcze bardzo świeże, ale większość ciał została już zabrana. Nadal jednak mijaliśmy ludzi ciągnących duże, czarne worki. Widzieliśmy też wykopane naprędce groby w przydomowych ogródkach. Nad kopcami stały złożone z gałęzi krzyże.
W jednym z grobów w ogrodzie żona pochowała swojego męża. Sąsiedzi tej kobiety powiedzieli nam, że ciało zabrano i że zostanie pochowane w odpowiedni sposób.
Z Buczy najlepiej pamiętam rozmowę z siedmioletnim chłopcem, nazywał się Nikita. Osiem lat skończy 25 kwietnia. Poznaliśmy się, gdy szedł ze swoją mamą, tuż obok tej ulicy ze spalonymi rosyjskimi czołgami, którą widziałaś na nagraniu. Zapytaliśmy, czy możemy porozmawiać. Rozmowa przeciągnęła się na kilka godzin.
Zaprosili nas do domu. Chłopiec pokazał nam swoją papugę, zabawki, książki. Powiedział: “Wiem, że Putin chciał mnie zabić, bo myślał, że jestem faszystą”.
Nikita widział rosyjskich żołnierzy przez okno, stacjonowali w jego przedszkolu. Słyszał wiele eksplozji. Opowiadał nam: “Niektóre wybuchy były bardzo blisko. Gdyby były odrobinę bliżej, umarłbym i moja rodzina też”. Chyba bardziej bał się o śmierć bliskich niż o własną.
Gdy mieliśmy już wychodzić, przyniósł nam pudełko słodyczy, które dostał od wolontariuszy. Nalegał, by każdy z nas wziął chociaż jeden. “Jeśli chcecie, możecie wziąć wszystkie” - mówił. I powiem ci coś - to był naprawdę najpyszniejszy cukierek w moim życiu.
Pytasz mnie o wrażenia, a ja ci powiem, że nadal nie wiem, czy jestem w stanie je opisać. To coś, co zostawia człowieka całkowicie oniemiałym. Pamiętam te wszystkie małe, przytulne, podmiejskie miasteczka, widziałem jak się rozwijały, jak rosły. A teraz widzę tylko zniszczenie.
Ciężko tu znaleźć chociaż jeden dom, który nie miałby na sobie śladów wojny. Ale najtrudniej jest, gdy zaczynasz rozmawiać z ludźmi. W końcu budynki nie mówią, a ludzie tak.
Gdy patrzyłem na mieszkańców chodzących po ulicach - dotarło do mnie, że nie mogli tego robić przez dłuższy czas. Teraz, gdy rosyjskich żołnierzy już nie ma, wreszcie mogą wyjść z domu.
Ludzie, których spotykałem, mieli czarne, brudne ubrania - musieli gotować na ogniu przed domem. Łatwo poznać, kto jest mieszkańcem Buczy, Borodzianki czy Irpienia, a kto przyjechał im pomóc albo opisać ich historie.
Zauważyłem jednak, że ci ludzie naprawdę chcą rozmawiać. Gdy ich zatrzymuję, wylewają z siebie potoki słów. Chcą być słyszani, chcą się dzielić tym, co przeżyli. Wielu mnie przytulało. Cieszą się - tak sobie to tłumaczę - że nie jestem rosyjskim żołnierzem, tylko przyjacielem.
Więc jeśli pytasz mnie o wrażenia, to chyba mogę powiedzieć tylko tyle i aż tyle - ci wszyscy ludzie przeżyli coś niewyobrażalnego, ale przecież nadal są ludźmi, chcą rozmawiać i nadal mają nadzieję. Że to się skończyło i już nigdy nie wróci. I wydają się po prostu szczęśliwi, że przeżyli.
Z Buczy pojechałem do Borodzianki. Jedna mieszkanka opowiedziała mi, jak rosyjski żołnierz ukradł jej kury.
“Przyszedł do domu i złapał trzy kurczaki, ukręcił im głowy, po czym zapytał, czy mam wódkę. Wszyscy byli pijani cały czas, po wódce ścigali się czołgami na głównej ulicy miasta” - wspominała. Rzeczywiście, widzieliśmy wiele pustych butelek w miejscach, z których zrobili sobie bazy.
Kobieta mówiła też, że żołnierze rzucali hasło “czas na imprezę”, po czym strzelali we wszystko i wszystkich. Ot tak, dla zabawy. Sam tego nie rozumiem, sam muszę sobie tłumaczyć, z jakich powodów tak bardzo nas nienawidzą. A może po prostu nie uważają nas za ludzi?
