Na deformie edukacyjnej minister Anny Zalewskiej ucierpią nie tylko uczniowie gimnazjów, podstawówek i szkół ponadgimnazjalnych. Najmłodszym rocznikiem, który odczuje skutki zmian, są dzieci urodzone w latach 2014. Pójdą do przedszkola, gdzie zapanuje tłok i chaos.
Trzylatki są zakładnikami trzech reform, które się na siebie nakładają.
1. W 2015 r. został cofnięty obowiązek szkolny dla sześciolatków i przedszkolny dla pięciolatków. 6-letnie dzieci, które miały iść do szkoły, zostały objęte obowiązkiem "odbycia rocznego przygotowania przedszkolnego".
Posłanka PiS Marzena Machałek, autorka projektu poselskiego i minister edukacji Anna Zalewska (której Machałek jest dzisiaj zastępczynią) argumentowały wówczas, że zmiana to po prostu efekt wsłuchania się PiS w głos rodziców i uszanowania wyników referendum.
"Ciekawe, czy tak samo będą popierać sprzeciw 870 tys. obywateli, którzy podpisali się pod wnioskiem o referendum za odwołaniem reformy" - zastanawia się Iga Kazimierczyk z fundacji Przestrzeń dla Edukacji.
Cofnięcie sześciolatków ze szkół uruchomiło domino, czemu likwidacja gimnazjów nadało już niekontrolowaną dynamikę. Sześciolatki cofnięto do przedszkoli, w których wciąż obowiązywała (i obowiązuje) tzw. ustawa przedszkolna z 2013 r., nakładająca na gminy obowiązek zapewnienia miejsca dzieciom.
W roku 2017/2018 gminy będą więc musiały znaleźć miejsce w przedszkolu dla każdego chętnego trzylatka i cofniętego ze szkoły podstawowej sześciolatka.
"Gminy przygotowywały się na trzylatki od kilka lat, minister Zalewska w dwa miesiące dorzuciła im kolejny rocznik do przyjęcia" - mówi Iga Kazimierczyk.
"Władza sądzi chyba, że przedszkola są z gumy, a dzieci przypominają dywaniki i krzesełka. Cztery roczniki zamiast trzech to realny problem, największy – dla dzieci. Gminy przerabiają na sale zajęć każdą przestrzeń wspólną w przedszkolach, a nawet sale gimnastyczne".
Igę Kazimierczyk oburza, że rodzice, którzy angażowali się w ruch „ratujmy maluchy” przed zbyt wczesną edukacją szkolną, dziś nie interweniują w obronie dzieci, które będą od września stłoczone w przedszkolach jak sardynki.
W roku szkolnym 2016/2017 część sześciolatków chodziła do przystosowanych do tego oddziałów przedszkolnych w szkołach. Dzieci formalnie były więc w przedszkolu, ale fizycznie w szkołach, zostawiając miejsce dla trzy - i czterolatków. To się jednak skończy, bo do podstawówek dobiją młodzież z likwidowanych gimnazjów.
2. Likwidacja gimnazjów i wydłużenie nauki w szkole podstawowej o dwa lata powoduje, że w podstawówkach musi się znaleźć miejsce na dwa dodatkowe roczniki dzieci.
Właśnie dlatego trzeba będzie „wyprosić” sześciolatki i umieścić je z powrotem w przedszkolach.
Znakiem firmowym reformy Zalewskiej jest tłok. Od 2017/2018 roku będzie w podstawówkach i w przedszkolach, od 2019/2020 w liceach, gdy spotkają się tam dwa roczniki.
3. Nauczyciele w przedszkolach dostaną też nową podstawę programową. Kiepską.
Podstawa jest mało precyzyjna, brakuje w niej spisu umiejętności i kompetencji, które powinno opanować dziecko przed rozpoczęciem nauki w szkole.
Iga Kazimierczyk wymienia kolejne wady nowej podstawy: jest infantylna (opisuje umiejętności, które są osiągalne dla dziecka opuszczającego raczej żłobek, niż przedszkole) oraz niekonkretna w zakresie edukacji językowej i matematycznej.
"Minister Zalewska podkreślała, że sześciolatek będzie się uczył w przedszkolu, ale podstawa dla przedszkola temu zaprzecza, brakuje wskazówek, w jaki sposób nabywanie doświadczeń wspierać".
Jest to tym ważniejsze, że nauczanie przedszkolne mogłoby - gdyby było porządne - wyrównywać szanse edukacyjne. Jest to tym bardziej potrzebne, że deforma Zalewskiej ma efekt odwrotny. Jednocześnie opóźnia start szkolny i skraca edukację ogólną dla wszystkich z obecnych dziewięciu lat (podstawówka + gimnazjum) do ośmiu lat przyszłej szkoły podstawowej.
"Podstawa przedszkolna jest jednak zadziwiająco uboga i nie zawiera odniesień do żadnej teorii pedagogicznej, ani żadnym sprawdzonym modelu edukacji przedszkolnej (polskim czy zagranicznym). Samo myślenie życzeniowe nie wystarczy" - mówi Kazimierczyk.
Komentarze