W sklepie Zara w warszawskiej Galerii Mokotów policja aresztowała dwóch Kongijczyków od dwóch lat mieszkających w Polsce i przetrzymywała w areszcie przez 14 godzin. Za to, że rzekomo ukradli kurtkę za 79 zł. Tymczasem oni wrócili się z nią do sklepu, bo obsługa zapomniała zdjąć chip zabezpieczający przed kradzieżą. Toczy się postępowanie karne
Jean i Pierre pochodzą z Demokratycznej Republiki Konga. Kilka miesięcy temu wspólnie cieszyliśmy się, że po ponad roku oczekiwania obaj dostali status uchodźcy i mogą spokojnie budować swoje życie w Polsce. Obaj pracują.
Kiedy dowiaduję się, że są oskarżeni o kradzież kurtki z Zary, nie mogę w to uwierzyć. Relacja Jeana nie pozostawia wątpliwości - doszło do niesprawiedliwości.
Ciężko nie dopatrzeć się złej woli: Jean i Pierre są oskarżeni o usiłowanie oszustwa (przestępstwo z art. 286 kpk). Kurtka kosztowała 79 zł. Gdyby zostali oskarżeni o kradzież, byłoby to tylko wykroczenie.
Od znajomych pracujących w branży odzieżowej dowiedziałam się, że Zara ma politykę wzywania policji dopiero gdy ktoś kradnie ubrania za więcej niż 300 zł. Czemu zrobiła wyjątek dla Kongijczyków? I czemu nie przyjęła oczywistych argumentów Jeana?
Zastanawia też fakt, że policja nie obejrzała na miejscu nagrań z monitoringu, które pokazałyby, jak Jean i Pierre zachowywali się w sklepie. Sylwia Kamińska, adwokatka: "Sprawa jest dla mnie ogromnie bulwersująca".
Ale po kolei.
W poniedziałek 23 lipca wieczorem dostaję wiadomość od znajomej, z którą razem działałyśmy w Fundacji Ocalenie, pomagającej uchodźcom:
"Pomocy. Jean i Pierre oskarżeni o kradzież kurtki w Zarze. To była zwykła pomyłka, kurtka, którą kupił Jean, miała rozmiar L, a na paragonie było napisane, że M. Obsługa wezwała policję, która aresztowała chłopaków i przetrzymywała ich przez 16 godzin. Nikt nie sprawdził kamer".
Nie mogę w to uwierzyć. Z Jeanem i Pierrem znamy się z programu Refugees Welcome, przy którym pracowałam. Obaj pochodzą z Demokratycznej Republiki Konga, w Polsce mieszkają od dwóch lat. Pierre ma 22 lata, pracuje w fabryce obróbki metalu. Jean mówi płynnie po francusku i rosyjsku, jest konsultantem w call center firmy handlującej sprzętem telekomunikacyjnym. Ma 29 lat.
Pół roku temu dostali status uchodźcy, cieszyliśmy się wtedy razem z tego, że nareszcie mogą spokojnie planować, budować życie w Polsce. Dzwonię do Jeana, umawiamy się na spotkanie w środę.
Wydzwaniam po znajomych prawnikach z prośbą o radę. Sylwia Kamińska z kancelarii Tributum wysłuchuje historii, po czym mówi: "Wiesz co? Sprawa jest tak oburzająca, że biorę ją pro bono. Musimy tylko szybko złożyć zażalenie, bo mija termin – 7 dni od zatrzymania".
Kiedy spotykam się z Jeanem, mam więc dla niego dobrą wiadomość. Oto jego relacja.
"W czwartek 19 lipca skończyłem pracę o 18, później niż zwykle" - opowiada mi Jean. Siedzimy na ławeczce obok fontanny w Galerii Mokotów. - "Niedawno wróciłem z Belgii, gdzie odwiedzałem rodzinę. W międzyczasie w Polsce zmieniła się pogoda, codziennie padał deszcz, a ja nie miałem odpowiedniej kurtki. Dlatego po pracy poszedłem do Zary w Galerii Mokotów – pracuję w jednym biurowców zaraz obok – żeby kupić coś od deszczu. Wybrałem białą kurtkę w rozmiarze L i spodnie, które też mi się spodobały. Przymierzyłem obie rzeczy – kurtka była trochę za duża, ale nie było mniejszego rozmiaru, więc zdecydowałem, że ją kupię. Spodnie kosztowały 200 złotych, ale dobrze leżały.
Wyszedłem z przymierzalni i spotkałem dalekiego znajomego z Gwinei, który pokazał mi podobną kurtkę, też w rozmiarze L, ale w innym kolorze. Ta nowa spodobała mi się bardziej, kolor był oryginalny. Odwiesiłem białą kurtkę na wieszak przy wyjściu z przymierzalni – tak, jak robiłem to wiele razy.
Często przychodzę do tej Zary, bo chodzę na siłownię w Galerii Mokotów. To jest jeden z moich ulubionych sklepów. Czy raczej - był.
Z kurtką nr 2 poszedłem do kasy, zapłaciłem kartą.
Po zakupach pojechałem do centrum spotkać się ze znajomym, żeby pożyczyć mu walizkę. Pierre następnego dnia leciał do Paryża, zobaczyć się z przyjaciółmi. Kiedy wyszedłem z metra Centrum, nagle zaczęło padać. Fajnie, że mam kurtkę - pomyślałem. Nałożyłem ją i włożyłem ręce do kieszeni. I wtedy zorientowałem się, że w kieszeni nadal przyczepiony jest szary, plastikowy klips, chroniący przed kradzieżą. Obsługa zapomniała go zdjąć.
Byliśmy tuż obok Zary w Domach Centrum, więc poszedłem tam i poprosiłem, żeby go zdjęli, ale obsługa odesłała mnie do Galerii Mokotów. Byliśmy trochę wkurzeni – Pierre mieszka pod Warszawą, spieszył się na pociąg, a następnego dnia rano miał samolot. Było już po 19, zamówiliśmy więc ubera, żeby szybko to załatwić".
"W Zarze w Galerii Mokotów skierowaliśmy się do kasy. Ekspedientka, ta sama, która sprzedała mi kurtkę, rozpoznała mnie. Wytłumaczyłem, o co chodzi, a ona zabrała kurtkę, żeby ściągnąć klips. Ale do rozmowy włączył się jej współpracownik. Powiedział, że tak się tego nie załatwia i kazał mi dać paragon. Dziwne, bo w kolejce przede mną stał biały Polak, który poprosił o to samo, i jego klips obsługa usunęła od ręki.
Ekspedientka wzięła ode mnie kurtkę i paragon i zniknęła na zapleczu. Czekaliśmy ponad pół godziny, coraz bardziej zirytowani. Z zaplecza wyszła inna kobieta – której nie widziałem wcześniej – i oświadczyła, że kurtka z paragonu ma rozmiar M, a ta którą przyniosłem - ma rozmiar L. Oskarżyła mnie, że przyniosłem zupełnie inną kurtkę, żeby odczepić klips i powiedziała, że wezwała policję.
Sytuacja była tak absurdalna, że nie chciało mi się wierzyć, że to dzieje się naprawdę.
Ta kurtka kosztowała 79 zł! W torbie miałem spodnie, które kosztowały 200 zł. Przecież sam sobie mogłem jakoś odczepić ten cholerny klips, ale chciałem zachować się w porządku, dlatego wróciłem do Galerii Mokotów, zmarnowałem cały wieczór.
Kiedy czekaliśmy na policję, kobieta z obsługi powiedziała, że pójdziemy obejrzeć taśmy z monitoringu. Weszliśmy we troje na zaplecze, w ciasnym korytarzu, kazała nam wejść do jakiegoś małego pokoju, gdzie nie było żadnych monitów! Byłem gotów tam wejść, ale na szczęście Pierre wykazał się większą trzeźwością umysłu. Powiedział, że nigdzie nie wchodzimy i że chcemy wrócić do sklepu".