Czasem płaczę, gdy wracam do domu późnym wieczorem. Gdy robię materiał, mam świadomość, że przede mną nie stoi kolejna gadająca głowa, która sprzeda mi ciekawe story. Tutaj mam inne zasady pracy.
Istnieje bardzo cienka granica pomiędzy zrobieniem świetnego materiału, a zrobieniem komuś krzywdy. Bardzo łatwo można sprawić, że ktoś przeżyje traumy i ból raz jeszcze. Dlatego zatrzymuję się w pół zdania, nie chcę pójść za daleko, wolę zapytać dwa razy, czy mogę o czymś opowiedzieć. Po prostu w taki sposób wykonuję w tych warunkach swoją pracę. Być może nie jestem wystarczająco profesjonalny. Ale niech inni to ocenią.
Jako Ukrainiec jestem w tym wszystkim cały czas, jestem częścią tych wydarzeń. Nie mogę stanąć z boku i spojrzeć na to wszystko z dystansem. Ale chyba nadal do wielu z nas nie dochodzi, co się dzieje. Nadal jestem w szoku i wiem, że ten ból, strach, to wszystko dopadnie mnie z czasem. Teraz jest jeszcze dużo adrenaliny i to pomaga mi dalej działać. Wiem, że jutro w Buczy znów zobaczę coś okropnego, ale chcę tego, chcę zobaczyć każdy szczegół tego, co się wydarzyło i zapamiętać.
To coś, o czym nie możemy zapomnieć i nie możemy dać zapomnieć o tym światu.
Ten wielki sowiecki blok z ogromną dziurą pośrodku - to zdjęcie z Borodzianki. Wygląda niemal identycznie, jak ten, w którym dorastałem w Równym. No ale nic dziwnego - wszędzie w ZSRR bloki były takie same.
W każdym razie to właśnie przed tym budynkiem poznaliśmy grupkę przyjaciół, byłych mieszkańców bloku. Siedzieli na ławce, przyglądając się, jak strażacy próbują uporządkować plac przed nimi i szukają ciał, które nadal mogą być pod gruzami.
Powiedzieli nam, że to wszystko wydarzyło się początkiem marca, o 07:00 rano. Samolot przyleciał i wystrzelił rakietę. “Tamci wiedzieli, że bombardują blok i domy pełne cywilów, zrobili to celowo” - opowiadali. Kilkanaście osób zginęło w tamtym ataku.
Mężczyźni mówili nam dalej: “Po ostrzale słyszeliśmy krzyki spod gruzów. Chcieliśmy pomóc, ale Rosjanie nam nie pozwalali, strzelali do nas”.
Naprzeciwko bloku znajdował się niewielki dom kultury. Przez wybite okno zobaczyłem dużo dziecięcych sukienek na występy taneczne. Były pełne kolorów i blasku. Część z nich pewnie nie ma już swoich właścicielek. Nigdy więcej nie będą założone.
W Borodziance i w Buczy nastrój wśród ocaleńców jest ogólnie ten sam - po pierwsze, ludzie nie rozumieją, dlaczego im się to przydarzyło. Po drugie, nienawidzą. Mówią, że zawsze będą nienawidzić tych, którzy im to zrobili.
Niedawno odwiedziłem też Irpień. Mieszkałem tam wiele lat temu. Jak mówiłem, wszystkie te podkijowskie miejscowości rozwijały się szybko. Ziemia tam była tańsza niż w stolicy, więc firmy otwierały tam kolejne biznesy. Były to też dobre miejsca do rodzinnego życia, otoczone zielenią, z czystym powietrzem. Tym bardziej trudno zrozumieć, skąd tak wiele ataków akurat na te tereny - nie ma tam baz wojskowych, żadnych wojskowych obiektów.
Oczywiście, że widziałem to zdjęcie - tłumy dziennikarzy na ulicy w Buczy i ten kot otoczony przez fotoreporterów. Śmialiśmy się, że to nasz ukraiński kot-celebryta. Nie, nie czuję, by zagranicznych dziennikarzy było tu zbyt wielu, by ktoś odbierał nam pracę. Przez lata Ukraina była poza uwagą światowych mediów. Cieszę się, że jest tu teraz tylu dziennikarzy. Jest wiele historii do napisania - wystarczy dla każdego. Rosyjska propaganda robi wszystko, by pokazać fałszywy obraz wydarzeń w Ukrainie. A jeśli zdjęcie tego kota pomoże komuś zrozumieć, co się tu dzieje - w porządku. Niektórym ten kot może pomóc dostrzec bardzo wiele.
