0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja Wyborcza.plSlawomir Kaminski / ...

Co Żydzi w warszawskim getcie wiedzieli o Zagładzie? Jak wpłynęło to na ich postawy i strategię działania?

Opowiada o tym OKO.press historyczka i socjolożka dr Maria Ferenc z Żydowskiego Instytutu Historycznego, autorka wydanej właśnie ksiażki „Każdy pyta, co z nami będzie”. Mieszkańcy getta warszawskiego wobec wiadomości o wojnie i Zagładzie" (wyd. Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2021).

Adam Leszczyński: Co wiedzieli o wojnie i czekającym ich losie Żydzi zamknięci w getcie warszawskim? Napisała pani o tym poruszającą naukową pracę. Pytam, ponieważ do dziś często antysemici mówią, że Żydzi pod okupacją zachowywali się “jak barany idące na rzeź” albo że nie stawiali oporu Niemcom. Na ile wynikało to z informacji, które do getta docierały? Napisała pani we wstępie, że to historia złudzeń. Czy Żydzi zamknięci w gettach żyli cały czas w złudzeniach, że to się dla nich dobrze skończy?

Dr Maria Ferenc: Żyli w złudzeniach i nadziei, że jest jakaś szansa na znośny koniec okupacji - chociaż od pewnego momentu było jasne, nie ma dobrych scenariuszy, ponieważ już sama sytuacja w getcie warszawskim była tragiczna. Ludzie masowo umierali z głodu i chorób.

Niemal do końca, do lata 1942 roku była taka nadzieja, że ci, którzy nie umrą w getcie warszawskim, może doczekają końca wojny.

Musimy mieć w pamięci, że bezpośrednia eksterminacja Żydów w ośrodkach zagłady zaczyna się dopiero po ponad dwóch latach wojny. Pierwszym obozem masowej zagłady było Chełmno nad Nerem, które działało od końca 1941 roku. Przez pierwsze dwa lata okupacji ci ludzie mierzyli się przede wszystkim z totalnością gettowego doświadczenia i jego tragizmem.

Cały czas też wypatrywali wiadomości, które mogły im przynieść nadzieję, że wojna się skończy wkrótce i w większości zostaną ocaleni.

Bardzo długo w ogóle więc nie ma tu na horyzoncie Zagłady.

Przeczytaj także:

Skąd brali te informacje?

W przekonaniu, że wojna może się dla nich dobre skończyć, utwierdzała ich prasa konspiracyjna, żydowska i polska. Publikowała obszerne wiadomości np. z Afryki Północnej i frontu wschodniego, ludzie chwytali się okruchów informacji o tym, że Armia Czerwona robi jakieś postępy. Kiedy w styczniu 1942 roku Anglicy odbili wojskom Osi Bardię w Libii w getcie wybuchła euforia. Bardzo szybko wyciągano wnioski, że jeśli Niemcy przegrali jakąś bitwę, to do końca wojny zostało już niewiele czasu.

Radio było zabronione, skąd więc (poza prasą konspiracyjną) w ogóle wiedziano, co się dzieje? Utrzymywano prywatną korespondencję z zagranicą przez kraje neutralne?

Źródeł informacji było bardzo wiele, dużo więcej niż sobie wyobrażamy. Bardzo ważne było radio. Posiadanie radioodbiorników zostało zabronione, wszyscy Żydzi i Polacy na początku okupacji musieli je zdać, ale po prostu nie wszyscy się temu zarządzeniu podporządkowali. W getcie było trochę nielegalnych odbiorników. Wszystkie ważniejsze organizacje polityczne działające w getcie (których było sporo), miały własny nasłuch i przygotowywały zestawienia informacji z zagranicy. Śledzono najważniejsze fronty, bombardowania alianckie Niemiec, front wschodni i dalekowschodni, szczególnie już po ataku na Związek Radziecki i wiadomości o przystąpieniu Stanów Zjednoczonych do wojny.

Żydzi w getcie rozumieli doskonale, że losy tej wojny się nie rozstrzygną w okupowanej Polsce, w której się nie toczyły żadne działania wojenne. W tych biuletynach np. jest niemało wiadomości z Dalekiego Wschodu, nawet temu się przyglądano.

Była też prasa gadzinowa, w tym “Gazeta Żydowska”, koncesjonowana przez Niemców, która publikowała przedruki agencyjne wiadomości niemieckich. Do getta przemycano dosyć powszechnie niemieckie gazety i polską prasę gadzinową. Oczywiście trzeba było mieć odpowiednią strategię czytelniczą, żeby z propagandy wyłowić, co trzeba, ale ludzie to robili.

Były kontakty prywatne, np. przez kraje neutralne? Wysyłano przecież listy.

Tak, ale korespondencja dotyczyła głównie spraw prywatnych. Poczta była cenzurowana, szczególnie zagraniczna.

Mamy rok 1940, zaczyna się zamykanie Żydów w getcie. Co wtedy myśleli o przyszłości?

Plotkowano o getcie wcześniej, zwłaszcza że okupant stawiał mury, rzekomo z powodów sanitarnych. Getto wsącza się do codzienności tych ludzi najpierw w postaci plotki, potem pojawiają się fizyczne znaki jego obecności. Jego całkowite zamknięcie jest szokiem. Tym bardziej, że w wielu innych miejscowościach funkcjonowały już wtedy getta w formie wpół zamkniętej. Przeżywano ogromnie trudne chwile związane z przeprowadzkami do getta i wymianą mieszkań z Polakami, która teoretycznie miała odbywać bezgotówkowo. Oczywiście w praktyce stwarzało to podwaliny pod czarny rynek.

Getto odcięte od reszty miasta w wojennych pamiętnikach opisywano jako „zamurowaną trumnę”. Przeżywali więc poczucie odcięcia i lęk. Potem była pierwsza gettowa zima, bardzo trudna, oraz nieustanne oczekiwanie na zmianę sytuacji wojennej. Ta nadeszła na początku lata 1941 r. w postaci ataku III Rzeszy na Związek Radziecki. Na to wydarzenie długo w getcie czekano, plotkowano o nim, spodziewano się, że może Armia Czerwona wejdzie nawet szybko do Generalnego Gubernatorstwa.

Jaką na tej podstawie mieszkańcy getta mogli przyjąć strategię przetrwania?

Kluczowa była wiosna 1940, kiedy po kolei upadają europejskie państwa i z nimi przekonanie, że wojna się szybko skończy, a Francja i Wielka Brytania zdołają stawić Niemcom opór. Wówczas zaczęto szukać nadziei na możliwy konflikt III Rzeszy ze Związkiem Radzieckim. Tylko Armia Czerwona była porównywalnie silna do armii niemieckiej, Amerykanie długo odwlekali udział w wojnie.

Na tym etapie walka o przetrwanie dotyczyła przede wszystkim zdobywania pożywienia w głodującym getcie.

Nikt się nie spodziewał Zagłady.

Kiedy pierwsze informacje zaczęły docierać do getta? Mordowanie Żydów na masową skalę zaczęło się zaraz po ataku na Związek Radziecki latem 1941 roku.

Pierwsze wiadomości o tym do getta w Warszawie dotarły jesienią 1941 roku. W nich jednak trudno było rozpoznać, że zaczyna się systematyczna zagłada Żydów. Nie ma jeszcze obozów, są egzekucje, informacji o nich dociera zresztą niewiele.

Pierwszym przełomowym momentem są wieści o masowym rozstrzeliwaniu Żydów w Ponarach koło Wilna. Wilno było dobrze skomunikowane z Warszawą na początku wojny, wyjechało tam sporo działaczy politycznych. Pod koniec 1941 roku do Warszawy zaczynają więc przyjeżdżać kolejni łącznicy i łączniczki organizacji żydowskich z Wilna. Przywożą wiadomości o tym, że w Ponarach na masową skalę są mordowani Żydzi i że tzw. “litewska Jerozolima” ulega zagładzie.

Myślę, że te wiadomości zyskały właściwy wymiar dopiero wiosną 1942 roku, czyli po pierwszych wiadomościach dotyczących mordowania Żydów w okupowanej Polsce. Najpierw mordowano Żydów z terenów wcielonych do Rzeszy w Chełmnie nad Nerem, potem Żydów z Lublina i Lwowa w obozie zagłady w Bełżcu. W połączeniu z Ponarami dało to już obraz systematycznej zagłady, ale te wiadomości docierały głównie do działaczy konspiracji.

Jakimi drogami jeszcze docierały informacje?

Np. poprzez listy wysyłane przez zwykłych Żydów mieszkających na tamtych terenach, którzy mieli jakiś znajomych, przyjaciół, albo rodzinę mieszkającą w getcie warszawskim. To absolutnie wstrząsające dokumenty, ponieważ kodowano w nich informacje o Zagładzie.

W korespondencji w okupowanej Polsce wolno było używać tylko polskiego i niemieckiego. Nie można było się posługiwać “obcymi” alfabetami. Ale zdarzało się, że ktoś wplatał pojedyncze słowa z języka hebrajskiego albo jidysz, żeby przekazać np. ile tysięcy osób zostało wywiezionych z danej miejscowości.

