0:000:00

0:00

Dla Rosji oczywiście każde tego typu przedsięwzięcie jest polityczne. Nord Stream cementuje „przyjaźń” z Niemcami i demonstruję siłę rosyjskich wpływów w tym kraju. Z rosyjskiej perspektywy to właśnie przez Bałtyk wiedzie najkrótsza i najmniej kłopotliwa trasa wprost do centrum lukratywnego europejskiego rynku.

Lądowe odnogi Nord Streamów wiodą także do Austrii, gdzie krzyżują się najważniejsze europejskie gazociągi i gdzie znajduje się największy hub, czyli ośrodek handlu gazem, głównie rosyjskim, ale nie tylko - Baumgarten opodal Wiednia.

UE: własna produkcja spada

Unia Europejska zużyła w dość nietypowym 2020 roku prawie 400 mld metrów sześciennych gazu, a importowała dokładnie 326 mld metrów sześciennych. Z czego 48 proc. importu pochodziło z Rosji (156,5 m sześc.), 24 proc. z Norwegii, a reszta z Algierii i Libii.

Udział LNG z różnych kierunków w imporcie wyniósł 18 proc.

Rosja jest więc największym dostawcą, dostarcza 40 proc. całego zużywanego w Unii gazu.

Od szeregu lat produkcja własna w krajach Unii spada. Przede wszystkim z powodu wyczerpywania się największych złóż na Morzu Północnym. Szczególnie dotkliwe konsekwencje ma to dla Holandii.

Oprócz wszystkich politycznych konotacji, Nord Stream miał zatem wypełnić tę lukę. Oczywiście miejsce dostawy - Niemcy - nie było przypadkowe. Dla Rosjan to pozbycie się kłopotliwych państw tranzytowych (Ukraina).

Dla odbiorców - przede wszystkim niemieckich firm gazowych, to przewaga konkurencyjna, kupiony na korzystnych warunkach gaz można dobrze sprzedać. A Rosjanie dają wybranym przez siebie parterom biznesowym fory.

Same Niemcy zużywają prawie 90 mld metrów sześciennych rocznie. Nord Stream 1 dostarcza im 55 mld metrów sześciennych. Podwajając tę ilość dzięki Nord Stream 2 będą w stanie reeksportować znacznie więcej niż obecnie.

Kto traci, kto zyskuje

Strategicznym celem Moskwy jest od zawsze podzielenie UE, a Nord Streamy są dobrymi narzędziami. Zgodnie z maksymą divide et impera, Rosjanie dają zarobić swoim, co wywołuje złość i strach innych.

Po uruchomieniu NS2 na pewno wzrośnie rola Niemiec i Austrii, w której leży jeden z głównych ośrodków handlu gazem w Europie - hub Baumgarten. Wspólnicy Gazpromu będą na tym zarabiać. Rosja będzie mogła rozgrywać klientów według potrzeb, oferując odpowiednie ceny, ewentualnie prowokując jakieś „mikrokryzysy”.

Klasyczny szantaż gazowy, opisywany obrazowo jako „zakręcenie kurka”, jest już dziś nieskuteczny. Skupiająca europejskich operatorów przesyłowych gazu organizacja ENTSOG regularnie dokonuje oceny elastyczności i stopnia bezpieczeństwa, także w przypadku zakłóceń w dostawach.

Polska wypada w nich bardzo dobrze, tylko „wojna gazowa” na pełną skalę w czasie mroźnej zimy mogłaby skutkować większymi ograniczeniami. Tradycyjnie najmniej odporna jest Europa Południowo-Wschodnia, z dala od naszego kraju.

Europejska infrastruktura jest już mocno rozbudowana, a regulacje w rodzaju „rozporządzenia SOS” wymuszają w sytuacjach kryzysowych sąsiedzką solidarność, choć trudno przewidzieć wszystkie warianty rozwoju jakiejś sytuacji.

Przykładem takiego „mikrokryzysu” było pojawienie się kilka lat temu w gazociągu jamalskim zawodnionego gazu. Polska zatrzymała wtedy pobór gazu z jamalskiej rury, przechodząc na własne magazyny. Po kilku dniach sytuacja wróciła do normy, ale był to dobry test dla polskiego systemu gazowego. Z pewnością uważnie śledzony.

Polska stawia na gaz i ma obawy

Jest oczywiste, że na przełożeniu większości tranzytu gazu na trasę przez Bałtyk stracą kraje tranzytowe. W pierwszej kolejności Ukraina - która straci na znaczeniu - i Rosjanie będą mogli pozwolić sobie tam na znacznie więcej.

Ostatnie wojny gazowe Ukraińcy wygrali, zmuszając Gazprom do gwarantowania minimalnego tranzytu przez Ukrainę, także z powodu opóźnień NS2. Straci też Słowacja, przez którą przebiega największa gazowa magistrala na Zachód. I wreszcie Polska, która może zostać z pustą rurą jamalską. Chociaż ma już pomysł na jej zagospodarowanie.

Nie to jednak dla Polski jest najważniejsze. W najbliższych latach Polska energetyka dość gwałtownie zacznie wycofywać się z węgla, zastępując go gazem. Pierwsze z serii wielkich gazowych elektrowni są już w budowie.

Gaz w pierwszej kolejności będzie zastępować węgiel w ciepłownictwie i ogrzewnictwie. Ani Baltic Pipe, ani rozbudowany terminal LNG w perspektywie dekady, ani drugi taki obiekt mogą nie zaspokoić rozbuchanego popytu i rosnącej zależności od tego surowca.

Gaz trzeba będzie importować z Litwy, ale też i z Niemiec. I to jest główna obawa - że będzie to gaz rosyjski, z Nord Streamów, choć kupiony na giełdzie, albo od dostawców nierosyjskich.

Strategicznym celem polskiego rządu jest uniknięcie sytuacji, w której będzie importował rosyjski gaz z Zachodu. Ze wszelkimi tego ryzykami i możliwościami „mikrokryzysów”.

LNG i realna konkurencja

Fundamentem amerykańskich uderzeń w Nord Stream 2 leży czysty biznes. USA w kilka lat zbudowały na bazie gazu z łupków gigantyczne zdolności eksportowe. Nie tak wielkie, jak Rosja, ale całkowicie wolne od gazociągów. LNG płynie tam, gdzie są instalacje do odbioru u klientów, a nie tam, gdzie wiedzie rura.

Nord Stream 2 był i jest bezpośrednią konkurencją dla eksportu amerykańskiego LNG do Europy. Jeszcze kilka lat temu sami Rosjanie nieco kpiąco wyrażali się o zdolnościach USA. Tymczasem Europa zaczęła kupować w coraz większych ilościach gaz zza oceanu.

W 2020 roku było to już niemal 20 mld metrów sześciennych. Daleko do 150 mld, dostarczanych przez Gazprom, ale dynamika amerykańskiego eksportu jest ogromna, rzędu 100 proc. rok do roku. To już realna konkurencja i starcie realnych rywali handlowych.

Sankcje na Nord Stream 2 nałożone przez administrację Donalda Trumpa miały właśnie charakter stricte biznesowy. Było to po prostu wycinanie konkurencji dla własnych firm. I spore efekty zostały osiągnięte. Rosjanie wykosztowali się na zastępcze rozwiązania, koszty na pewno przekroczyły zakładany wysoki budżet 10 mld euro, a i tak mają dwuletnie opóźnienie.

Polsce dało to czas na zorganizowanie budowy Baltic Pipe, rozbudowę zdolności gazoportu, budowę interkonektorów ze Słowacją i Litwą.

Rosjanie wraz z niemieckimi sojusznikami okazali się jednak na tyle zdeterminowani, że nie zniechęciły ich żadne kłody miotane z Waszyngtonu. Administracja Bidena, cofając sankcje tłumaczyła, że gazociąg jest praktycznie zbudowany, więc nie mają one większego znaczenia.

Jest jednak narracja, mówiąca, że Biden odpuścił, bo musi mieć Niemcy po swojej stronie rozgrywki z Chinami. Z tej globalnej perspektywy Nord Stream to rzeczywiście kwestia raczej lokalna.

Wcale nie wiadomo kiedy Nord Stream 2 może być uruchomiony

Jest wreszcie inna, często pomijana, a być może najważniejsza okoliczność. Otóż dokończenie budowy, zespawanie rur itp. wcale nie oznacza uruchomienia gazociągu. Mało tego, wcale nie wiadomo, kiedy zostanie on uruchomiony.

W trakcie budowy doszło bowiem do rewizji dyrektywy gazowej UE, wprost wymierzonej w Nord Stream 2.

Pozornie wyrwano tej regulacji najostrzejsze zęby, bo taka była cena poparcia jej przez Niemcy. Ale rewizja i tak ma dla gazociągu olbrzymie konsekwencje. Gazprom tradycyjne zabiega na różne sposoby o wyłączenie swoich gazociągów spod unijnych regulacji, na przykład z zakazu posiadania przez jeden podmiot jednocześnie i rury, i tłoczonego nią gazu.

Dla Nord Stream 1 takie wyłączenie udało się osiągnąć: Gazprom ma i gaz i rurę - od początku do końca. W przypadku kolejnego gazociągu tak nie jest.

Rewizja dyrektywy narzuca unijne regulacje na dowolną rurę, leżącą na terenie Unii. W tym przypadku na wodach terytorialnych Niemiec.

Gazociąg taki ma mieć niezależnego operatora, którego niezależność potwierdza Komisja Europejska. Ma on dbać o stosowanie europejskich regulacji, m.in. równego dostępu wszystkich chętnych do infrastruktury.

Jakkolwiek by to absurdalnie nie brzmiało w przypadku jednej i tej samej rury, jej ostatni fragment na wodach terytorialnych Niemiec leży w innej rzeczywistości prawnej. Targi o operatora, zatwierdzanie instrukcji ruchu przez niemieckiego regulatora itp. to potencjalne źródło dalszych opóźnień.

Na razie nie wiadomo za bardzo jak Gazprom, który bardzo nie lubi dzielić się władzą, zje tę żabę. O tym, że to możliwe, świadczy przypadek gazociągu jamalskiego, który na polskim odcinku jest zarządzany przez polskiego operatora Gaz-System, stosującego europejskie regulacje. Nie zmienia to jednak faktu, że Nord Stream 2 w końcu ruszy.

Gaz a neutralność klimatyczna

Wtedy rodzi się kolejne pytanie. Czy gaz, który wypłynie z Nord Stream 2 będzie jeszcze na dłuższą metę w Unii potrzebny?

W końcu UE dąży do neutralności klimatycznej, a gaz - paliwo nisko, ale jednak emisyjne - z czasem będzie coraz bardziej na cenzurowanym. Na razie jednak na indeks trafi nowa infrastruktura gazowa, stara będzie dalej używana, i w założeniu, stopniowo przebudowywana pod transport, jak to się szumnie określa „gazów zdekarbonizowanych”.

Na pewno gaz ziemny będzie jeszcze w użyciu w latach 40. Czyli Nord Stream 2 miałby zapewniony byt przez 30 lat. Kwestia czy się zwróci, jest tu drugorzędna, bo całość nakładów na budowę poniósł Gazprom.

Europejscy partnerzy, wystraszeni wizją sankcji i działaniami urzędów antymonopolowych (aktywnością i skutecznością wyróżnił się tu UOKiK), wycofali się ze współfinansowania tego interesu.

Zresztą i Rosjanie mają świadomość zmian, przebąkując o tym, że w przyszłości ich gazociągi bałtyckie będą przesyłać wodór. Tak na marginesie, to raczej mało prawdopodobne, zarówno z przyczyn technicznych, jak z tego, że produkowaliby ten „szary” wodór z… gazu ziemnego, czemu towarzyszy emisja CO2. To w przyszłości wykluczy go z europejskiego rynku, choć oczywiście będziemy świadkami prób ingerencji w regulacje za pomocą rosyjskich środków wpływu w UE.

Raport dla czytelników zainteresowanych informacjami o europejskim rynku gazu, zakupach, zużyciu itp. w danych KE

;

Komentarze