Zgadza się, sam też uciekałem. Razem z moją dziewczyną Anną opuściliśmy Kijów późnym wieczorem 25 lutego. Kilkukrotnie próbowaliśmy dostać się do pociągu. Nie musieliśmy kupować żadnych biletów, wystarczyło znaleźć dla siebie miejsca siedzące. Zapytaliśmy ludzi, czy możemy usiąść koło nich - zgodzili się.
Normalnie takie miejsca są dla 4 osób, nas było ośmioro. A, no i był jeszcze pies. Wiele osób zabrało swoje zwierzęta ze sobą - i bardzo dobrze.
Jechaliśmy do Równego, mojego rodzinnego miasta. Zajęło nam to w sumie 15 godzin, zwykle ta droga to jakieś 3 godziny. Pociąg musiał zmienić trasę, tak, by ominąć Irpień i Buczę.
Wreszcie dojechaliśmy do moich rodziców i brata. Zaczęliśmy działać jako wolontariusze. Pracowałem wieczorami i nocą, gdy trwała godzina policyjna, a pomagałem w ciągu dnia. Z czasem ojciec Anny dołączył do ukraińskiego wojska, więc staraliśmy znaleźć dla niego wyposażenie.
Po trzech tygodniach pojechaliśmy do Lwowa, gdzie obecnie przebywa kilku moich znajomych z redakcji. W międzyczasie zrobiłem kilka historii z Równego i wsi przy granicy z Białorusią. Rozmawiałem z mieszkańcami, co myślą o groźbie ataku ze strony Białorusi. Nawet starsze kobiety mówiły mi: “Czekamy na nich! Za każdym drzewem jest siekiera, więc proszę, niech przyjeżdżają”.
We Lwowie dobrze pamiętam zwłaszcza jedno miejsce - miejskie centrum sztuki. Na początku gościło artystów i artystki uciekających z bombardowanych miast i dawało im schronienie. Później stało się przestrzenią wspólnej pracy, a na końcu powstały tam wystawy. Jeden z obrazów, które widziałem, przedstawiał nagą, związaną kobietę, siedzącą przed stojącymi nad nią żołnierzami. Zrobiłem o tym materiał i ktoś pod nim zostawił komentarz - jestem z Buczy i ten obraz opisuje wszystko, co teraz czuję.
Materiał Romana Lebeda dla BBC Ukraina
Po pewnym czasie wróciłem do Kijowa. Miałem pojechać na jeden dzień, zabrać kilka rzeczy. Gdy wszedłem do mojego domu, poczułem wielki spokój i w zasadzie - tak - byłem szczęśliwy. Zapukałem do drzwi mojej sąsiadki. Powiedziałem, że wróciłem i że jeśli czegokolwiek potrzebuje, to niech da mi znać. Gdy mnie zobaczyła, zaszkliły jej się oczy.
Wydaje mi się, że ludzie widząc, że ktoś wraca, mają poczucie, że teraz jest już bezpieczniej i że będzie tylko lepiej.
Odwiedziłem też znajomych, niektóre kawiarnie były już czynne. Odwiedziłem kilka z nich, potem ugotowałem obiad, wreszcie we własnym mieszkaniu. To przypomniało mi o normalnym życiu, jakie prowadziłem przed wojną.
Postanowiłem zostać na dłużej.
Dziennikarka i badaczka. Zajmuje się tematami wokół praw człowieka, głównie migracjami i uchodźstwem. Publikowała reportaże m.in. z Lampedusy, irackiego Kurdystanu czy Hiszpanii. Przez rok monitorowała sytuację uchodźców z Ukrainy w Polsce w ramach projektu badawczego w Amnesty International. Laureatka w konkursie Festiwalu Wrażliwego. Współtworzy projekt reporterski „Historie o Człowieku".
Dziennikarka i badaczka. Zajmuje się tematami wokół praw człowieka, głównie migracjami i uchodźstwem. Publikowała reportaże m.in. z Lampedusy, irackiego Kurdystanu czy Hiszpanii. Przez rok monitorowała sytuację uchodźców z Ukrainy w Polsce w ramach projektu badawczego w Amnesty International. Laureatka w konkursie Festiwalu Wrażliwego. Współtworzy projekt reporterski „Historie o Człowieku".
Komentarze