W mojej książce opisuję historię krawcowej Róży Kapłan, która mieszkała w Krośniewicach w okolicach Koła z dwójką dzieci. Jej mąż był działaczem żydowskiej partii socjalistycznej “Bund” i przebywał w getcie warszawskim. Zachowały się jej listy do niego. Przekazywała kolejne wiadomości spływające z okolicznych miejscowości - oraz pisała, że Żydzi są mordowani w Chełmnie. Róża Kapłan prosiła męża, by przekazał te wiadomości wpływowym działaczom w getcie warszawskim, sama też do nich pisała. Szukała ratunku dla siebie i dzieci, ale bała się podróży do Warszawy. W Chełmnie najprawdopodobniej zginęła.

Informacje, które przekazała, zostały potwierdzone przez uciekiniera z obozu zagłady, który dotarł do getta warszawskiego. Takie listy były omawiane w prasie podziemnej, cytowane w artykułach.

Jakie jednak wyciągano z nich wnioski? Że wkrótce przyjdzie kolej na Warszawę?

Pojawiało się oczywiście pytanie “co dalej”. Jakiejś odpowiedzi na nie udzieliła rzeczywistość: niedługo, bo w połowie marca 1942 rozpoczęło się wysiedlenie Żydów z Lublina. O tym w getcie warszawskim wiedziano już naprawdę błyskawicznie. O ile informacje z okolic Koła szły powoli, z Lublina - kilka dni.

Mamy więc relacje o tym, że “cała ulica” w getcie mówi o wysiedleniu z Lublina. Nie było wiadomo, co się z tymi ludźmi stało. Dokładne wiadomości napływały powoli i mieli je raczej działacze podziemia.

To fascynujące zjawisko. Z jednej strony ludzie naprawdę o tym dyskutowali, ale potem nic się nie działo. Getto warszawskie funkcjonowało nadal, musieli myśleć o tym, co włożyć do garnka, jak przeżyć następny dzień, co sprzedać, żeby nakarmić swoje dzieci, jak zdobyć parę groszy. Myślę, że ten mechanizm jesteśmy w stanie zrozumieć dzisiaj: gruchnie jakaś wiadomość i myślimy o tym bardzo intensywnie przez chwilę, parę, paręnaście dni, ale potem wszystko się trochę normalizuje i schodzi na dalszy plan.

Wydaje mi się, że podobnie było w getcie warszawskim. Prasę konspiracyjną czytał zresztą ułamek jego mieszkańców, może 10 proc. Czyli dla 90 proc. ludzi to plotki krążące po ulicach były głównym źródłem wiedzy. Wiele osób wierzyło, że największego getta w Warszawie Niemcy „nie ruszą”.

Nawet uciekinierzy z obozów zagłady nie zmieniają sytuacji?

W Warszawie był tylko jeden uciekinier z Chełmna, reszta to osoby, które uciekły przed wywiezieniem do obozów. Ci ludzie funkcjonowali głównie w obiegu ustnym. Wydaje mi się, że łatwo było zneutralizować ich relacje, reagować z niedowierzaniem, interpretować je jako przesadę.

Niepokój jednak narastał. Wiosną 1942 roku, tygodnie przed rozpoczęciem wysiedlenia z getta, pojawiły się plotki, że warszawskim Żydom zostało 40 dni. Ta plotka była naprawdę bardzo rozpowszechniona, bo znalazłam ją w kilku, jeśli nie kilkunastu różnych źródłach z tego czasu.

Rzeczywiście potem okazało się, że niewiele więcej ponad te 40 dni zostało do rozpoczęcia wywózki z getta warszawskiego do Treblinki.

Już chyba nikt nie miał wątpliwości?

Przeciwnie, nawet wtedy nie było oczywiste, co się stanie z wywiezionymi ludźmi. Dopiero po jakimś czasie w trakcie “Wielkiej Akcji” stało się jasne, co się co się dzieje, ale ta wiedza też sączyła się bardzo, bardzo powoli.

W książce piszę o tym, że do getta warszawskiego wróciło trochę uciekinierów z samego obozu w Treblince. W porównaniu z innymi obozami zagłady, z Treblinki wielu ludziom udało się uciec, np. w pociągach wracających do Warszawy, schowanym pod kupą ubrań. Wracali do getta i opowiadali. Pierwsze relacje pojawiają się koło połowy sierpnia, 3 tygodnie po rozpoczęciu wysiedlenia z Warszawy. Wtedy działacze podziemia, którzy się spotykają z uciekinierami, zbierają ich relacje.

Wszystko się dzieje powoli. Ludziom wydawało się po prostu nieprawdopodobne, że ktoś po prostu planuje zabić 300 tys. osób. Tak po prostu wywieźć ich i zabić.

Niemcy też bardzo umiejętnie podsycali te nastroje. Na ulicach getta opublikowano ogłoszenia: plotki o tym, że wysiedlenie odbywa się na śmierć, są nieprawdziwe, a osoby deportowane jadą na wschód do pracy. Oczywiście taką informację znacznie łatwiej było przyjąć. Pojawiły się sfałszowane listy od osób wysiedlonych na wschód. Miały one pisać, że pracują, że mają się dobrze, że są na terenach, które wcześniej należały do Związku Radzieckiego. Historyk Emanuel Ringelblum notował wtedy: „nieszczęśliwe matki będą wciąż śniły, że wydarte im dzieci są gdzieś daleko w Rosji”.

Ludzie łatwiej wierzą w dobre informacje?

Takie reakcje wydają mi się głęboko zrozumiałe. Optymiści dominowali, a pesymistów nazywano „krukami” kraczącymi o tym, co najgorsze. Krążyły po getcie racjonalizacje, że tu są fabryki produkujące na użytek armii niemieckiej i to irracjonalne, aby tych wszystkich ludzi zamordować.

Na jesieni 1942 roku w szczątkowym getcie zostało ok. 60 tys. osób. Oni już wiedzą, prawda?

Ci, którzy przeżyli “Wielką Akcję”, już wiedzą. Nazywam ten moment podniesieniem się kurtyny. Wiedzą, że wszyscy Żydzi są skazani na śmierć. Ci ludzie żyją czekając aż rozpocznie się kolejne wysiedlenie.

Ta wiedza przekłada się już jak najbardziej na postawy i zachowania. Wiele osób, które mają pieniądze i jakąś sieć kontaktów po drugiej stronie muru próbuje z getta uciec. Przed latem 1942 r. ludzie przechodzą na stronę aryjską - tak zwaną - na niedużą skalę. Dopiero wtedy, kiedy jest jasne, że getta nie będzie, że getto nie przetrwa, wiele osób szuka ratunku po drugiej stronie.

Oczywiście ukrywanie się wymagało zasobów, przede wszystkim pieniędzy.

Działacze podziemia zaczynają myśleć o oporze. Pierwsze pomysły, żeby zorganizować opór, pojawiły się jeszcze na początku wywózek do Treblinki latem 1942 roku, ale wówczas ciało składające się z przedstawicieli najważniejszych partii politycznych, zdecydowało, żeby jednak tego nie robić. To też moim zdaniem znaczące, bo pokazuje, że sami działacze podziemia nie wierzyli iż wszyscy Żydzi zostaną wywiezieni i zamordowani. To się wydawało nieprawdopodobne nawet osobom, które z bardzo wiarygodnych źródeł wiedziały o tym, co się działo w innych miastach i miejscowościach. W okolicach “Wielkiej Akcji” w getcie mieszkało ok. 350 tys. ludzi. Ciężko sobie wyobrazić wywiezienie takiej ilości osób na na śmierć. Niezadowoleni ze wspólnej decyzji młodzi działacze zawiązali wtedy Żydowską Organizację Bojową, pozbawioną początkowo zdolności militarnej – organizacja posiadała dwa rewolwery. Dopiero potem postawa “nie mamy nic do stracenia, organizujemy opór” stała się powszechniejsza. Nawet wówczas głównie jednak robili to młodzi ludzie.

Na ile doświadczenia prześladowań - czy to w średniowieczu, czy pogromów przed wojną - wpływały na tę postawę?

Na pewno to był istotny czynnik. Dominowała wizja historii jako czasu cyklicznego: Żydzi doświadczali przemocy i prześladowań przez całą swą historię i przez chwilę mogło wydawać się, że niemiecka okupacja będzie po prostu kolejnym rozdziałem. Późno stało się jasne, że to coś bezprecedensowego.

Czy pani zdaniem Polacy by się zachowali inaczej w takiej sytuacji?

Myślę, że nie. Postawy, które opisuję w książce są umocowane w psychologii społecznej, w dynamice zachowań zbiorowych, w tym, jak ludzie reagują na trudne wiadomości, jak sobie z nimi radzą, jak je neutralizują. Skonfrontowanie się z faktem, że ja, moja rodzina, moi sąsiedzi, cała społeczność mogą zostać zamordowani, jest zupełnie skrajną sytuacją. Po przeprowadzeniu badań nie widzę podstaw do przekonania, że w ogóle ktoś inny by się zachował w tej sytuacji inaczej.

;
Na zdjęciu Adam Leszczyński
Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze