0:000:00

0:00

Związek Nauczycielstwa Polskiego podał najnowsze dane dotyczące pracy nauczycieli w pierwszym roku reformy edukacji. Poprzednie dane - z czerwca 2017 roku - tworzone były na podstawie wstępnych arkuszy organizacyjnych dla szkół. Wtedy ZNP szacowało, że pracę straci 9 702 nauczycieli, a kolejne 22 tysiące będzie miało ograniczony etat, czyli ich dochody się wyraźnie obniżą (wśród nich 1 300 miało pracować na mniej niż pół etatu).

Minister Anna Zalewska podważała te szacunki. Twierdziła, że nie uwzględniają ruchu kadrowego, którego szczyt przypadnie na sierpień i wrzesień. Zapewniała, że rzetelne informacje poznamy po stworzeniu aneksów do arkuszy organizacyjnych.

Aneksy z końca września już są znane. Wiadomo teraz, że pracę straciło 6 492 nauczycieli.

To wprawdzie o ok. trzy tysiące mniej niż szacowano w czerwcu, ale dane są niepełne - pochodzą tylko z 70 proc. placówek edukacyjnych.

Reszta odmówiła przesłania danych - mówił prezes ZNP Sławomir Broniarz podczas konferencji prasowej 9 października 2017.

Broniarz podkreśla, że liczba zwolnionych drastycznie przewyższa średnią zwolnień z ostatnich 10 lat, więc nieprawdziwy jest argument minister edukacji Anny Zalewskiej, że zwolnienia są skutkiem niżu demograficznego i mniejszej liczby uczniów, a nie skutkiem deformy.

Przeczytaj także:

Na liczniku ruchu kadrowego w szkołach prowadzonym przez ZNP widać też, że ponad 9 tysiącom nauczycieli, którym groziła redukcja etatu, udało się dobrać godziny do pełnego pensum. Ale aż 12 771 nauczycieli ma niepełny etat. Zwiększyła się liczba tzw. nauczycieli objazdowych, czyli tych, którzy żeby uzupełnić etat, muszą pracować w przynajmniej dwóch szkołach. Jest ich aż 5 286.

Dodatkowo wiadomo już, że:

  • 2 334 nauczycieli przeszło na emeryturę;
  • a 600 osób przeszło w stan nieczynny.

Sławomir Broniarz zwrócił uwagę, że to dopiero pierwsza fala zwolnień. Kolejne - większe - będą w dwóch kolejnych latach. W 2019 - gdy gimnazja zostaną ostatecznie zlikwidowane - ZNP spodziewa się najbardziej dramatycznej sytuacji. Dlatego w ocenie Broniarza konieczne jest podjęcie działań osłonowych - by nauczyciele, którzy tracą pracę mieli czas i środki na uzupełnienie lub zmianę kwalifikacji.

Zupełnie inny scenariusz kreśli minister Anna Zalewska. Z jej wyliczeń wynika, że pracy dla nauczycieli przybędzie. W ciągu dwóch najbliższych lat ma to być 10 tys. nowych etatów. Jednak te wyliczenia są mało wiarygodne. Jeszcze w styczniu 2017 roku pani minister deklarowała, że w związku z reformą "żaden nauczyciel nie straci pracy". W roku szkolnym 2017/2018 miało przybyć nawet 12 tys. miejsc pracy.

OKO.press w artykule Wycinka nauczycieli pokazało, że kalkulacje minister Zalewskiej były oparte na złych danych oraz nie uwzględniały reakcji nauczycieli i rodziców zaniepokojonych zmianami organizacyjnymi.

Rozumowanie Zalewskiej: Kiedy obecna VI klasa zamiast iść do gimnazjum zostanie we wrześniu 2017 w podstawówce, to oddziałów (popularnie – klas) przybędzie, bo oddziały w szkołach podstawowych są mniej liczne (wg GUS w roku szkolnym 2015/2016 miały średnio po 18 uczniów, wobec 22 w gimnazjach). Tę samą liczbę uczniów dzielimy na mniejsze oddziały, więc godzin lekcyjnych będzie więcej, czyli pracy dla nauczycieli przybywa.

Do tych kalkulacji minister edukacji wybrała wskaźnik wielkości klas. Nie zajrzała do tej samej samej tabeli GUS, z której wynika, że w gimnazjach na jednego nauczyciela przypada 11 uczniów, a w podstawówkach 13.

Czyli tę samą liczbę uczniów w podstawówce obsługuje nie więcej, lecz mniej nauczycieli.

Minister - poza niedbałością w interpretacji danych - popełniła jeszcze kilka błędów.

Po pierwsze, nie uwzględniła, że dodatkową pracę, jaka pojawi się w szkołach podstawowych w związku z wydłużeniem kształcenia, wezmą przede wszystkim nauczyciele pracujący dotąd na niepełnych etatach. Z danych GUS wynika, że w roku szkolnym 2015/2016 nauczyciele niepełnozatrudnieni stanowili: 13 proc. kadry szkół podstawowych, 19 proc. – w gimnazjach i aż 26,5 proc. – w liceach. W sumie nauczyciele pracujący w niepełnym wymiarze godzin "pokrywali" 54 tys. etatów, czyli było ich znacznie więcej.

Po drugie, nauczyciele widząc zamieszanie w oświacie i bojąc się zwolnień, masowo uciekali na tzw. urlop na poratowanie zdrowia (co w interpelacji trafnie zauważyła Anna Sobecka). Maksymalnie rok oddechu przysługuje nauczycielom zatrudnionym na czas nieokreślony po minimum siedmiu latach pracy w szkole, czyli znacznej większości kadry. Urlopy utrudniają zwalnianie, a zarazem blokują etaty.

W 2016 roku "ratujących zdrowie" miało być już 13 tys., o jedną trzecią więcej niż w poprzednich latach. W 2017 może być jeszcze więcej, choć MEN chce urlopy ukrócić (np. miałby ich udzielać lekarz medycyny pracy, a nie lekarz pierwszego kontaktu).

Po trzecie, wyliczenia minister Zalewskiej opierały się na optymistycznym założeniu, że z obecnych gimnazjów powstanie tyle ile trzeba szkół podstawowych, a reszta zamieni się w licea, co będzie ważne, gdy nauka w szkołach ponadgimnazjalnych wydłuży się o rok. Tymczasem, jak wynika z informacji m.in. z Krakowa,

rodzice wolą posyłać dzieci do tych samych szkół co do tej pory i do wielu nowych podstawówek nie ma po prostu chętnych.

Także wiele samorządów wyliczyło, że bardziej opłaca im się dopchnąć uczniów do starych podstawówek niż zamieniać gimnazja w podstawówki, a nawet otwierać w nich filie szkół podstawowych (np. klasy VI-VIII). Oba te czynniki sprawiają, że w "starych" szkołach podstawowych oddziały (popularnie - klasy) są liczniejsze niż poprzednio i cała kalkulacja: "mniejsze oddziały, więcej pracy dla nauczycieli" bierze w łeb.

;

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze