Był bez wątpienia człowiekiem kościelnej ortodoksji w sprawie in vitro, homoseksualizmu czy aborcji - jak Jan Paweł II. Ale nie był inkwizytorem, o co wcale nie trudno przy tak mocnej wierze w racje Kościoła oraz twardych ortodoksyjnych poglądach. Był też krytykiem zaangażowania Kościoła po stronie PiS czy histerii smoleńskiej - pisze Paweł Smoleński
Biskup Tadeusz Pieronek zmarł 27 grudnia 2018 roku w wieku 84 lat w Krakowie. Z tytułu sprawowanych funkcji (był sekretarzem Konferencji Episkopatu w latach 1993-1998 i jego nieformalnym rzecznikiem oraz przez dwie kadencje rektorem Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie do 2004 roku), często zabierał głos publicznie.
Pewnie dlatego wielu, słysząc słowa biskupa Tadeusza Pieronka, nie raz łapało się za głowę: „Jak to, Pieronek to powiedział?”. Mijał jakiś czas i ci sami słuchacze zmieniali zdanie, gdy dostawało się ich przeciwnikom: „Słyszeliście, jak Pieronek im nagadał!”.
Ks. Kazimierz Sowa nazwał go „biskupem odważnym”. Z odwagą nie zawsze trzeba się zgadzać, jako że nie dla wszystkich znaczy to samo. Ale w przypadku biskupa Pieronka warto ją dostrzec.
Nie podlizywał się ani publiczności, ani władzy. Za to bez wątpienia lubił ludzi oraz - lubił rozmawiać. Również z tymi, którzy z nim się nie zgadzali, a może przede wszystkim z nimi. Nie upatrywał w rozbieżności zdań złej woli, ale zróżnicowanie. I to go oddzielało od religijnych ortodoksów-inkwizytorów niechętnych człowiekowi.
Zapytałem kiedyś biskupa Pieronka, czy jest człowiekiem tolerancyjnym. "Chciałbym. Nie przeczę jednak, że mam z tym trudności, zwłaszcza emocjonalne" - odparł.
Niewiele wcześniej napadł na feministki:
„To jest feministyczny beton, który się nie zmieni nawet pod wpływem kwasu solnego”.
Słowa biskupa poszły w Polskę i wielu dziwiło się, jak on tak może, a wicenaczelna "Wyborczej" Helena Łuczywo odpowiadała:"Więcej feminizmu, mniej kwasu solnego" (powstały potem takie koszulki). Ówczesna pełnomocniczka ds. kobiet, minister Izabela Jaruga-Nowacka odebrała to jako osobisty przytyk.
Starał się więc wytłumaczyć: „To nie były słowa skierowane bezpośrednio do pani Nowackiej. Dotyczyły one skrajnego feminizmu.
Może jednak ma pan rację, że te słowa pokazują moje trudności z tolerancją. Łapię się czasem na tym, że powiedziałem ostro o kimś albo o czymś, czego nie akceptuję, co jest mi obce, albo mnie obraża.
Jestem góralem, a górale mają pokusę zachowania się po góralsku, czyli że daje się komuś po gębie - a gdy spytają, czy uderzony wstał, odpowiada się: - Ni mioł prawa!
Może wynika to z jakiejś mojej nadwrażliwości. Może to mój kłopot i problem. Lecz do wielu spraw już się przyzwyczaiłem, wiele rzeczy w sobie zmieniłem.
Nie umiem czasem trzymać nerwów na wodzy, a to w końcu rodzaj nietolerancji”.
Lista cytatów z wypowiedzi biskupa Tadeusza Pieronka, które skreślały go w oczach środowisk liberalnych, jest całkiem pokaźna.
W 1992 roku zaatakował np. w Radiu Watykańskim ówczesnego Rzecznika Praw Obywatelskich, prof. Tadeusza Zielińskiego za kwestionowanie rozporządzenia o wprowadzeniu religii do szkół: „Można się tylko dziwić, że rzecznik wraca do tej kwestii, która ma swoje uwarunkowania prawne i że robi to w sposób, jaki robi”.
W 1997 roku wsparł decyzję ordynariusza diecezji łódzkiej, odmawiającą prof. Wacławowi Decowi prawa do chrześcijańskiego pochówku; ginekolog, który zginął w wypadku jadąc do chorego, opowiadał się za prawem do aborcji.
„Nie mogę dezawuować biskupa, tylko dlatego, że uważam inaczej, a na dodatek nie miałem dostępu do szczegółów sprawy (...). Publiczne wystąpienia przeciwko nauce Kościoła mogą mieć konsekwencje praktyczne.
Do 1965 roku odmawiano chrześcijańskich pogrzebów nie tylko tym, którzy publicznie opowiadali się przeciw nauce Kościoła, ale również ludziom żyjącym w niesakramentalnych związkach lub samobójcom. To się zmieniło, Kościół lepiej rozeznaje przyczyny różnych zachowań. Już wiemy, że
kiedy człowiek zamierza się przeciwko własnemu życiu, może to być bunt wobec Boga, ale bardzo często to splot różnych okoliczności, krzyk rozpaczy, załamanie, a tego nie wolno karać.
Broniłem decyzji biskupa, twierdząc, że miał prawo podjąć taką decyzję. A jeśli chodzi o rozstrzygnięcia merytoryczne? Ja nie robiłbym z tego publicznego skandalu. Jeśli rodzina prosiła o chrześcijański pogrzeb, nie oznaczało to, że musiał być na nim obecny biskup. Może trzeba było bronić nauki Kościoła, stwierdzić, że proaborcyjnego stanowiska prof. Deca Kościół nie może poprzeć. Ale też zaznaczyć, że nie wiemy, z jakim stanem sumienia i z jaką odpowiedzialnością zmarły stawał przed Bogiem. Modlimy się za niego, bo do tego zawsze mamy prawo”.
Aż trudno uwierzyć, że ten mądry człowiek umiał porównać in vitro do dzieła dr. Frankensteina.
O aborcji mówił: „To zabójstwo i nie można tego inaczej nazwać” lub „Stanowisko kościoła jest od zawsze negatywne i nie widzę tu pola do dyskusji”.
Mówił o homoseksualistach: „Akty homoseksualne są amoralne i przeciwko naturze, dlatego wykluczają z Królestwa Niebieskiego” albo „Orientacja to może być na Wschód albo na Zachód. Tymczasem normalnym się jest albo nie”.
„Czasami, jeżeli zachodzą szczególne okoliczności, odpowiedzialność za czyny homoseksualne może być nawet całkowicie zniesiona, jeżeli natomiast są to skłonności, które człowiek poprzez modlitwę i przy pomocy Bożej Łaski może opanować, wtedy dla takiej osoby nie ma usprawiedliwienia”.
Krytykował krakowską paradę równości, lecz próbował doprecyzować swoje stanowisko: „Z homoseksualizmem kłopot ma nie tyle Kościół, ile człowiek. Homoseksualizm jest inny, nie przystaje do zachowań większości. Nie chcę cofać się w czasy, gdy to zjawisko było karane przez prawo państwowe i przez Kościół. Dzisiejszy pogląd jest bardziej wyważony, choć niekiedy wydaje mi się, że idzie w kierunku przesady".
Zapytałem więc, gdzie w wyważonych poglądach, co sam zaznaczył, może być przesada. Odpowiedział: „Homoseksualizm jest innością, dotyczy mniejszości, i - by nie użyć słowa »choroba« - to jakaś dewiacja, coś nienormalnego. Oczywiście, żaden homoseksualista nie zgodzi się z tym poglądem, więc trzeba przyjąć, że homoseksualny pogląd również istnieje. Kościół traktuje homoseksualizm jak inność i toleruje, przyjmuje do wiadomości jego istnienie. Lecz wyraźnie mówi, że to rzecz do opanowania, a nie do eksponowania. W naturze nieopanowanego homoseksualizmu tkwi jakiś ekshibicjonizm”.
Takie słowa biskupa Pieronka, zwłaszcza z dziedziny obyczajowości, a tę pojmował bardzo tradycyjnie i konserwatywnie, utrudniały rozmowę, nad czym bolał, bo rozmawiać chciał. I nie zwalał winy za brak dialogu na innych, gdy czasami to jego „zachowanie po góralsku” rozmowę uniemożliwiało. Ale trzymał się swojej wykluczającej narracji.
Wyciągano biskupowi Pieronkowi również słowa antysemickie np. „Ale oni, Żydzi, mają dobrą prasę, ponieważ dysponują potężnymi środkami finansowymi, ogromną władzą i bezwarunkowym poparciem Stanów Zjednoczonych i to sprzyja swego rodzaju arogancji, którą uważam za nie do zniesienia”.
Najczęściej nie oglądano się na kontekst opowieści, a więc cytowano coś innego, niż chciał powiedzieć.
Gdyż Pieronek mówił bez ogródek: „Kościół, który uważa antysemityzm za grzech naruszający godność człowieka, w swoich oficjalnych wystąpieniach z ostatnich dziesięciu lat wyraźnie odcinał się od antysemityzmu, chociaż mógł robić to w sposób bardziej stanowczy i czytelny. Wyznać jednak trzeba, że nie wszyscy katolicy w Polsce mogą powiedzieć o sobie to samo. Kościół boleje nad tym, że w sercach niektórych jego wyznawców znalazła miejsce niechęć, pogarda i nienawiść do naszych starszych braci w wierze i wzywa grzeszących do pokuty i nawrócenia".
Słyszałem referat biskupa Pieronka na konferencji „Rachunek sumienia. Kościół polski wobec antysemityzmu 1989-1999”, która odbyła się w amerykańskim uniwersytecie Loyola Marymount University w Los Angeles. Buczeli na niego antysemici, zwłaszcza, gdy zapewnił, że gdyby był biskupem w Gdańsku, a nie w Krakowie, ks. Henryk Jankowski wystawiłby dwie antysemickie dekoracje w kościele św. Brygidy: pierwszą i ostatnią.
Mówił mi później: „Antysemityzm ma korzenie w źle odczytanym przekazie biblijnym - że Żydzi odrzucili Chrystusa, wydali na niego wyrok śmierci. Choć chrześcijaństwo zawsze miało świadomość, że Chrystus został zgładzony rękami grzeszników, to jednak Kościół nie uchronił się przez zbyt dosłownym rozumieniem zapisów Ewangelii i obarczał Żydów jako naród odpowiedzialnością za śmierć Chrystusa.
Szczęśliwie dzisiejsza biblistyka oczyściła się z tych błędów. Kiedyś czytałem ze zdumieniem orzeczenia jednego z soborów, że chrześcijanom nie wolno zatrudniać w domu Żydów. Praktyka jednak przez wieki łagodniała, kontakty chrześcijańsko-żydowskie przełamywały doktrynalne tabu. Tak działo się w przedwojennej Polsce, co nie przeszkadzało temu, że jednocześnie wśród wzrastającej tolerancji szalały endeckie bojówki antyżydowskie".
"Myślę, że świat jest na tyle skomplikowany, że nie można zrozumieć go przy pomocy jednego kodu" - mówił bp Pieronek.
I dodawał: "Dzisiaj też istnieje ostry antysemityzm. Nie jest tak, że ludzkość leczy się ze wszystkiego i staje się coraz to lepsza. Jedne choroby mijają, inne nie, albo popadamy w coś zupełnie nowego. Ekstremalne postawy istniały, istnieją i zawsze będą istnieć".
Dla Pieronka było oczywiste: „Antysemityzm to grzech ewidentny, a jego zrozumienie jeszcze nie weszło w świadomość wielu ludzi”.
Biskup Pieronek zabierał głos w sprawach publicznych. Na tle polskich hierarchów Kościoła katolickiego był to głos raczej osobny.
Już w 2011 roku, czyli rok po katastrofie smoleńskiej, mówił w "Gazecie Wyborczej", że nie godzi się na wykorzystywanie tragedii do prowadzenia polityki. „Sam zaliczam się do tych, którzy odczuwają przesyt ciągłym wałkowaniem katastrofy smoleńskiej. Niestety, niektórzy mówiliby tylko o tym codziennie i w każdych okolicznościach.
Rok temu doszło do wielkiej tragedii, to jasne. Ale to był tylko straszny, niepotrzebny wypadek. Tylko tyle i aż tyle. Tłumaczenie katastrofy jakimś spiskiem, tajemnym knuciem, które miałoby osłabić Polskę, opowiadanie o zamachu także wtedy, gdy prokuratura wykluczyła tę hipotezę, jest bez sensu, nie ma pokrycia w znanych nam faktach, niepotrzebnie dzieli i rozpala złe emocje.
Jeśli wiara w spiski i zmowę wynika tylko i wyłącznie z bólu, mogę starać się to zrozumieć. Ale jeśli, co prawdopodobne, stoi za tym konkretny zamysł polityczny, premedytacja, to jest to absolutnie nie do przyjęcia.
Ból po stracie, nawet wielkiej, może się uzewnętrzniać. Ale rytm codziennego życia żąda granic bólu. Niech żałoba trwa kilka miesięcy, rok. Ale w końcu musi ją zastąpić normalne życie. To nie przekreśla bezsensu i zła tego, co się wydarzyło. Nie umniejsza nieszczęścia. Nad bólem winien panować rozsądek. Ból nie powinien manifestować się w oskarżaniu przeciwników, szukaniu spisków”.
Dalej: „Odkąd żałoba jest organizowana, staje się mniej autentyczna. Zwłaszcza gdy odbywa się pod hasłami: my, żałobnicy, mamy rację bezwzględną i niepodzielną, wiemy, jak wytłumaczyć katastrofę i kogo obarczyć odpowiedzialnością, a inni racji nie mają. To wszystko jest grubym ściegiem szyte.
Wystarczy popatrzeć, jak zachowują się ludzie będący pod wrażeniem tego szczególnego sposobu opowiadania o katastrofie smoleńskiej. Tu nie ma miejsca na dyskusję; nie można dotrzeć do tych, którzy nie rozmawiają, a nie rozmawiają, bo wiedzą. Przypomina mi się gramofon ze zdartą płytą: piosenka nie może się skończyć, bo igła wskoczyła w jeden rowek i na okrągło wybrzmiewa ten sam refren”.
Zapytałem wtedy biskupa: „Jak ksiądz biskup opisałby postawę patriotów - permanentnych żałobników?”.
Odrzekł: „Nie jestem psychiatrą ani psychologiem. Ale obawiam się, że choroba nie ma tutaj nic do rzeczy. Widzę ludzi, którzy kochają władzę i uważają, że tylko oni powinni ją sprawować. Tymczasem ta perspektywa się oddala, tracą grunt pod nogami. Zatem, z ich punktu widzenia, wszelkie chwyty są dozwolone".
Wcześniej, spytany, czy nie obawia się zarzutów ze strony niektórych hierarchów i PiS-u, zaznaczył: „Jeśli ktoś się boi inwektyw, niech nie zabiera głosu. Ja się nie boję, zwłaszcza że ich wielekroć doświadczyłem”.
O zmianie Konstytucji ("Rzeczpospolita", rok 2017) mówił: „Konstytucja będzie miała dopiero 20 lat, a to wiek wchodzenia w dorosłość. Pozwólmy jej dojrzeć. Szum wokół jej zmiany jest zupełnie niepotrzebny. Rządzący chcą doprowadzić do takich zapisów konstytucyjnych, które sankcjonowałyby wszystkie nadużycia, jakie zostały dokonane na obecnej konstytucji. A jest ich dużo".
O nowelizacji ustawy o IPN (TVN 24, rok 2018): „Było wiele przypadków współuczestnictwa Polaków w pogromach. Potem się to tuszowało i uważa się, że jesteśmy czyściutcy jak baranek. Nie jesteśmy. Sami ustawodawcy powinni wyczuć, że to jest materia tak delikatna, że trzeba się długo zastanowić, czy to w ogóle robić. A jeśli tak, to powinni odbyć szerokie konsultacje z ludźmi, którzy włożyli wysiłek w relacje polsko-izraelskie i rozmawiać z rządem Izraela. Nie będę dyktował ani Senatowi, ani panu prezydentowi rozwiązań. Widzę konieczność uznania prawdy. Prawdy jaką było Auschwitz, Holokaust, wojna".
O sejmowym proteście osób z niepełnosprawnościami (TVN 24, rok 2018): „Wytrwajcie do końca. To jest rzecz, która się wam należy. Nie tak jak tym, którym była pani premier mówiła: »to się im należy«. Nie. Wam się należy to, czego żądacie. Wy macie do tego prawo, tamci nie. Ci najsłabsi nie mają innego wyjścia, muszą w ten sposób domagać się swego, bo - chociaż nie mogą pracować - to są w naszym społeczeństwie taką częścią wspólnoty, którą my pracujący powinniśmy się zająć".
O przyjmowaniu uchodźców („Gazeta Wyborcza”, rok 2016):
„Jako chrześcijanin mam obowiązek, żeby pierwszym moim odruchem było otwarcie rąk. Jeżeli ktoś tego nie widzi, niech się zapyta, gdzie jest jego chrześcijaństwo, gdzie jego miłość bliźniego, która jest drugim po miłości Boga najważniejszym przykazaniem.
Oczywiście po tym odruchu serca trzeba się udać po rozum do głowy. Młodzi ludzie, którzy tak niechętnie patrzą na uchodźców, nie wiedzą, co to znaczy być wykluczonym, jakie upokorzenia się z tym wiążą. Wiedeński kard. Schönborn też był uchodźcą. Podzielam jego poglądy, że mamy moralny obowiązek zajęcia się uchodźcami.
Sam byłem jako dziecko wysiedlony, za okupacji musiałem pracować, przeżyłem komunizm.
Chrześcijańska opieka powinna jednak dotyczyć nie tylko tych, którzy emigrują z powodu wojen, ale też tych, którzy szukają lepszego życia, emigrantów zarobkowych.
Przecież nie wszyscy Polacy wyjeżdżali kiedyś do USA, a później z PRL-u z powodów politycznych. Możliwe, że Europa nie potrzebuje siły roboczej tak jak wtedy Stany, ale nasz kontynent się starzeje".
O obradach Episkopatu („Tygodnik Powszechny”, rok 2011): „Biskupi angażują się w to, kto ma rządzić, a to już wkroczenie na pole minowe. Poza tym - ten kościelny triumfalizm! W samym Krakowie mamy dziesięciu infułatów, kiedy idą razem, wyglądają jak orszak świętych polskich. Biskupi, lepiej zatkajcie uszy. Często wstyd mi za obrady Konferencji Episkopatu. Bo na czym polegają? Uchwalanie patronów, tytułów bazylik i wielu innych drobiazgów. Na miły Bóg, przecież trzeba się zająć ludzkimi problemami! Problemami tak trudnymi, że zęby bolą - ale my kultywujemy stary styl niedotykania tego, co trudne”.
O relacjach biskupów z PiS („Rzeczpospolita”, rok 2010): „Większość jest zadymiona PiS-em. By to zobaczyć‚ wystarczyło w czasie kampanii śledzić nastroje duchowieństwa‚ które nie pochodziły wszak z niebieskiego deszczu. Trzeba odejść od polityki. Nie od tego jest Kościół. Oczywiście nie chodzi o politykę jako o roztropną troskę o dobro wspólne, ale jako walkę o władzę, o jej przekazywanie i rządzenie”.
O samospaleniu na placu Defilad (TVN 24, rok 2017): „Piotr Szczęsny wiedział, co czyni. To desperacki, ale bohaterski czyn”.
Nie miał złudzeń co do charakteru Radia Maryja i jego dyrektora o. Tadeusza Rydzyka.
Obejrzał film „Kler” i nie piętnował go jako naśladowcę hitlerowskiej propagandy, co zdarzyło się stanowczo zbyt dużej liczbie księży i biskupów. Zaznaczył, że reżyser Wojciech Smarzowski maluje Kościół tylko czarną kreską, ale dodał, że oglądał jeszcze gorsze rzeczy.
Miewał bowiem Pieronek z filmami problem, np. z „Matką Joanna od aniołów” Jerzego Kawalerowicza (w 1961 roku Kościół wzywał komunistyczne władze do zakazu jego rozpowszechniania, czyli do cenzury, której sam podlegał): „Film nie musiał być zrobiony po to, by szkodzić Kościołowi. Lecz kontekst ideologiczny jego wyświetlania był taki: zobaczcie, ludzie, co się w tym Kościele dzieje. Przed tym kontekstem trzeba było się bronić. Pamiętajmy jednak, że był to również Kościół przedsoborowy. Podobne postawy są widoczne nawet dziś, w innej rzeczywistości, więc co się dziwić, że było tak przed 40 laty”.
Nie uważał, że Kościół jest pierwszym dyrygentem w polskiej orkiestrze publicznej: „Widać, że Kościół ma z tym kłopot. Objawia się to podtrzymywaniem przekonania, że Kościół - instytucja, urzędy, ludzie, stanowiska - to są autorytety i po prostu trzeba ich słuchać. Pomyłka. We współczesnym świecie nie tak buduje się autorytety. Nie wystarczy urząd, trzeba pokazywać autentyczność postaw i postępowania”.
Nie zgadzał się na ukrywanie pedofilii w Kościele, ale powiedział również, iż „nie ma podstaw prawnych do wypłacania przez Kościół odszkodowań ofiarom księży pedofilów”.
Protestował (to w 2004 roku), raczej na wyrost, by pedofilii nie redukować tylko do kleru: „Kiedyś w towarzystwie znajomych powiedziałem, że bywa, iż mężowie gwałcą żony. Ktoś zaczął się śmiać. A inny zapytał: - Z czego się śmiejesz? Bo jeden nie miał o tym pojęcia, a drugi wiedział. Niestety - podobnych spraw do odkrycia i rozeznania jest jeszcze zapewne bardzo wiele (...)
Ujawnianie nadużyć jest dobre, bo - choć nie wypleni zjawiska - złagodzi ostrze nadużyć seksualnych, złamie milczenie, które służy złu, ucywilizuje społeczne reakcje na pedofilię i inne nadużycia, wyostrzy wrażliwość.
Prasowa kampania przeciw pedofilii to dobra moda, bo dzięki temu ludzie uświadamiają sobie, że coś z tym trzeba robić, ograniczyć spustoszenie będące jej skutkiem, a nie żyć w przekonaniu, że nic się nie poradzi albo nic się nie dzieje. Skuteczny, ale i rozsądny sprzeciw jest tutaj wielką wartością”.
W 1998 roku biskup Tadeusz Pieronek nie uzyskał reelekcji na stanowisko sekretarza Konferencji Episkopatu. Raczej pewne, że nie ze względu na swój sprzeciw wobec in vitro, aborcji czy związków partnerskich, za krytykę Marszu Równości, co wyrzucali mu ludzie mniej konserwatywni w poglądach, ale za zgodę (oraz praktykę), by rozmawiać nawet z przeciwnikami, za to nie bratać się z polityką i nie używać chrześcijaństwa jak nahajki. Słyszałem wielokroć, również od kilku księży, że Episkopat „załatwił Pieronka”.
Bardzo lubił piwo, ponad wszystkie gatunki stawiał „Żywiec”. Miał góralskie poczucie humoru. W USA widziałem, jak kupował dżinsy. Pomagała mu w tym pewna bardzo znana aktorka, kobieta nad wyraz piękna, a ksiądz biskup przymierzał i przymierzał, czerwieniąc się jak szubak. Umiał się z tego śmiać.
Ukuł powiedzenie: „Są ludzie i ludziska, więc muszą być księża i księżyska”. Starał się bardzo po ludzku do tego stosować.
Zmarł w Krakowie 27 grudnia 2018 roku w wieku 84 lat.
Komentarze