"Po długim oczekiwaniu przyjechała policja: kobieta i mężczyzna. Blisko godzinę rozmawiali z kobietą z obsługi, z nami się nawet nie przywitali! Nie mówiąc już o zadawaniu pytań, a my obaj już w miarę rozumiemy po polsku, potrafimy się dogadać. A nas zakuli w kajdanki i powiedzieli, że jedziemy na komendę.
Skuli nas też razem kajdankami – nie mogliśmy iść prosto, wyglądaliśmy jak bliźniaki syjamskie. Wyprowadzili nas z Zary.
Wszyscy na nas patrzyli, myśleli, że jesteśmy złodziejami, że mamy plecaki wypakowane ukradzionymi ubraniami. To było niesamowicie upokarzające.
Ja jestem w Galerii Mokotów prawie codziennie. To tak, jakby zakuli mnie w kajdanki przed domem, gdzie wszyscy mnie znają, a przynajmniej rozpoznają. Nigdy niczego nie ukradłem, nikogo nie oszukałem.
Pojechaliśmy na komendę policji nie wiem, na którą[niedaleko Galerii Mokotów, na Malczewskiego, sądząc z protokołu zatrzymania - red.] . Tam znowu kazali czekać – Pierre stracił już nadzieję, że poleci do Paryża. Po kilku godzinach zabrali nas gdzieś samochodem, zaprowadzili do jakiegoś pustego pomieszczenia,
kazali się rozebrać, zabrali wszystkie rzeczy, dali więzienne ubrania i powiedzieli, że mamy spać. Potraktowali nas jak kryminalistów. Była już 3 w nocy. Oczywiście nie mogliśmy zasnąć, przewracaliśmy się z boku na bok.
Około południa w piątek przyszli policjanci. Była z nimi tłumaczka, która średnio mówiła po francusku, więc mówiłem wolno i wyraźnie. Kazali nam podpisać protokół – sprawdziłem, wszystko się zgadzało. Oddali nam rzeczy, ale zatrzymali kurtkę i paragon. Powiedzieli, że prześlą dokumenty naszej sprawy pocztą. Ale do tej pory nic nie przyszło".
Pierre oczywiście nie zdążył na lot do Paryża, Jean pożyczył mu 1500 zł na nowy bilet. Jean z kolei nie poszedł do pracy: "Na szczęście bez konsekwencji. Wyjaśniłem sytuację szefowi, a on powiedział, że kiedy nie odbierałem w piątek telefonu, to pomyślał, że są dwie opcje. Albo zaimprezowałem i poznałem dziewczynę, albo mam kłopoty. I że jest mu bardzo przykro z powodu całej tej sytuacji.
Do tej pory Polacy traktowali mnie zupełnie zwyczajnie.
Wiadomo, miałem parę interakcji z wariatami, którzy zaczepiali mnie na ulicy, ale tłumaczyłem sobie, że to osoby chore psychicznie, które trzeba zignorować. Nikt jeszcze nie zachował się w stosunku do mnie tak, jak ludzie z obsługi Zary i ci policjanci. Brak mi słów, żeby to skomentować".
Po spotkanie z Jeanem w Galerii Mokotów idę piętro wyżej, do Zary. Proszę o rozmowę z menedżerką, przedstawiam się, mówię, że jestem dziennikarką i chciałabym porozmawiać o wydarzeniach z czwartku 19 lipca.
Menedżerka jest wyraźnie zdenerwowana, odmawia komentarza i prosi, bym skontaktowała się - mailowo - z działem komunikacji. Pyta mnie o imię i nazwisko. Kiedy proszę, żeby sama się przedstawiła, mówi: "Ja nie mam obowiązku nic pani mówić!". Dodaje, że przecież "chyba" byłam tu już wczoraj. Tłumaczę, że to musiała być inna dziennikarka.
Menadżerka denerwuje się jeszcze bardziej. Podkreślam, że rozmowa z mediami to dla nich szansa na przedstawienie swojej wersji zdarzeń, a artykuł i tak się ukaże, napiszemy po prostu, że obsługa Zary odmówiła komentarza.
Menedżerka podnosi głos: "Ale ja nie zgadzam się na żadną publikację!". I wręcza mi adres mailowy działu komunikacji.
Czwartek, 26 lipca. Ostatni dzień na złożenie zażalenia w sprawie zatrzymania.
Na szczęście sprawą zajmuje się już adwokatka Sylwia Kamińska: "Ta sprawa jest dla mnie ogromnie bulwersująca. W protokole zatrzymania wskazano, że przesłankami zatrzymania była obawa ukrycia się i zatarcia śladów. Z mojego punktu widzenia te przesłanki nie mają oparcia w rzeczywistości. Przecież obaj mają stałe miejsce zamieszkania w Polsce, stałą prace, karty pobytu w Polsce.
Wiodą ustabilizowany tryb życia. Ich centrum życiowym jest Polska, więc nie ma obawy ukrycia się. Jeśli chodzi o zatarcie śladów, to ta przesłanka też jest bezzasadna.
Policja zatrzymała dowody – kurtkę i paragon. Został użyty zupełnie nieadekwatny środek przymusu w stosunki do wagi czynu, co należy poddać kontroli sądu. Do tego
Pierre był osobą przypadkową, w ogóle nie uczestniczył w zdarzeniu, a z protokołu zatrzymania wynika, że jest oskarżony o współudział.
Jean ma status osoby podejrzanej, ma zarzut usiłowania oszustwa. Nawet nie oszukania, tylko usiłowania. Zara nie poniosła żadnej szkody w związku z zarzucanym czynem. Ta sprawa dotyczy praw człowieka i nadmiernej ingerencji w wolność osobistą."
Kurtka kosztowała 79 zł. Jeśli policja postawiłaby zarzut kradzieży, to nie byłoby to nawet przestępstwo, tylko wykroczenie – nie mogłaby więc rozpocząć postępowania karnego. Zgodnie z art. 119 Kodeksu Wykroczeń przestępstwo zaczyna się od wartości 400 zł (poprzednio było 520 zł, w 2018 roku z inicjatywy Zbigniewa Ziobry kwota została obniżona).
Od znajomych pracujących w branży odzieżowej dowiedziałam się, że Zara ma politykę wzywania policji, jeśli ktoś jest oskarżony o kradzież ubrań o wartości większej niż 300 zł. Czemu zrobili wyjątek dla Kongijczyków?
Zastanawia też fakt, że policja po prostu nie obejrzała od razu nagrań z monitoringu, które pokazałyby, jak Jean i Pierre zachowywali się w sklepie. Ciężko nie dopatrzeć się złej woli.
Jean i Pierre od rana w czwartek wysyłają mi nerwowe wiadomości. Pierre: "Czy myślisz, że dostaniemy odszkodowanie? Oni sobie z nas zakpili! Zachowanie policji było bardzo niesprawiedliwe".
Pierre wysyła mi zdjęcia z Paryża na dowód, że naprawdę tam był, jakby się obawiał, że przestałam mu wierzyć... Kolejna wiadomość: "Myślisz, że zrobią nam coś złego...?"
*Imiona bohaterów na ich prośbę zostały zmienione.
Absolwentka studiów europejskich na King’s College w Londynie i stosunków międzynarodowych na Sciences Po w Paryżu. Współzałożycielka inicjatywy Dobrowolki, pomagającej uchodźcom na Bałkanach i Refugees Welcome, programu integracyjnego dla uchodźców w Polsce. W OKO.press pisała o służbie zdrowia, uchodźcach i sytuacji Polski w Unii Europejskiej. Obecnie pracuje w biurze The New York Times w Brukseli.
Absolwentka studiów europejskich na King’s College w Londynie i stosunków międzynarodowych na Sciences Po w Paryżu. Współzałożycielka inicjatywy Dobrowolki, pomagającej uchodźcom na Bałkanach i Refugees Welcome, programu integracyjnego dla uchodźców w Polsce. W OKO.press pisała o służbie zdrowia, uchodźcach i sytuacji Polski w Unii Europejskiej. Obecnie pracuje w biurze The New York Times w Brukseli.
Komentarze